<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Za Sasów
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1891
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

Drżąca, blada, zapłakana, gniewna wypadła z furtki ogrodowej księżna Cieszyńska i rzuciła się w otwarte drzwiczki kolebki swojej... Nie spojrzała na swych dworzan i sługi... nie wiedziała co pocznie, ludzie żadnego nie mieli rozkazu... Przyszedł do niej starszy rękodajny spytać.
— Dokąd księżna rozkaże?
Cieszyńska musiała się namyślać... i nie wiadomo coby była postanowiła na razie, gdyby niespodzianie z dworzaninem się nie zjawił Witke, który gonił za nią...
Zobaczywszy go krzyknęła piękna Urszula, niemal uradowana, bo kogokolwiek bądź mieć po tej klęsce i gromie, choćby do kondolencyi nad sobą, ulgą dla srogiego było bólu.
— Do miasteczka, do gospody! — zawołała. — Padam ze znużenia... na rany pańskie... Znalazłam się tu wśród jakiegoś sejmiku, wrzawy... nie mam co robić, niema z kim mówić, a warchoły głowy potracili...
Witke dał znak, aby gospody szukano, pokłonił się i odszedł, a towarzyszka stara sługa księżnej, niańka jej niegdyś — Grądzka dobyła flaszki z larendogrą i oblewać ją poczęła a trzeźwić...
Nie mówiąc nic, ciągle jeszcze na poły osłupiała, leżąc na poduszkach kolebki jechała Cieszyńska do gospody... Przejęta tem, co ją tu spotkało, pod wrażeniem odprawy jaką jej dał Górski, straciła tak siły, że z powozu musiano ją niemal wynosić na rękach.
Czekał tu na nią Witke, spojrzenie na niego otrzeźwiło nieco zesłabłą i zbolałą. Spodziewała się, że jej coś może pocieszającego przywiezie, ale naprzód potrzeba ją było do życia, sił i zwykłego przywrócić stanu...
Stara Grądzka znała naturę jej, wiedziała co i jak mówić, czem pocieszać i zwolna temi wyprobowanomi, znanemi sobie środkami, potrafiła uspokoić.
— Paniusiu, królowo ty moja — szeptała pieszcząc ją — czyż tobie desperować, a cokolwiek brać do serca? czy to ty nie masz siły, czy ty nie potrafisz wybrnąć z największego zawikłania? Zmiłuj się, nie trać tylko animuszu! Nie płacz, nie pokazuj, że się czego obawiasz. Tyś królowa, królewna, tyś wyżej ich wszystkich... dla ciebie strachu niema...
Ukołysawszy ją tak Grądzka uznała właściwem dla samej dystrakcyi przywołać Witkego, ale u progu szepnęła mu.
— Jeżeli W. Mość masz co niedobrego jej zwiastować, bo to teraz taki czas szelmowski, że nam wszystko idzie na przekorę, nie występuj że odrazu... Biedne kobiecisko strasznie zbolałe.
Witke dał znak, że położenie rozumiał i wszedł do izby.
Piękna Urszula leżała na łóżku naprędce zasłanem z oczyma na wpół zamkniętemi, jakby obumarła, lecz zobaczywszy Witkego, którego niecierpliwą była badać, zerwała się tak żywo, tak silnie, jak gdyby wcale nie została dotkniętą niczem.
Zawsze taką była, równie łatwa upaść i podźwignąć się.
— Co mi masz do powiedzenia? — poczęła nacierając... zmiłuj się... Pewnie Grądzka, która mnie pieści, zalecała ci mnie oszczędzać, ja proszę, nic nie taić! Gdzie król, co robi? co myśli?
Załamała ręce.
— Biją go i biją... Żołnierzy mu zabierają, działa, nawet kasę wojskową! mówią, że beczkę złota Szwed po ostatniej batalii pochwycił! Ci wasi sascy generałowie! co oni warci, te Flemingi, te Karlowice i wszyscy wielu ich tam jest. Na paradzie to bohaterowie, a na placu boju gorzej ciurów...
I ręce tak łamiąc ciągle, poczęła chodzić po pokoju. Witke stał dotąd milczący.
Nagle przypadła do niego.
— Ale to do mnie nie należy — rzekła — mów mi prawdę! Co słychać z Drezna? co z Lipska? co August myśli? O mnie już jakby zapomniał, a ja tu za niego w ogień się rzucam.
Wlepiła oczy w Witkego, który stał smutny i chmurny. Miał litość nad tą kobietą biedną, wyobraziwszy sobie, iż ona namiętnie była do króla przywiązaną, że na niestałości jego straszliwie cierpieć będzie. Dla tego o wszystkich wybrykach Augusta, o których był przez Constantiniego zawiadomionym najlepiej milczał przed nią.
Sądził, że te miłostki płoche, przemijające, przywiązaniu do księżnej i jej syna, łatwo ustąpią, że August do niej wierny powróci, jak to już nieraz bywało. Miałby był wiele do powiedzenia — wahał się. Tymczasem rozpłomieniona, rozdrażniona, piękna Urszula, przejrzała się parę razy w zwierciadle, które jej na stole już ustawiła Grądzka, ostygła powoli i myślała tylko o sobie.
