Za Apeninami/Rozdział IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Za Apeninami |
Wydawca | „Ziarno” |
Data wyd. | 1906 |
Druk | A. T. Jezierski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
...O Romę pytasz? Rzym nowy ze wspaniałemi budowlami jest zupełnie dla Ciebie obojętny, nic cię nie obchodzi i Corso i Monte Pincio, nic pyszna Via Nazzionale, ty tylko na ruiny lubisz patrzeć, z omszałemi od starości murami gadać, — źle ci i niewygodnie na salonowej posadzce, pewny jesteś jeno wśród puszczyków legionu; — dobrze więc, zadowolę twoją ciekawość, i z lotu ptaka przedstawię ci ten Rzym stary, który zamknę w dwóch przeciwległych jego słońcach: Forum i Katakumbach. Z lotu, powiadam ptaka, — tak jest, na szczegółowy bowiem opis, choćby mnie może i stać było, nie będę się silił w liście do ciebie. Czyliż bo, w formie mdłej akwarelli, może historyczny malarz przedstawić grozę batalii, tej co Grunwald naprzykład siły, lub Wagram?
A więc Forum. — Ważniejszych ma stara Roma dwa: Forum Romanum i Trajana, ale mniejszych, znalazł byś tu pono więcej. Dwa te Fora uzupełniają się wzajemnie, i szczegółowo badane, dają pono dokładniejsze pojęcie o publicznem życiu dawnych Rzymian, niż najdrobiazgowsze opisy Liwiusza lub Tacyta.
Z lotu ptaka jakże się oba przedstawiają?
Wyobraź sobie dwa dość rozlegle pola, w dość foremny prostokąt, ciągnące się poniżej dzisiejszych ulic, pola, na których całkowitych budynków nie masz, bo jeśli tu one stały, to je rdza czasu zgryzła bezlitośnym zębem, zato zasiane rzędem kolumn, większych, mniejszych, węższych i szerszych, kolumn, w połowie tylko zachowanych od zagłady, a piętrzących się niby las masztów, na wzniesieniu i w zagłębianiach, w gruppach i luźnie, bezładnie i harmonijnie. To jest Forum. Takie Rzymskie, takie i Trajana. Różnica w tem, że pierwsze jest rozleglejsze od drugiego, i że na drugiem, wznosi się wspaniały obelisk, uwieńczony posągiem tego cezara. I tu i tam głazów i cegieł porozrzucanych mnóstwo, i tu i tam ziemia poorana w kierunkach różnych, i tu wreszcie i tam, od rana nieledwie do zmroku, pracują motyka i oskard, to bowiem Forum, jakie dziś widzisz w starej Romie, jest tylko częścią tego olbrzymiego Forum, na którem w dniach uroczystości narodowych, zgromadzali się przedniejsi obywatele.
Dziwnie przejmującym jest widok, kiedy się patrzy na ludzi, pracujących nad odkopywaniem głazów na Forum. — Biali od pyłu osiadającego na ich ubraniu, pochyleni ku ziemi, z ostrożnością, by nic nie uszkodzić z tego co ona zachowała w swojem łonie, gdy zmrok zapadnie i księżyc ukaże ziemi swoje oblicze, są oni podobni do duchów, przesuwających się powoli, po tym stuleci cmentarzu. Niema dnia prawie, aby nie odszukano w tej skarbnicy podziemnej nowych ciekawych rzeczy, i nie dorzucono coś nauce, która nie darmo zwie się nauką przyszłości, bo powołaną jest słusznie, do zmienienia w przyszłości poglądów ludzkich, na całą historyczną przeszłość.
Gdy ludzie ci skończą porozpoczynane tu prace, gdy duchy te znikną z tych miejsc zaczarowanych, pojęcia nasze o wewnętrznem życiu starych Rzymian, zmienią się do niepoznania, na zamglone pyłem wieków czasy, padnie promień jaśniejszego światła, a uprzedzenia i mylne dziejowe sądy, rozprysną się jak skała Tatrzańska, pod uderzeniem młota górników. Dlatego to, roboty dokonywające się obecnie na Forum rzymskiem, interesują cały świat cywilizowany, dlatego archeolodzy z obu półkól, z zajęciem, z gabinetów swoich uczonych, spozierają w stronę wartkich wód mętnego Tybru. Tu bo ma zaświtać prawdziwe światło, które rozjaśni dzisiejsze ciemności, tu ukazać się gwiazda, mająca być przewodniczką przyszłych pokoleń. Niechaj więc co rychlej zaświta...
