W matni (Urke-Nachalnik, 1938)/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke-Nachalnik
Tytuł W matni
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo M. Fruchtmana
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III

Czas powoli upływał. Zima minęła, wyzwalając ziemię z okowów lodu. Ludzie nocy z niezadowoleniem spoglądali, jak śnieg taje. „Sezon“ chylił się ku końcowi... Jedynie „kieszonkowcy“ przychylnie witali pierwsze wiosenne promienie słońca Ludzie zrzucą z siebie nareszcie ciężkie futra które utrudniają dostęp do portfeli i kieszeni bocznych...
Wiosna uczyniła ludzi weselszymi. W ich dusze wstępowała radosna nadzieja. Tylko Wołkow czuł się złamany, przybity. Ostatnie wydarzenia spadły nań, jak grom z jasnego nieba.
Gdy opuszczał krytycznej nocy mieszkanie Reginy, postanowił popełnić samobójstwo. Nie mógł zżyć się z myślą, że odtąd on komisarz policji będzie musiał ulegać we wszystkim... bandzie niebezpiecznych rozpruwaczy, których policja tropi.
— Już lepsza śmierć, aniżeli takie życie! — wołał do siebie, pędząc wprost do wybrzeża Wisły.
I tak błąkał się Wołkow długimi godzinami na Powiślu, nie mogąc zdobyć się na decyzję. Wołkow nie wiedział jak się to stało, że naraz stanął przed Urzędem Śledczym. O dziewiątej rano wszedł do swego gabinetu. Spotkał tam komisarza Żarskiego.
— Co się stało? — napierał komisarz Żarski. — Nie poznaję pana. Coś musiało zajść...
Żarski bacznie obserwował twarz Wołkowa, która teraz konwulsyjnie drgała, mieniąc się barwami.
— Co panu jest? Może pan zachorował? — indagował go w dalszym ciągu Żarski podtrzymując tę rozmowę jedynie w celu przedłużenia obserwacyj.
— Nie... — wyjąkał Wołkow — tylko... tylko.. nie mogę tego przeżyć, że nie udało mi się zlikwidować tej bandy, która grasuje sobie na wolności...
Ale Żarski uśmiechał się tajemniczo, co do reszty wytrąciło z równowagi Wołkowa, który gotów był zabrać się do wyjścia. Ale Żarski zatrzymał go.
— Siadaj pan. Musimy się rozmówić. Jak długo służymy razem w policji? Zdaje się, że minęło osiem lat? Sądzę że może pan mieć do mnie zaufanie. Myślę, że może mnie pan zdradzić tajemnicę niepokoju... Może nieporozumienia rodzinne?
— Trochę..
— Któż ich dziś nie ma?... Ale mnie się jednak wydaje że nie o to głównie chodzi.
Wołkow silnie zbladł, odparł krótko:
— Nie, nic podobnego.
— Może kobieta?
— Pozwoliłem sobie na małe pijaństwa i stąd nadwyrężenie zdrowia...
Przez chwilę spojrzenia ich się skrzyżowały.
— Więc albo panu rzeczywiście nic nie jest, albo.. pan nie chce mi wyjaśnić przyczyny tej nagłej zmiany.
— Uważam pana za mego przyjaciela, przed którym niczego nie ukrywałbym.
— A gdzie to pan spędził całą noc? Przecież to był pański dyżur?
— Ubiegła noc właśnie wyczerpała mnie do reszty. I kto wie, gdyby nie przypadek czy nie miałbym tej bandy w ręku...
— Zawsze te „przypadki“ — udobruchał się Żarski. — Wszak zaleciłem panu obserwowanie profesora poznańskiego.
— Ach, tak.. ale on wyjechał do Poznania. Całą noc spędziłem na inwigilowaniu dwuch podejrzanych jegomościów. Szedłem za nimi krok w krok. Zakręcili w zaułek, ja za nimi. Ale naraz światła elektryczne pogasły i.. obaj panowie zniknęli jak kamfora. Wnet dały się słyszeć dwa wystrzały.. Gotów jestem przysiądz, że to byli dwaj członkowie tropionej bandy.
— Co z tego, że nimi byli, kiedy ich nie ma.. A więc pragniesz odpoczynku?
— Tak, panie komisarzu. Prosiłbym o trzydniowy urlop.
— Zgoda.
— Gdy Wołkow na czwarty dzień zameldował się do gabinetu Żarskiego, akurat zabrzęczał telefon.
Żarski serdecznie powitał Wołkowa, wypytując o stan zdrowia. Wydawało się to Wołkowowi nieco podejrzanym i w duchu powziął postanowienie że Żarski już wie...
A telefon w dalszym ciągu brzęczał Żarski, powoli nie śpiesząc się, wziął słuchawkę do ręki, jakby tym chciał podkreślić że stan zdrowia Wołkowa bardziej go obchodzi od wszelkiej niespodzianki.
— Czy to Urząd Śledczy? Kto przy aparacie?
— Komisarz Żarski.
— Panie komisarzu, tu mówi hotel... Do nas w tej chwili przybyła autem młoda para o podejrzanym wyglądzie. Młodzi ludzie zajęli luksusowy apartament. Może zechce pan się tu pofatygować?
— Proszę określić ich wygląd — rzekł Żarski.
— Nic więcej nie mogę panu telefonicznie powiedzieć — odparł głos kobiecy. — Proszę o natychmiastowe przybycie do nas, do hotelu.. Oczekuję..
Wołkow utkwił oczy w twarzy Żarskiego, jakby zapytując o treść doniesienia. Serce biło mu ze strachu na myśl o tym, że los może zrządzić, by musiał spotkać się oko w oko z ludźmi, którym przyrzekł przyjaźń i wierność...
