Wielkie nadzieje/Tom I/Rozdział XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Wielkie nadzieje
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Antoni Mazanowski
Tytuł orygin. Great Expectations
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XXIII.

Pan Poket był bardzo zadowolony, że mnie widzi i miał nadzieję, że i dla mnie nie jest przykro go poznać. — „Naprawdę nie jestem strasznym człowiekiem“. — dodał, co wywołało uśmiech na twarzy syna. Był on dość młody, mimo roztargnionego wyrazu twarzy i siwych włosów i trzymał się bardzo prosto. Słowa „prosto“ używam w istotnem znaczeniu; bo na ogół zachowywał się niezwykle dziwnie a znać było, że sam wie o tem. Pomówiwszy ze mną, zwrócił się do żony, przyczem piękne jego czarne brwi ściągnęły się, gdy spytał: — „Belindo, sądzę, żeś uprzejmie przyjęła pana Pipa?“ — ona podniosła oczy od książki i odrzekła: — „tak!“ — Poczem uśmiechnęła się do mnie i z jakąś dziwną nieuwagą spytała, czy lubię wodę fleur d’orange? Pytanie to nie miało związku ani z obecną, ani z dawniejszą rozmową, to też uważałem je za pytanie w celu podtrzymania rozmowy.
Po upływie paru godzin wiedziałem, że pani Poket była jedyną córką jakiegoś zmarłego wskutek przypadku szlachcica, który zostałby baronetem, lecz sprzeciwił się czy to sam król, czy to pierwszy minister, czy lord-kanclerz, czy arcybiskup Kenterberyjski, czy wreszcie ktoś inny i dlatego to zaliczył się sam do arystokracyi. Ja zaś przypominam sobie, że uzyskała szlachectwo.
Jakkolwiek było, wychowywał pannę Poket od samej kolebki jako dziewczynkę, która ma wyjść za mąż za utytułowana osobę i dlatego chronił ją od znajomości z plebejską umiejętnością gospodarstwa domowego.
Troskliwość i starania tego dostojnego rodzica osiągnęły w zupełności skutek i młoda panienka okazała się bezradną i nieprzygotowaną do życia. W takiem szczęśliwem uspobieniu w samym rozkwicie młodości spotkała się z panem Poketem, który był również w rozkwicie młodości i nie zdążył jeszcze rozważyć, czy ma zająć miejsce pierwszego ministra, czy też ozdobić się mitrą arcybiskupią. Ponieważ jedno i drugie było kwestyą czasu, on i panna Poket korzystali z tego, by się w sobie zakochać i poślubić się bez wiedzy dostojnego rodzica. A że ojciec nic nie mógł dać swej córce prócz błogosławieństwa, po długiej walce ze sobą zupełnie im przebaczył, zapewniając przytem pana Poketa, że żona jego to „prawdziwy skarb, godny księcia“. Pan Poket puścił w obrót życiowy skarb książęcy, który oczywiście nie przyniósł mu dobrych procentów. Od tej pory pani Poket stała się ciągłym przedmiotem ogólnego współczucia, że nie wyszła za mąż za utytułowaną osobę; pan Poket zaś przedmiotem ciągłych wyrzutów, że nie postarał się o tytuł.
Pan Poket wprowadził mnie do domu i pokazał mi mój pokój, który zrobił na mnie przyjemne wrażenie, ponieważ był opatrzony we wszystko potrzebne dla mej wygody. Poczem zastukał do drzwi dwóch takich samych pokojów i poznajomił mnie z ich mieszkańcami — Drummelem i Stortopem. Drummel, młodzieniec o starszym wyglądzie i niezgrabnej postawie chodził i gwizdał. Stortop, młodszy, siedział i czytał, ściskając głowę rękami, jakby się obawiał, że się rozleci ze zbytku wiadomości.
Zdawało się, że państwa Poketów ktoś trzymał w rękach i przez pewien czas nie mogłem pojąć, kto rządzi domem; i pozwala im tu mieszkać; ale przyjrzawszy się uważniej doszedłem, że są oni pod władzą służby. Był to zapewnie najlepszy sposób, uwolnienia się od zbytecznych trosk, lecz zarazem bardzo kosztowny, bo sługi troszczyły się o to, aby pić i jeść jak najlepiej i przyjmować ogół swych znajomych. Co prawda podawały one obfity i pożywny stół państwu Poketom, ale wciąż mi się coś zdawało, że wychowańcom byłoby lepiej stołować się w kuchni z tym tylko warunkiem, żeby im wolno było bronić się samym. Nie przebyłem tu nawet tygodnia, gdy jakaś ledi, żyjąca w sąsiedztwie i znajoma osobista tej rodziny, napisała list, w którym donosiła, że widziała, jak Millers biła Bebi. List ten rozdrażnił panią Poket, która zalewając się łzami rzekła, że uważa to za rzecz nadzwyczaj dziwną, iż sąsiedzi mieszają się do jej spraw.