Niechaj zaświta i w Colosseum, gdzie także się roboty prowadzą, raz szybciej, gdy są fundusze na poszukiwania, to znowu flegmatyczniej, gdy skarbona municypalna się wypróżni. Niechaj zaświta; zanim to jednak nastąpi, dzisiejsze Colosseum, daje już daleko dokładniejsze pojęcie o swoim całokształcie, niż odgrzebane ruiny Forum, o tym placu, zgromadzającym w dniach pokoju i wojny, wszystkich Rzymian.
Widziałeś Colosseum na pięknym obrazie, który w roku zeszłym oglądaliśmy obaj, w domu dobrych naszych znajomych. Mówiono nam, że obraz doskonały i że daje wyborne wyobrażenie o rzeczy. Nie wierz temu. Aby o Colosseum mieć pojęcie, trzeba być tu, wśród tych spieczonych murów, stąpać po tych omszałych zrębach, dotykać ręką tych wilgotnych i zimnych galeryi, żaden pendzel nie zastąpi w tem natury.
A opis? I opis nie. Jakże bo oddać tę grozę, jaką uczuwamy tu, na tem miejscu, jak te uczucia, które cisną się tu do duszy? Groza to wielka, choć mury te dziś nie są groźne, uczucia silne, choć dziś zmysłów nic tu nie drażni, choć dla wywoływania ich, trzeba dopiero na myśl wspomnienia przeszłości przywołać. Chodzę po Colosseum i widzę co?
Na galeryach, zachowanych tu tak wybornie od zagłady, siedzą dziesiątki tysięcy widzów, na tej arenie snują się setki uzbrojonych ludzi. W tej oto loży siedzi możnowładny cezar. W tem oto miejscu, staje muskularny gladyator. Cezar, — siła i gladyator, — siła, ale tamta rozkazuje, ta słucha. Słucha ślepo, bydlęco, aż do zaparcia własnego tchu w piersiach. Cezar skinął, gladyator podniósł rękę do góry, a usta jego wyszeptały poddańcze słowa: „pozdrawia cię ten, który wkrótce ma umrzeć!“. I umiera. Tłum klaska, Cezar się śmieje, hakami trupa wyciągają do nory, i... za chwilę cicho..
I znowu patrzę.
Widzę co?
Na środek zroszonej już krwią areny, wtaczają klatkę. W klatce coś ogonem tłucze, ognistemi oczami strzela. To coś, dziecię spalonej pustyni, bestya krwi chciwa. Tygrys. Zgłodniały (gdyż od dni kilku nic nie dostał,) chodzi niespokojnie wśród swojego żelaznego więzienia, węsząc dla siebie pożywienie. Ale oto tłum się z miejsc swych podnosi, z piersi tysięcy wydobywa się wściekły ryk. Tygrys zwraca się w stronę, gdzie oczy wszystkich patrzą, z wyciem ludzi łączy się bestyi wycie.
Na środku areny ukazuje się młoda kobieta.
Schwytano ją koło grobu Metelli, gdy oparłszy dwa drewienka w krzyż złożone o ściany grobu, na kolanach odmawiała jakieś modlitwy. Chrześcianka, a że edykta cesarskie na śmierć skazują bluźniących bogom chrześcian, więc da życie. Nie strwożona widokiem dzikiego zwierza, podnosi oczy do góry, ręce na piersi składa, a za chwilę potem... tłum klaszcze, cezar się śmieje, słudzy cyrkowi zasypują piaskiem kałużę krwi.
Czyż jaki pendzel, czyż jakie na świecie pióro, odda dokładnie to, co się tu, chodząc wśród tych murów, uczuwa. A jednak to się widzi, to się czuje. Widzi się w tym umierającym gladjatorze, rozkład starożytnego świata, w tej pożeranej dziewczynie, tryumf wiary, która dawną skruszyła. Widzi się więcej: ogrom złości ludzkiej, głębie przesądu, natężenia nadludzkiej siły, wszystko to prysło jak tabliczka lodu pod promieniem ożywczego słońca, wszystko rozpadło się w strzępki, wszystko strawiło się ogniem własnym. A co z tego wszystkiego dziś pozostało?
„Patrz, w okół ciebie na rzymskiej równinie,
„Co zostało z dumy?
„W pośród pustyni mętny Tyber płynie,
„W koło zwalisk rumy.