— Co się stało? — zapytał Wołkow nieśmiało.
— Dzwoniono z hotelu... To „swój“ człowiek donosił, że winienem tam zaraz się udać.. Może mi pan bidzie towarzyszył?
— Chętnie. Muszę przyczynić się do zlikwidowania tej bandy.

Obaj niezwłocznie opuścili gmach Urzędu Śledczego. Pomknęli autem policyjnym we wskazanym kierunku. Komisarz Żarski polecił Wołkowowi, by udał się na górę, wywęszył sytuację i natychmiast dał mu znać co to za „jedni“.
— Tylko ostrożnie! — dodał Żarski.
Wołkow wślizgnął się do korytarza. Pokojówka dyskretnie wskazała mu numer pokoju, zajętego przez podejrzaną parę. Wołkow delikatnie zapukał do drzwi. Nikt nie odpowiedział. Wołkow nacisnął klamkę. Drzwi się uchyliły.
— Kto tam?
Wołkow momentalnie znalazł się w pokoju z wyciągniętym rewolwerem w ręku.
Jego oczy zderzyły się ze wzrokiem Janka, który także powitał go wyciągniętą lufą browninga.
— Przepraszam — odezwał się Wołkow, opuszczając głowę i chowając rewolwer do kieszeni.
Przez chwilę obaj milczeli. Janek niespokojnie tylko obserwował Wołkowa. Wreszcie Janek wómógł na sobie uśmiech i rzekł:
— Co powiesz mi dobrego?
— Wołkow odetchnął głęboko i wyrzucił z siebie tylko jedno słowo:
— Służba..
— Kogo szukacie?
— Nie zachowujesz się dość ostrożnie — wyjąkał Wołkow.
— Ja zachowuję się dość przezornie — odparł Janek. — To nie moja wina, że macie na każdym kroku konfidentów i „kapusiów“. Ufam twojej przyjaźni, której nam ślubowałeś. Pomożesz mi stąd się wydostać?
— Nie mogę...
Janek dobył rewolweru i z uśmiechem ironicznym na ustach zawołał:
— Trudno. Będę bronił mej wolności jak będę mógł!...
— Hotel otoczony jest przez „naszych“ ludzi. Nie ujdziesz stąd! — wyjaśniał Wołkow, trzęsąc się, jak w febrze. Jego twarz przybrała barwę ziemistą.
— Spełnij swój obowiązek! drażnił się Janek z Wołkowem.
Wołkow roześmiał się i odpowiedział:
— Tym razem cię uratuję, ale pamiętaj!...
Janek uścisnął jego dłoń:
— Nigdy ci tego nie zapomnę!
— Zachowuj większą ostrożność! Odchodzę stąd ale pamiętaj, aby po godzinie wszelki ślad stąd znikł po tobie!.. Uczyń to tak, by służba tego ale dostrzegła, że pilno ci z opuszczeniem hotelu.
Pożegnali się serdecznie.
Wołkow na odchodne zdążył powiedzieć:
— I zabierz stąd swoją narzeczoną. Komisarzowi Żarskiemu wpadła ona w oko. Strzeż się...
Wołkow opuścił wnet pokój. Na korytarzu uprzedził on konfidentkę aby więcej nie alarmowała napróżno Urzędu Śledczego. Gość, którego upatrzyła sobie, jest spokojnym obywatelem brytyjskim.
— Twoje alarmy zawsze są bezpodstawne — strofował pokojówkę Wołkow. — Przyjechał z Anglii turysta z żoną, to się robi awanturę.
— Bardzo przepraszam — odrzekła pokojówka zmieszana przyrzekając poprawę.
Wołkow opuścił hotel i energicznym krokiem podszedł do Żarskiego, który niecierpliwie przechadzał się na przeciwległym trotuarze.
— Ta konfidentka jest do niczego — wyjaśnił Wołkow na wstępie. — To był fałszywy alarm!
— Jesteś absolutnie tego pewien?
— W stu procentach — stanowczym tonem potwierdził Wołkow. — To obywatele brytyjscy. Tego nam jeszcze brak, by wpaść w konflikt z obcymi ambasadami czy placówkami zagranicznymi
Obaj. Wołkow i Żarski wsiedli do oczekującego opodal auta policyjnego i wrócili do Urzędu Śledczego.
Zaraz po wyjściu Wołkowa Janek udał się do pokoju Anieli. Codzień zmieniali hotele i zawsze zajmowali dwa oddzielne pokoje.
Aniela teraz spała. Jej widok oszałamiał go Janek nie mógł opanować zmysłów Nie bacząc na grożące niebezpieczeństwo znów stał się niewolnikiem namiętności.
Aniela, przebudzona, natychmiast zorientowała się w sytuacji i silnym uderzeniem pięścią w twarz przywróciła Janka do przytomności.
— Wściekłe zwierzę pożera cię!.. Gdzie dane mi słowo? Gdzie twoja ambicja?
— Uczyniłem to nieświadomie. Przyszedłem tu, by ci powiedzieć, że muszę opuścić hotel.
— Hotel ja opuszczę, ale bez ciebie — odrzekła stanowczo.
— Anielo...
— Nie chcę o niczym wiedzieć. Między nami wszystko skończone. Lęk ogarnia mnie przed człowiekiem, który nie jest odpowiedzialny za swoje czyny. Zaledwie kilka dni upłynęło od chwili ślubowania, że nigdy... a już zapomniałeś o tym. Już zginiesz jako przestępca.
