Wychowanka/Akt V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wychowanka |
Rozdział | Akt V |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom VIII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom VIII |
Indeks stron |
Ten Narcyz skarb prawdziwy, wierzy jak w zbawienie
Że Zosia z dawien dawna kocha go szalenie.
Coraz wyżéj czub nosi, dumniéj się uśmiecha
Głośniéj gada... a kłamie, że to aż uciecha.
Wkrótce, co żyje w dworze, w mieście, po wsiach wszędzie
O miłostkach téj pary tomy pisać będzie;
A o ucieczce Hryńka, czy i był w areszcie —
Bo go nikt tam nie widział... czy żyje nareszcie,
Choć i pójdzie pogłoska, to upadnie sama,
Ale na Zosi wieczna pozostanie plama.
(p. k. m.) Czegoż ty znowu dumasz?
Ach dumam głęboko!
Ten Pan Piotr myśli moje przywalił opoką.
Po wszystkiém, co jest rozum wziąć wieczną żałobę,
Z taką słomianą lalką dzielić każdą dobę,
Wstydzić się jéj przed światem, przed swojemi wstydzić...
To można koniec końców życie sobie zbrzydzić.
Cóż masz przeciwko niemu? Co do wstrętu skłania?
Brzydki...
Tém lepiéj.
Głupi...
Tém lepiéj.
Bez zdania,
Bez woli...
Ależ lubko, to skarb w tym klejnocie,
Takiego męża teraz nie kupisz za krocie.
Pan Wacław to, Pan Wacław na zawadzie staje.
Prawda, wolałabym być, otwarcie wyznaję,
Niewolnicą Wacława, jak Piotra boginią;
Te względy mnie bogatą lub nędzną uczynią:
Chcę w nim pana — tyrana, byle kochał trochę.
Względy, pana, tyrana... wszak to myśli płoche...
Od kanarka w powietrzu, lepszy wróbel w dłoni,
Nie złapie pies zająca jak za dwoma goni,
Dobre stare przysłowia i te miéj na względzie;
Myśl pierwéj o majątku, na miłość czas będzie...
Ale cicho!.. coś słyszę.. tak, turkot powozu...
To Jenerał, Pułkownik wraca do obozu.
Ustąpmy z frontu... pierwszy atak niech przeminie.
Może Bóg się zlituje i mój Piotr w nim zginie.
Wszystko to bardzo pięknie — kocha mnie tajemnie...
Ale jednak ze strachu serce lata we mnie...
Nie wiem, czy tego szczęścia trochę nie za wiele...
Muszę pisać... bo mówić dziś się nie ośmielę...
Skreśliłem jéj ogniście serdeczności moje...
Niech prosi Pułkownika, bo ja go się boję.
Bez adresu. (śmieje się) To mądrze! znam ja te wykręty...
Pierwszy pokój otwarty, gabinet zamknięty...
Wiele téż da posagu?... Dwa, trzy, pięć tysięcy?..
Jeżeli prawda, że to jego... da i więcéj.
Hm! Może na nią późniéj Złotogóry spadną...
Ba! Wtenczas miałbym, Panie, pozycyą paradną...
Héj, héj! Żebym ja kiedy został dygnitarzem,
Jakim Podstolnikiem? co? — lub Arcypisarzem.
Nosiłbym głowę wyżéj, niż Panowie sami...
Córki dałbym za Książąt... synów z Księżniczkami
Pożenił... wszystkich sześciu... złoto, srebro wszędzie...
Oho! — no!.. potém o tém... czasu na to będzie
Ale bilet?.. Ha!.. dobrze... na brzegu położę
Tu gdzie siada zwyczajnie... potém drzwi otworzę,
I krzyknę hop! hop! — ona nie wiedząc co znaczy
To hop hop! wyjdzie, spojrzy i bilet zobaczy.
Jest tam który!.. hej!.. Michał! (wchodząc) Nigdzie żywéj duszy.
Jest tam który! Mille tonnerres!..Żaden się nie ruszy?
Szymon! hej! Szymon!
Przecie!.. cóż u kaduka,
I tobie jak na przekór w uszach dziś nie puka?
Jaśnie Pan woła?
Woła. — coż za fizys dłnga?
Cóż to octu łyknąłeś?
Ot, jak stary sługa.
Hę? — Ocet u mnie pijesz? — Cóż to za gadanie;
Czy guza szukasz?
Jaśnie Panie... Jaśnie Panie...
Ja dziękuję za służbę. (Kłania się ściskając kolano.)
Czyś zgłupiał waryacie?
Ja, dziękuję za służbę.
Idź spać stary gracie.
Prawda, żem już grat stary i dlatego właśnie...
