<<< Dane tekstu >>>
Autor Herbert George Wells
Tytuł Wizye przyszłości
Podtytuł O wpływie rozwoju wiedzy i mechaniki na życie i myśl ludzką
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1904
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kleczyński
Tytuł orygin. Anticipations
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ІX
Wiara, moralność i polityka Państwa Przyszłości.

Jeżeli to przypuszczenie Państwa Przyszłości, któreby rozwijało się stopniowo nawet w łonie społeczeństw, rządów i narodów współczesnych — blizkich rozkładu — i któreby stało się w końcu państwem wszechświatowem, kierowanem przez rozum, nie jest pustem marzeniem, to wartoby zbadać, jakie — w przybliżeniu przynajmniej — poglądy rozwiną się w niem, skoro ono z całą świadomością i siłą przejawi swoje istnienie.
Wspominaliśmy już, że Państwo Przyszłości zapanuje nad tłumem ludzi nieprodukcyjnych nad rasami nieudolnych, nad wszystkiem, co jest zgnilizną i zepsuciem, nawet nad płodnością jednostek chorych i skazanych na kalectwo — i to używając sposobów jak najenergiczniejszych. Pozostaje do zbadania, na jakich zasadach, na jakich poglądach na życie ci nowi ludzie oprą tego rodzaju czyny — oraz jaką będzie ich wiara, jakiemi ich zasady etyczne i moralne.
Otóż niema wątpliwości, że będą oni narodem religijnym.
Sam już rodzaj sił, które spowodowały wypłynięcie i zapanowanie tych ludzi czynu i woli, usposobi ich do szukania jakiegoś związku przyczynowego w całości zjawisk, związku, który ostatecznie odnajdą.
Trzeba się zgodzić na jedno z dwojga: albo wszechświat jest jeden i podlega pewnym prawom, utrzymywany w swej jednolitości przez jakąś wszechobecną potęgę — albo też jest to tylko przypadkowy agregat, nie posiadający żadnej spójni poza tą, jaka istnieje w badającym go osobniku. Cała wiedza oraz większość systemów religijnych przypuszcza prawdziwość pierwszej hypotezy, a wierzyć w nią oznacza dla wszystkich tych, którzy nie igrają ze słowami, wierzyć w Boga. Jednakże ludzie, którzy zapanują w przyszłości, tak jak już dzisiaj wiele rozumnych jednostek, sformułowawszy w ten sposób swoje podstawowe wierzenia, nie pomyślą o żadnem jakiemkolwiek poznawaniu, a nawet o żadnej możliwości badań, dotyczących realnej istoty Boga. Nie będą oni mieli żadnego określenia Boga. Nie zadowolą się oni owem „czemś (bez określenia), co nie jest nami, a co nas pcha ku dobremu”, ani żadnym frazesem w tym rodzaju. Uważać będą, że ogół życia — w nich i poza nimi — jest dostatecznem objawieniem Boga dla ich dusz. Trzymając się tego sposobu pojmowania, postarają się z całą odwagą i szczerością wytłómaczyć jego znaczenie wobec siebie samych.
