Złotowłosy sfinks/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Złotowłosy sfinks
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści“
Data wyd. 1933
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ V.
Książę Ostrogski.

Szybko wybiegła z domu. Wszak mąż miał powrócić dopiero za trzy godziny. Pewna była, że swą wycieczkę odbędzie niespostrzeżenie.
Jednak i tym razem wsiadła do taksówki, rzucając adres pałacyku księcia Ostrogskiego.
Rychło zatrzymało się auto przed niewielką willą, a młoda kobieta zadzwoniła do drzwi, w umówiony sposób.
— Cóż, nowego Janie? — zapytała starego służącego, który jej otworzył, gdy znalazła się wewnątrz pałacyku.
— Sprzedałem kandelabry, tak jak mi rozkazała, jaśnie panienka!
— Ile dali?
— Trzysta złotych!
— Trzysta złotych! — z jej ust padł zadowolony okrzyk. — Na jakiś czas wystarczy! — poczem dodała w zamyśleniu — Da mi, z tego Jan, pięćdziesiąt złotych, a resztę zatrzyma na wydatki domowe!
Pospiesznie sięgnął do kieszeni i spełnił jej rozkaz.
— Służę, pannie hrabiance!
Wsunęła pieniądze do torebki i uśmiechnąwszy się przyjaźnie do siwego kamerdynera, pośpieszyła do dalszych pokojów.
Jednopiętrowy pałacyk księcia Ostrogskiego, składał się z szeregu komnat, napozór urządzonych dostatnio. Ale, ktoś, ktoby bliżej się przyjrzał tym resztkom dawnej świetności, zauważyłby wnet, że meble są poniszczone, portjery wypłowiałe, a co było tam cenniejszego zdołano już sprzedać, bo gablotki, dawniej zapełnione porcelaną, kryształami i srebrem, stały obecnie puste, a gdzie niegdzie jaśniejsza plama na tapecie znaczyła ślad po zawieszonym ongiś obrazie.
W ostatnim pokoju — gabinecie, najmniej może noszącym znaki tej ruiny, w dużym fotelu, przed kominkiem, zajmował miejsce siedemdziesięcioletni mężczyzna — książę Ostrogski. Siedział nieruchomo, wyciągnąwszy nogi, otulone ciepłym pledem, na sąsiednim taborecie.
Był to typowy wielki pan, starej daty, o arystokratycznej powierzchowności, w każdym calu. Wysoki, szczupły, nieco przygarbiony, miał suchą, rasową, wygoloną twarz, ozdobioną szpakowatym, krótko przystrzyżonym wąsem i niewielkiemi bokobrodami. Choć znać było, że jest cierpiący, był ubrany nienagannie, a przerzedzone włosy, dzielił po środku głowy przedział, biegnący aż do tyłu. Cała jego powierzchowność świadczyła, że musiał on całe swoje życie spędzić beztrosko i wesoło, zadawalniając wszystkie swe zachcianki i kaprysy. Na obliczu jego jednak osiadł obecnie jakiś apatyczny wyraz, a oczy patrzyły bezmyślnie, jak to u ludzi, strawionych licznemi hulankami bywa.
— A jesteś! — wyrzekł, podniósłszy głowę, dotychczas opuszczoną na piersi, na widok wchodzącej — Gdzież ty ciągle znikasz?
Krysia, a właściwie hrabianka Kira, podbiegła do księcia i na jego czole złożyła długi pocałunek.
— Drogi dziadku! — odparła — Wszak sam wiesz, ile mam spraw do załatwienia!
Cień niechęci przemknął po twarzy starszego pana.
— Wiecznie te interesy! — burknął z niezadowoleniem — Nie jest rzeczą właściwą, aby podobnemi sprawami, zajmowały się młode panny! Od tego, mamy wszak, naszych plenipotentów!
Siadając obok, na otomanie, postarała się ukryć lekki uśmiech. Książę Ostrogski, napół zdziecinniały, żył od kilku lat, w całkowitej nieświadomości zarówno czasów obecnych, jak i istotnego swego stanu majątkowego, który starannie przed nim zataiła.
