Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XLI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLI.
ZMIANA MIESZKANIA, KLAPA I PORTRET.

Porthos z radością przyjął poselstwo, przypominające mu jego młode lata, i dlatego ubrał się o pół godziny prędzej, niż zwykle i pośpieszył do mieszkania pana de Saint-Agnan.
Saint-Agnan zdziwił się bardzo, kiedy mu oznajmiono odwiedziny pana baron du Valon de Bracieux de Pierrefonds.
— A cóż to za szereg nazwisk?... — rzekł. Nie znam tego pana.
— To jest — odpowiedział służący — ten sam szlachcic, co miał zaszczyt jeść obiad z panem hrabią u króla, w czasie pobytu w Fontainebleau.
— U króla, w Fontainebleau!... — wykrzyknął Saint-Agnan — a prędzej, prędzej, wprowadź go tutaj.
Służący pośpieszył wykonać rozkaz. Porthos wszedł. Po zwykłych grzecznościach, hrabia, jako odbierający wizytę, odezwał się pierwszy.
— Panie baronie — rzekł — jakiejże szczęśliwej okoliczności winienem jego zaszczytne odwiedziny?
— Właśnie będę miał zaszczyt panu wytłumaczyć — odrzekł Porthos — ale... przepraszam.
— Co takiego?... — spytał Saint-Agnan.
— Zdaje mi się, że się krzesło łamie pode mną! Porthos wstał i czas już był wielki, bo krzesło pod tak ogromnym ciężarem rozeszło się zupełnie, A kiedy Saint-Agnan szukał oczyma, na czemby trwalszem umieścić swego gościa, ten rzekł:
— O! te modne meble są teraz nadzwyczaj delikatne. W mojej młodości, kiedym z większą niż teraz siadał żywością, nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek złamał krzesło, siadając, chyba w oberży i to rękami.
Saint-Agnan uprzejmie uśmiechnął się na ten żart.
— Lecz — rzekł Porthos, siadając na kanapie, która skrzypnęła pod takim ciężarem — nie o to tu na nieszczęście, idzie...
— Jakto, na nieszczęście? Czyżbyś miał być, panie baronie, posłem nieszczęścia?
— Nieszczęścia.... dla szlachcica?... o nie, panie hrabio — odrzekł Porthos ze szlachetną dumą. — Przyszedłem tylko powiedzieć panu, żeś okrutnie obraził jednego z moich przyjaciół.
— Ja, panie? ja? obraziłem jednego z pańskich przyjaciół? i któregoż to? proszę?
— Pana Raula de Bragelonne.
— Ja obraziłem pana de Bragelonne? ja?... — rzekł Saint-Agnan — to niepodobna, ponieważ pan de Bragelonne, którego mało znam, a mogę nawet powiedzieć, wcale go nie znam, jest w Anglji, a skoro nie widziałem go tak dawno, nie mogłem go obrazić.
— Pan de Bragelonne jest w Paryżu, panie hrabio — odrzekł Porthos — a co do obrazy, to ta jest istotnie, ponieważ sam mi to powiedział. Tak, panie, powtarzam jego wyrazy, żeś go obraził okrutnie, śmiertelnie.
— Ależ niepodobna, panie baronie, przysięgam, że to nie może być.
— Zresztą — rzekł Porthos — nie możesz pan o tem wątpić, gdyż, jak mi pan de Bragelonne mówił, już o tem zawiadomił pana listownie.
— Żadnego listu nie odebrałem, daję na to słowo.
— To szczególne — rzekł Porthos — bo to, co mi mówił Raul...
— A ja pana przekonam — rzekł Saint-Agnan — żem żadnego listu nie otrzymał.
I zadzwonił.
— Basque — zawołał — wiele listów przyniesiono w czasie mojej niebytności.
— Trzy, panie hrabio.
— Jakie?
— List od pana de Fiesque, od pani de La Ferte, a trzeci od pana de La Fuentes.