Zasadniczą treścią, istotą człowieka, jest — w tem życiu — jego wola. Człowiek istnieje tylko po to, aby działać; ponieważ działa on w czasie i przestrzeni, aby wytwarzać pewne skutki, więc pojętność jego nie przekroczy granic jakiegoś ogólnego celu w czasie i przestrzeni. Nie może on znać Boga, jak tylko pod postacią celowości, która przejawia się wszędzie i której cząstką jest jego wolna, indywidualna wola, ale może on pojmować, że ta celowość, istniejąca w przestrzeni i czasie, tak samo nie jest Bogiem, jak wołanie, które się usłyszy w nieprzebitych ciemnościach, nie jest człowiekiem, który woła. Wiara w Boga, objawiającego się jako obejmująca wszystko celowość, narzuca się człowiekowi o typie kinetycznym, ale zarazem istota Boga — z wyjątkiem tej atmosfery ogólnej, niedostatecznie ujawnionej celowości, z którą współdziałają nasze wole indywidualne — jest każdego jasnego umysłu niepojętą, nie do ogarnięcia. Oprzeć się na bardziej szczegółowem wierzeniu niż to, określać i ograniczać Boga, aby stworzyć sobie o Nim jakieś dokładne wyobrażenie, oderwać w jakiś tajemniczy sposób Boga od Niego samego i od części wszechświata — to nie jest wiara — to niedołęstwo. Nadmierna gorliwość w wierzeniu to nie wiara — to wiara, która nam przeszkadza wierzyć. Kto chwyta się rozpaczliwie deski, płynącej po falach, ten nie jest dobrym pływakiem, ale człowiekiem, który tonie. Świat rzeczywisty, pole działania naszych doświadczeń i naszej woli, powinienby się przejawić w naturze ludzkiej, w obecnym stanie rzeczy, nietylko jako byt, rozwijający się w przestrzeni i czasie, ale też jako celowość zła i dobra. Ale wybór, walka zła z dobrem, jak również konieczność określania rzeczy w przestrzeni i czasie, to poprostu właściwości umysłu ludzkiego — i antagonizm ten rozwiewa się w idei Boga, w tem, co my zeń pojmujemy w wierze. Bóg nie jest moralistą, nie należy do jakiejś partyi. On pojmuje wszystko, ale Jego pojąć niepodobna. Naszem zadaniem jest zająć się tą częścią Jego przeznaczeń, która ześrodkowywa się w naszej woli indywidualnej.
W taki lub podobny sposób obywatele Państwa Przyszłości określą swój stosunek do Boga.
Żyć oni będą po to, aby służyć celowi, który Go wyobraża i dopełnią swojego przeznaczenia bez zarozumiałości i bez trwogi.
Obywatele Państwa Przyszłości zrozumieją z całą jasnością i utrzymają w całej sile to twierdzenie, że w realnym świecie ludzkiego doświadczenia wola jest wolną, że człowiek zawsze czyni wybór pomiędzy pobudkami i że ustawicznie powstają konflikty pomiędzy przesłankami moralnemi. Nie będzie istniała dla nich owa niezgodność pomiędzy koniecznem następstwem wypadków a wolną wolą, co tak zbija z tropu źle przygotowane umysły. Będą oni wiedzieli, że w świecie umysłowego doświadczenia wola jest wolną, tak samo, jak świeży trawnik jest zielonym, drzewo twardem, lód zimnym, a ból zębów — istotnym bólem. W abstrakcyjnym świecie rozumowania naukowego niema ani zieloności, ani wogóle żadnej barwy, ale różne rodzaje drgań świetlnych promieni; niema twardości, ale pewne działania molekuł; niema zimna, ani bólu, ale pewne zmiany w komórkach nerwowych, połączonych z mózgiem. W abstrakcyjnym świecie rozumowania naukowego znajdujemy ścisły nieubłagany związek pomiędzy przyczyną a skutkiem. Możnaby przewidzieć każdy czyn aż do najdrobniejszych szczegółów — znając dokładnie człowieka, który go popełnia: w abstrakcyjnym świecie rozumowania naukowego wszystkie czyny istnieją potencyalnie aż do ostatniej chwili nieskończoności czasu. Ale wola ludzka nie istnieje w świecie rozumowań naukowych, w świecie atomów i drgań, w tym ściśle przewidzianym — w przestrzeni i czasie — układzie rzeczy. Istnieje ona jedynie w świecie istot ludzkich, gdzie trawa jest zieloną, gdzie panują pragnienia i gdzie wybór przedstawia się nieraz bardzo jasno — pomiędzy tem, czego pragniemy, a tem, co jest uprawnionem w sposób niepewny i daleki. Ludzie nabędą tego niewzruszonego przekonania, że w tym świecie zmysłów, w życiu codziennem, wola jest wolną i że istnieje osobista odpowiedzialność moralna wobec tego majaczącego niewyraźnie przeznaczenia, które jest dla nich dostatecznem objawieniem Boga, o ile chodzi o życie doczesne.
Wyobrażenie, jakiego nabędą o tem przeznaczeniu, określi ich pojęcia etyczne. To znaczy, że, jeżeli istotnie wierzymy w Wszechpotężnego Boga, to — im energiczniej będziemy poszukiwali w nas i w Jego świecie porządku i postępu rzeczy, tem jaśniej dostrzeżemy Jego cele, tem pewniejszemi i logiczniejszemi staną się nasze podstawy etyczne.
