<<< Dane tekstu >>>
Autor Hieronim Derdowski
Tytuł Walek na jarmarku
Wydawca Hieronim Derdowski
Data wyd. 1890
Druk Hieronim Derdowski
Miejsce wyd. Winona
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


3. Jak częstował Walek i jak jego częstowano.

Potem środkiem ulicy Walek dalej kroczy, Parasolem się wspiera i przez ciżbę tłoczy. Skręcił wreszcie do karczmy, kołacz zjadł i serek, Wtedy jeszcze miętówki żądał półkwaterek.
Kupczyk chwatko miętówkę toczy mu ze sądka, Walek chce ją już gębą posłać do żołądka, Ale w tem przecież widzi na swe oczy własne, Ze nalane w kieliszku jest zupełnie jasne. — Niechże pana z tą wódką djabeł w mordę liźnie, Daj pan haptekarzowi pyskać w tej truciźnie! Ja nie piję, jak białą, nie wie pan? Do licha! Krzyczy Walek i wódkę od siebie odpycha. — A czy nie jest to biała? Gada pan, jak we śnie; Pan sobie widać głowę zaprószył? Dość wcześnie! — Co? Czy mnie pan uważa za jakiego głupca? Toć to jasną ma farbę, proszę pana kupca. — Niechże mnie pan da pokój i tyle nie bredzi, Jeno skoro nalane, przez gardło przecedzi.
Walek lubo się bojał jasnego koloru, W końcu spuścił w kieliszek koniuszek ozoru, Przyłożył go do nosa: — miotówką ci pachnie — Nagle głowę przechyla i duszkiem go machnie. A do prawdy! Co też to? Toć smakuje biało, Ale szkło wejno równak jasne pozostało. Toć i tu mam pojęcie; wezmę przykład z siebie: Moje szkiełka też jasne jako dach na niebie, A koszula wej biała, befka także biała, Tylko mi je ta brzydka pluta powalała, Ale to się wypierze — Piję pana zdrowie! — Ja dziękuję, — z uśmiechem kupczyk mu odpowie, Ale niech pan przepije do onej gosposi, Co na głowie tę chustkę staroświecką nosi. Pewnie to pan w sąsiedztwie ukradł gdzie co komu, Bo wskazuje na pana palcem pokryjomu.
Walek patrzy po izbie przez szklaną zasłonę I spostrzega owczarza ze Zakrzewa żonę, Razem z Rózią, jej córką, które w kącie obie Dziwiły się tej kusej, dziwacznej osobie. Wtedy chłopak z kieliszkiem stanął tuż przed niemi, Zrobił ukłon i zniżył kapelusz ku ziemi. — Tośta i wy tu przyszły? Jakże mi się mata? Co tak na mnie patrzyta? czy to mnie nie znata? Toć ja Walek, jenom się dzisiaj ubrał znowa, Czy nie piękny ja chłopiec? Do was, owczarzowa! — Równak on!.. Wej prawdziwie!.. O rety, o rety! Toć istny komedyant! — szeptały kobiety.
Owczarzowa kieliszek odepchnęła dłonią: — Idźcież sobie z tą wódką! Nie prosiłam o nią. — Przecież nie pogardzicie, pijcie, gdy częstuję; Patrzcie, jak to ten nowy mundur mnie pasuje! Jać się was nie powstydzę choć w tym nowym stroju, Posmakujcieżno tego słodkiego napoju! Owczarzowa od Walka odwróciła oczy: — Daj mi pokój, powiadam, ty kołtunie smoczy!
Walek wtedy powoli zbliżył się do Rózi: — Nadstaw gębę, przepiórko, dajże dziewczę buzi! Powiedź, czym nie szykowny, czym nie chłopak chwatki? Nie bój się, przepióreczko, nie ma mojej matki. Siadł przy dziewce i głowę schyli ku jej skroni, Rózia oczy odwraca i od niego stroni.