Z czasem dowiedziałem się, głównie od Herberta, że pan Poket studyował w Garroy i Kembridż, gdzie cieszył się większem uznaniem, niż inni. Ale skutkiem wczesnego małżeństwa, nie zrobił karyery i został prywatnym nauczycielem. Obrobił w swej tokarni znaczną ilość tępych głów, których ojcowie obiecywali zawsze pomódz mu, ale gdy tylko tępe głowy opuściły swego kierownika, zapominali o obietnicach. Wreszcie wyrzekł się tego zajęcia i przeniósł się do Londynu. Tu doświadczył zupełnego rozczarowania i zajął się uczeniem tych, którzy stracili chęć do pracy lub pogardzali nią a także przygotowywał ich do egzaminów. Dzięki swej wiedzy, zajmował się nadto kompilacyami i korekturą, co wraz z prywatnym zarobkiem dawało mu możność utrzymania rodziny.
Państwo Poketowie mieli znajomą staruszkę w sąsiedztwie; była to wdowa, z usposobienia tak miła, że przystosowywała się do wszystkich, błogosławiła wszystkich, śmiała się i płakała ze wszystkimi, stosownie do okoliczności. Nazywano ją panią Koiler i miałem zaszczyt prowadzić ją pod rękę do obiadu w pierwszym dniu mego pobytu w tym domu. Dała mi do zrozumienia, gdyśmy szli po schodach, jaki to cios dla pani Poket, że kochany pan Poket musi trzymać u siebie młodzieńców i zajmować się nimi. Nie dotyczyło to mnie oczywiście; gdyby bowiem wszyscy tacy byli, wówczas byłoby co innego.
— Droga pani Poket tak wcześnie rozczarowała się życiem (kochanego pana Poketa, nie można za to obwiniać) i tak potrzebuje dobrobytu i wygody....
— Tak, pani! — rzekłem, by ja uspokoić. Zdawało mi się, że chce płakać.
— Ma takie arystokratyczne skłonności...
— Tak, pani!
— Jak to smutno, że drogi pan Poket nie może jej poświęcić całego czasu i uwagi!
Mimowoli pomyślałem, że byłoby znacznie gorzej, gdyby myślał o niej więcej, niż o tem, by rzeźnik zaopatrzył ją we wszystko konieczne dla niej, ale nie powiedziałem tego, a nawet nie mogłem, bom wciąż uważał, jak zachowuje się całe towarzystwo.
Starając się należycie manipulować nożem i widelcem, łyżką i szklanką, równocześnie przysłuchiwałem się rozmowie pani Poket z Drummelem i dowiedziałem się, że Drummel był dziedzicem tytułu barona. Następnie wyjaśniło się, że książka, którą pani Poket czytała w ogrodzie, była spisem szlachty, i że znała stronnicę, na której dziadek jej znalazł się w tym spisie. Drummel nie mówił wiele, a gdy mówił, czynił to z pełnem uznaniem swej wyższości. Nikt, prócz dwojga rozmawiających i pani Koiler, nie okazywał najmniejszego zainteresowania; rozmowa ta ciągnęłaby się długo, gdyby jej nie przerwał chłopiec, posługujący przy stole, który nagle wbiegł i oznajmił, że stało się wielkie nieszczęście: kucharka nie wiedziała, gdzie zginął rostbef. Z wielkiem ździwieniem zobaczyłem wówczas, w jaki to sposób pan Poket sprawia sobie ulgę w podobnych przypadkach, co wydało mi się nadzwyczajnem, choć na innych nie czyniło wrażenia. Odłożył na bok nóż do rozkrawania mięsa i widelec i chwycił się obu rękami za głowę z taką miną, jakby miał zamiar podnieść się w górę. Wnet się atoli uspokoił, i zajął poprzednią czynnością.
