Złotowłosy sfinks/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Złotowłosy sfinks
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści“
Data wyd. 1933
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IV.
Małżeńska rozmowa.

Turski, około trzeciej, ukończywszy wszystkie swe czynności u Trauba, powrócił do domu, nie domyślając się nawet, jak groźne chmury zawisły nad jego domowem ogniskiem.
Gdy wszedł, Krysia krzątała się po małym jadalnym pokoiku, ustawiając na stole talerze i wydawało się, że jest w znakomitym humorze.
— Cieszy mnie — wyrzekł na powitanie, całując rękę żony — że przestała cię dręczyć migrena!
— O, tak! — odparła z wesołym uśmiechem. — Znakomicie pomógł mi przyniesiony w nocy proszek! A za niepokój, jaki ci sprawiłam, postarałam się odwdzięczyć niezłym obiadem!
— Pocóż się tak trudzisz? — zauważył, zajmując miejsce za stołem.
— Głupstwo...
Turscy, na wyraźne żądanie Krysi, nie trzymali służącej. Był to również jeden z narzuconych przez nią warunków, musiał się na niego zgodzić, jak wogóle na wszystko, czego zażądała, zgadzał się. Twierdziła, że na to nie pozwala ich skromny budżet, aczkolwiek pensja Turskiego wytrzymałaby ten wydatek. To też Krysia gospodarowała sama, a że wszystko przyrządzała nader smacznie, nie mógł się uskarżać na to postanowienie.
Patrzył teraz z rozrzewnieniem, kiedy raz po raz wchodziła do kuchenki, przynosząc różne potrawy i myślał:
— Jakaś ty śliczna Krysiu! Ach, gdybyś zechciała być dla mnie, naprawdę żoną!
Wśród pogodnego nastroju i żartów, upłynął obiad. A gdy pojawiła się na stole tradycyjna herbata, Turski pod wpływem tego rodzinnego ciepła, uspokoił się całkowicie. Opadły z niego resztki wątpliwości, jakie jeszcze, mimo zapewnień barona Trauba, że Krysia nie jest hrabianką Kirą, posiadał. Więcej jeszcze, podejrzenie to wydało mu się tak śmieszne, że postanowił się podzielić niem z żoną.
— Krysiu! — rzekł, zapalając papierosa i z lubością zaciągając się dymem. — Otaczasz się taką tajemniczością, że wczoraj wydarzyło mi się zabawne nieporozumienie!
— Cóż takiego? — zapytała spojrzawszy nań bystro..
Nie zauważył tego wzroku i dalej opowiadał:
— Gdyś wyszła w nocy, po proszki, nie wytrzymałem i wbrew naszej umowie, że nigdy nie mam cię śledzić, wybiegłem za tobą z domu. Zresztą, wiesz o tem! Ale, na ulicy dojrzałem jakąś niewieścią postać, tak podobną do ciebie, iż będąc przekonany, że to ty, pojechałem taksówką wślad za nią!
— Pojechałeś — uśmiechnęła się lekko, choć jej palce, które teraz ustawiały talerze, zadrżały. — Dokąd zawiodła cię ta nieznajoma?
— Przed pałacyk księcia Ostrogskiego! Przyjął ją tam, pomimo późnej godziny, z wielkimi honorami lokaj i tytułował hrabianką Kirą!
Spojrzał na twarz żony, lecz ta nie poczerwieniała i nie drgnął na niej żaden muskuł. Zdawna przygotowana była na te słowa.
— Byłeś więc przekonany, — spokojnie odrzekła — że to ja jestem ową hrabianką? Niestety, nie pochodzę z tak wysokiego rodu i mimo, że dziś nie mogę ci jeszcze wytłumaczyć wszystkich moich postępków, nie poczuwam się do arystokratycznej paranteli!
— Przekonałem się o tem! — wymówił. — Bo, choć wczoraj, mimo, że zastałem cię w łóżku, trapiły mnie różne podejrzenia, przed kilku godzinami zostały one rozchwiane ostatecznie!
— Rozchwiane? — powtórzyła, rzucając nieokreślone spojrzenie na męża. — Któż ci to wytłumaczył?
— Mój zwierzchnik, baron Traub!