„I tu chadzali w purpurze i złocie,
„Niesprawiedliwości,
„A dziś ich świątyń marmury śpią w błocie
„Nad prochem ich kości.
„I tu mawiali: wytracim narody,
„Roma jedna będzie,
„Patrz, w okół ciebie jak pasą się trzody,
„I bluszcz pełza wszędzie.
„Mordu ojczyzn, nie głoszą życia swego celem“.
Oto ona:
„Wyczytaj z gruzów tej Kampanii Rzymu,
„Że Polska nie zginie
„Moc bez miłości podobna do dymu
„Nie my ona minie.
„Jak z tych katakumb co leżą pod spodem
„Krzyż wzbił się zwycięzko
„Zwycięzkim z grobu wyjdziemy pochodem
„Nieśmiertelni klęską.
„Niechaj mi świadczy ten Forum ludowy
„W pusty zmienion parów;
„Niech mi te świadczą pościnane głowy
„Korynckich filarów;
„Niechaj mi świadczą te Bogów posągi
„Pryśnięte w kawały,
„Te wieże, termy, łuki, wodociągi
„Przedziczałe w skały —
„Niech mi te świadczą grobowce bez końca
„Ze wzgórza na wzgórze;
„Niech mi kręg świadczy italskiego słońca,
„Nad niemi w lazurze;
„Niech wszystko świadczy, tu zdala czy zbliska:
„W górze czy nizinie:
„Światło niebieskie i ludzkie zwaliska,
„Że Polska nie ginie!
„Że jest duch mściciel, co z Bożej zarady
„Tkwi z dziejów głębinie;
„Że giną fałsze, wiarołomstwa, zdrady,
„Lecz Polska nie ginie!
„Że ujarzmiciel, chodź dziki i śmiały,
„Przeznaczon ruinie;
„Że giną rzymskie tryumfy i chwały,
„Lecz Polska nie ginie!
„Że grom zwycięzki wbija w ziemię katy
„O sądu godzinie;
„Że giną grzeszne i wieki i światy
„Lecz Polska nie ginie.“
A teraz sens moralny z tego wszystkiego:
Ze świątyni rozkoszy pogańskiego świata, tyle tylko. To zaiste niewiele, jak na ten świat, ale dość jako nauka dla świata chrześcijańskiego, dość dla tych, którzy tu władzę mają, i dla tych, którzy tej władzy są pozbawieni.
Nauka jasna, prosta a jak prawdziwa. Tylko że niestety, nie każdy korzyść z niej chce odnieść.
Co zostało z dumy?
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wogóle to, co ci o wrażeniu jakie Colosseum sprawia, piszę, dałoby się zastosować do wszystkich prawie budowli starej Romy. Czyż bo one wszystkie, nie były areną, bądź wielkich zbrodni, bądź cnót wielkich, które się w strugach krwi wylanych zbrodniczą ręką kąpały? Czyż bo nie spoczywa na nich wszystkich ten pył zamglonej starożytności, która była rodzicem krwawym dzisiejszych czasów, czyż nie spoglądają one wszystkie okiem, które widziało zarodki cywilizacyi dzisiejszej? Zaiste tak jest, zgodzi się na to ze mną każdy, i przechadzka z tego względu wśród rumowisk przepadłego miasta, podobną jest do wędrówki tułacza, po przez całe pokoleń szeregi.
Oto naprzykład ten wielki gmach. Wspaniały jak cyrk, obszerny jak cezara mieszkanie. To Dyoklecyana Termy. Co to? Niech odpowie ci na to pytanie Bulwer.
Rzymianie z powodu upałów, kąpali się często, zazwyczaj w porze przedobiadowej, naprzód w zimnej, potem w ciepłej wodzie. Wszystkie niemal domy w mieście i na wsi, zaopatrzone były w łazienki. Agryppa pierwszy zaprowadził kąpiele publiczne, w których za darmo, albo za miernem wynagrodzeniem, można było wykąpać się w zimnej wodzie, albo w ciepłej, lub w łaźni parowej. Oprócz tego, w takich zakładach kąpielowych, znajdowało się mnóstwo przybranych mieszkań, ogrodów i placów.
Gdzieniegdzie obok łaźni, stawiano sale do ćwiczeń gimnastycznych, urządzano stawy do pływania, ogrody, sale do gry w piłkę, pokoje do rozbierania się, i nacierania wonnościami i balsamami. Zwyczajnie kazano się w kąpieli szczotkować; szczotki do tego użytku służące, robione były z drutu, i miały osobne skrzynki do schowania. Olejki i wonności przechowywano w odpowiednich naczyniach. Dozór nad sukniami mieli niewolnicy.