Pani Koiler zmieniła temat rozmowy i zaczęła pochlebiać mi. Zrazu słuchałem jej z przyjemnością, potem ze znudzeniem. Miała dziwny zwyczaj przechylania się podczas rozmowy na obie strony i niby interesując się okolicą, gdziem żył i mymi przyjaciółmi, badała mnie, przyczem głos jej przypominał syczenie żmii.
Po obiedzie przyprowadzili dzieci i pani Koilers natychmiast zaczęła się zachwycać ich oczami, noskami i nogami.
— Niech mi pani da widelec i weźmie Bebi — rzekła Flopson. — Niech go pani tak nie bierze, bo padnie głową pod stół.
Starając się iść za tą radą, pani Poket wzięła dziecko w inny sposób i uderzyła je głową o stół, co poznali wszyscy obecni po dziwnem zachwianiu się przedmiotów na stole.
— Mój Boże! Niech mi je pani odda! — Panienko Dżen, chodź tu i potańcz dla Bebi... no prędzej!
Jedna z dziewczynek, prawdziwa kruszynka, która mimo to przywykła już do pracy dla innych, wystąpiła naprzód i zaczęła tańczyć przed Bebi, póki dziecko nie przestało płakać i nie roześmiało się. Wszystkie dzieci roześmiały się również.
Wtedy Flopson, zgiąwszy Bebi, jak lalkę, wygodnie posadziła na kolanach pani Poket i zamiast zabawki, dała mu do reki dziadek do orzechów; przyczem zwróciła uwagę pani Poket, by dziecko końcem tego przyrządu nie uderzyło się w oczy i poleciła malutkiej Dżen opiekę, wreszcie obie niańki wyszły z pokoju.
Z wielką przyjemnością przysłuchiwałem się rozmowie pani Poket z Drummelem o jakichś dwóch baronostwach, przyczem pani Poket jadła kawałki pomarańczy, maczając w cukrze i winie i nie zwracając najmniejszej uwagi na dziecko, które okropnie wymachiwało dziadkiem. Malutka Dżen, widząc wreszcie, że zachowanie zagraża główce dziecka, po cichutku opuściła swe miejsce i posługując się prawdą i nieprawdą wyłudziła od Bebi to niebezpieczne narzędzie. Pani Poket w tej chwili dokończyła swej pomarańczy i niezadowolona z postępku Dżen, rzekła do niej:
— Jak śmiałaś niegrzeczna dziewczyno? Idź natychmiast na swoje miejsce.
— Kochana mamo, Bebi sobie oczka wybije!
— Jak śmiesz się odzywać! — Wracaj w tej chwili na miejsce!
Pani Poket mówiła z taką pognębiającą wyższością, że zupełnie się zmieszałem i wydawało mi się, że jestem głównym sprawcą konfliktu.
— Belindo — rzekł pan Poket, siedzący na drugim końcu stołu — jak możesz tak niemądrze postępować? Dżen wmieszała się tylko, aby uchronić dziecko od niebezpieczeństwa.
— Nikomu nie pozwolę się mieszać i bardzo mnie dziwi Mateuszu, jak możesz pozwolić na to, by mnie obrażano.
— Boże miłosierny! Czyż można dzieci dziadkami przyprawiać o śmierć i nikt nie ma prawa ich wybawić!
— Nie chcę, by się mieszała w me sprawy! — Sądzę, że doskonale pamiętam o stanowisku, jakie zajmował mój biedny dziadek. Dżen miesza się!
Pan Poket znowu schwycił się rękami za głowę i tym razem rzeczywiście podniósł się o kilka cali nad krzesło.
— Słyszeliście coś podobnego? Dzieci można zabijać dziadkami, dzięki stanowisku jakie zajmował niegdyś biedny dziadek! Opadł na krzesło i umilkł.
Milcząc siedzieliśmy przy stole i nie śmieliśmy podnieść oczu z zakłopotania. Nastąpiła przerwa, podczas której obojętne na wszystko i niepohamowane Bebi wykonało wiele różnych skoków i krzyków na widok maleńkiej Dżen, którą, zdaje się, najlepiej znało z całej rodziny.
— Panie Drummel, zawołaj pan z łaski swojej Flopson. Dżen, niegrzeczna dziewczyno, idź natychmiast spać. A kochane Bebi pójdzie z mamą.
