Złotowłosa czarownica z Glarus/Rozdział XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Złotowłosa czarownica z Glarus |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Powszechna Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Zakł. Druk. F. Wyszyński i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pastor Tillier, zawiadomiony przez dostojnego biskupa genewskiego o niesamowitych wypadkach, zachodzących z Anną Göldi, zachwiał się w optymistycznem mniemaniu, iż Bóg sam sobie poradzi z ciemnotą Glaluską bez interwencji ludzkiej. Uznawszy mądrość przysłowia ludowego, iż „Bóg temu pomaga, kto pomaga sam sobie“, a czując się moralnie odpowiedzialnym za los biednej dziewczyny, której udzielił niezbyt „zbawiennej rady, pewnego dnia przysiadł fałd i napisał list do pastora Bleihanda — list nie bylejaki, gdyż zwracał się w nim „do rozumu i serca duchownego kolegi“, prosił przyjaźnie i argumentował dobitnie, cytował Pismo Święte — Zakon Stary i Nowy, powoływał się na dzieła uczonych, zaklinał o sprawiedliwość w Imię Boże i oczekiwał „rychłego zaniechania sprawy niemądrej i niepotrzebnej dla powagi Kościoła Ewangelickiego“. List ów był napisany maczkiem na czterdziestu trzech kartkach sporego formatu; stanowił owoc szlachetnego mozołu niemal całej doby; zaopatrzony w siedem czarnych pieczęci lakowych znalazł się w trakcie procesu w rękach zdumionego jego treścią pastora Bleihanda.
„W imię Boże! — pisał pastor Ferneyski — jest-li to odpowiedniem dla nas, sług Baranka, przebaczającego wszystkie krzywdy i nakazującego miłować nawet nieprzyjacioły swoje, abyśmy wykonywali pomstę i sprawowali sądy, skoro powiedziane jest w Ewangelji Pana Naszego, Jezusa: „nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni“ (Ś. Mateusz VII. 1.)?!
„A czyliż nie przeto religja chrześcijańska zburzyła Olimp pogański, zniweczyła gromy Jowisza, nauką miłości przygłuszyła pioruny Jehowiczne wieków zdziczenia, iżby stawiąc w obrazie Trójcy równego mocą Ojcu i Duchowi Świętemu cichego i słodkiego Jezusa — uprzytomnić ludziom męką na Golgocie, że nawet najniewinniejszy może stać się ofiarą niesprawiedliwości i nieopatrzności sądów ludzkich?!
„A nie usłyszysz-że, drogi kolego Bleihand, onego głosu, który przez usta apostoła Pawła obwieścił światu, iż „większa jest moc Miłości, niźli Wiary i Nadziei; kto zasię niema jej w sercu, to — chociażby miał proroctwo i wiedział wszystkie tajemnice i znał wszelką umiejętność, a wiarą góry przenaszał i gadał wszystkiemi językami ludzkiemi i anielskiemi, jest jako miedź brzękająca i cymbał brzmiący“. List do Koryntjan, Roz. XIII. 1, 2.).
„Ale nawet i Stary Zakon onego Boga groźnego, którego twarz wyjrzała z kiza ognistego i z płomieni Synajskich grozą karzącą — ukazuje nam hamującego się w gniewie, łagodniejącego z czasem, gdy oto Niniwie grzesznej zapowiada miłosierdzie przez swego proroka Jonasza, acz wprzód, zapalczywszy, zawiesił był nad nią wyrok zagłady“.
Po tym wspaniałym wstępie ksiądz z Ferney przechodzi ostrożnie do sprawy Anny Göldi, starając się w twardej mózgownicy adresata zachwiać wiarę w jej winy, a nawet samą wiarę w istnienie czarów.
„Boć i to jest wątpliwe, czcigodny kolego Bleihand, czy nie daliście się omamić jakowymś złudom, może świadectwu ludzi nad miarę łatwowiernych, a może czyjemuś złośliwemu oszczerstwu. Nie jest mi tajnem, że i ludzie głębokiej uczoności podtrzymują wiarę w czary naszych czasach; ale-ć i mistrze wiedzy, Arystotel i Plato, których mądrość uczciło chrześcijaństwo, wierzyli przecie w najgrubsze gusła pogańskie i w te bożyszcza, które kłamliwemi były, skoro Bogiem Jedynym był ci zawsze, od lat 5000 — od stworzenia świata — Jahwe Żydowski, od dni Zbawienia jawiący się ludziom w Osobie Jezusa i we Trójcy Świętej.