Kąpiele publiczne pierwotnie urządzone były przeważnie dla ubogich bo każdy zamożniejszy miał urządzoną łaźnię w domu swoim. Zczasem wszelako, coraz więcej osób wszelkiego stanu zaczęło je odwiedzać, bo tam znajdowały one sposobność, do miłego przepędzenia czasu i rozrywki.
Tyle Bulwer. — Czyż ze słów powyższych nie widzisz, jakie znaczenie miały w starym Rzymie publiczne łaźnie, owe Termy, których ruiny piętrzą się dziś nad Tybrem w różnych stronach? Były one kąpielą i więcej niż kąpielą, bo tu Rzymianin przyjmował odwiedziny gości, tu się zabawiał gimnastycznemi ćwiczeniami, tu zasilał swój umysł, czytaniem Homera, lub Wirgilego. W trzech więc miejscach: na Forum, w Cyrku i tu, spływał w pokoju żywot jego cały, dnie tylko wojny gromadziły go w obozie, a dnie uroczystości, w świątyni. Gdy Forum odsłonięte w całości zostanie, w Colosseum poszukiwania ziemne ukończą, a rozległe ruiny Term otrząśnięte zostaną zupełnie z pyłu wieków, — przyszły i prawdziwy już na szczęście dziejopis wewnętrznego żywota Rzymian, będzie miał zadanie tak ułatwione, jak dajmy na to, przyszły historyk polski, po wydrukowaniu wszystkich rękopisów i pamiętników, zalegających do dziś dnia poddasza szlacheckich dworków i piwnice klasztorów.
Dziś już, po obejrzeniu tego co na Forum w Colosseum i w Termach pozostało, można mieć wyobrażenie o tem życiu, i drogą dedukcyjnej metody, przed oczy przedstawić sobie ten świat wspaniały i zepsuty, który choć potężny i wielki, padł pod ciosami nieokrzesanych narodów, gdyż stał na glinianych nogach, na gruncie przesiąkłym krwią.
Termy Dyoklecjana zachowane są wcale dobrze.
Mury miejscami dźwigają się tak wysoko, a może i wyżej niż w Colosseum, posadzka miejscami zachowana tak dobrze jak nigdzie. Ułożona z kamyczków drobnych, świadczy ona wymownie o tem, że Rzymianin nietylko dbał o wygody i przyjemności cielesne, ale że oko jego lubiło, co więcej, rozkoszować się doborem barw i harmonją kształtów. — Ale to są rzeczy dawno znane, upodobanie to Rzymian przebija we wszystkiem, co stworzyła ich cywilizacja, zarówno w drobnych figurkach ozdabiających biurka lub kominy, jak w kolosalnych statuach, potężnych swoją nagością i mową wdzięków i muskułów.
Kiedym zwiedzał Termy Dyoklecyana, prócz mnie i mojej żony, w olbrzymim tym budynku, niebyło nikogo więcej. Cudzoziemcy nie mogąc znieść nadzwyczaj gorącej pory, a którzy tu roją się zwykle w chłodnych miesiącach, powynosili się już do kąpielowych miejsc na północ: błąkaliśmy się więc tylko oboje po tych miejscach uciechy i wczasu świata, który skonał, nie pozostawiwszy w sercach żalu po sobie. Wobec ogromu budowli, majestatyczności ruin, wyglądaliśmy jak para Pigmejów nie z tej ziemi, która z dozwolenia jakiegoś pogańskiego bóstwa, w chwili snu miejsc tych stałych mieszkańców, Tytanów, stąpała bezkarnie, wglądając w szczegóły budowli olbrzymów, lękliwa, by się nie przebudziły Tytany, i nie spytały o nieproszonych odwiedzin tych powód. Ale Tytany spały sobie snem nieprzespanym, razem z tym światem, który zaludniały przed wiekami, a świat nowy, mógł się naszemi oczyma, dowoli przyglądać ich grobowcowi, pomnikowi ich burzliwego życia, świadkowi ich rozmiękczających ciało przyjemności.
Na Forum, powiedziałem ci wyżej, starzy Rzymianie załatwiali publiczne sprawy, bawili się w Cyrku i wypoczywali w Termach, i dodałem, w tych trzech miejscach, streszczało się całkowite ich życie w pokoju. Czy tu tylko? Oto widzę obok jakiś budynek, na szczycie którego dźwiga się niewielki krzyż, oto rozciąga się tam podziemna murowana pieczara, i wije droga usypana drobnym szabrem.