Jeżeliby ktoś, jak np. Huxley, nie wierzył w Boga pozytywnie, to mógłby jeszcze stanąć na gruncie systemu etycznego, który stał się cząstką organiczną jego życia i jego przyzwyczajeń, a wtedy, znajdując, że system ten nie zgadza się z ogólnemi dążeniami świata, mógłby uznać że świat jest nieetyczny. Ale dla wszystkich tych, których umysły przenika wiara w Boga, świat nieetyczny, będący w sprzeczności z duszą — nie wiadomo czemu — etyczną, jest czemś równie nieprawdopodobnem, jak dyabeł o czarnych rogach, ów czynny i materyalny anty-bóg, razem z jego kopytami, ogonem i trójzębem. Jeżeli więc kto uważa, że świat jest istotnie nieetyczny, to powinien odnowa zbadać jego prawa i odbudować swoją etykę na nowo. Chociażby nawet bardzo poważnym był opór, jakiby mogły stawić tej rekonstrukcyi stare przyzwyczajenia, tradycye i uczucia, to wahać się — oznaczałoby w tym wypadku słabość wiary.
O ile dotyczy to życia umysłowego świata, teraźniejszą epokę uważać można przedewszystkiem za początek okresu odbudowy zasad etycznych, z której wyników skorzystają obywatele Państwa Przyszłości. W ciągu całego XIX wieku podstawowe zasady etyki przeszły przez takie wstrząśnienia i przeróbki, jakich nie bywało jeszcze na świecie. Owo runięcie i rozproszenie wszystkich postulatów, na których z całym spokojem opierały się umysły XVIII wieku — to rozwój, który odbywał się jednocześnie z rozwojem mechaniki, choć niezależnie od niego; jest to cząstka tego samego, silnego i nieubłaganego dążenia do badania krytycznego, które stanowi istotę nauki i którego ubocznym skutkiem były zmiany w ukształtowaniu się społeczeństwa. Obecnie ów proces przewrotu w pojęciach etycznych przedstawia obraz zniszczenia. Każdy może dojrzeć rozlatujące się wióry — ale potrzeba pewnej cierpliwości i pewnej wiary, aby odgadnąć formę, która wyłoni się w końcu z pośród nich. I rzeczywiście nie jest to proces burzenia — tak samo, jak praca rzeźbiarza nie ma na celu tworzenia okruchów marmuru.
Pierwszym rozdziałem w historyi tej ewolucyi — niejako formalnym, skończonym prologiem — było wraz z rozpoczęciem XIX wieku pojawienie się dzieła Malthusa[1]: „Essay on Population”. Malthus jest w historyi myśli jedną z tych znaczących postaci, które zgromadzają, wyjaśniają i w zdecydowany sposób formułują raz na zawsze niejasne, rozproszone idee, nigdy jeszcze przed niemi nie wypowiedziane z dostateczną jasnością. Rzucił on wyraźnie i dobitnie w świat myśl ważną i żywotną, dotychczas starannie omijaną lub wyjętą z pod prawa dyskusyi: stwierdził fakt, że większość czynności ludzkich krąży około rozmnażania się. Dowiódł on w jasnych, nieodbitych argumentach to samo, co później miał odkryć i ogłosić Schopenhauer[2].
Nigdy przedtem nie napisano — i nikt zapewne już nie napisze — książki bardziej destrukcyjnej. Występowała ona przeciwko łatwemu liberalizmowi deistów i ateuszów XVIII wieku. Dzięki jej stała się jasną, jak dzień, ta prawda, że wszelkie formy reorganizacyi społecznej, wszelkie marzenia o złotym wieku na ziemi pozostaną czczem mamidłem dopóty, dopóki wszelkie kwestye wzrastania ludności nie zaczną być traktowane po męsku. Książka ta nie podawała żadnych sposobów rozwiązania tego zagadnienia (pomimo złego użytku, jaki tak często robiono z imienia Malthusa) — wymierzono ją poprostu przeciwko racyonalistycznym utopiom epoki, oraz — wyprzedzając wypadki — przeciwko wszelkim komunizmom, socyalizmom i obietnicom Raju ziemskiego, które od tej pory w takiej ilości zaczęły krążyć po świecie. Dla dusz inteligentnych idealistów czytanie tej książki musiało być istotnie torturą.