„Gdybyś, miły przyjacielu, znał język angielski, któremu ja ciekawością samouka poświęciłem nieco czasu, a przeczytałbyś dzieło, które liczy już lat blisko dwieście p. t. „Discovery of Witchkraft“, autorstwa Reginalda Scotta (r. 1584), to zastanowiłoby Cię niejedno: uczony ten człowiek opisał mnóstwo sztuczek kuglarskich, które robić potrafią akrobaci, a które ciemnota prostaczków i głupstwo uczonych przypisywać zwykły czarom; przytoczył też mnogie błędy, jakim ulegali inkwizytorzy; odmalował niedorzeczność procedury, wymuszającej mękam i zeznania sprzeczne z najprostszą rzeczywistością. A chociaż on sam nie wybrnął jeszcze ze wszystkich błędów myśli, ze względu na niedojrzałość czasu, Ty, panie, zląkłbyś się w obliczu owych przykładów wszczynania w naszej epoce procesu, który chluby Szwajcarji nie przyniesie, bo-ć jest z gatunku, schodzącego już wraz z rosnącą oświatą z pola we wszystkich krajach cywilizowanych”.
List ów kończył się z konieczności zapewnieniem o „najprzyjaźniejszych uczuciach”, jakiemi ożywiony jest piszący względem swego korespondenta; oraz prócz sakramentalnego przed podpisem dodatku: “z wyrazami najwyższego szacunku”, mieścił inny: „w nadziei, że słowa moje wywrą wpływ należyty”.
Hipoteza błędna!
W piersi pastora Bleihanda, jeżeli tak wolno powiedzieć o niej, zawrzało całe piekło oburzenia, — albowiem o „niebie oburzenia“ podręczniki stylu nic nie mówią, mimo gromów, które zeń padały na Gomorę i Sodomę, oraz deszczów potopu, zalewającego ongiś cały świat. Cóż to?!... jakiś „zramolisowany klecha“ — oczywiście Bleihand tego tak nie określił, ale tak pomyślał — ośmiela się dawać nauki jemu, który „zjadł zęby na czarownicach. W istocie pastorowi Bleihandowi brakło dwóch zębów na przedzie, odkąd w ciemnej bibljotece zawadził o sąsiednią drabinę, wspinając się po przekład dzieła Glanvilla, zbijającego właśnie wywody Reginalda Scotta stokroć większem oczytaniem się w Biblji, Talmudzie i Kabale, w pismach klasyków rzymskich, Ojców Kościoła i scholastyków — i upadł nieszczęśliwie na głowę.
Opanowawszy wzburzenie — boć nie godziło się na list duchownego, utrzymany w tonie przyzwoitym, odpowiedzieć niegrzecznie — Bleihand odpisał znacznie krócej. Była to odmowa uprzejma, ale kategoryczna.
„Taskawy księże i kolego! — rozumiem, że troska Twoja w sprawie, obchodzącej przedewszystkiem moje probostwo, wynika z pobudek szlachetnej dbałości o dobre imię wszystkich ewangielików. Niemniej jednak wynikła ona z absolutnej nieznajomości perypetjów danej sprawy. Nie przypuszczam bowiem, że wytrwałbyś przy swem zdaniu, gdyby znane Ci były bliżej... fakty. Racz wierzyć mi, Dobrodzieju, że nie jestem w sądach swoich ani odrobinę mniej ostrożny, niż Ty. Ale cóż mam czynić, łaskawy kolego, jeśli znaleźliśmy u Anny Göldi — iż przemilczę inne dowody — kilka miejsc absolutnie nieczułych, jako że Anna Göldi nie krzyczy, gdy się one nakłuwa najdotkliwiej, co chyba — jak mi przyznasz bezstronnie — do spraw naturalnych tego świata nie należy”.