Czyż, w podobnych warunkach miała mu rzucić w oczy brutalną prawdę, że dzięki jego poprzednim szaleństwom, z rozległych majątków, nie pozostało nic prócz długów, a plenipotentów dawno nie było? Że groziła im całkowita ruina, a utrzymywała dom od szeregu miesięcy, wyprzedając co kosztowniejsze obrazy i antyki. Książę nie uwierzyłby w straszliwą rzeczywistość, a gdyby nawet przekonała go niezbitemi danemi, mogłoby to przyprawić go o nowy atak i natychmiastową śmierć. A dziadka, mimo wszystkich wad i śmieszności, kochała, jak się kocha jedyną na świecie bliską istotę i gotowa dlań była do największych poświęceń.
— Plenipotentów należy dopilnować! — odparła, grając nadal komedję.
— Dopilnować, dopilnować... — mruknął, z coraz wzrastającem rozdrażnieniem — Ładnie ich pilnujesz, kiedy aż mnie o zobowiązania nudzą!
— Któż taki? — drgnęła.
— Ten baron Traub, wciąż mnie zasypuje listami! Tak wynikałoby z jego słów, bo nie wiem czemu tych listów Jan mi nie doręczał! Wreszcie, dzisiaj przyłapał mnie telefonicznie!
— Przyłapał telefonicznie? — niekłamany niepokój zabrzmiał w jej głosie. — Przecież, nie podchodzisz do telefonu, dziadku?
— Oczywiście, nie podchodzę, gdy Jan jest w domu! Ale, wybiegł coś załatwić na miasto i pozostałem całkowicie sam! Wogóle, nie pojmuję twego uporu trzymania tylko Jana ze służby! Stale mieliśmy po paru lokajów! Otóż, on wyszedł, a telefon bębnił, niczem oszalały! Zwlokłem się z trudem z fotela i podszedłem, mimo mej chorej nogi i dokuczliwych bólów...! Wtedy, zaczął mnie nudzić....
— Cóż mówił?
— Byłem zdumiony! Stale nadskakujący i uprzejmy Traub, zmienił zupełnie ton! Twierdził, że o ile nie otrzyma swoich głupich dwustu tysięcy będzie musiał przedsięwziąć decydujące kroki! Rozumiesz, decydujące kroki... Ot, co znaczy zadawać się z ludźmi nie ze swej sfery! A, jak dawniej płaszczył się przedemną i przed tobą! Co prawda, nigdy nie miałem zaufania do tego Trauba, o którego baronostwie nie wspomina żaden uczciwy herbarz!
— Odpowiedziałeś mu?.. — wpiła się wzrokiem w twarz księcia.
— Że ty, przecież, podjęłaś się przeprowadzenia tego interesu i lada dzień z nim wszystko zakończysz!
— A on?
— Że najdalej trzy dni zaczeka! Bo, nie tylko nie byłaś u niego, jak zostało umówione, ale ukrywasz się przed nim, pod pozorem wyjazdu z Warszawy! Prosił, z naciskiem, aby ci to powtórzyć...
— Trzy dni! — szepnęła, z radosnym błyskiem w oczach — Prędzej, bo dziś wieczór jeszcze nastąpi ocalenie!
Stary książę, nie zwrócił uwagi na ten cichy okrzyk.
— Oto, dlaczego twierdzę — mówił dalej z wymówką, że bierzesz się do rzeczy, o których nie masz najlżejszego pojęcia! Od trzech tygodni, pod pozorem załatwienia sprawy z Traubem, gdzieś znikasz, podobno wyjeżdżasz do naszych majątków, chcąc zebrać potrzebne pieniądze. Gdy jesteś w Warszawie, to w domu pojawiasz się najwyżej na godzinę, a tymczasem nic nie jest załatwione! Nie przywykłem, by pierwszy lepszy głupiec odzywał się podobnie! Czyż dwieście tysięcy, to poważna suma i zebrać ją tak ciężko?
Aż zagryzła wargi, aby nic nie dać poznać po sobie, jak horendalnie śmieszne zdania w ich dzisiejszej sytuacji, wygłasza książę.