Zlituj się nade mną. Dziś Bajgełe ma mi przynieść papiery dla nas obojga i będziemy mogli wyjechać zagranice
Janek rzucił się jej do nóg, błagając o przebaczenie i tłumacząc się że jest niewinny, że to Aniela na niego tak działa. Ale Aniela obstawała przy swojej decyzji.
— Między nami wszystko skończone! Idź sobie stąd!
Janek nie dawał za przegrane. Aniela przyjęła groźną postawę i krzyknęła?
— Dość mam ciebie! Rozczarowałam się ostatecznie! Nie wierzę, by miłość moja mogła wpłynąć na ciebie uzdrawiająco. Teraz przekonałam się, że ciebie już nigdy nie przerobię. Dla ciebie porzuciłam ojca. Teraz wrócę do niego, by przynajmniej jego ocalić.
— Twój ojciec jest jeszcze gorszym przestępcą ode mnie!
Aniela na dźwięk tych słów drgnęła. Uczucia wstydu połączone z bólem przeszyło jej ciało. Chciała zapomnieć że jej ojciec jest złodziejem, a ona jego córką. Teraz Janek brutalnie rzucił jej to w twarz.
Spojrzenia Janka i Anieli pokrzyżowały się. Aniela poczuła do siebie samej odrazę.
— W kim się zakochałam? — zapytywała siebie w duchu i brzydziła się własnego uczucia.
Ale Janek, którego zmysły pożerały, przesłaniając wszystko inne, wykorzystał jej zadumę, by znów porwać ją w swoje objęcia.
— Jeżeli uczynisz jeszcze jeden krok — zawołała Aniela — wybiegnę w piżamie na korytarz.
Bez słowa Janek skierował się ku wyjściu. Uiściwszy należność portierowi za pokój, Janek opuścił hotel. Był złamany i wstrząśnięty. Teraz już nie wróci do niego...
Zaraz po wyjściu Janka z pokoju, Aniela pośpiesznie ubrała się z myślą natychmiastowego powrotu do ojca.
— Dosyć! — wołał w niej zdecydowanie głos wewnętrzny. — Gdzie twój rozum, gdzie twoje oczy? On nie jest dla ciebie!...
Ale gdy Janek wrzucił jej liścik i pożegnał się z nią niemym, ale jakże wymownym spojrzeniem smutnych. błagalnych oczu, Aniela straciła pewność siebie. Podarła kopertę, z której wypadł zapisany arkusik i studolarowy banknot. Oburzyła się z powodu załączonego pieniądza, ale nie było czasu na rozmyślania. Zatopiła wzrok w liście, który brzmiał:
„Bądź zdrowa. Odchodzę tam, skąd przybyłem... Opuść natychmiast hotel. Pamiętaj, że wnet zjawi się tam policja“.
Aniela podarła liścik na małe kawałki, rzucając je na podłogę. Usiłowała to samo uczynić z banknotem gdy w tym ktoś zapukał do drzwi, a po chwili do numeru weszła pokojówka:
— Nie dzwoniłam na panią.
— Wydawało mi się — odparła pokojówka, rzucając okiem na skrawki papieru, rozrzucone po podłodze. Dostrzegła także banknot, który tkwił w ręce Anieli.
— Rachunek już został uregulowany — wyjaśniła pokojówka.
— Wiem o tym — rzekła Aniela, wsuwając mechanicznie banknot do kieszeni.
— Może mogę być pomocna przy spakowaniu rzeczy? — pokojówka nie ruszała się z miejsca.
— Nie, dziękuję — odparła Aniela.
Pokojówka ukłoniła się i skierowała się ku wyjściu. Ale wnet zawróciła i szczotką ręczną, którą trzymała w ręku, zaczęła zbierać z podłogi skrawki podartego listu.
Aniela jako córka „starego Lipy“ odrazu domyśliła się, co oznacza manewr pokojówki.
— Niech to pani zostawi. Na porządkowanie będzie dość czasu gdy opuszczę pokój
— Dlaczego? — zareagowała pokojówka, a z jej twarzy nie znikał zimny uśmiech. — U nas tu zawsze musi panować czystość idealna.
— Proszę to zostawić i przynieść mi herbatę.
— Poco zostawić tu śmiecie — roześmiała się głupkowato usiłując wyjść z numeru wraz z śmietniczką, do której zdążyła wrzucić skrawki podartego listu.
Aniela bez namysłu uderzyła ją w rękę, zabrała śmietniczkę i zawołała surowo:
— Pokojówka musi się słuchać gości, a nie odwrotnie! śmietniczka nie „ucieknie“, proszę mi natychmiast przynieść herbaty!
Pokojówka schwyciła w ręce skrawki podartego listu i wybiegła czymprędzej z pokoju, zamykając od strony zewnętrznej drzwi na klucz.
Na początku Aniela nie zorientowała się w sytuacji, ale wnet opanowała się i zaczęła energicznie dzwonić. Nikt jednak nie przychodził. Dobijała się z kolei do drzwi, waląc w nie pięściami z całych sił.
Akurat przechodził korytarzem jeden z gości. Dowiedziawszy się o co chodzi pobiegł po służącego,
Drzwi jednak otworzyły się dopiero po upływie dziesięciu minut. Pierwszy, który wszedł do jej pokoju był... komisarz Żarski.
Powoli uchylał kapelusza na powitanie.
— Dzień dobry!
Aniela była tak oszołomiona, że nawet nie odpowiedziała na konwencjonalne powitanie.
— Już dawno nie widziałem pani — wyjąkał Żarski.
Aniela milczała. Nie mogła odzyskać równowagi ducha.
Żarski był nie do poznania. Nie czynił teraz wrażenia komisarza policji. Raczej podobny był do zakochanego... Na jego twarzy odmalowała się gra zmysłów, która ogarnęła go na widok urodziwej Anieli. Nie mógł o niej zapomnieć.