W taki sposób myśl przewodnia Malthusa, skierowana przeciwko marzycielom, poruszyła siły, które zburzyły aż do korzenia wszystkie pojęcia dobra, które posiadał świat zachodni. W połączeniu z odkryciami geologii idea ta obudziła prawie równocześnie w umysłach Darwina i Wallace’a ten łańcuch pojęć, którego wyrazem stała się później teorya doboru naturalnego. Wraz ze stopniowem rozprzestrzenianiem się coraz szerszego i dokładniejszego zrozumienia jej u ogółu, zburzyła ona powoli, ale doszczętnie wiarę w równość ludzi, nieodłączną od każdego „liberalizującego” kierunku na świecie. Zamiast zasadniczej równości, na którą miała wpływać tylko tradycya i pierwotne wychowanie, widzimy, że każdy człowiek jest indywidualnym i jedynym, że ludzie pojedyńczy, skoro ich porównamy z sobą, okazują się pod niezliczonymi względami wyższymi lub niższymi. Stało się jasnem, że całe masy ludności, wzięte jako całość, są niższe od innych: nie mogą mieć jednakowych wymagań, nie można im nadawać pewnych swobód, ani też władzy, jakby to należało uczynić z narodami wyżej stojącymi; ich charakterystyczna słabość jest zaraźliwą i szkodliwą dla cywilizacyi, a nieudolność ich kusi i demoralizuje silnych. Obdarzyć ich równością znaczyłoby to zniżyć się do ich poziomu; roztaczać nad nimi opiekę — to narazić się na zatonięcie w ich masie. Liberalizm należy już do przeszłości — nie jest to już doktryna, ale stronnictwo: nadszedł czas, kiedy powinnoby powstać coś nowego.
Dawniej myśl ludzka trzymała się tradycyi; wyprowadzała ona dzisiejsze zasady z przeszłości, z idei, opierających się na ekspiacyi. Ale teraz — zdawałoby się, że jakaś dłoń spoczęła na głowie myślącego człowieka i zwróciła jego oblicze ku przyszłości. Myśl współczesna widzi w przeszłości — zamiast błędów i obietnic — rozległy, rozszerzający się nieustannie w dążeniu ku skończoności plan wypadków, rozwijający się ku z góry nakreślonemu celowi w podobnie niepojęty sposób, jaki możemy dostrzedz w niektórych wielkich kompozycyach muzycznych, np. w symfoniach Beethovena. Dostrzegamy przyszłość poza przyszłością, a przeszłość — za przeszłością. Jest to jakby nadejście świtu, świtu bezbarwnego, jasnego, ginącego w nieskończoności, świtu, przed którym upadają, rozwiewają się mgły, a wtedy oczom naszym odkrywa się nie owa wązka droga, nie ów cel określony, który sobie wyobraziliśmy, ale kamienista, źle zaznaczona ścieżka, po której musimy wedrzeć się aż w bezgraniczną perspektywę czasu i przestrzeni. Na razie świt jest chłodny — uczuwamy chwilami rodzaj przerażenia wobec tej zimnej jasności przedporannej godziny; ale oto nieznacznie ów lodowaty chłód znika, płomienie zaczynają pieścić widnokrąg — i wnet potem słońce, wstając na wschodzie, rozsiewa już złote promienie… A ludzie Państwa Przyszłości podążą naprzód w biały dzień pewności swej drogi.
Być może, iż nie podążą wszyscy. Wielu wieść będzie swoje drobne istnienia szlakami obłędu, igrać z religią i wielkiemi zagadnieniami życia, lub żyć jak zwierzęta ginące, obdarzone tylko instynktem. Ale ci, którzy dzięki swojemu charakterowi i inteligencyi przeznaczeni są do życia rzeczywistego, ukształtują odnowa wszelkie swoje zasady etyczne i całą politykę społeczną — po nieubłaganem zbadaniu siebie samych i stosownie do rozwijających się przed nimi celów.