— I to wszystko.
— Wszystko, panie hrabio.
— To dosyć — przerwał Porthos. — Bardzo dobrze, wierzę panu, panie hrabio.
Saint-Agnan odesłał służącego i sam za nim drzwi zamknął, lecz, wracając, spostrzegł wystający z zamku przyległych drzwi papier, a był to ten sam papier, który Bragelonne wsunął, wychodząc.
— Co to jest?... — zapytał.
— He, he — rzekł Porthos.
— List w dziurce od klucza — zawołał Saint-Agnan.
— Czy nie będzie to ten sam, o którym mówimy, panie hrabio — rzekł Porthos — zobacz pan!
— List od pana de Bragelonne — zawołał tenże.
— A widzisz pan, że miałem słuszność. Oho, kiedy ja co powiem, to...
— Przyniesiony przez samego pana de Bragelonne — rzekł do siebie hrabia, blednąc. — Ależ jak on tu mógł wejść?
Saint-Agnan zadzwonił, Basque wszedł.
— Kto tu był, kiedym pojechał na przechadzkę z królem?
— Nikt, proszę pana.
Saint-Agnan zgniótł list, wprzód go przeczytawszy.
— Jest w tem coś — mruknął zamyślony.
Porthos, zostawiwszy jeszcze chwilę Saint-Agnana jego myślom, zapytał, kiedy lokaj odszedł:
— Czy zechcesz pan pomówić ze mną o interesie?
— Zdaje mi się, żem go już wyczytał w tym bilecie, tak dziwnie tu przybyłym — odrzekł Saint-Agnan — pan Bragelonne zapowiada mi bytność swego przyjaciela...
— Ja jestem jego przyjacielem i właśnie o mnie on mówi.
— Ażeby mnie wyzwać!
— Tak.
— I skarży się, żem go obraził.
— Okrutnie, śmiertelnie.
— Ale jakimże sposobem, gdyż jego postępowanie jest tak skryte, że nie mogę zgadnąć powodów?
— Panie — odpowiedział Porthos — mój przyjaciel zapewne ma słuszność, a co do jego postępowania, jeżeli ono jest tajemniczem, to tylko siebie możesz pan o to oskarżać.
— Tajemnica, niechże i tak będzie, cóż to za tajemnica?
— Przebacz pan, że w szczegóły wchodzić nie będę, a to dla bardzo ważnych przyczyn.
— Które ja doskonale pojmuję. A zatem dotkniemy ich zlekka. No cóż tedy, słucham pana.
— Najpierwszym powodem jest to, żeś pan zmienił mieszkanie — rzekł Porthos.
— To prawda, zmieniłem mieszkanie — rzekł Saint-Agnan.
— Pan przyznałeś? dobrze, to raz — rzekł Porthos, podnosząc palce do góry.
— Ale cóż znowu! cóż za przykrość mogłem wyrządzić panu de Bragelonne, zmieniając mieszkanie? Niechże mi pan to objaśni, bo ja zgoła tego nie rozumiem.
— Panie — rzekł Porthos poważnie — to właśnie jest pierwszy powód z pomiędzy innych do urazy, jaką pan de Bragelonne ma do pana, i jeżeli te powody wylicza, to dla tego, że czuje się obrażonym.
— Ależ to zakrawa na jakąś bezzasadną sprzeczkę — zawołał Saint-Agnan, tupiąc nogą z gniewu.
— Z tak ugrzecznionym, jak pan de Bragelonne człowiekiem, nie można się czegoś podobnego spodziewać — odezwał się Porthos. — Ale czyż nic pan nie masz dodać w przedmiocie zmiany mieszkania?
— Nic. I cóż dalej?
— Dalej, uważaj pan dobrze, żem już wymienił jednę przyczynę i tak brzydką, na którą pan mi stanowczo nie odpowiadasz. Uważaj pan tylko, pan zmieniasz mieszkanie, to obraża pana de Bragelonne, i pan się z tego nie chcesz wytłumaczyć. A to doskonale!