Długo czekał na tę chwilę, gdy znów się z nią spotka. Niejednokrotnie czynił sobie wyrzuty, że wówczas gdy zastał Anielę z profesorem, puścił ją na wolność...
Teraz, gdy otrzymał poraz drugi telefoniczną wiadomość, że Wołkow pomylił się i że Janek zdążył umknąć, a została tylko jego partnerka, Żarski rzucił wszystko i czym prędzej pomknął do hotelu z myślą, że dziś stanie się to...
Aniela spoglądała na Żarskiego, zastanawiając się, czy w ogóle winna z nim wdawać się w rozmowę. Ujął Anielę za rękę.
Uczucie wstydu ogarnęła go na widok jej twarzy. Para oczu karciła go i onieśmielała.
— Uczynię cię najszczęśliwszą kobietą pod słońcem! — szeptały jego usta.
Opanowywały go szalone myśli. Ale gdy zamierzał je wykonywać, brakło mu odwagi. Obojętność, z którą przyjmowała jego słowa, paraliżowały jego zamiary i poczynania.
— Pan staje się bohaterem melodramatu — rzekła Aniela, nie ukrywając uśmiechu na bladych licach.
— Pani szydzi ze mnie? Przypuszczam, że wywołuję w pani śmieszne uczucie ale niech mi pani wierzy, że pod mundurem policjanta także bije serce, spragnione miłości! Niech-że mi pani raz na zawsze wyjawi, jaką rolę odgrywa w pani życiu ten niebezpieczny opryszek. W żaden sposób uwierzyć nie mogę, by pani także należała do jego bandy.
Aniela uśmiechnęła się gorzko.
— Naprawdę nie wiem, czego pan chce ode mnie? Przecież nie mogę nakazywać sercu miłości.
— Zdaję sobie sprawę z tego że moja miłość ośmiesza mnie w oczach pani. Wiekiem mógłbym być pani ojcem ale cóż zrobię, gdy pani mnie oczarowała. Poza panią świata nie widzę.
— Pragnę z panem się rozmówić.
— I ja tego pragnę.
— Jestem córką złodzieja i mam narzeczonego — złodzieja, którego kocham. Może mam to we krwi że nie mogę pokochać tego, który należy do prześladowców moich najbliższych.Proszę przeto nie narzucać się swoimi wyznaniami miłosnymi.
Żarski ofuknięty i rozzłoszczony stał przez chwile jakby w ogniu. Krew z oburzenia uderzyła mu do głowy.
Sapał ciężko Z trudem łapał oddech. Aniela przeraziła się jego widoku. Cofnęła się w tył. Znał dobrze kobiety i wiedział, że lubią udawać, że się bronią. Ale zbyt dobrze mu utkwiła w pamięci scena w Urzędie Śledczym, kiedy stoczył prawdziwą walkę z Anielą.
Zbliżył się do niej i znów zaczął prawić o swym uczuciu.
— Gdyby pani wiedziała, jak ją ubóstwiam... Gotów jestem dla pani uczynić wszystko... Nawet wystąpić z policji, gdyby pani tego zażądała.
— Niech pan nie poniża się w moich oczach — zauważyła Aniela tonem poważnym. — Gotowa jestem przysiądz, że pokojówka, pańska konfidentka, stoi teraz za drzwiami i przysłuchuje się pańskim bredniom. Przecież ona straci respekt do swoich przełożonych.

Komisarz Żarski jakby naraz oprzytomniał. Stanowczym krokiem podszedł do drzwi, które raptownie otworzył. Pokojówka stała u sąsiednich drzwi, zaciekle czyszcząc klamkę skórzawką.
Komisarz zbliżył się do konfidentki i rzekł tajemniczo:
— Ta niewiasta jest dla nas zagadką. Nadaremnie usiłuję od niej wydobyć zeznanie. Jak pani sądzi, kim może być?
Pokojówka odrzekła z filuternym uśmiechem:
— Sądzę, że to jedna z córek Koryntu, albo może jego kochanka.
— Wołkow tu był?
— U niej nie był, ale u jej faceta — w pokoju był, a nawet z nim rozmawiał.
— Jak ten facet wyglądał?
— Wysoki, dobrze zbudowany, z czarnym wąsem.
— Nie, to nie ten, którego poszukujemy.
Pokojówka uśmiechnęła się tylko i wręczyła komisarzowi skrawki podartego listu:
— Oto jego charakter pisma.
— Niestety, nie mamy dowodów, któreby nam pozwoliły zbadać jego charakter pisma. Będę musiał kontynuować badanie dziewczyny.
Żarski wrócił do pokoju Anieli.
— Pani miała rację: nie tylko my szpiegujemy, ale i nas szpiegują.
— Przepraszam panią, czy pani sama bawiła w hotelu?
— Tak.
— To nieprawda. A kto pisał te słowa?
— Nie wiem.

Żarski obejrzał podarte skrawki papieru i rzucił je wściekły o ziemię. Były rak zniszczone, że nie można było zużytkować do odczytania.
— Jak widzę, pani zamierza stąd już iść — odezwał się Żarski tonem urzędowym.
— Tak. Sądzę że pan mi nie będzie przeszkodą — odpowiedziała ze smutkiem patrząc mu prosto w oczy.
— Ja... ja... — wyjąkał komisarz Żarski. — Muszę się raz na zawsze dowiedzieć, kim pani jest. Już kilkakrotnie miałem panią w swoim ręku, ale nigdy nie usiłowałem ustalić pani tożsamości. Dziś muszę to uczynić.
— Pan musi?
— Tak. Konfidentka nasza zbyt wiele już wie.