Bałamucisz, idź spać! Marsz!
Nie tu Szymon zaśnie...
(z ukłonem) Ja dziękuję za służbę.
Ty? stary? Staremu?
Dziesięcioletni chłopak, sześćdziesiąt lat temu,
Wstąpiłem pod te stropy... niech je Pan Bóg strzeże...
Wyjąłem cię z kolebki... służyłem ci szczerze...
I ty łaskawy Panie nie szczędziłeś chleba...
Bóg zapłać, Bóg ci zapłać...
Lecz cóż za potrzeba
Wygania? — Z tego domu znajdzieszże ty drogę?
Muszę. — Mówić nie wolno, a milczeć nie mogę.
Mów, zaraz, ja ci każę.
Każesz Pan daremnie.
Nie mój rozum to zwalić, co chytrze, nikczemnie,
Podłość, zawiść i chciwość pospołu zlepiły.
Dosyć jeszcze łaski Boskiéj, że mam tyle siły,
Bym sam słaby słabszemu nie odsuwał ręki.
Moja wnuczka ma w górach domeczek maleńki,
Tam pójdę i tam znajdę niemylnie w potrzebie
Przytułek dla sieroty, a jamkę dla siebie.
Ale mówże wyraźnie, słowa nie rozumiem.
Wyraźniéj albo nie chcę albo téż nie umiem.
Niebawem zrozumiesz Pan te moje wyrazy...
Ale nim raz uwierzysz pytaj się trzy razy...
Bo pamiętaj, że wyżéj, wyżéj tam nad nami
Ciężko będzie odetchnąć pod sieroty łzami.
(Odchodzi.)
Sieroty? Co? Jak? Któréj? ten stary szaleje,
Albo się w moim domu coś dziwnego dzieje...
Ta mowa jakby z grobu... jakby głos złowrogi
Tak mi... ach otóż Zosia...
Tatku, tatku drogi!
On, Hryńko, nie jest moim ojcem.
Cicho... ciszéj...
Już wiem teraz... o Boże!..
Ależ... kto usłyszy...
Wiem, wiem z pewnością...
Dobrze, dobrze moje dziecie...
Tylko rozsądnie... cicho... bo nie zechcesz przecie...
Mam papiery.
Papiery?
Lecz w téj strasznéj dobie
Zapomniałam, że mi dał.
Kto?
Hryńko.
Dał?... tobie?
To jest... przysłał... lecz na cóż teraz o to pytać...
(pokazując list)
To, to mój skarb... list ojca...
Po co baśnie czytać?
Zedrzeć, zniszczyć... ja nigdy nie pisałem słowa...
Ależ mój Ojciec pisał, o mym Ojcu mowa,
Ojcu szlachetnym, mężnym, co mi śle w spuściźnie
Ofiarę, którą przyniósł sławie i ojczyźnie...
A ja, ja, nawet jego nazwiska nie znała!
I Marta, matka twoja, Marta go nazwała?
Marta nie matką moją.
Co? — Nie twoją matką?? —
Marta? —
Nie — dziś więc wiemy, co było zagadką,
Zkąd w jéj ostatnich chwilach ta jéj rozpacz dzika,
Że nie mogła nieszczęsna odzyskać języka.
Marta, nie matką...
Nie, nie, wszystko kłamstwo, zdrada...
Ale słuchaj, list Ojca całą rzecz powiada.
Przymuszony kryć się w Złotogórskich lasach, w chacie leśnego Hryńka Bajduły, straciłem tam moją żonę, moją Maryą, moją wierną towarzyszkę. Powiła córkę i nazajutrz stanęła przed Bogiem modlić się za nami. Ja idąc na wyprawę, z któréj mało kto wraca, powierzam temu leśnemu Hryńkowi dziecię moje, aby je odniósł do pierwszego dworu — pod polską strzechą jest zawsze dość miejsca na kolebkę sieroty. Jeżeli po roku nie wrócę, albo jeżeli wieść mojéj śmierci dojdzie w te strony, proszę nieznajomego opiekuna, aby odwiózł dziecię do Strumiłowéj pod Krzemieńcem. Matka moja podzieli chętnie szczupły swój kawałek chleba ze swoją wnuczką. Dziecku na imię Zofija Marya, na lewéj dłoni ma znamię w kształcie maliny. — Załączam wszystkie papiery dowodzące nasz stan i jéj urodzenie. — Jan Barski.
To podpis mego ojca! mego ojca ręka!
(całuje list)
Z żalu, z żalu i szczęścia serce moje pęka.
