<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Miciński
Tytuł Xiądz Faust
Wydawca „Książka“
Data wyd. 1913
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII. KAPŁAN SWOJEGO LUDU.

Widziałeś go — nad czołem dumnym, nad gasnącemi, to rozjarzającemi się w potokach myśli oczyma — niby wielki hełm Dyjomeda — powiewa huściawa włosów ledwo siwiejących, jeszcze czarnych.
Twarz zato przeryta zmarszczkami i czasem straszliwie posępna, twarz — jaką ma wojownik Rembrandta.
W obywatelstwie polskim, w mieszczaństwie i wśród księży dojrzał głęboką tradycję honoru i prawości, bezmownego męstwa i tej istnej tężyzny, która szła dawniej na Somosierry, dziś na zdobycze wiedzy — przez pracę, rozkuwającą łańcuchy naturalne człowieka na ziemi.
Lud podźwignąć usiłuje, a nie schlebia brudowi mas.
Znalazł moralność głębszą niż dzisiejszy Watykan i kruchta.
Ksiądz Faust kocha materję więcej niż dawny Poganin, tańczący na wazach etruskich: nad kłaczkiem trawy może przeleżeć z mikroskopem dni całe, by oglądać krążącą krew chlorofilów.
Materię uznaje za klucz Apokaliptyczny do Otchłani Bytu — Materję miłuje, podziwia, walczy o nią.
Ale wie, że kryje się pod nią Hjeroglif duszy — i że razem stanowią Życie.
Ma przyjaciół oddanych — wśród Polaków jak wśród cudzoziemców; nieraz z chłopami siada na kamieniach przydrożnych pod drzewami i mówią, zmęczeni czynami. Są tam i księża — wśród tych najlepszych, którzy wzdychają za możnością wyjść z niebezpiecznych błędów światopoglądu Biblijnego — a nie zatracić zarazem prawa: być kapłanem...
Dla tęskniących a mężnych znalazł drogę, wyrąbał ją wśród puszczy wraz z intuicyjnemi, którzy Wieczerzę Pańską wzięli nie za mit, ale za jedno z najgłębszych wydarzeń Ludzkości.
Ma przyjaciół — rzekłam.
Lecz iluż więcej ma wrogów zaciętych — wśród tych, którzy o własny barłóg i wyrko szczekają, wściekły jad swój zlewając w studnie narodowe!...
Uciszy się ich szczek, zacznie przemawiać milczenie faktów.
Ksiądz Faust przechodzi nieznany — bo gdyby odchylił przyłbicę swą — stałby się jak ten lew w głębokiej jamie, którego wolno każdemu śmieciarzowi bazgrzącemu — zasypywać śmieciami. O Boże — ciężko jest żyć w dzisiejszej Polsce — gdzie za mało jest braci i sojuszników, ale zato zbyt wiele jest much, żerujących na trupach i roznoszących jad!...
Polska jest mu wielkim krajem boleści dla serca, które wzgardziło małą boleścią, jest wielkim laboratorjum ziarn przyszłości. W myślach żyje orlich, potężnych, śmiałych, które błyskawicami palą tandetę, zwaną tam kędyś — życiem, postępem, dogmatem.
Polska jest mu miejscem, godnym być za miejsce Życia Nowego; również za cmentarz wygnańcom takim, jak Słowacki; za kościół — do którego przyjdą i nabiorą moralnego powietrza w przegniłe płuca.
Ksiądz Faust ma płuca odbite pod razami kolb — ale to nie przeszkadza mu oddychać powietrzem gór przyszłej Ludzkości.
Więc kiedy wyje wiatr dziejowy, kiedy zda się — świat zerwie, wstrząsając przykucłą ze strachu Narodową Kolibą —
Mędrzec jak dusza Umarła, która chodzi a zaziera, kiedy kto ma umierać — kiedy kto się ma narodzić — wyświetla gromadom ludzi gotowych do przyjęcia prawdy, że umarł stary Wczorobóg, za narodził się wielki Organizator mocy słonecznych w człowieku.
Ma oczy spokojne, badawcze, widzące zarówno wnętrze, jak i zjawisko.
Nie lęka się Heraklesowej walki z Bagnem.
Aby zbudować Jakóbową drabinę w samym sercu narodu, musi iść na tę górę, gdzie Człowiek widzi się Sam wśród wszechświata.