— Jestem gotowa — rzekła z zadziwiającym spokojem Aniela.
Po chwili Aniela opuściła pokój, a za nią służbowym krokiem szedł komisarz Żarski, zatopiony w rozmyślaniach. Czekał na to, by Aniela pierwsza się odezwała. Wiedział z doświadczenia, że w takich chwilach kobieta używa wszelkich środków, byle wydostać się z opresji. Miał to przeświadczenie że również teraz Aniela, którą uważał za wyrafinowaną kokotę międzynarodową, chwyci się tej ostateczności.
Jakie wielkie musiało być jego zdumienie, gdy aż do drzwi gabinetu urzędowego nie dała po sobie poznać iż zamierza skapitulować. Przeciwnie, dumnie weszła do jego gabinetu i z wrodzonym czarem kobiecym zajęła miejsce na krześle dla interesantów. Wyjęła grzebień z torebki i kokieteryjnie przyczesała sobie włosy.
Żarski nerwowo kręcił się po pokoju i kilkakrotnie zatrzymywał się tuż przed Anielą.
— I pan chce jeszcze raz wypróbować szczęścia? — zapytała pierwsza Aniela. — I tu w swoim gabinecie, jak wówczas?
— A co pani uczyni? — uśmiechał się Żarski. — Czy wolno wiedzieć, piękna uwodzicielko?
— Tylko bez komplementów. Nie usiłowałam ani zależy mi na tym, by pana uwieść. Czego pan właściwie chce ode mnie? Dlaczego mnie pan tak męczy?
— To pani mnie męczy! — zawołał Żarski i, nie panując więcej nad sobą, przytulił się do niej.
— Jak widzę, pan nie zrezygnował jeszcze ze swych zbrodniczych zamysłów.
— Nigdy nie zrezygnuję z pani.
Aniela jednym skokiem znalazła się przy drzwiach. Żarski pochwycił ją za rękę.
— Proszę zająć swoje miejsce! — rozkazał.
— O, nie! Z panem tu w cztery oczy nie pozostanę!
— Niech mi pani wierzy, że w pani interesie leży, abym panią przesłuchiwał w cztery oczy. Inni może to uczynią w daleko brutalniejszy sposób... Proszę, niech pani siada a rozmówimy się spokojnie. Zapewniam panią, że nie użyję przemocy.
Spełniła jego życzenie.
— Przez cały czas byłem wobec pani łagodny, usłużny, dobry — rzekł komisarz Żarski. — Pani nie jest na tyle naiwna, by nie wiedzieć, com dla pani uczynił. Za udział w uwolnieniu kochanka z więzienia czekała panią kara ciężkiego więzjenia. Nie aresztowałem pani. Wiem zresztą o wiele więcej, niż pani przypuszcza. Po okradzeniu skarbca, spędzała pani czas w towarzystwie kochanka na hulankach. W pani torbie są jeszcze dolary, pochodzące z łupu, skradzionego ze skarbca.
Przy tych słówkach lica Anieli pokryła silna bladość. Jej oczy wżarły się w twarz Żarskiego.
— Czy mogę prosić panią o okazanie mi zawartości swojej torebki? — zapytał ironicznym głosem.
Aniela zawahała się. Żarski wziął jej torebkę i bez ceregieli wyciągnął stamtąd banknot studolarowy.
— Pani widzi? Wiem wszystko Wiemy nawet z jakiej kasetki skradziono te banknoty dolarowe. Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, co panią czeka?..
Aniela milczała.
Żarski przyjął postawę ojcowską i rzekł:
— Wszak pani sama widzi, że mogę panią wprost stąd odesłać do więzienia, które będzie mogła opuścić najwcześniej za kilka lat dopiero. A włięzienie to nie odpowiednie miejsce dla tak urodziwej kobiety, jak pani...
Aniela lekko poruszyła się na krześle Dwie wielkie łzy stanęły w jej oczach i stoczyły się niżej. Żarski udawał, że tego nie dostrzega i ciągnął dalej:
— Pani pozostaje w kontakcie z bandą, którą od dawna staramy się wytropić. Możemy panią zmusić do tego, żeby pani wszystko wyśpiewała. Mamy wypróbowane środki na to by otworzyć najbardziej zamknięte usta. By wydobyć prawdę nie wzbraniamy się przed niczym. nie możemy pozwolić na to, by przestępstwo triumfowało nad sprawiedliwością.
— Nie, nie powiem. Może pan już czynić, co uważa za wskazane.
— Naiwna panno! Albo może pani udaje naiwną... Daję pani dziesięć minut czasu na zastanowienie się. Niech pani zważy, co za nieszczęście ją czeka, o ile...
Nie dokończył zdania, zatopiwszy wzrok w papierach które leżały na stole.
Żarski był teraz pewny, że jest bliski celu. Nie wątpił, że Aniela uzna się za pokonaną i... Już przeżywał w wyobraźni słodkie chwile oczekującej go rozkoszy...
Nawłet na myśl mu nie wpadło, że ma przed sobą uczciwą dziewczynę, której namiętności pokryte były całunem niewinności.
Aniela spoglądała na Żarskiego, nie wiedząc, co mu ma odpowiedzieć. Zdawała sobie sprawę że on może spełnić swoje pogróżki.
I tak minęło dziesięć minut czasu, które komisarz Żarski dał Anieli do namysłu
— Dlaczego pani trwa w milczeniu?
— Czyż brak innych kobiet, może i ładniejszych? Niech pan sobie poszuka bardziej doświadczonej ode mnie.. — wyjąkała.
— O, nie!... Ja panią kocham!... Pani jest z kamienia... Czym jestem gorszy od tego złodzieja?... — wpadał Żarski w stan oburzenia.