Jaką Wolę i jaki cel dostrzegą ci ludzie woli ponad sobą i ponad tymi, którzy ich rozumieją? Oto jądro naszych dochodzeń. Wraz z Schopenhauerem i wraz z tymi, którzy powołują się na Malthusa i Darwina, przypuszczam, że ludzie ci uważać będą za przeznaczenie świata, w którym żyjemy, walkę istot, które chcą rozpostrzeć się i rozwinąć do pełni, rozmnażać się i wzrastać. Nie będą oni rozumieli, jaki jest ostateczny cel owej walki. Porzucą badania nad ostatecznemi przyczynami wszechrzeczy; przyjmą ten schemat walk za rzecz w przybliżeniu prawdopodobną, dostatecznie rozległą i obszerną, aby mogła pomieścić i wytłomaczyć wszelkie ich możliwe czynności. Szukać będą celu Boga w sferze ich własnego działania, nie mając żadnych innych aspiracyi — tak jak żołnierz, który w bitwie zdaje sobie sprawę jedynie tylko z walki, odbywającej się tuż przed jego oczyma.
Ludzie ci — przypominam, że mówię tu tylko o klasie, utworzonej drogą doboru, a nie o ludzkości wogóle — ludzie ci odnajdą w sobie pragnienie, prawie że żądzę twórczości, organizowania, porządkowania, otrzymywania możliwie największych wyników w każdem przedsięwzięciu. Będą oni właściwie wszyscy artystami, rozmiłowanymi w prostocie i dokładności, wrogami nieładu i nieudolności. Rozległym schematem, według którego ukształtują swoją etykę, któremu podporządkują wolę indywidualną, będzie wytworzenie owego przyszłego państwa wszechświatowego — którego powstanie zdaje się być koniecznym wynikiem tylu sił działających. Państwa tego nie będą uważali za rodzaj tysiącoletniego Raju, za jakiś błogi zastój, ale za Państwo, obejmujące całą kulę ziemską, złożone z czynnych i rozwiniętych umysłowo istot ludzkich, pełnych wiedzy i energii, obcych wszelkim podłościom i ograniczeniom istot, które zapomną już o bezużytecznych cierpieniach i poniżeniach dzisiejszego, bezładnego świata — ale walczących jednakże — walczących z ciasnotą poglądów, walczących o otrzymanie jeszcze szerszych wyników, niż te, które możemy przewidywać już dzisiaj.
Jasnem jest, iż etyka, zbudowana na wskazówkach wiedzy dzisiejszej, i odpowiadająca wymaganiom takich temperamentów i charakterów, jakie wytworzy rozwój mechaniki, nada wszelkim prawie zasadom praktycznej moralności znaczenie zupełnie inne, niż to, które im nadają etyczne systemy dzisiejsze.
Zasadnicze fakty istnienia — jeżeli je rozpatrywać naukowo — można sprowadzić do dwóch: narodzin i śmierci. Całe życie jest usiłowaniem ucieczki przed śmiercią istoty narodzonej, pobudzanej przez obawę, prowadzonej przez swoje instynkty i pragnienia — usiłowaniem ucieczki nawet przed śmiercią częściową, jaką jest kalectwo lub wszelkie ograniczenie działania, a jest także dążeniem do odrodzenia się w żywym potomku, co staje się tryumfem istoty żywej nad śmiercią. A jeżeli to będzie człowiek, żyjący nietylko życiem ciała, ale i życiem myśli, to zatryumfuje on nad śmiercią nietylko przez swoje dziecko, ale przez rozsiewanie swych myśli, przez nadawanie wyrazu swoim pojęciom, przez to, co stworzył lub zrobił.
Etyka obywateli Państwa Przyszłości przedewszystkiem sprzyjać będzie rozmnażaniu się wszystkiego, co jest w ludzkości pięknem i twórczem: a więc wzrastaniu silnych i wspaniałych ciał, jasnych i potężnych umysłów, gromadzeniu się wiedzy. Celem jej będzie także ograniczenie płodzenia nizkich i służalczych dusz, typów bojaźliwych i podłych, powstrzymanie rozwoju wszystkiego, co jest płaskie, brzydkie i zwierzęce w duszy, ciele i obyczajach ludzkich. Pracować nad pierwszym celem znaczy także pracować nad drugim — rozłączyć ich niepodobna. Metodą, której używała dotychczas natura, kształtując świat, metodą, dzięki której słabość nie jest w stanie wspierać słabości a podłość i niedołęstwo — urzeczywistniać swoich pragnień — metodą tą, którą trzeba jeszcze w niektórych wypadkach przywoływać człowiekowi na pomoc — jest śmierć. W wizyach nowej przyszłości śmierć nie pojawia się już jako coś straszliwego i niewytłomaczalnego, jako przerażające określenie nędzy istnienia; jest ona zakończeniem wszelkich cierpień i groźb życia, miłosiernem zniszczeniem wszystkiego, co słabe, niedołężne, niepotrzebne.