— Jakto — zawołał z gniewem Saint-Agnan, i to z tym większym, im więcej zimnej krwi zachowywał — jakto! ja, zmieniając mieszkanie, mam zapytywać pana de Bragelonne, czy na to zezwoli, czy nie? A to chyba pan żartujesz?
— Bardzo względnie, panie, bardzo względnie. Ale przyznajesz pan, że to jeszcze niczem w porównaniu z drugą urazą.
— Zobaczymy, cóż to za druga przyczyna?
Porthos przybrał minę surową.
— A ta klapa, mój panie — rzekł — ta klapa?
Saint-Agnan spuścił głowę.
— O! jestem zdradzony — szepnął — wszystko wiedzą.
— O! wszystko wiedzą — rzekł Porthos, chociaż sam nie wiedział nic.
— Ależ, panie — rzekł Saint-Agnan — czy pan de Bragelonne, przenikając tę tajemnicę, zastanowił się nad tem, ile na siebie i innych sprowadzi niebezpieczeństwa?
— Pan de Bragelonne nie spodziewa się żadnego niebezpieczeństwa, mój panie, i nie boi się żadnego, czego pan wkrótce przy Boskiej pomocy doświadczysz.
— To zapamiętały człowiek — pomyślał Saint-Agnan — czegóż on ode mnie chce?
Poczem dodał głośno:
— No, panie, załagodźmy tę sprawę.
— Pan zapomniałeś o portrecie — zawołał Porthos grzmiącym głosem, który ściął krew w żyłach hrabiego.
— Pan jesteś uosobioną delikatnością, grzecznością i szczerością. Już wiem dokładnie, o co idzie.
— Tem lepiej — rzekł Porthos.
— I — mówił dalej Saint-Agnan — dałeś mi pan to poznać w sposób najdowcipniejszy i najwyszukańszy. Dziękują, panu, bardzo dziękuję.
Porthos się napuszył.
— A ponieważ teraz wiem wszystko, chciej posłuchać, a wytłumaczę ci...
Porthos poruszył się, jak człowiek, nie chcący słuchać, lecz Saint-Agnan mówił dalej:
— Czuję najmocniej nieszczęście, jakie spotkało pana do Bragelonne, ale jakżebyś i pan w mojem położeniu uczynił. No, powiedz pan otwarcie, jakbyś postąpił?
— Nie idzie tu o to, jakbym postąpił — odpowiedział Porthos — wszakże pan masz już sobie oświadczone trzy powody; nieprawdaż?
— Co do pierwszego, to jest co do zmiany mieszkania, mój panie, a mówię do pana, jak do człowieka światłego i prawego, cóżbyś pan uczynił, gdyby czyjaś inna wola zażądała tego. Czyż mogłem, czyż powinienem był być nieposłusznym?
Porthos nic nie odpowiedział.
— Przystępuję teraz do tej nieszczęśliwej klapy — mówił dalej Saint-Agnan, opierając rękę na ramieniu Porthosa — ta klapa, przyczyna złego, środek złego, ta klapa, zrobiona jest dla wiadomego użytku. Powiedz pan, czy możesz przypuścić, abym ja, z mojej własnej woli, mógł otwierać tę klapę, przeznaczoną... O nie, pan mi wierzysz, i tu znowu pan czujesz, zgadujesz i pojmujesz wolę wyższą, niż moja. Pan umiesz ocenić ten pociąg; nie mówię tu o pociągu miłości, tym niepohamowanym nierozsądku. Mój Boże... Ale, na szczęście, mam do czynienia z człowiekiem prawym i pełnym czułości, inaczej bowiem ileż nieszczęścia i hańby dla niej, biedne dziecię... i dlatego... którego nie chcę wymienić.
Porthos odurzony tym nawałem wyrazów, napróżno natężał umysł, ażeby cokolwiek zrozumieć.