— Gdzie dane mi słowo honoru, że pan zachowa spokój? — przerwała mu Aniela.
— Doprowadzasz mnie do białej gorączki!.. —
Anielę ogarniał coraz większy strach. Instynktownie zaczęła się posuwać do drzwi. Ale Żarski przemocą rzucił ją znów na fotel. Aniela drżała, jak liść. Błagalnym głosem wołała:
— Czego pan chce ode mnie?
Komisarz Żarski wybuchnął śmiechem.
— Nie udawaj niewiniątka!... Mnie nie nabierzesz!... Jesteś zbyt wyrafinowana, abym ci uwierzył!..
Cynizm żarskiego godził w ambicję Anieli, która dumnie się wyprostowała i stanowczo spojrzała na komisarza.
— A jednak tak jest... Pan się co do mnie pomylił. Pan tego zrozumieć nie może... Za to ja już pana rozumiem... Nie może to się panu w głowie zmieścić, abym, jako córka złodzieja i wierna towarzyszka Janka, mogła nie być zdemoralizowana i niewinna?... Ale jestem mimo wszystko uczciwą dziewczyną! A pan chce popełnić na mnie zbrodnię!
„Wspaniała artystka“ — szeptał w nim wewnętrzny głos. — „To sztuka grać tak rolę, jak ona“.
— No, więc, co pani postanowiła? Chce mnie pani wmówić że jest cnotliwa?...
Żarski śmiał się ironicznie, a Aniela płakała.
Każde jego słowo bolało ją silniej, niżby ją miał kłuć ostrym narzędziem. Zdawała sobie sprawę że Żarski, jako silniejszy, zdecydowany jest postawić na swojem. Teraz też pojęła, dlaczego ludzie nocy pałają do „władzy“ uczuciem zemsty.
Aniela miała jeszcze nadzieję, a nuż kto się zjawi, wejdzie tu i położy kres jej mękom. Ale jakby na złość jej wytężony słuch nie mógł podchwycić nawet szmeru z korytarza, przylegającego do drzwi. Zorientowała się, że ta cisza dokoła, to dzieło, uplanowane przez Żarskiego... Zabezpieczył się na wszelki wypadek, by mu nikt nie przeszkadzał...
Żarski czytał jej myśli, niby w otwartej księdze. Zbliżył się do niej raptownie. Jego twarz wykrzywiona, napięta, zła — mówiła za siebie, że już nie jest odpowiedzialny za swoje czyny. Demon namiętności znalazł w nim ucieleśnienie. Palce jego, które się teraz wyciągały ku Anieli robiły wrażenie drapieżnych szponów. Jego ręce, które znów usiłowały ją objąć, napawały ją strachem i wstrętem. Z jej serca wydobył się krzyk.
Ale w tej chwili ktoś dyskretnie zapukał do drzwi.
„Jestem ocalona!“ — przebiegła Anielę radosna myśl — „Nareszcie!“...
Żarski poprawił na sobie mundur, powiódł ręką po włosach, jakby usiłował je uczesać, wzrokiem dał Anieli do zrozumienia, by zajęła miejsce na fotelu, jakgdyby nigdy nic, po czym zapytał urzędowym tonem:
— Kto tam?...
— To ja, Wołkow... — rozległ się na korytarzu, za drzwiami głos.
Żarski przybladł. Wstał jednak i podszedł do drzwi by je otworzyć.
— Kolega wybaczy — rzekł na powitanie Żarski — prowadzę tu ważne dochodzenie. Jestem teraz bardzo zajęty.
— Rozkaz, panje komisarzu! — odrzekł Wołkow tonem urzędowym. — Miałem bardzo pilną sprawę do poruszenia.
— Świetnie. Bądźcie łaskawi trochę później... Teraz jestem zajęty!
— Rozkaz panie komisarzu! — wyciągnął się po wojskowemu Wołkow przyjąwszy maskę obojętności, której Żarski nie mógł przeniknąć!
— Już dawno pan jest w Urzędzie? — rzucił Żarski badawcze pytanie.
— Nie, teraz przybyłem.
Żarski odetchnął z ulgą. Nie dostrzegł, jak górna warga Wołkowa lekko się poruszyła dla maskowania ironicznego uśmiechu.
— Może pan to zrobi — ciągnął dalej Żarski oficjalnym tonem. — Jestem teraz zajęty, a winienem za 10 minut być u zbiegu Marszałkowskiej i Chmielnej. Czeka tam na mnie „nasz“ człowiek który ma ważne wiadomości.
— Jak wygląda? Może uda mi się pana wyręczyć?
— Byłbym panu koledze bardzo wdzięczny... Ten pan będzie ubrany w palto deszczowe, a w prawej ręce będzie trzymał książkę. Parol brzmi;... „Budapeszt“
— Rozkaz, panie komisarzu! Idę natychmiast..
— I za godzinę tu się spotkamy! — dorzucił Żarski.
Żarski podczas rozmowy z Wołkowem stał we drzwiach tak, by Wołkow nie mógł widzieć osoby, przebywającej w jego gabinecie. Aniela, widząc, że się drzwi już zamykają i Wołkow odchodzi, chciała krzyknąć, wezwać pomocy, ale nie mogła wydobyć głosu.
Komisarz Żarski wrócił na swoje miejsce zamyślony, miał przeczucie, że Wołkow coś knuje przeciw niemu i że zależy mu na tym, by mieć go w ręku. Żarski poczuł się przestępcą, który stoi wobec pokusy. Zatopił wzrok w twarzy Anieli. Również Aniela była pogrążona we własnych myślach..

— Więc? — przerwał milczenie Żarski..