(czyta) Ty Zosiu moja, biedne dziecię, jeżeli kiedy czytać będziesz to pismo, weź przez nie błogosławieństwo twoich rodziców: Niech Bóg, Ojciec nas wszystkich, osłania cię nieprzebraną dobrocią swoją. Dnia...
Na datę łza upadła... liczby łzą zmazane...
(Całuje list.)
Dobrze... dobrze... cieszę się... kochać nie przestanę...
Ale niech się twój umysł trochę uspokoi.
Zginął, ja wiem, że zginął. — O Rodzice moi!
Wy to, wy uprosiliście u Boskiéj szczodroty
Tę kropelkę pociechy dla waszéj sieroty.
Idź... idź... proszę cię Zosiu... zostaw mnie na chwilę.
Idź. (Zosia odchodzi czytając list.)
A więc?.. A więc... A więc!.. Lat tyle, lat tyle,
Zdradzony, uwodzony byłem tylko dudkiem,
Piramidalnym dudkiem... wyznaję ze smutkiem.
A Zosia? — Niebo jakby przestrogę dawało
Kładąc w serca nas dwojga miłości tak mało.
Zosia? — Cóż ona winna? nie winna nic wcale,
I to właśnie mnie gniewa... zwiększa moje żale.
Co?.. Ja na jéj uciechę mam patrzeć zgłupiały?
Ja przeszłych trosek, strachów połknąć pasztet cały?
Pasztet piramidalny! — Nie, tego nie zrobię...
Ale w jakimże teraz pozbyć się sposobie
Tego mądrego Piotra? — Nic nie dam i kwita...
Ale jak żona, jak świat o powód się spyta?
Jakim, jakim rzecz całą osłonić wyrazem?
A mille tonnerres! mille tonnerres! i sto djabłów razem!
(p. k. m.)
Marta uszła méj zemsty... lecz jéj spólnik został...
Ha! Hryńku coś mnie trwogą lat szesnaście chłostał,
Teraz mam wolne ręce... odpłacę ci godnie. (dzwoni)
Moja zemsta spóźniona tém lepiéj ubodnie. (dzwoni)
(Michał nieśmiało pokazuje głowę we drzwiach)
Jest tam gdzie Narcyz? wołać.
(Michał odchodzi.)
Wrę zemsty zarzewiem...
Wszystkich w pień... nie, nie wytnę... ale co?.. sam nie wiem.
Tu!.. Tu!.. Tu!.. Hryńka zaraz każ zakuć w kajdany.
Dziś jeszcze do urzędu ma być odesłany —
Eskortować go będziesz — ze stosowną strażą —
Spodziewam się, że wkrótce powiesić go każą —
To będzie dla mnie dosyć — nie żądam nic więcéj —
Lecz téj rozkoszy nie dam i za sto tysięcy.
Jeśli ci więc mille tonnerres! miłe jeszcze życie,
To go z oka nie spuszczaj — wartuj należycie,
Bo jak ten łotr, zbój, hultaj ujdzie z twojéj łaski,
To, jakem stary żołnierz, złupię cię na trzaski!
Podaj! Mille tonnerres! tu!.. list.
(Narcyz podaje.)
Pieczęć urzędowa...
A cóż to za atrament nie widzę i słowa...
Czekaj!.. gdzież okulary?.. Miałem je dziś rano...
Czytaj! — adres do kogo? — Exoffo, co? — A no!
Tu niema a... adresu.
A... adresu niema.
Czytaj!
I mnie... coś... jakoś... czarno przed oczyma.
Mille tonnerres! Nie drwij — czytaj!
Och!.. Zofijo!.. droga!..
Co? Zofijo? — to do Zosi... od kogo, od kogo?
Niema podpisu.
Ależ tu.
Tu?..
Tu.
To data.
Kłamiesz.
Nem... nam... nim...
Hej bata na gamrata!
Dam ja mu!..
Jaśnie Panie... zostaw aby życie.
Ty? do Zosi?
Niestety, kochali się skrycie,
I dopiero w téj dobie odkryta rzecz cała.
Co? Zosia kochałaby takiego cymbała?
Tak jest.
To być nie może.
A tak jest w istocie.
Już Pan Piotr na to wszystko ma dowodów krocie.
Pan Piotr? — I cóż powiada?
Tylko mój kochany
Nie bierz tego do serca, nie rozjątrzaj rany...
I cóż Pan Piotr powiada?
Cierpi bardzo wiele...
Ale... coś... nadal pono... odkłada wesele...
Cofa słowo?
Tak, niby...
Znowu skręcił w stronę!
Mille tonnerres! (na stronie) Bodaj był zdrów! wszystko ocalone.
Ależ i dla Zosieczki nie bądź zbyt surowy,
Taki wypadek, w świecie wypadek nie nowy...