Nie bez zjadliwej ironji, ukrytej pod pozorami szacunku, padały w dalszym ciągu pouczenia w odpowiedzi na pouczenia i cytaty, odparowujące cytaty: „Był ci nasz Jezus słodki i cichy, ale i on z biczem szedł do świątyni Jerozolimskiej rozpędzać szachraje żydowskie, świętościami kupczące, zanim ona świątynia Herodowa padła za karę, iż „lubiono tam nazbyt pieniądz i nienawidzono się wzajem“, jak to sam Talmud przyznaje (Traktat Menachom XIII 13.22.)[1]
„Nie nakazał On sądzić — to prawda; ale wdzięczny za to przypomnienie, winienem Ci wzajem przypomnieć, Kolego i Mistrzu, że ten-że ci Jezus rzekł: „Nie przyszedłem na świat, aby nieść pokój, lecz przyszedłem, aby miecz dawać na ziemię“ (Mat. X. 34.). Albowiem miara sprawiedliwości Pańskiej przebiera się także, czego dowodem są wieczyste ognie Gehenny i przebywający w nich do skończenia wieków bezbożnicy i odmieńce, nieznający światła Ewangelji. A ja inaczej tego nie rozumiem, jeno w ten sposób, że nie wolno tu nam na ziemi pobłażać sługom piekła. Może też niejedną duszę grzeszną widokiem kary nienajsroższej — bo czem-że jest letki ogień ziemski wobec gorąca stosów smolnych sprawiedliwości Boskiej? — odciągamy od naśladowania maniery czartów?
„Zawiesił Mojżesz nad czarownicami miecz Pana“. Zaś Chrystus rzekł, iż „przyszedł na ziemię nie poto, by Zakon Stary rozwiązać, lecz iżby ten wypełnił się co do joty.“ (Ś. Mateusz V 17.18). A to przedewszystkiem zalecono nam, odpowiedzialnym za dusze naszego stada.
„Św. Paweł był prorokiem miłości — ale i ja-ci nie idę inszym śladem, miłością żarliwą odwracając duszę opętaną od piekła, a może w ten sposób gotując jej łagodniejsze losy w czyśćcu, miast ogniów Gehenny. A nie zaprzeczysz mi, światły Kolego, że ten sam Paweł w listach apostolskich poucza nas, jako lepsze jest,,podać takiego na zatracenie ciała, aby duch był zachowań w dzień Pana naszego, Jezusa Chrystusa. (Do Kor. V 5).
„Nie od rzeczy będzie też, iż ważę się przypomnieć Ci, skoro i Ty przypominasz mi Ninewę, że sprawiedliwy kapłan Samuel strącił koronę z czoła pomazańca swego Saula jeno za to, iż ów nie wysiekł — wbrew nakazom Pańskim — wszystkich niewiast i dziatek wrażego Izraelowi plemienia; on sam tedy rozsiekał mieczem przed ołtarzem Pańskim w Galgal oszczędzonego przez litość Saulową króla Agaga (1 Ks. Samuela. XV 33). Tudzież pobożny Dawid ludność wszystkich miast synów Ammonowych „podał pod piły, brony, siekiery żelazne i wegnał w piece cegielne (2 Ks. Samuela XII 31). „Albowiem Pan jest Bogiem pomsty i miecza i mści się win ojców na dzieciach do trzeciego i czwartego pokolenia, jak poucza nas sam Zakon. (Ks. Mojż. II 3).
„Duszę łagodną miał Król Dawid; a przecież wydał wszystkie potomki króla Saula na zgubę za to, iż ojcowie ich zgrzeszyli przed dwustu laty, nie przepuściwszy do Chanaan wybranego ludu Izraela; oszczędził li kalekę Mefisboseta (2 Sam. IX 1).