Krysia drgnęła niespodzianie i wydawało się, że po jej plecach przebiegł prąd elektryczny. Zmienionym głosem, który uszedł jednak uwagi Turskiego, rzuciła:
— Baron Traub! Ty rozmawiałeś z Traubem o mnie?
— Stało się to zupełnie przypadkowo — wesoło wyjaśniał. — Skoro dziś tylko przybyłem do niego, kazał mi odszukać akta, tyczące się sprawy księcia Ostrogskiego.
— Akta?
— Nie wytrzymałem, a domyślając się, że Traub musi dobrze znać stosunki rodzinne księcia, zebrałem się na odwagę i zacząłem go wypytywać...
— A on? — głos Krysi zabrzmiał ochryple, niby pod wpływem wielkiego podniecenia.
— Zapewnił mnie, że nie jesteś podobna do hrabianki Kiry!
— Jakto, zapewnił? — przemówiła z nieukrywanem rozdrażnieniem. — Więc musiałeś mu opisać, jak wyglądam?
— Tylko ogólnikowo! — odparł, nieco zażenowany, nie śmiejąc się przyznać, że pokazywał zwierzchnikowi fotografję, skradzioną z torebki żony. — Ogólnikowo... Lecz to wystarczyło, aby Traub stwierdził, że zachodzą zasadnicze różnice!
Pierś Krysi, rzekłbyś, poruszyła się z ulgą...
— Zasadnicze różnice! — wymówiła ni to z zadowoleniem, ni to z ironją. — Doskonale! Szkoda tylko, że tak mało masz do mnie zaufania, że mnie śledzisz i opowiadasz na prawo i lewo o naszym stosunku!
Powstała z miejsca i parokrotnie przeszła się po pokoju.
— Nie taka była nasza umowa! — dorzuciła oschle.
Turski żałował teraz swej niewczesnej spowiedzi. Czuł, że dotknął żonę.
— Krysiu! — zawołał, zrywając się również ze swego krzesła i podchodząc do niej. — Czyż ty nie pojmujesz, co się ze mną dzieje? Kocham cię ponad wszystko w życiu, a ty wciąż jesteś dla mnie nieodgadnionym, złotowłosym sfinksem, nierozwiązalną zagadką...
— Żeniąc się ze mną — twardo odparła — sam zgadzałeś się na to!
— Mówiłaś — wyrzucał z siebie gorąco — iż rychło prysną otaczające cię tajemnice i że krótki będzie czas próby! A jednak upłynęły trzy tygodnie, a ja nadal biję się po ciemku w niepewności! Jestem twym mężem i nie jestem. O tobie nie wiem nic. Czasem wydaje mi się, żeś aniołem, a czasem szatanem! Milczysz i zabraniasz mi się wtrącać do twoich postępków! Nie dziw się, że zrozpaczony, popełniam głupstwa i zwierzam się obcym ludziom, czego później bardzo żałuję! Krysiu, odpowiedz! Kiedyż, nareszcie, wszystko się skończy?
Akcenty tak prawdziwego bólu i tak niekłamanego uczucia, zabrzmiały w głosie Turskiego, że Krysia wydawała się niemi przez chwilę poruszona. Opanowała się jednak wkrótce.
— Cierpliwości! — wyrzekła.
— Cierpliwości? — powtórzył, załamując ręce. — Wciąż powtarzasz jedno i to samo słowo! Ale pokąd starczyć mi ma tej cierpliwości! Całe nasze dotychczasowe życie jest tylko jedną potworną komedją. Doznaję wrażenia, że jestem jakimś pajacem, który bezwolnie podryguje na sznurku! Powinienem zerwać tę sieć, jaka mnie oplata i odejść, a siły nie mam cię porzucić! Krysiu, czyż ty nie pojmujesz, że łamiesz mnie i prowadzisz do zguby?
Nie była przygotowana na podobny wybuch, stale opanowanego i zimnego Turskiego. Chcąc jakoś załagodzić sytuację, a sama nie wiedząc co począć, bo z każdą godziną grunt usuwał się z pod jej nóg, wybąkała:
— Może jeszcze dzień jeden... dwa...
— Dzień... dwa... — wykrzyknął z powątpiewaniem. — Obyż to było prawdą? Tyle razy już zwiodłaś mnie, Krysiu!