Prawda, że to coś trochę nieładnie z jéj strony...
Że byłeś przez nią... niby... w pole wywiedziony...
No, ależ mój ty Boże! młodzi zawsze młodzi...
Wprawdzie tobie to nieco przed światem zaszkodzi...
Jak ją w domu zatrzymasz zgani pobłażanie,
A jak zechcesz oddalić, po jej stronie stanie...
Tak ładna, miła, dobra, trudno jéj nie lubić,
Nie zechcesz więc zapewne na zawsze ją zgubić...
Możeby można cicho bez gniewu, rozgłosu,
Wydać ją za mąż, skrycie... pomódz coś do losu...
Wydać za mąż? za kogo?
(Na znak Reginy Paulina odchodzi.)
Już wybór zrobiony...
Za tego, z którym miłość wymaga osłony.
Kiedy kocha mniejsza z tém, bronić jéj nie mogę,
A nawet do Krzemieńca dam jeszcze na drogę.
Do Krzemieńca?
Krzemieńca?
Otóż żałująca.
Niech wasze dobre serce biednéj nie odtrąca...
Raczcie przebaczyć winę...
Nie ma żadnéj winy...
Przebaczam wszystko, kładąc warunek jedyny,
Że nigdy o téj sprawie nie usłyszę słowa:
Niech ją każden w swéj duszy jak w grobie zachowa.
(na stronie)
Wymknąłem się jak piskorz — mądry kto mnie złapie.
(głośno)
Niech was Bóg błogosławi. (do Narcyza) A ruszże się capie!
Cóż to? Z błogosławieństwem rozdają tytuły?
Ale przerwę podobno ten obrządek czuły.
Jak Deus ex machina wpadam w sam czas właśnie,
I co komu ciemnego w krótkości wyjaśnię.
Stary Szymon chcąc nie chcąc wszystko mi wyjawił.
Jak tylko przyznał, że on zegarek zastawił,
Pobiegłem do aresztu... w areszcie nikogo...
Co! Hryńko! Hryńko uciekł!
W koło każdą drogą
Konnych ludzi rozsełam i sam z nimi gonię...
Za godzinę przy Hryńku stały nasze konie.
Ach!
Wyspowiadał mi się... okazał żal szczery...
I gdy w końcu powiedział, że oddał papiery
Pannie Zofii Barskiéj...
Barskiéj?
Nie inaczéj.
Ułatwiłem mu podróż, bo któż nie przebaczy...
Ja nie przebaczę.
Panie Kasprze, nie tak dziko...
Bo musiałbym pomówić z Jéj Mość Dobrodziejką.
Ależ ja zemsty łaknę.
Oto masz bławatka,
W nim na pięknego łotra zdolność wcale rzadka.
Dam ja mu, dam! Mille tonnerres!
Moją rzeczą będzie
To podłych intryg pełne wyczyścić narzędzie.
Wszakże to rady Pani do tego mnie wiodły.
Precz istoto przedajna! precz oszczerco podły.
Tam gdzie komar uwięźnie, bąk zawsze przeleci.
Ale mnie jeszcze ciemno... niechże kto oświeci...
Zatém on...
Wszak mówiłeś: milczenie w tym względzie
Ale ta Barska? nie jest...
I na to czas będzie.
Nic nie wiem.
I ja nie wiem.
Nie wiecie oboje,
Ale ja wiedząc wszystko na usługi stoję.
(do Zosi)
Ten zegarek się wstrzymał na pięknéj godzinie
Twego życia Zofijo — na szlachetnym czynie.
Pozwól, aby nam nadal wspólne znaczył chwile...
A że szczęścia obojga, mam nadziei tyle.
Jak bluszczu bez podpory gałązkę rzuconą,
Podjąłeś mnie współczuciem, wzmocniłeś obroną,
Jak bluszcz chwytam się ciebie... szczerze cię obwinę...
Z twego serca żyć będę... albo przy niém zginę.
Czy mnie Państwo wołacie?
Wołamy Szymonie.
Bądź świadkiem szczęścia...
Które będę winien żonie.
Żołnierskiém prawem sercem szczęście wasze dzielę...
Jakem Jenerał huczne sprawię wam wesele.
I drugą parę przykład za sobą pociąga...
Pan Piotr z Paulinką...
Bravo! (na stronie) Nie dam i szeląga.
Pan Piotr odjechał, płakał, płakał jak dziecina,
Powiedz, rzekł, méj stryjance, że Panna Paulina
Nieładna i nic niema, zatém mnie nie kupi.
Piramidalna prawda! ten chłopiec nie głupi.