Według nowej etyki życie będzie przywilejem i odpowiedzialnością, a nie czemś w rodzaju przytułku nocnego dla nikczemnych i pustych umysłów. Trzeba będzie żyć szeroko, wspaniale, skutecznie — albo umierać. Ludzie Przyszłości nie będą uczuwali litości, a tem mniej przychylności dla mnóstwa istot próżnych, nędznych, godnych pogardy, bojaźliwych i nikczemnych, bezsilnych i niepotrzebnych, szczęśliwie lub nieszczęśliwie pogrążonych w hańbiące, brudne i skąpe życie; dla wszystkich niedołężnych, brzydkich i słabych, zrodzonych z brudnych zboczeń lubieży, rosnących i rozmnażających się z niepohamowaniem i bezmyślnością bydląt. Przystosowywać życie do podnoszenia podobnych istot nie będzie już, jak teraz, czynem cnotliwym i godnym pochwały, ale czemś wstrętnem.
Zdrowy i rozumny człowiek zwyciężyć może każdą, najstraszniejszą nawet namiętność — i ludzie Przyszłości uważać będą, że przyczynianie się do narodzin dzieci, które wskutek dziedziczności będą chore fizycznie lub umysłowo (a owym ludziom nauki łatwiej będzie to przepowiedzieć z góry), jest najwstrętniejszą z wszystkich zbrodni, uchodzących bezkarnie. Twierdzeniem ich będzie również, że pewna część ludności — naprzykład owa tak drobna część, podległa niewątpliwie dziedzicznym chorobom lub tak wstrętnym i nieuleczalnym obłędom i przyzwyczajeniom umysłowym, jak namiętność pijaństwa — istnieje tylko wskutek tolerancyi, z litości — i pod tym cichym warunkiem, że się nie będzie rozmnażała, a ja nie przewiduję żadnej przyczyny, dla którejby ludzie przyszłości mieli zawahać się przed zabijaniem, skoro czasy tolerancyjności przeminą. Wyobrażam sobie również, że jeśli uważamy kryminalistę za obłąkanego i nieodpowiedzialnego za swoje czyny, to argument ten zostanie w przyszłości użyty nie jako okoliczność łagodząca, ale jako jeden jeszcze więcej powód do zadawania śmierci. Według zasad, które wyznawać będą ludzie Przyszłości, nie wolno im będzie myśleć inaczej. Nie będą uczuwali żalu ani wstrętu, zadając śmierć, bo o znaczeniu życia mieć będą wznioślejsze niż my pojęcie. Usuwanie ze świata w sposób jak najłagodniejszy istot chorych będzie w ich pojęciu czynem wzniosłej odwagi, obowiązkiem, a nie zbrodnią. Na równi z ludźmi, którzy wznieśli się ponad poziom bydląt, będą tego zdania, że długotrwałe trzymanie w więzieniu jest czemś nieskończenie gorszem od śmierci, jest właściwie również śmiercią, do której przydano jeszcze nędzę za życia. I tak, jeżeli ogólna suma czynów danego człowieka — a nie tylko jakiś jego czyn porywczy i przypadkowy — dowiedzie, że nie jest on zdolny do swobodnego i nieszkodliwego życia na świecie, wtedy, zbadawszy tę rzecz starannie, skaże się go i usunie z pośród żyjących.
Z podobną logiką i prostotą będą owi ludzie Przyszłości zapatrywali się nietylko na zagadnienia śmierci, ale też i na te, które dotyczą narodzin. W obecnych czasach moralność seksualna cywilizowanego świata — to jeden z najnielogiczniejszych systemów fantastycznych dozwoleń i bezmyślnych zakazów. Nasza cywilizacya dotkniętą jest obłędem seksualnym. Szczęśliwe i zdrowe pożycie należy pod tym względem do takich rzadkości, że samo wspomnienie o tem wywołuje chorobliwe wzruszenie i podniecenie.