Świątynia ta: Westa, pieczara: Cloaca Maxima, a droga: Via Appia. Pierwsza, owoc ich religijnego ducha, dwie drugie, prac i zabiegów ich owoc.
Popatrzmy na pierwszą i dwie drugie.
Dwojakim kształtem budowali starzy Rzymianie swoje świątynie: w stylu greckim, w formie podłużnego czworoboku, i owalne, coś dajmy na to, w rodzaju kościoła Ś-tej Magdaleny w Paryżu. Ale jeżeli rzymskie świątynie różniły się zewnętrznym wyglądem, podobne za to do siebie były wszystkie wewnątrz. W środku każdej znajdowała się tak zwana Cela, w której zazwyczaj był wizerunek bóstwa, nadto, zdobne malowidłami miejsce do składania ofiar, i miejsce najprzedniejsze, do którego sami tylko kapłani wstęp mieli. Przed Celą i po za nią, były place otoczone kolumnami, składy „narzędzi świętych“ i mieszkania dozorców.
Świątynia Westy odznacza się owalnym kształtem.
Maleńka, służyła snać tylko za kapliczkę, gdyż niewielka jej Cela, niewielu pobożnych pomieścić mogła. Jest ciekawą z tego względu, że dochowała się w tej formie, jaką wycisnęła na niej starożytność. Inne świątynie pogańskie, Rzym chrześcijański przerobić kazał i pozamieniał na katolickie kościoły, świątynia Westy pozostała tem czem była, bo ołtarz umieszczony wewnątrz i krzyż postawiony na jej szczycie, niewiele ujęły z jej pierwotnego charakteru. Kto zatem chce o pogańskim chramie mieć dokładne pojęcie, niech Weście przyjrzy się uważnie.
A teraz owoc prac inżynierskich Rzymian.
Kładę nacisk na wyraz inżynierskich, o pracach ich bowiem naukowych każdy wie, a pono najwięcej my prawnicy, których Cywilny Kodeks, opiera się na zasadach przez nich wytworzonych.
Jak powiedziałem, zaliczają się do nich: Cloaca Maxima i Via Appia. — Pierwsza, służyła do odprowadzania ścieków po za miasto, druga, do komunikowania się z prowincyą. Monumentalne te dwa dzieła godne są zaiste widzenia. Jak wiele z tego co rzymianie stworzyli, przetrwały one wieki, lecz nie dość tego że przetrwały. Dziś oddają te same nam posługi, co ongi dawno pokoleniom zmarłym. Mimowoli, gdy patrzysz na nie, myśl ci przychodzi do głowy, ażali po kilkunastu stuleciach, to, czem się szczyci cywilizacya dzisiejsza, będzie jeszcze służyło tym co po nas tu przybędą; ale widząc z jakim pośpiechem u nas się wszystko tworzy, zwątpienie opanowywa twój umysł. Tak jest, opanowywa, i nic w tem zaiste dziwnego; co wieki bowiem się tworzyło, mogło też słusznie przetrwać wieki, lecz co chwila do życia powołuje, motylem życiem żyć już musi. Jest to pewnik, ale niechaj to nam humoru nie psuje, wszak wiesz, że zasadą dzisiejszych czasów, jest „billig aber schlecht“ i „aprés nous le déluge“.
Ot i cały Rzym stary, owa Roma której tak byłeś ciekawy. Forum i Cyrk, Termy i Westa, Cloaca i Via Appia. To wszystko. Może kto inny dodałby do tego jeszcze z kilka publicznych gmachów, ja na tem poprzestaję. Sądzę, że kto to widział, widział wszystko, chyba że patrzył na to oczami dziecka, i że nie rozumiał tego na co patrzył. Poprzestań więc i ty na tem, i ciągnij z tego taką naukę, jaką za stosowną uznajesz, ja moją już wyciągnąłem.
Wychodź więc teraz ze mną z tego świata ruin, bo ci już żadnych innych nie ukażę, gdyż oto tu pod mojemi nogami, rozciąga się świat ci nieznany, świat kreci, który świat tamten do ruin doprowadził.
Zstąpmy do świata tego.