Raduje się tej samotności, w której nikt nie odrywa go od najgłębszego ofiarnego Czynu — oddania swej duszy w ręce tajemniczego Nakazu, rządzącego światłonoścami.
Wyszedł z serca Chrystusowego, mija góry Lucyfera w tej groźnej potwornej zagadce:
Byłem — Jestem — Dla czegóż nie będę?
Ludziom rozdał jabłka zaczarowane, słodkie jak miód, tęgie jak meteory.
Wziął też do ręki kosę, ścinającą wszelką lichotę myśli i uczucia, lichotę, niedająca rozwijać się ziarnu Cedrów słowiańskich.
W pracy i wytężeniu czeka Dnia Sądnego.
Dniem Sądnym będzie, kiedy reflektor z gwiazdozbioru Tarczy Sobieskiego oświeci polskie dusze tą jedną pewnością: że swego sumienia nie powinien powierzać nikt żadnej doktrynie, która arcyludzką jest.
Sumienie Polak powinien mieć głębokie i czyste, jak eter nieba. Tam w wolnościach powinna ulatać Myśl jego, córa Słońca.
Każdy jest odpowiedzialny przedewszystkim przed sobą za wolny czyn swego życia.
Nikt zasię nie ma prawa przygnębiać nikogo i być drapieżcą.
Nie uznaje się on tylko do szczytowych prac przeznaczonym.
Nieraz pługiem rozoruje pole rolne, rozrzuca nawóz, kosi zboże... i chętnie dźwiga na plecach ziarno do młyna, kiedy go zmęczy wertować kłamliwe traktaty, które zawierają narody ze sobą ustami dyplomatów.
Ma odwagę mieć wszystko, albo nic, według tej zasady ludzi silnych a mężnych. I ma wszystko:
ma szumiące morze na Oceanie Indyjskim lub w Jastarni czy w Czufut Kałe... Ma śniegi w Tatrach czy na Czimborasso... Ma słońce na ukraińskich stepach lub w pampasach Parany.
Wszystkie cztery pory roku niosą mu dań, jak dawnemu bogu — w miłych wsiach litewskich i na jeziorach mazurskich.
Polskę nosi w swej duszy, a świadczy o niej czynem — wprawdzie bez etykiet patryjotycznych.
Wieczny nad nim Obrót Słońca, które zapłużyło światłem niwy ziemne — od Tatr aż po góry Antarktyczne, od Łaby i Dniestru — aż do jezior w górach Himalajskich. Badał zorzę polarną u finlandzkich szcher, które mają fantastyczne formy zamków, w głazy te bije morze niby harfa Wejnamojnena. Należał do badania głębin morskich na okręcie angielskim Czallendżer.
Wszystko widział, przeżył, przemyślał:
obłok myśli na Zachodzie Europy, tonący jeszcze w djalektyce Bergsona; srebrne, ale obłąkane od mroku wierzchołki gór Zarathustry; wielkie hejnały Centaurów takich jak Goethe, Szekspir, Whitman — którzy nie tworzą jednak Religji Życia — bo uwielbili zbytnio momenty; wielkie myśli o radjoaktywności; siłę techniczną aeroplanów i łodzi podmorskich; doświadczenia okultystów...
Zapuszcza się w żleby myślowe, gdzie niedołężnie strzyże nieraz uszami „uczony“ cap; widzi nieraz gońca myśli głębokiej w nieznanym prostaczku.
Ach — — żył na emigracji polskiej w pokoiku hotelowym Paryża, karmiąc się chlebem za 5 sous dziennie. Umiał zaś zdobyć sumy ogromne w jednym roku, gdy zechciał użyć swej intuicji i wiedzy matematycznej! Za te sumy założył fabrykę i wychował tak robotników, że sami prowadzą ją — i to rośnie.
Kocha robotników i tych, którym nauka stała się Religją, a Religja jest już Wiedzą.
Kocha ludzi prostych, zwierzęta, nawet psy wściekle leczy. Admiruje dzieci wiejskie — i — żałuje, iż nie ma własnych.
Ale pomijając ślub klasztorny, Radżajogę i inne motywy ascezy, zbyt głębokie przeżył nieszczęścia z powodu jednej miłości. Wiem, że skończyło się to jakimś Piekłem!... A jednak ma w sobie tyle modrej radości, jakby ten wodospad płynął z nieba bardziej realnego, niż ból.
Wogóle, nie jest to człowiek, którego można zmusić do cierpienia, kiedy mu się cierpieć nie spodoba wcale.