W rzeczy samej, nie po raz pierwszy słyszał te słowa z ust żony. Nie po raz pierwszy obiecywała mu, że lada moment zedrze zasłonę tajemnicy, otaczającej jej życie. Nie uwierzył jej, a chciał wierzyć, bo ją kochał i pożądał. To też, gdy stała blisko niego, zaczerwieniona i prześliczna, w swej kaskadzie złotych włosów, z oczami, rzekłbyś, spłoszonej gazeli, nie wytrzymał i ruchem nagłym porwał ją w objęcia.
— Ach, Krysiu! — wyszeptał. — Gdybyś zechciała!
Drgnęła od tej niespodziewanej pieszczoty i ruchem delikatnym, a jednak stanowczym, starała się wysunąć z jego objęć, podczas gdy on przyciskał ją coraz bliżej.
— Zostaw mnie... — padł z ust jej krótki rozkaz.
Nie wiadomo, jak dalej potoczyłaby się ta scena i czy Turski, mimo zakazu nie począłby żony obsypywać pocałunkami, gdyby wtem nie nastąpiła nieoczekiwana przeszkoda.
U wejścia rozległ się natarczywy dzwonek.
— Ktoś dzwoni! — wymówił ze zdziwieniem — wypuszczając ze swych objęć Krysię. — Któż to taki? Nie spodziewam się żadnej wizyty!
I ona nadsłuchiwała niecierpliwie. Nie przyjmowali nikogo i nie posiadali znajomych. A każdy dzwonek, w sytuacji w jakiej żyła, niczem na wulkanie, mógł dla niej oznaczać nowe niebezpieczeństwo.
— Pójdę otworzyć! — wymówił Turski i pospieszył do przedpokoju.
Szybko rozwarł drzwi i aż cofnął się ze zdziwienia. Przed nim stał jego zwierzchnik, baron Traub, z którym rozstał się ledwie parę godzin temu.
— Przepraszam bardzo, że pana niepokoję, — wymówił, uśmiechnąwszy się lekko na widok zdumionej twarzy swego sekretarza — i bardzo przepraszam, że mu zakłócam ciszę miodowych tygodni, dodał, jakby z lekką ironją — lecz sprowadzają mnie pilne sprawy...
— Ależ, panie baronie! — jął się krzątać Turski, chcąc jak najuprzejmiej przyjąć swego szefa. — Nic nie szkodzi... Właśnie wstaliśmy od obiadu. — Zaraz poproszę pana barona do jadalni i przedstawię żonie!
— Będzie mi bardzo miło! — odparł z jakimś nieuchwytnym błyskiem w oczach. — Z prawdziwą przyjemnością poznam pańską żonę!
Podczas, gdy Traub rozbierał się w przedpokoju Turski pośpieszył do jadalni, aby o tych niespodziewanych odwiedzinach uprzedzić Krysię. Ale już tam jej nie zastał. Wszedł do sąsiedniej sypialni, sądząc, że poszła się przebrać i zobaczył, że wbrew przewidywaniom, leży wyciągnięta na łóżku z głową odwróconą do ściany.
— Położyłaś się? — zapytał nie rozumiejąc zupełnie jej zachowania się. — Cóż ci się stało? Musisz się podnieść choć na chwilę! Przyszedł baron Traub i pragnie cię poznać!
— Nie wstanę! — odparła niecierpliwie. — Znów dostałam ataku migreny!
— Migrena? Przecież czułaś się jak najlepiej!
— Sam wiesz, że nagle to na mnie przychodzi i nie prędko mija!
— Ależ — począł tłumaczyć — Traub może poczuć się dotknięty twojem zachowaniem! Wie, że jesteś w domu, a twą nagłą chorobę przyjmie za wykręt! Pomyśli, że z jakichś względów nie chciałaś go poznać! Zależy mi bardzo na Traubie! Proszę cię bardzo, przezwycięż się i wyjdź do nas na kilka minut!
Krysia odwróciła nagle głowę od ściany, a oczy jej, zazwyczaj niebieskie i łagodne, były teraz prawie czarne z gniewu. Taką Turski jeszcze nigdy jej nie widział.