Saint-Agnan, wpadłszy na drogę przekonywania, nie przestawał mówić, nadając coraz większą moc swemu głosowi i ruchom.
— Co do portretu, gdyż mniemam, że portret jest najgłówniejszym powodem urazy, co do portretu, mówię, czy jestem choć trochę winien, uważaj pan tylko! kto żądał mieć jej portret? Czy ja?... Kto się w niej kocha? Czy ja? Kto chce jej wzajemności... Czy ja? Z kimże ona jest w stosunkach?... Czy ze mną? Nie. Tysiąc razy, nie!... Wiem, że pan de Bragelonne mocno to czuje, wiem, że podobne cierpienia są dotkliwe. Ale cóż robić? Jeżeli będzie walczył z tak potężnym przeciwnikiem, narazi siebie na pośmiewisko, a jeżeli będzie uparty, zgubi siebie. Zapewne powiesz pan, że rozpacz często nie zna granic. Ale pan jesteś rozsądnym, pan mnie pojmujesz. Wracaj pan do pana de Bragelonne, podziękuj mu tak, jak ja mu dziękuję, iż wybrał na pośrednika między nami tak zacnego, jak pan człowieka. Chciej pan wierzyć, iż zachowam wieczną wdzięczność dla tego, który tak szlachetnie i tak roztropnie załatwił nasze nieporozumienie. A ponieważ nieszczęście chciało, aby tajemnica ta była wiadomą czterem zamiast trzem osobom, tajemnica, która może uszczęśliwić nas, cieszę się z całego serca, że los zesłał mi pana na uczestnika. Rozporządzaj więc mną, jestem na jego rozkazy. Co chcesz, ażebym zrobił dla ciebie, mów, panie, wymagaj, rozkazuj nawet!...
— Panie — rzekł Porthos — przed drzwiami stoi koń, zrób mi pan tę przyjemność, wsiądź na niego, jest doskonale ujeżdżony i bez żadnych narowów.
— Wsiąść na konia, poco?... — zapytał Saint-Agnan zdziwiony.
— Pojedziemy tam, gdzie na nas czeka pan de Bragelonne.
— A pojmuję, chciałby ze mną pomówić... dowiedzieć się szczegółów. Niestety, to bardzo drażliwą rzecz!... Ale w tej chwili uczynić tego nie mogę. Bo król na mnie czeka.
— To nie długo potrwa — rzekł Porthos — małą godzinkę.
— Ale gdzież na mnie czeka pan de Bragelonne?...
— W Vincennes, około klasztoru Reformatów.
— Ależ to zwykłe miejsce pojedynków.
— No to co?...
— A więc cóż ja mam robić?...
Porthos dobył powoli szpadę.
— Oto jest długość szpady mojego przyjaciela.
— Co u licha. To warjat — krzyknął Saint-Agnan.
Porthos zaczerwienił się z gniewu.
— Panie — rzekł — gdybym nie miał zaszczytu być w jego mieszkaniu i w interesie pana de Bragelonne, niezawodniebym pana oknem wyrzucił. Ale pozostawiam sobie tę przyjemność na później i nie stracisz pan pewno na czekaniu. No, pójdziesz pan do Reformatów?...
— Ale...
— Jeżeli pan nie chcesz iść dobrowolnie, to ja pana tam zaniosę.
— Basque!... — zawołał pan de Saint-Agnan.
Basque wszedł.
— Król wzywa do siebie pana hrabiego.
— To co innego — rzekł Porthos — służba dla króla przedewszystkiem, zaczekamy tam na pana aż do wieczora.
I ukłonem pożegnał pana de Saint-Agnan, nadzwyczaj z siebie zadowolony. Po jego odejściu, Saint-Agnan pośpieszył do króla, powtarzając:
— Do Reformatów!... ha... do Reformatów. Zobaczymy, jak król przyjmie to wyzwanie, gdyż rzeczywiście jestem wyzwany i powinienem tam być.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.