— Przecież — tamten zakończył — nie tak dawno jeszcze, przegrałem w Wiedniu, w „Klubie Panów“ na jednem posiedzeniu do hrabiego Potockiego, blisko dwieście tysięcy i nazajutrz pieniądze leżały na stole! Wtedy jednak, sam zajmowałem się swojemi interesami.
Raptowna czerwień zalała policzki Krysi i nisko spuściła główkę. Owe „niedawne czasy“, to było akurat lat temu dwadzieścia i gdyby nie przegrane księcia i nie „osobiste“ zajmowanie się interesami, nie znaleźliby się w stanie, w jakim się znaleźli. Ale teraz Traub i jego olbrzymi, a z lichwiarskich procentów narosły dług, niczem miecz Damoklesa, zawisł nad niemi. Lecz jeszcze znalazłoby się wyjście! Sprzedać ten, niedający żadnych dochodów pałacyk, spieniężyć pozostałe cenniejsze meble i obrazy i przygotowawszy ostrożnie księcia do tej zmiany, przenieść się do skromnego mieszkanka, w którem, z renty od powstałego w ten sposób kapitaliku, możnaby spokojnie żyć wraz z kamerdynerem Janem, popłaciwszy drobniejsze długi. W razie potrzeby, byle niczego nie zabrakło dziadkowi, Kira chwyciłaby się pracy, bo wielu rzeczy nauczyła ją bieda.
Ale, tym wszystkim marzeniom stawał Traub na przeszkodzie. Niby, sęp zawisły nad zdobyczą, krążył nad niemi i coraz mocniej zaciskały się jego szpony. Ileż razy błagała go, aby zechciał ulitować się nad chorym i zdziecinniałym starcem i nie wyrzucał ich, bez grosza, na ulicę, bo dług Trauba przerastał posiadany przez nich majątek. Ileż razy tłumaczyła mu, że z tych dwustu tysięcy, otrzymał książę pięćdziesiąt, a reszta powstała z narastających od lat procentów. Lecz, Traub był nieubłagany, odrzucał wszelkie propozycje zaspokojenia się częścią długu, aż wreszcie wysunął bezczelne żądanie, które ją przejęło grozą. Albo, Kira zgodzi się zostać żoną Trauba, albo też nie podaruje ani grosza i zniszczy ich ostatecznie. Na samo to wspomnienie, łagodne zazwyczaj oczy hrabianki, poczynały ciskać gniewne i zawzięte błyski... Ona, żoną Trauba, tego znienawidzonego lichwiarza, o powierzchowności drapieżnego ptaka, którego tak nienawidziła i który tyle łez z jej oczów wycisnął. Przenigdy, raczej śmierć... Ale, pojmując, że musi z nim politykować, zwłóczyła z dnia na dzień z ostateczną odpowiedzią, nie wiedząc, co postanowić, póki w jej główce nie zrodził się pewien plan. Plan, może szaleńczy, lecz lepszy, niźli samobójstwo, bo i o dobrowolnem rozstaniu się z życiem myślała nieraz Kira.
A plan ten, plan, jaki z takim trudem przeprowadzała od kilku tygodni, bliskim był teraz urzeczywistnienia.
— Dziadku! — wyrzekła, myśląc o kluczach pozostawionych jej pseudo-mężowi przez Trauba — Mam nadzieję, dziś jeszcze, zakończę wszelkie rozrachunki z panem „baronem“!
Głos Kiry zadźwięczał pogróżką i ironicznemi akcentami. Ale, książę Ostrogski nie zwrócił na to uwagi.
— Bardzo cię proszę!... Bardzo... — odparł — Załatw to ostatecznie, żeby więcej nie dzwonił! Zechciej, nareszcie, być energiczną w interesach, skoro się do nich wzięłaś! Gdyż inaczej, sam będę musiał się niemi zająć, a wiem, jakie mi to ciężkie w obecnym moim stanie zdrowia...
Energicznie zająć się interesami! Ach, gdybyż wiedział dziadek, na co dla niego się ważyła! By nie pozostał na bruku, by życia nie zakończył, w jakimś przytułku dla starców.
Zerknęła, na znajdujący się na ręku, zegarek — bransoletę. Dochodziła siódma.