Uczy, jak należy wyzwolić się człowiekowi z materjalnej niewoli i z równie potwornej niewoli — zamarłych dogmatów.
Odłupuje korę z drzewa Biblijnego, z drzewa Wedanty i Awesty, z ksiąg mahometańskich Suffich i tybetańskich Dhjan Chohanów.
Drzewa te, wyliniale od ślepiania ludzi nad ich zmurszałą korą — zakwitną, gdy je ogarnie pęd religijnej intuicji.
Religijnej?... niema zdecydowańszego wroga niż on — religijnych formuł, sekt, i wszelkich Żelaznych Bab, w których zamykają mózgi!
Jest księdzem tak, jak Napoleon był Cesarzem. Nałożył sobie koronę żelazną sam. Księdzem jest — bo mimo zohydzenia przez niepowołanych sukni kapłańskiej, ma cześć dla idei Zakonu Apostolstwa.
Liczba dwunastu Apostołów na ziemi nie zwiększa się nigdy. Zdaje się, że on jest jednym z nich.
W głębokich nurtach Rozmyślań o Wiecznym z Daleka w dal idącym Życiu — żyje każdą chwilą, jakby ona była ostatnia:
raduje się żuczkiem, idącym po źdźble trawy, gdy trawa pochyla się od tego ciężaru; gna z nawałnicą wichru, który wiruje liściem zeschłym krwawym jesiennym, lubi patrzeć na pęd karpia wśród sennej ciszy jeziora.
Słoneczny promień rozkłada się przed nim na tysiąc poematów, na każdej rosie igra glob życia krystalicznego.
Widzi w kupie nawozu centry dynamiczne, mające inną niż nasza świadomość. Wszędzie rozwiera się przed nim świat pełen cudownych zjawisk i wrażeń. Raduje się zmysłami swemi, żałując, iż nie ma ich kilkakroć więcej.
Raduje się jednak najwięcej tą drogą, przez którą doszedł do Świątyni Jaźni.
Tu żyje w bolesnym, ale dumnym Anabazis — mniej szczęśliwy od Ksenofonta, bo nie ma 10 tysięcy ludzi, umiejących żyć ekstazą Morza Kosmicznego... Ale zato — nielicznych wspaniałych ludzi zna, i z niemi zawiera sojusze!...
Ma uczniów swych, towarzyszów i mistrzów nawet: z niemi w kuźnicy czynu natchnionego — tworzą... odgadnij!... skrzydła!! tak, niczego ludziom nie potrzeba więcej niźli skrzydeł.
Istotny wojownik Myśli i, gdybym rzec śmiała — sądzę — jest to demon, który postanowił być Wyzwolenia ludzkości Kapłanem. Celem jego ogarnąć ziemię i przestrzeń, pełną gwiazd. Wyszedł z dziedziny absolutnego zwątpienia. Idzie z toporem przez puszczę, czyni ścieżkę dla wszystkich.
Ma jednak dramaty wewnętrzne o Edypowej grozie — w których bohaterami są Naród, katolicyzm, płaz ziemny, człowiek wśród gwiazd, wizja Ewy przyszłej — — a przedewszystkim demoniczna wola Słońca, zmagająca się z tą, która tworzy wśród ludzkości Mrok.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jest na Wielkim Stawie wśród pięciu jezior Polskich za Zawratem głaz trójkątny, jak piramida przeglądająca się w zimnych malachitowych nurtach. Dokoła sterczą olbrzymie fortece gór.
Od piramidy wypływa potok, najpierw cicho szumiący, przepada w gąszczy, w huściawie kosodrzewin — aż het daleko bucha straszliwą, wspaniałą wielką siklawą, niby tajemnicą, wypowiedzianą naraz.
Na tym głazie mrocznym, omszałym, spokojnie strzegącym wypływu źródła z olbrzymiego zbiornika Duszy Wód — ujrzałam raz księdza Fausta.
Płakał raz jedyny pewno w swym życiu — ale był to ryk umierającego półboga — w mroku zwątpienia? nie wie! być może płakał za wiara swą, iż świat poruszy z posad.
Mówiłam dotąd o jego Dniu duszy, nie wspominając o strasznych jej Ciemnościach — idzie dotąd zwycięsko — ale może się jeszcze w ostatniej chwili załamać. Wprowadzę cię w jego męki Tantala — i jego lucyferyzm.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Miciński.