Ale szlachetne Bebi całą siłą protestowało przeciwko temu. Tak się wyginało w rękach pani Poket, że obecni podziwiać mogli nie jego twarzyczkę, tylko parę wełnianych trzewiczków na jego tłustych nóżkach. Doszło do najwyższych granic buntu i widocznie zwyciężyło, bo gdym po chwili wyjrzał oknem, widziałem je na rękach Dżen. Reszta dzieci pozostała przy stole, lecz ponieważ Flopson poszła do kogoś z wizytą, nie miał się kto niemi zająć. Stałem się przeto świadkiem rodzinnych stosunków ojca z niemi: polegały one na tem, że pan Poket, którego zwykły wyraz roztargnienia jeszcze się zwiększył, włosy jeszcze bardziej wburzyły, patrzył uważnie na dzieci przez kilka minut, jakby od razu nie mógł się zoryentować, w jaki sposób stały się jego współbiesiadnikami, skąd się wzięły w jego domu i dlaczego natura nie obdarzyła niemi kogo innego. Potem wymienił z niemi kilka zdań: — „Dlaczego u małego Józia rozdarta koronka przy kołnierzyku?“
— Flopson chciała poprawić, ale nie miała czasu!
— A dlaczego u Fanny nie wzbiera wrzód?
— Millers miała przyłożyć okład, o ile nie zapomni!
Tu serce ojcowskie roztajało, dał każdemu po szylingu i pozwolił im odejść do zabawy. Gdy wyszły próbował podnieść się za włosy, ale zrzekł się tego beznadziejnego zamiaru.
Wieczorem urządziliśmy pływanie w łódkach po rzece. Drummel i Startop mieli swe własne łódki; postanowiłem też sprawić sobie łódkę, aby im dorównać. Dość dobrze wyćwiczyłem się w różnych grach i zabawach z wiejskimi chłopcami, ale chciałem się pochwalić umiejętnem kierowaniem łódki po Tamizie — nie mówiąc już o innych wodach — i dlatego postanowiłem uczyć się u mieszkającego w pobliżu człowieka, który wziął pierwszą nagrodę na wyścigach a z którym poznajomili mnie towarzysze.
Powaga ta bardzo mnie zmieszała, mówiąc, że mam ręce jak kowal. Gdyby wiedział, jak łatwo mógł stracić wskutek takiego komplementu ucznia, napewnoby go nie użył.
Gdyśmy wrócili do domu i zasiedli do kolacyi, myślałem, że minie reszta dnia bez nieprzyjemnej historyi domowej. Pan Poket był już w doskonałym humorze, gdy nagle ukazała się pokojówka i rzekła:
— Proszę pana, chciałabym z panem pomówić!
— Mówić ze swym panem — zawołała pani Poket z oburzeniem. — Jak śmiesz myśleć o takich rzeczach? Możesz iść i pomówić z Flopson... lub pomówić ze mną... i to kiedyindziej.
— Proszę mi darować, — ale muszę pomówić i to zaraz z panem Poketem.
Tymczasem pan Poket wyszedł z pokoju, a my staraliśmy się podtrzymać o ile można rozmowę, póki nie wróci.
— A to doskonałe, Belindo, niema co mówić! — zawołał, wchodząc do pokoju; twarz wyrażała gniew i ból. — Kucharka upiła się i śpi w kuchni na podłodze a w bufecie leży ogromny kawał świeżego masła owinięty, przygotowany do zamiany na tłuszcz.
Pani Poket, jak gdyby zlekka się zmieszała i rzekła:
— Wszystko to sztuczki fałszywej Zofii.
— Co chcesz przez to powiedzieć, Belindo?
— Wszystko to powiedziała ci Zofia. Czyż nie widziałam na własne oczy i nie słyszałam na własne uszy, gdy weszła do pokoju i prosiła cię, byś z nią pomówił!
— Przecież ona sprowadziła mnie na dół i pokazała pijaną kucharkę i kawał masła.
— I ty jej bronisz. Mateuszu. Za całą jej niegodziwość?
Pan Poket wydał niewyraźny pomruk.
— Czyż dlatego, że jestem wnuczką swego dziadka, mam nie mieć żadnego znaczenia w domu? Kucharka zawsze była doskonałą i uczciwą kobietą i ceniąc nas, z głębokiem przekonaniem rzekła mi, że powinnam się była urodzić hrabiną.
Pan Poket stał obok kanapy, na którą padł, słysząc te słowa, z miną umierającego gladyatora. Leżąc w ten sposób, ozwał się głuchym głosem, gdy widział, że zamierzam iść spać:
— Dobrej nocy, panie Pip!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: Antoni Mazanowski.