— Czas już na mnie! — wyrzekła, podnosząc się ze swego miejsca.
— Odchodzisz? — skrzywił się — Ledwie powróciłaś do domu?
— Jeżeli mam wszystko załatwić — skłamała, wspominając w duchu, że musi się znaleźć w domu przed Turskim — to nie wolno mi się spóźnić. Dziś, wieczór odwiedzę Trauba... — dziwny błysk przemknął w jej czach — i zapewne, długo będę zajęta.
— Więc, idź! — oświadczył z rezygnacją — Ale, szczerze byłbym rad, żeby się skończyły te twoje nieobecności. Smutno mi samemu, bez ciebie!
— I mnie, smutno bez ciebie, dziadku! — jęła gorącemi pocałunkami osypywać jego policzki — Sądzę jednak, że od jutra będziesz mnie miał stale i niepodzielnie!
Wybiegła z gabinetu, a stary pan odprowadził ją wzrokiem. We wzroku tym, zazwyczaj bezmyślnym i apatycznym świeciły się serdeczne ogniki. Wszystko, co w nim pozostało z dawnego człowieczeństwa, lgnęło do tej ślicznej dziewczyny, ukochanego dziecka jego jedynej córki. Myślał może, że choć opuszcza go na kilka godzin Kira, to dobrze jest, że zaprawia się do prowadzenia samodzielnego interesów, bo przecież zamierzał pozostawić jej w spadku nieistniejące miljony.
Tymczasem, Kira, na odchodnem, dawała kamerdynerowi szeptem zlecenia w przedpokoju.
— Gdyby książę później się zapytywał — mówiła, nasuwając na swe złote włosy mały berecik — czy mnie niema w domu, to powie Jan, że powróciłam, ale śpię w moim pokoju.
Służący skinął głową.
— Rozumiem! — rzekł — Odpowiem, starszemu panu, to co mu zwykle mówię w takich wypadkach. Hrabianka była wyjątkowo zmęczona i prosiła, żeby jej nie budzić.
— Złoty, kochany Jan! — szepnęła, ze swym czarującym uśmiechem.
Wszak dzięki jego współudziałowi, mogła pędzić od trzech tygodni to podwójne życie. Gdyby nie kłamstwa Jana, ani w jej „wyjazdy“, ani w nocowanie w domu, podczas gdy znajdowała się zupełnie gdzieindziej, w mieszkaniu Turskiego, nie uwierzyłby książę.
To też z rozczuleniem powtórzyła:
— Kochany, Jan! — poczem dodała, jakby na myśl jej przyszło nowe zastrzeżenie — Tylko musi Jan dobrze pilnować telefonu, bo podczas kiedy wychodził, zapewne do antykwarjusza z temi kandelabrami, dzwonił Traub i książę sam telefon odebrał! Na szczęście nie powiedział mu „baron“ nic takiego, czego dziadek nie powinien był usłyszeć.
— Może być spokojna, panienka! — wyrzekł poważnie.
— Tak! — przytwierdziła — Skoro Jan jest w domu, jestem spokojna!
Zapiąwszy rękawiczkę, położyła dłoń na klamce i już miała odejść, gdy wtem stary sługa nieśmiało dotknął jej ramienia. A w słowach, jakie wymówił, znać było ogrom wielkiego przywiązania do Kiry.
— Hrabianko! — wymamrotał z niepokojem, niby wtajemniczony w jej plany — Czy... czy... to wszystko się szczęśliwie skończy?
Po ładnej twarzyczce Kiry przebiegł nieokreślony uśmiech. Wnet, jednak, w jej wielkich niebieskich oczach, zajaśniał wyraz filuterny..
— Musi się dobrze skończyć! — wyrzekła stanowczo. — I to dziś jeszcze! Nie darmo przezwano mnie złotowłosym sfinksem!
W tej samej sekundzie, mimo tych słów, przepojonych pewnością siebie, jej serce ścisnęło się złem przeczuciem. Ale, wnet postarała się je odpędzić od siebie. Na jaką przeszkodę mógł natknąć się plan, tak dobrze przemyślany?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.