„Zapewne-ć, wolałbym i ja także, iżby Zbawiciel nasz urodził się na ziemi mniej zapowietrzonej, niźli ziemia Palestyńska, ale skoro Panu naszemu tak się podobało, to i nam winny podobać się wielkie prawa wydane na tej ziemi, innych zaś nie powinniśmy sobie kaprysem ludzkim stwarzać, ażebyśmy nie stali się gorsi od Żydowinów.“
List kończył się energicznym zwrotem:
„Nie jest mi sądzone szukać mądrości w starych księgach angielskich, skoro hebrajskie, łacińskie i germańskie oświeciły mnie aż nadto. Gdy jednak starsze doświadczenie Czcigodnego Kolegi poucza mnie księgą jakiegoś Scotta z 1584 roku, to moja młodsza i skromna wiedza niechże powoła się na argumenty nie lżejsze: Po pierwsze, jeśli-ć świat, zdaniem Waszem, idzie naprzód i coraz oczy przeciera, to miarodajniejszy jest mi od Scotta Glanvill, w łacińskich tekstach obnażający nieuctwo tamtego i pobijający go z kretesem. Powtóre, nie był najgłupszym mężem Cromwell, a on w sto lat po onym Reginaldzie Scott, pławił czarownice w Tamizie i ujawnione palił na stosach; zaś nie dopuszczał duszenia ich, iżby lekką karą nie obrazić Majestatu Boskiego.
„Wreszcie, jeżeli-ć nawet używamy tortur, to leciuchnych i w granicach godziwości, a nawet pod kontrolą lekarską, gdy tymczasem w Szkocji — którą ksiądz raczy mi za przykład stawiać — dr-owi Fianowi w obecności króla Jakuba „rozcięto wszystkie paznogcie i wyrwano je z pomocą instrumentu turkas, pod każdy paznokieć wbito mu duże szpilki az po główkę i wszystkie kości pokruszono mu w drobne kawałki znakomitą torturą hiszpańską“. A przecież — jak świadczą stare kroniki — ów złoczyńca, podejrzany, iż sprawił z brzegu burzę na morzu, iżby króla z okrętem utopić, „miał tak głęboko w duszy tkwiącego czarta, że wszystkie już poczynione na torturach wyznania po torturach jeszcze niegodziwie odwołał.“[2].
„Wszystko to dowodzi jawnie, że z opętańcami szatana cackać się nie godzi!
P. S. Na dowód, iż błąd nie po naszej jest stronie, pozwalam sobie przesłać Sz. Koledze kopję protokółu, z którego widać, iż Anna Göldi korzystała ze schronienia w Ferney w domu Księdza Dobrodzieja, aby stamtąd pod ziemią przesyłać prądy magiczne, szkodzące niewinnej dziecinie, — co woła o pomstę do Boga i ludzi. Sama to wyznała.“
Spuszczając gorący czarny lak na złożony w kształt koperty list, pastor Bleihand — co zdarzało mu się rzadko — uśmiechnął się do siebie:
— To jest mocne... „Korzystała ze schronienia w domu Księdza Dobrodzieja!
Pastor Tillier czuł się zdruzgotany tym listem — przekorą fanatyka.
Jednak zabiegów nie zaniechał. Udał się po pomoc do władzy centralnej swego kantonu. Niebawem też do burmistrza w Glarus nadszedł list dyplomatyczny z Genewy w tonie, przystosowanym zręcznie do faktów, zakomunikowanych w kopji protokółu z miejsca sądu nad „czarownicą“ — list misterny w sformułowaniach prawniczych, a natchniony lub może całkiem podyktowany przez proboszcza Ferneyskiego.
Stwierdzał on, że Annę Göldi ściągnięto podstępem z Ferney, gdzie znajdowała się jeszcze, pod opieką Kantonu, w którym gościła i była uprawniona korzystać z przywilejów azylu. Nadto list ten wyrażał zdziwienie, że sprawę Anny Göldi sądziły władze G larus „nieuprawnione i niekompetentne w danym razie, o ile szanować mamy tradycje narodowe i wieczyste zasady jurysprudencji rzymskiej“.
„Albowiem“ — pisano dalej — „protokół stwierdza, że miejscem przestępstwa było w istocie nie Glarus, lecz Ferney. Chociaż ofiara przebywała w Glarus, to jednak prądy czarownicze, czyli impulsy złej woli szły z Ferney, z ogródka miejscowego pastora. Tedy sprawa podpadała jedynie i nieodwołalnie pod sąd naszego Kantonu, resp. sądowi okręgu Ferney“, — precyzowało dobitnie pismo.