— Mówiłam ci już — ostro zasyczał jej przyciszony szept — że nie wyjdę i dla twego głupiego Trauba nie będę się narażała na nieznośne bóle. Bądź łaskaw więcej nie nudzić. A opuszczając sypialnię, zamknij dobrze drzwi za sobą, bo mnie rażą nawet odgłosy rozmowy!
Wzruszył ramionami i widząc, że więcej nic nie wskóra, pośpieszył z powrotem do swego zwierzchnika. Ten znajdował się jeszcze w przedpokoju.
— Moja żona! — mówił zmieszany Turski, prowadzając go do stołowego — bardzo przeprasza pana barona, lecz czuje się tak źle, że musiała się położyć i nie może go przyjąć osobiście... Żałuję wielce...
Po twarzy Trauba przebiegł znów nieokreślony uśmiech.
— Spodziewałem się tego! — pomyślał w duchu. — Chytry z tej Kiry ptaszek i nie łatwo daje się złapać. Wątpię, czy żałuje, że mnie nie widzi i niezbyt wierzę w tę chorobę... Ale nie wie, jaką ja na nią gotuję pułapkę, a z tej pułapki już mi się nie wyślizgnie...
Rozejrzał się po jadalni, w której wszystko świadczyło, że przed kilku minutami opuściła ją młoda kobieta i zajął miejsce w fotelu wskazanym mu przez Turskiego.
— Wielka szkoda — wyrzekł umyślnie głośno, patrząc na zamknięte drzwi sypialnego pokoju — że pani Krystyna jest chora i nie mogę jej być przedstawiony obecnie... Mam nadzieję, że to chwilowe niedomaganie i powetuję to sobie innym razem... Sprowadzają mnie do pana inne sprawy...
— Słucham, pana barona! — skinął lekko głową Turski, rad, że zwierzchnik zmienił temat rozmowy.
— Wyjeżdżam dzisiaj wieczorem i pragnąłem o tym wyjeździe pana uprzedzić...
— Pan baron wyjeżdża? — począł, myśląc o wizycie włamywacza, lecz zaraz ugryzł się w język.
Traub, który siedział teraz jak zwykle z dumnym i obojętnym wyrazem twarzy, niby odgadł jego myśli.
— Niechaj pan nie sądzi — wymówił drwiąco — że ten wyjazd następuje naskutek wizyty, jakąśmy dziś zrana otrzymali... Oddawna nosiłem się z zamiarem załatwienia paru interesów na prowincji, tylko nie wiedziałem, kiedy tam moja obecność będzie konieczna. Zaraz po pańskiem odejściu otrzymałem telegram — wyciągnął z kieszeni zmiętą depeszę, ale nie pokazał jej bliżej sekretarzowi. — Na skutek tego telegramu muszę natychmiast wyjechać i zapewne pojutrze wrócę...
— Rozumiem... — bąknął Turski.
— Dlatego też przybyłem osobiście do pana, aby mu doręczyć klucze od mieszkania i kasy, bo mój lokaj pojedzie ze mną. Gdybym tego nie uczynił, nie dostałby się pan jutro do mnie, nie wiedziałby co to znaczy i nie załatwiłby pilnej korespondencji...
Wszystko stało się obecnie jasne Turskiemu. Baron, opuszczając niespodziewanie stolicę pragnął, by sekretarz pracował w jego nieobecności. Mogły być pilne listy, telefony, zapytania. Pozostawiał klucze od kasy, dając tem duży dowód zaufania. Nagle, przyszło mu na myśl pewne zastrzeżenie.
— Panie baronie — oświadczył — wspomniał pan, że wyjeżdżając zabiera ze sobą lokaja i mieszkanie pozostawia całkowicie puste. Choć ta nieobecność pańska potrwa niedługo, może jeden dzień, czy jest to przezornie? Toż, po tych dziwnych odwiedzinach, powinien mieć się pan, na baczności!
Traub, w odpowiedzi, potrząsnął głową przecząco.