Walek dziewczę uchwycił leciuchno za ramię: — Boisz się, przepióreczko? Adyć spojrzyj na mnie! Musisz znać mnie po głosie, choćem w pańskim stroju; Wszak my sobie przyrzekli przedwczoraj przy doju, Że skoro na pozimku bociany przyletą, Ja będę twoim chłopem, ty moją kobietą.
Rózia z głową do ściany odwrócona siedzi I nie zważa, co chłopak jej do ucha bredzi. Walek widzi, że dziewce łza już z oka kapie, Więc by Rózię pocieszyć, ją za szyję łapie. Wtedy dziewczę czemprędzej na nogi się zrywa, Obie ręce zaciska i tak się odzywa: — Tfu! Jak mi się nie namkniesz, ty obcięty głąbie. To zobaczysz, jak cię tu wytrzaskam po trąbie! Surdut na nim, jak skórka wciągnięta na palu, Pójdziesz z dala odemnie, ty kusy drągalu! Teraz już cię znać nie chcę, ty Niemcze, na zawdy! Matka, w tem co on mówił, nie ma słowa prawdy!
Walek gębę rozdziawił, odskoczył dwa kroki: — Wejcież! rzecze — Przepiórka dziś ma dzióbek sroki! Jak to pluje ze złości, jak to wej się perzy, Widać, że moim słowom trochę mało wierzy. Ale czekaj! Mam kołacz, ten to w jednej chwili, Sprawi, że się przepiórka do mnie znów przymili. Na kołacza, a pokaż znowu twarz weselszą, Może teraz mnie poznasz, może będziesz śmielszą. Rózia Walka zmierzyła spojrzeniem niemiłem, Potem do kawalera zwróciła się tyłem. — Aha! Teraz mam dowód! Jestem przekonany, Że mnie Rózia na prawdę liczy między pany; Gdyby mnie jako Walka była rozpoznała, Jużcić byłaby kołacz chętnie odebrała. Nieraz, kiedy zawziętość na mnie ją opadła, Jednak kołacz przyjęła i go smacznie zjadła. Tak to Walek sam sobie Rózi gniew tłumaczy, Ustępuje i dalej miętówką się raczy.
Widzi panka jakiegoś, co tak jak on kusy, Przeciska się pomiędzy wiejskiemi wiarusy. Hano tego, to chętnie miałbym za kamrata, Boć to człowiek już nierad z byle kim się brata. Zastępuje mu drogę: — Jak się masz, braciszku? Widzisz, że mi samemu tęskno przy kieliszku. Napijema się razem, jeżeli pozwolisz, Panek mruknął pod nosem: — Lajder kun nich polisz! — Łajdak? Co? To ja łajdak? Piękne powitanie! Lepiej, byś mnie powiedział z góry Jaśnie Panie; Czy to ja jaki łata, jaka podła dusza? Czy to zaczka nie noszę, befek, kapelusza? Tyś sam łajdak, bo chociaż strój na tobie modny, Wspierasz się wej na pałce, niby żebrak głodny! — Fuknął Walek i włożył parasol pod pachę. Panek głośniej zamruczał: Fersztaj nich di szprahe! Co i szprachem mnie zowiesz?. Tego już za wiele! Czyś ty widział, bym kiedyś żebrał przy kościele? Czekaj! Może pamiątki chce ci się z jarmarku — Rzekł i jął parasolem panka prać po karku. — Dajwel! — panek zawołał — boć to niespodzianie Przyszło mu od obcego to poczęstowanie. Potem wolno z namysłem dobył grubej broni, — Jak w łysinę Walkowi nagle nie zadzwoni! Z lewej, z prawej, to z góry, aż mu trzeszczą uszy... — Ta psia krew! — jęknął Walek — jeszcze mnie ogłuszy! Parasolem się kryje, broni własnej skóry, Panek dalej naciera, mocno rąbie z gory. Toć i Walek go palnie, gdy mu się nadarzy, Lecz parasol, to jeno muska go po twarzy. Nagle tamten się zmierza obiema rękoma, Bęc! i zgiął się parasol złamany, jak słoma. A parobek