„A jeżeli nie chodzi o to, aby Kantony Szwajcarskie wzajem stawiały sobie tamy i przeszkody, zupełnie niewłaściwe w stosunkach, zmierzających do braterstwa i wzajemnego poszanowania, a praktycznie dogodnych dla wszystkich Szwajcarów, — to tuszymy, że władze Glarusu wydadzą nam czarownicę, abyśmy ją według sumienia, praw Kantonu i woli Bożej osądzili i na karę należną skazali, jeśli fakty, stwierdzone przez trybunał w Glarus, okażą się prawdziwemi i tak krzyczącemi, jak być się wydają.“
Wezwania tego niepodobna było zlekceważyć. Burmistrz gryzł paznogcie, odczytując po dziesięćkroć to pismo — rozbolała go głowa: nie wiedział, jak ma odpowiedzieć. Nie chodziło o pozę dyplomatyczną o same pozory miłych stosunków międzykantonalnych, o zgodność z formułami prawa międzynarodowego, zainicjowanego już w XVI wieku przez siedzącego w dożywotniem więzieniu Grotiusa chodziło o rzeczy większej wagi.
Ta Szwajcarja, jeszcze rozbita na państewka autonomiczne, nie była wprawdzie jeszcze ową późniejszą, „naszą Szwajcarja“ — na schyłku XIX wieku imponującą już demokratycznemi rządami, bezpłatną oświatą szkolną, tępieniem analfabetyzmu, wzorem zgodnego pożycia rozmaitych wyznań i narodów, tolerancją, rozciągającą się na wszelkie tradycyjne... głupstwa i nawet na utopje polityczne nowej doby; ale to już była Szwajcarja, tęskniąca do jedności, do granic szerszych wolnego państwa, rzuconego na najcudniejsze góry i doliny świata.
Nadto był w tem piśmie brzask owego prawa azylu, które służyło następnie emigrantom z musu, lub dobrowolnym wygnańcom wszystkich krajów, duszącym się pod rządami despotycznemu Reprezentowała ten przebłysk opieki narazie z kantonów jedyna Genewa, ale Glarus nie śmiał jej obrazić.
Wszelako z drugiej strony chodziło Glarusowi o zachowanie prestige’u władzy miejscowej: tyle się już natrudzono tutaj nad sprawą Anny Göldi — miał-że komu innemu przypaść w darze triumf sprawiedliwości?
Burmistrz jeszcze wśród nocy — list bowiem n ad szedł późnym wieczorem — wezwał na sekretną naradę pastora Bleihanda. Ten w moment zorjentował się co do ukrytego śród zawiłych szlaków rozumowań sensu listu. Odgadł intrygę Tilliera: „czarownicę“ chciano wyrwać z rąk kata — piekłu okazać miłosierdzie.
Jednakże odmowa bez słusznego motywu była niemożliwa. Genewa nie cofała się przed wydaniem skazującego wyroku — stawiała jeno kwestję kompetencji stawiała mocno: początek zbrodni tkwił poza miastem Glarus, ręka złej woli operowała w Ferney. Argument prawniczy wydawał się nieskazitelny. Pastor, wysyłając protokuł, sam wykopał pod sobą dołek.
— Musimy ją wydać! — nieśmiało ozwał się burmistrz.
Bleihand zmarszczył czoło... Aż żyły wystąpiły mu na skroniach. Naraz uderzył pięścią w stół.
— A gdybyśmy dowiedli, że zaczarowanie nastąpiło w Glarus?
— Ba!... w takim razie... — bąkał burmistrz. — Ale jak tego dowieść?
— Są napomknienia Göldi w aktach w tym duchu... Przychodziła pod okno Miggeli już po swym wyjeździe... w różnych kształtach...
— Hm... to mało!... Jednakże... — opierał się burmistrz.
— Niech pan mi da czas do jutra. Obaczymy.
— Proszę!... Rób pan, co uważasz za stosowne.