Tymczasem wartość istotna tego zagadnienia leży w tem, że związanem jest z nią życie nowych istot. Na tym prostym fakcie oprą swoje zapatrywania ludzie Przyszłości. Postarają się oni o możliwe ograniczenia w rozmnażaniu się typów ludzkich, których utrwalać na świecie nie warto. Wnikną oni w zakątki i przytułki miejskie, w których w zepsuciu moralnem i fizycznem rodzi się tysiące drobnych istot, skazanych na podobne zepsucie i podobną nędzę — zwalą te zaułki i wprowadzą w nie świeże powietrze. Postarają się usunąć młodzież z pod pobudzających wpływów, powodujących przedwczesną dojrzałość, a przedłużą okres ich wzrostu i przygotowań do rzeczywistego życia i wprowadzą ludzkość na drogę doskonalenia się — pod względem duchowym i cielesnym.
Niezbędnym warunkiem wychowania moralnego będzie zapewnienie dziecku jak najtroskliwszej opieki w dzieciństwie. Kwestya ta jest już bardziej zawiłą. Wiele zapewne będzie istniało małżeństw zgodnych, szczęśliwych i rozumnych, któreby funkcyę tę wypełniły zupełnie zadawalająco. Ale nie wszystkie małżeństwa żyją z sobą w zgodzie. Lepiej jest dla dziecka nie mieć wcale domu, niż żyć w atmosferze niezgody, kłótni i wogóle wszelkiego rodzaju niesnasek.
Kobieta, jako matka i wychowawczyni, prowadząca kształcenie swoich dzieci w sposób wzorowy, będzie w Państwie Przyszłości jedną z najważniejszych osób. Jest ona niezbędnym czynnikiem przyszłej cywilizacyi. Ale łatwo zrozumieć, że nie w każdem stadle znajdzie się tak olbrzymich zalet istota, skłaniam się do przypuszczenia, że Państwo, nie wglądając w sprawę małżeństw i wogóle związków pomiędzy mężczyzną a kobietą i wychodząc z punktu widzenia, że najważniejszą istotą jest w tym wypadku dziecko, Państwo to rozciągnie nad niem dodatkowo swoją opiekę. Należy przewidywać ogromny wzrost odpowiedzialności rodziców i Państwa względem dziecka, które stosownie do wymagań przyszłości, powinno być nietylko karmionem, pielęgnowanem, kształconem aż do jakiego zaszczytnego minimum, ale aż w celu całkowitego zużytkowania jego zdolności. W ten sposób Państwo, stając się dodatkowym opiekunem wszystkich swoich dzieci, wglądać będzie, czy są one dostatecznie karmione lub kształcone, czy rodzice obchodzą się z nimi w sposób, przynoszący im korzyść, a wreszcie, skoro dziecię wejdzie w świat, poda mu liczne i różnorodne sposoby życia.
Wykształcenie moralne dla przyszłego nauczyciela zredukuje się do ćwiczenia ucznia w prawdomówności, rozwijania w nim prawości charakteru i dawania przykładu człowieka, dopełniającego swojego obowiązku z możliwą doskonałością. Kształcenie umysłowe będzie miało charakter przygotowawczy. Wszystkie szkoły, wszystkie uniwersytety dadzą dopiero klucze i odblaski myśli, jeden lub dwa języki obce, przestudyowane do gruntu, kulturę matematycznego myślenia, sztukę rysunku, szeroki, rozumowany przegląd filozofii, kilka dobrych ćwiczeń dyalektycznych, w końcu wszelkie wiadomości, potrzebne do zrozumienia i zużytkowania faktów, zebranych przez naukę. Tak przygotowana młodzież męska lub żeńska uda się do zakładów, specyalnie odpowiadających ich zdolnościom, gdzie zastanawiać się będzie (np. w szkołach technicznych) nad metodami ulepszeń w obranym przez siebie zawodzie, a potem, aby stanąć na poziomie ogólnego rozwoju ludzkości, pozna literaturę, będącą wyrazem myśli współczesnej.
Państwo Przyszłości z równą siłą, jak przeciwko miejskim ogniskom nędzy fizycznej i moralnej, wystąpi przeciwko niezależnym akcyonaryuszom. Plan tego ataku nakreślą zapewne rozwijające się ustawicznie nauki ekonomiczne. Coraz cięższe podatki od dochodów, system stopniowej amortyzacyi dla pożyczających, inne, energiczniejsze jeszcze wystąpienia powstrzymają zapewne rozwój tej elephantiasis[3] kredytu. Specyaliści niech podyktują szczegóły tego działania.