odebrał w banię, jak obuchem, Sam nic zrobić nie może instrumentem kruchem. Wjedno ostro naciera zawziętym atakiem, Jakby w ręku miał dzierżak, młócił jak bijakiem, Ale cepy płócienne mało wroga bolą, On zaś srogie zadaje ciosy grubą lolą, Młynkiem i na odlewkę Walka po łbie kropi, Aż się z tej bataliji wszyscy śmieją chłopi! Widzi Walek, że temu jednak nie da rady, Więc się zwraca powoli w tył do rajtyrady. W tem go panek pod gardło chwyta i wypycha, Walek już się nie broni, bo ledwo oddycha. I wyleciał nieborak za drzwi w okamgnieniu, Upadł na łeb i mocno nos zbił na kamieniu. Srodze stęka i zwolna na nogi się prości... — A żeby go pioruny! Ten nie ma litości! Toć mi gnaty potłukła, ta kusa bestyja, Szkoda, żem ja przy sobie nie miał kawał kija! Byłby musiał się chłystek od razu obalić, Parasolem to jednak licho umiem walić, Ale ja się nauczę! Wtedy czekaj, bratku, Zobaczymy, kto będzie stękał na ostatku! Dobrze, że aby szkiełek nie strzaskał mi pałą, Tak przynajmniej się zdaje, że mam gębę całą. Ale w nos musiał lunąć szelma apuchtina, Boć wej kicha czerwoną puchnąć zaczyna. Tak po ciężkiej przygodzie biedny Walek rzecze, Nos rękawem ociera i dalej się wlecze.
Zagramolił się wreszcie między straganiki, Gdzie, jak mu powiadali, mają być pierniki. Widzi na długim stole niby z torfu cegły; Maca, czy, aby suche — boć w tem to on biegły. Opierają się wszelkiej przy zginaniu sile, Dobrze wyschły, a twarde jak dębowe dyle. Ale te tu plaskate, chropowate kręgi Snać zmajstrował kołodziej w rzemiośle nie tęgi; Że to z brzozy, toć widać z tej białawej kóry, Ale czem to je upstrzył w dole i u góry? — Proszę Panny, po czemu w mieście tego kopa? Na wsi tego furami u każdego chłopa. — Pięć trojaków za piernik, jeźli pan nie mani, Kupi pan całą kopę, sprzedam trochę taniej. — Pięć trojaków za jeden? — To są chyba śmiechy! Za to ja bym tu pannie dwa przydźwigał miechy. U nas tego na bagnie leżą cale kupy, Mogę brać, ile zechcę, darmo do chałupy. — Ale to też, nie z bagna! — Czy pan wzrok ma kurzy? Przecież słodki to piernik do jedzenia służy, — Niechże panna mnie w oczy nie naciera mydła, Torfem nawet nie pasą rogatego bydła. Ale co to za piękny święty tu na rogu? Poco wisi nad torfem na obrazę Bogu? Mogłaby go darować panna do kościoła, Pewnie to wizerunek świętego anioła! Boć skrzydłami zastawia jakby niebios bramy; Taki obraz by trzeba wsadzić w złote ramy, Albo wziąć na chorągiew przy wielkim ołtarzu, Jeśli tylko ten święty w polskim kalendarzu. Jaką to ma sukienkę jasnego koloru? Ale zkąd też on rodem? — Toć tu stoi: Z Toru—nia. — Jak też mu na imię? — Stoi także: Piernik... Więc bez ślabizowania, to święty Kopernik. Tego znam, kiedym łoni był w Toruniu z matką, To na rynku okrągłą płoszył żydów klatką. Rzekłszy Walek, kapelusz uchylił przed świętym I paciórek odmówił z kolanem ugniętem. Panna myśląc, że jaki ubogi podróżny. Łamie kawał piernika, daje mu jałmużny. Ale Walek nie bierze, co mu daje dama... — Nie chcę — mówi — i darmo, możesz zeźreć sama!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Hieronim Derdowski.