Sądzę, że pan odwzajemni mi się za to, że pena nie skompromitowałam, choć mogłam to uczynić — rzekła Aniela. — Naprawdę, jak panu nie wstyd, znęcać się nad słabszą istotą..
— Oho, znamy już te istoty, które mają nerwy ze stali, a serca z kamienia! Zresztą nie znoszę kobiet! Większość z nich to komediantki!
— Pan jest złym znawcą kobiet i dlatego pan... pozostał starym kawalerem — odparła Aniela..
— Ale, powracając do rzeczy, mnie już głowa pęka z bólu.. Może już będzie dość na dziś.
— Tylko bez pośpiechu. Już długo zatrzymywać pani nie będę.. Ale jedno muszę stwierdzić, zanim się rozstaniemy kto wie, czy nie na zawsze..
Żarski zaczął krążyć po pokoju nerwowo. Naraz przystanął i nacisnął dzwonek.
Po chwili we drzwiach stanął posterunkowy, typowy rosyjski „stójkowy“..
— Odprowadź tę panią do policji obyczajowej, a po zbadaniu sprowadź ją tutaj! Zrozumiano?
— Rozkaz — wyciągnął się, jak struna „stupajka“.
Anieli krew uderzyła do głowy. Chciała zaprotestować, ale w tej chwili zdawała sobie sprawę ze swej bezsilności. Opuściła gabinet Żarskiego, płonąc ze wstydu i oburzenia. Takiego upokorzenia nie przechodziła w życiu!... Ale do czego człowiek się nie przyzwyczai?...
Żarski zostawszy sam w pokoju, biegł z kąta w kąt niby opętane zwierzę... W Anieli zadurzył się bez pamjęci. Przed poznaniem Anieli był prostolinijny w postępowaniu. Nie było tej ceny, za którą gotów byłby odstąpić od swej powinności i obowiązków..
Teraz... Zrozumiał teraz, jak człowiek mimowoli często wchodzi na drogę przestępstwa. Przekonał się na własnej skórze, że złoczyńcą staje się dopiero później, w zależności od kolei życia.
Ogarnął go wstyd przed samym sobą. Żałował już swego czynu. Z zapartym tchem czekał powrotu Anieli z policji obyczajowej.
Wtem ktoś zapukał do drzwi.
— Proszę.
Wszedł Wołkow, który tym razem nie dbał o urzędową postawę. Przeciwnie — usiadł, po koleżeńsku zapalił papierosa ale słowem się nie odezwał..
Przez chwilę obaj zmierzyli się przenikliwym spojrzeniem po czym Żarski zapytał:
— Powiedz mi pan. panie Wołkow, co słychać z tą bandą? Jakoś pan mi nic nie mówi o niej! Czyżby nie mieli potrzeby dawania znaków o sobie?
— Sądzę, że nie. Dobrze się obłowili na skarbcu. Stać ich na to, by nic nie robić i hulać. Wzięli sobie urlop. —
— Pewnie, że się obłowili.
— A może wogóle wyjechali za granicę kto wie? — rzucił Wołkow uwagę, niby baionik próbny.
— I to możliwe, tylko że nie daję temu wiary...
I Żarski zatopiwszy wzrok w Wołkowie, rzekł ze skupioną uwagą:
— Czy pan wszystko zrobił, by tę bandę zlikwidować?
— Tak. A pan wątpi?
— Mam pewne poszlaki, które zadają pańskim twierdzeniom kłam — odparł żarski.
— Dowody?
— Niezbite. Najlepiej będzie, gdy zagramy w otwarte karty, panie Wołkow — zerwał się Żarski z miejsca.
Również Wołkowa rozmowa ta poniosła. Ironicznie zawołał:
— Proszę bardzo. Rozmowa nasza zapowiada się wcale ciekawie.
— Więc, wiedz, że mam dowód iż w hotelu rozmawiałeś z klawym Jankiem i że puściłeś go na wolność. Gdy ja oczekiwałem ciebie na korytarzu, tyś mnie tam zdradził! Tak, tak! Tak postępuje tylko zdrajca!
Komisarz Żarski uczynił ruch, jakby chciał nacisnąć dzwonek, by wezwać kogoś do gabinetu, ale cyniczny uśmiech Wołkowa powstrzymał go od tego.
Wołkow wygodnie rozsiadł się w fotelu założył nogę na nogę, zapalił papierosa i rzekł:
— Dziwię się panu, panie komisarzu, że mnie uważa za „idiotę“. Deleguje mnie pan na spotkanie z osobą, której na świecie nie ma? Ale zrozumiałem też powody, dla których pan mnie wysłał z Urzędu Śledczego.
— Byłem zajęty ważną sprawą — odparł komisarz Żarski, a krew uderzyła mu do głowy.
— Naturalnie, że to była bardzo ważna sprawa... Ale radzę panu na przyszłość, tego rodzaju sprawy załatwiać trochę ciszej. Ciekaw jestem tylko, czy wszyscy starzy kawalerowie flirtują w podobny podły sposób.
Komisarz Żarski nie miał wątpliwości, że Wołkow podsłuchiwał pode drzwiami jego gabinetu. W duszy czuł się upokorzony, że taki Wołkow śmie mu jeszcze prawić morały.
— Nie rozumiem — bronił się Żarski, choć wiedział, że wszystko jest stracone.
— To się przedstawia bardzo prosto — rzekł z uśmiechem Wołkow. — Ja czuję sentyment do narzeczonego, którego wypuściłem, a pan — do jego narzeczonej. Wszakże pan ją kilkakrotnie wypuszczał z rak, aczkolwiek, uważam, że ona jest nie mniej niebezpieczna od Janka.