— Po głębszem zastanowieniu — wyrzekł — uważam tę podrzuconą mi kartkę za niedorzeczny żart! Głupi, smarkaczowski figiel! Zresztą, może pan być całkowicie spokojny! Nie pożywiliby się w mojem mieszkaniu włamywacze! Meble wynieść jest trudno, a gotówkę zabieram ze sobą. Pozostają tylko papiery, między innemi akta księcia Ostrogskiego, na które pan będzie łaskaw zwrócić uwagę. Nie przedstawiają one jednak dla złodzieja żadnej wartości...
Wymawiając wyrazy „akta księcia Ostrogskiego“, Traub nieco podniósł głos i położył na tych słowach szczególny akcent. Czyżby chciał by posłyszała je żona sekretarza, znajdująca się w sąsiednim pokoju.
Ale Turski nie zauważył w nich nic niezwykłego i poważnie przytwierdził.
— Zastosuję się do życzenia, pana barona i będę pracował, jak zwykle pracuję!
— O to mi właśnie chodziło! — rzekł Traub, powstając z miejsca i uważając, że jego misja została ukończona. — Oto klucze — sięgnął do kieszeni — Ten od drzwi frontowych... A ten od kasy... Umyślnie pozostawiam panu klucz od kasy, aby pan nie był w kłopocie, gdyby się zgłosił któryś z interesantów, po jakieś pokwitowanie. Dziś pan widział, jak tam mam ułożone papiery. Leżą wszystkie w alfabetycznym porządku.
Nie mógł tych słów posłyszeć Turski, słów, które napełniłyby go zdumieniem. Ale, skoro tylko znikł zwierzchnik, wszedł, po cichu na palcach, do sypialni żony.
— Krysiu! — wymówił cicho — czemuż mi sprawiłaś podobną przykrość?
Nie spała, widocznie, bo wnet odpowiedziała przyjaznym głosem, jakby uważając, że winna załagodzić sytuację.
— Przykrość? Taką przykrość? Że naprawdę jestem chora, kochanie i z trudem mogę powstać z łóżka? Zrozumiał to napewno Traub i nie żywi do mnie najmniejszego żalu! Chętnie poznam się z nim innym razem. I ty nie powinieneś się gniewać.
— Kiedy, doprawdy...
— Wiecznie posądzasz mnie, o Bóg wie co, głuptasku!
Jedno to słowo całkowicie rozbroiło Turskiego. Był już taki, że za czulsze odezwanie się żony, dałby się porąbać w kawałki.
To też teraz, pochylając się nad Krysią i całując ją w istotnie rozpalone czoło, serdecznie przemówił:
— Biedna Krysiuchno! Jestem tak zdenerwowany, że i często dla ciebie niesprawiedliwy! Nie obrażaj się maleństwo! Niesłuszne, robiłem ci wymówki! Ale jaką ty masz gorącą główkę! Musi cię boleć porządnie!
— Och, tak! — jęknęła. — Wczoraj... dzisiaj... Znów zażyłam proszek...
— Nie będę ci więc przeszkadzał — dalej szeptał serdecznie — zaśnij głęboko, to prędzej ci przejdzie! Ja teraz muszę wyjść z domu — przypomniał sobie nagle interes, jaki na mieście miał załatwić dla Trauba — nikt cię nie będzie niepokoić. Już szósta, — spojrzał na zegarek — o dziewiątej dopiero powrócę.
— Mam nadzieję, za parę godzin będę zdrowa! — posłyszał cichy głos w odpowiedzi.
Turski opuścił żonę i pokrzątawszy się czas jakiś po sąsiednim pokoju, rychło opuścił mieszkanko. Ale, gdy tylko drzwi zamknięty się za nim, rzekoma chora niespodziewanie ozdrowiała. Poderwawszy się raptem z łóżka z energją, jakiej nikt nie mógł się po niej spodziewać, przystanęła na środku sypialni i mocnym głosem, wyrzekła:
— Czyż naprawdę wybiła upragniona godzina? Godzina, na którą czekałam tyle tygodni? Traub dał memu pseudo-mężowi klucze od swej kasy! Przeczuwałam, że szczęśliwy zbieg okoliczności musi prędzej, czy później nastąpić! A już był najwyższy czas po temu. Traub, choć nie wiedział, gdzie jestem, poczynał mi następować na pięty, a mój małżonek powziął podejrzenia. Jeżeli dziś nie skorzystam z okazji, po raz drugi ona się nie powtórzy!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.