Kiedy cezarowie, z pobudek zapewne więcej politycznych niż religijnych, wzięli się do prześladowania Nazarejczyków, zmuszeni ci ostatni zostali kryć się pod ziemią, dla ocalenia życia i tych zasad, które w razie ich wytępienia, mogły być wystawione na szwank. Więc zaczęli opuszczać niegościnne mury Rzymu, ale przeczuwając snać dobrze, że ztąd właściwie, niby ze słonecznej tarczy, mają się rozejść po świecie promienie nowej wiary, nie wynieśli się gdzieś daleko, lecz wkopali się w grunt, i siecią podziemnych kanałów, niby obręczą, otoczyli pogański gród. Obręcz była bezbronna, jak ich wiara, której cześć oddawali, przecież spełniła posłannictwo obręczy żelaznej, zmiażdżyła ściany, dokoła których się rozciągała.
Katakumby ciągną się więc w różnych kierunkach dawnej Romy, ale jedne do drugich są podobne. Ztąd widzieć jedne, znaczy tyle, co zobaczyć wszystkie; wszędzie bowiem ta sama konstrukcya, wszędzie te same wspomnienia na ścianach, niby korale na obrazach świętych porozwieszane. — Ja zstępuję do katakumb Ś-go Sebastyana, z wnętrza kościołka wznoszącego się przy Via Appia, pod wezwaniem tego świętego.
Jak wyglądają Katakumby? Z długą woskową świeczką, za zakonnikiem postępującym naprzód, wchodzisz do głębokiej piwnicy, pod posadzką świątyni, i nagle wilgoć i ciemność, przyjmują cię w swoje objęcia. Widzisz świat, z celami do mieszkania, ulicami do chodzenia, grobami do chowania zmarłych. Tu napis, świadczy że w tej norze mieszkał ten z bojowników świętej wiary, tu kości porozrzucane w nieładzie, wymownie mówią, że to jest cmentarz męczenników, a jeszcze dalej galerya, gdzie chadzali pierwsi chrześcianie do kaplicy, tam oto wydrążonej w czarnoziemiu.
Wszędzie napisy, krzyże, znaki, wszędzie atmosfera ciężka, jak głaz tłocząca ci pierś.
Wierzyć nie chcesz, że tu ludzie długie lata przemieszkiwać mogli, że tu utworzyli najstraszniejszy w dziejach spisek, ofiarą którego stał się cały owoczesny świat, dreszcz cię przechodzi na myśl, że mogli tu oni wszyscy być zduszeni, podziw, że bezbronni i słabi, zamienili w proch pogański Rzym.
Jak gdyby wiedząc o tem, że każdy tak a nie inaczej myśleć tu musi, zakonnik postępujący przed tobą, żadnych ci objaśnień nie udziela.
Kroczy w milczeniu, jak cień.
I ty za nim po cichu dążysz, jak gdybyś bał się zakłócić tę uroczystą ciszę, jaka tu panuje od wieków, jakiej już nie zakłóci nigdy pewno, żadna na świecie burza.
Ale atmosfera ciężka nie przestaje cię dławić, patrzysz na wszystko i podziwiasz wszystko, lecz ci tęskno do powietrza, ciepła i światła.
Zdaje ci się, żeś żywcem już pochowany w grobie, że tu oto w tym wilgotnym dole, miejsce twego ostatniego spoczynku.
Drżysz już nie o tych, którzy tu przed wiekami byli, ale o siebie samego, myślisz nad tem, coby się z tobą stało, gdyby jaki przypadek nieprzewidziany, zawalił przed twemi oczami wyjście, i podziwiasz znów tego zakonnika, który tego wszystkiego się nie boi, nie myśli o tem wszystkiem.
Jak gdyby dla zachęcania cię do wydostania się z tej nory, przez rozpękniętą tam oto w górze ziemię, wkrada się do tego grobu okruszyna światła, wyciągasz dłonie ku temu promykowi, otwierasz usta dla zaczerpnięcia świeżego powietrza, przyspieszasz kroku, bo ci się świeca dopalać już zaczyna, potykasz się o jakiś przedmiot, grzęźniesz w jakimś mule, nie zważając już na to wszystko, idziesz wciąż z gorączkowym pośpiechem naprzód, i... świeca gaśnie, oczy oślepia ci blask, ciepło cię ogarnia dokoła, jesteś w kościele.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
A usta?
Usta wymawiają te oto słowa, które powtórz i ty za nami.. „i światło świeciło w ciemnościach, a ciemności go nie pochłonęły“.
Te słowa, to Roma stara. A teraz bywaj mi zdrów!