— Wolno mi stosować wszelkie środki wobec aresztowanych — zauważył Żarski, siny z oburzenia. — To moja rzecz, a panu wara od tego.
— Spokojniej, ciszej, panie komisarzu. Sądzę, że lepiej będzie, gdy nikt z postronnych nie podsłyszy naszej rozmowy, która, moim zdaniem, winna odbyć się w spokoju. Będzie to z większym pożytkiem dla nas obu — dodał Wołkow, nie ukrywając łobuzerskiego uśmiechu.
Komisarz Żarski wstydził się przed samym sobą, że Wołkow, którego od pierwszej chwili nie znosił, a nawet podejrzewał o różne sprawki, naraz gra rolę starszego wobec przełożonego. Zdawał sobie sprawę, że Wołkow ma silny atut w ręku, którego tak prędko nie wypuści.
Na twarzy Wołkowa odmalowała się pogarda i uczucie zemsty.
— Pan mnie szpiegował? — rzucił Żarski te słowa w twarz Wołkowowi.
— Tak samo, jak pan mnie szpiegował — odparł Wołkow.
— Jak pan śmie tak do mnie mówić? Każę pana zamknąć!...
— Niech pan spróbuje... — uśmiechnął się spokojnie Wołkow.
— Co ma oznaczać ten ton pewny siebie? Pan już od dawna wydawał mi się podejrzanym...
Aczkolwiek Wołkow przy tych słowach stracił tupet, nie dawał tego po sobie znać. Wręcz przeciwnie, zareagował odważnie:
— Pan mi się tak samo wydaje od dawna podejrzanym...
— Jeszcze dziś pana pociągnę do odpowiedzialności. Przede wszystkim za to, że pan dziś wypuścił z rąk niebezpiecznego opryszka. Zresztą wiem jeszcze więcej o panu...
Obaj przez chwilę spoglądali na siebie badawczo i z nienawiścią.
— Panu wolno było wypuścić z rąk niebezpieczną przestępczynię, bo się panu spodobała? Mogłem i ja sobie pozwolić być dżentelmenem. Wszak jesteśmy ludźmi i każdego z nas napadają chwile słabości...
— Kilkakrotnie zwalniałem tę dziewczynę dla dobra śledztwa. Chciałem w ten sposób natrafić na ślady tej bandy.
— Mnie pan takie bajdy opowiada? — wybuchnął śmiechem Wołkow. — Pan, zdaje się, zapomina, że i ja jestem policjantem i że ten trick jest mi tak samo dobrze znany, jak i panu. W takim razie ciekaw jestem, czy te sceny, jakie się rozegrały między panem a tą dziewczyną, również były przez pana wywołane dla dobra śledztwa...
Komisarz Żarski już nie wątpił, że aspirant Wołkow jest dokładnie wtajemniczony w jego intymne sprawy. Odrzekł krótko:
— Wiem, co czynię i pamiętam o swoich obowiązkach.
— Właśnie dlatego nie chciałem panu przeszkodzić w spełnianiu obowiązków... aczkolwiek słyszałem wyraźnie wołanie o pomoc z ust dziewczyny.
Żarski pobladł. Zimny pot zrosił jego czoło.
— Pan się zagalopował. Nie spodziewałbym się tego po panu.
— Ja także — odparł Wołkow spokojnie. — Pan dla mnie był wzorem policjanta.
Obaj spojrzeli na siebie tak, jakby się widzieli po raz pierwszy w życiu.
Ciężkie kroki i dyskretne pukanie do drzwi przerwały tę osobliwą dyskusję. To policjant wrócił z Anielą z policji obyczajowej.
Wołkow ze zdumieniem obserwował to, co miało nastąpić. Jedno spojrzenie rzuecne przez Wołkowa na przyniesiony przez policjanta dokument, wystarczyło mu dla zorientowania się w sytuacji. Policjant zasalutował i opuścił gabinet Komisarza. Teraz zostali tam: Żarski, Wołkow i Aniela.
Żarski przejrzał pismo, które po chwili zmiął i rzucił z oburzeniem do kosza.
Wołkow skierował się ku wyjściu. Aniela uczyniła ruch, jakby chciała pośpieszyć za nim. Wołkow zatrzymał się i roześmiał:
— Radzę pani być mniej uparta — rzekł Wołkow pouczająco i wyszedł z gabinetu.
Żarski wrstał i wyciągnął rękę do Anieli:
— Niech się pani nie obawia. Ja, a nie pani, jestem winowajcą. Pani jest wolna... Proszę mi wybaczyć za wszystko i źle nie wspominać...
Aniela stała zmieszana.
— No?.... Pani jeszcze nie ucieka? Może pani śmiało stąd iść. Nikt pani nie zatrzyma!
Aniela jednak nie ruszała się. Nie wiedziała dlaczego, ale zrobiło się jej żal tego człowieka.
— Pani się już nie gniewa? — wyjąkał.
— A pan na mnie? — spytała, spuszczając oczy wstydliwie.
— Ubóstwiam panią więcej, niż przed tym. Pani jest uczciwsza ode mnie. Teraz niech pani sobie idzie i będzie szczęśliwa. Niech pani zerwie z tymi ludźmi. Skąd oni do pani.
Powoli Aniela posuwała się ku drzwiom. Przekraczając próg gabinetu, dostrzegła dwie łzy, które ściekały po twarzy Żarskiego. Miała wyrzuty sumienia, nie wiedząc dlaczego. Ale na wspomnienie o upokorzeniu, doznanym w policji obyczajowej, otrząsnęła się ze sprzecznych uczuć, które nią teraz ogarnęły. Nie wątpiła w miłość komisarza Żarskiego...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Icek Boruch Farbarowicz.