Ludzie Przyszłości zdejmą też maskę romantyczności z mnóstwa śmiałych graczy i awanturniczych spekulantów: będą oni tego zdania, że każdy gracz to istota, która wpełza do ciała społecznego, chcąc za nic otrzymać wiele, i traktować będą szulerów na równi ze złodziejami. Złodziej i gracz — narówni z pijakiem — nie będzie już skarżyć się, że jest sobie samemu największym wrogiem — ludzie wynajdą sposoby do czuwania nad jego słabościami.
W jakim stosunku znajdzie się Państwo Przyszłości wobec ras niższych?
Z pewnością nie będzie się zapatrywało na nie, jak na rasy. Zanim upłynie drugi wiek od dnia dzisiejszego, istnieć już będzie Państwo Wszechświatowe, jedyne, ze wspólnym, jedynym językiem i wspólnemi prawami. Stawiać będzie ciężkie przeszkody w rozmnażaniu się tych, których działalność nie dosięgła pewnego poziomu. Nie zniesie ciemnych i brudnych zakątków, w których ludność gnije i ulega rozkładowi ciała i duszy, nie dopuści nigdzie do stagnacyi umysłowej. Za obywateli swoich uzna wszystkich, którzy okazali pewien stopień zdolności — a wszystko jedno, czy będą oni biali, czarni, czerwoni, czy żółci, czy należeć będą do rasy kaukaskiej, mongolskiej czy semickiej.
Powiadają, że Żydzi zagnieździli się w łonie społeczeństwa nakształt pasożytów, żyjąc z kredytu. Jeżeli z mechanizmu kredytu mogą wogóle żyć pasożyty, to samo staje się dostateczną przyczyną do naprawienia tego mechanizmu, a nie do prześladowania Żydów. Jeżeli Żydzi objawiają nieuleczalną tendencyę do parazytyzmu, to uniemożliwiając ów parazytyzm, zniszczymy tem samem Żydów. Atakować ich wprost nie widzę żadnego powodu.
Co się tyczy olbrzymich ras ludzi wpół czarnych, wpół żółtych i tych wszystkich, którzy nie podążą za ogólnym rozwojem, to cóż — powiedzmy otwarcie — świat nie jest instytucyą dobroczynną: jeżeli owe rasy nie potrafią wytworzyć silnych, zdrowych jednostek, odgrywających jakąś rolę w olbrzymim świecie Przyszłości — będą musiały upaść i wygasnąć.
Celem świata jest coś większego, niż szczęście ludzkie. Życia nasze służą jakimś świętym zamiarom, które nie kończą się na człowieku, ale poprzez człowieka dążą do wyższych rezultatów. I dlatego to właśnie nawet nie zadałem sobie pytania, czy w przyszłym świecie będzie istniała wiara w nieśmiertelność duszy. Ludzie zdają się coraz mniej zajmować tą kwestyą. Być może, iż zagadnienie to stanie się dla nas nader ciekawem, skoro odwrócimy kartę — ale, jak dotychczas, jeszcze tego nie uczyniono. Na tej stronie, w tem życiu, łańcuch zjawisk zupełnie nie wskazuje na to, aby nasze indywidualne egoizmy mogły dojść do nieśmiertelności; przeciwnie, wszystko nieubłaganie zdąża ku przyszłości całego rodzaju ludzkiego, przyszłości olbrzymiej, której niniejsze, nieśmiałe „Wizye” są — jeżeli tak można powiedzieć — niewyraźnym odblaskiem, dostrzeżonym w wodzie zmąconej i mało głębokiej.
Dla tej przyszłości ludzie żyją, dla niej umierają.

KONIEC.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Thomas Malthus (1766-1834) — ekonomista angielski, duchowny anglikański, który prowadził badania z pogranicza ekonomii i socjologii.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Arthur Schopenhauer (1788-1860) — filozof niemiecki, przedstawiciel pesymizmu w filozofii.
  3. Przypis własny Wikiźródeł łac. słoniowacizny





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Herbert George Wells i tłumacza: Jan Kleczyński.