Witke widząc ją teraz zupełnie na pozór uśmierzoną, ważył, czyby nie wyznać całej prawdy, którą wiózł z sobą, chociaż była wcale nie pocieszającą.
Upadek Cieszyńskiej przygotowywał się już zdawna, ale teraz był prawie nieuchronnym. August się nawet zwierzył Constantiniemu, iż rad był w jakikolwiek sposób bez wrzawy i rozgłosu, zerwać z piękną Urszulą. Wyobrażał sobie wszakże, po okazywanej przez nią namiętności, iż cios jej zada straszliwy. Miał trochę litości. Zresztą w Polsce, to zerwanie mogło być u Prymasa szkodliwem i odbić się na sprawie jego, na rokoszu, na burzących się żywiołach.
Zwlekano więc krok stanowczy, a zręczny Constantini, sam nie chcąc być narzędziem do niego, wyznaczył w myśli Witkego na pośrednika.
Przez niego się dowiedział po raz pierwszy Witke, że król był szalenie, daleko zapalczywiej zakochany, niż w Aurorze, Fatymie i Lubomirskiej, w kobiecie istotnie nadzwyczajnej piękności, w żonie ministra Hoyma, który po pijanemu pochwalił się i zakład trzymał, że żona jego nad wszystkie była najpiękniejsza.
Działo się to, rzecz nie do uwierzenia trudna, właśnie w chwili, gdy największe troski, straty, niebezpieczeństwa otaczały Augusta.
Zabierano mu armje i obozy, a on zdobywał nową kochankę.
Ta jednak nie tak była do zbałamucenia łatwą, jak inne. Nie kochała męża, który ani umysłem, ani sercem jej nie dorósł i trzymał zamkniętą jak niewolnicę, ale metressą jak Aurora i Urszula być nie chciała. Wozy złota i stosy klejnotów, nie mogły oporu jej zwyciężyć.
Opór pięknej Hoymowej (z rodziny duńskiej pochodzącej — tym razem narodowość nowa wstępowała w szeregi), powiększył tylko namiętność króla, który mógł znieść, że go Karol XII pobił, ale zwyciężonym cnotą kobiecą nie chciał się uznać. Największe ofiary nic go nie kosztowały, a poświęcenie Lubomirskiej nie wchodziło w rachubę.
Zachwycająca Anna, po tylu dowodach niestałości Augusta, inaczej mu się poddać nie chciała, jak na piśmie wymógłszy obietnicę ożenienia, w razie śmierci królowej. Król i na ten warunek się zgadzał, w myśli może, iż przyrzeczenie dane łatwo odebrać potrafi. Oprócz tego olbrzymią sumę dla siebie rocznie zabezpieczyła Hoymowa, a na wzór księżnej Cieszyńskiej żądała nowego tytułu.
August na wszystko zgodzić się był gotów. O tem Constantini przez Witkego chciał uprzedzić księżnę, przewidując jej rozpacz, obawiając się wybuchu. Pan Zacharyasz obeznany był już ze wszystkiemi towarzyszącemi temu wybrykowi króla okolicznościami. Königsmark, z którą się widział, oswojona już ze swem położeniem, obojętna na nie, byle pozostała przy tem, czem ją August obdarzył, także przez Witkego ostrzedz kazała swą przyjaciółkę, a teraz towarzyszkę niedoli, aby napróżno nie starała się zapobiedz temu, co nieuchronnem się stało. Zalecała jej pokorę i zdanie się na los cierpliwe, które króla mogło usposobić łagodnie i zapewnić jej jego protekcyą, zachowanie dóbr i wyposażenia.
Posłannictwo to biednego Witkego, ciężyło mu jak kamień, ale się od niego nie mógł uwolnić, spełnić je musiał. Tu zaś trafiał w godzinę taką, której bólu i utrapienia dodawać, litość brała.
Nie wiedział spełna, jak przyjęto księżnę u Górskich, ale domyśleć się było łatwo z wielu drobnych wskazówek.
Naostatek ona sama ostygłszy nieco, nieomieszkała wszystkiego odkryć, poskarżyć się przed niemcem, którego miała za przyjaciela.
— Wyobraź sobie — poczęła, przemógłszy pierwsze rozdrażnienie — wyobraź sobie, jak mnie tu moja rodzina przyjęła, co ja za tego króla cierpię. Starosta się żonie pokazywać zabronił, a mnie tak odprawił, jakbym nie Cieszyńską księżną była, ale z ostatnich ostatnią! Myślałam, że tam oszaleję, albo mnie to ubije! Nie mogę jeszcze przyjść do siebie.
— Ale pocóżeś w. ks. mość naraziła się na to? — zapytał Witke — znając pana starostę.
— Po co? jużciż nie dla siebie — wykrzyknęła księżna — uczyniłam to dla króla, bo wiem, że oni tu wszyscy knują przeciwko niemu.
Chciałam mu zjednać tego... tego...
Łkanie jej przerwało, lecz natychmiast zwróciła się, zmieniając już usposobienie, zapominając o tem, o czem mówiła.
— Cóż król? co król myśli? widziałeś go? słyszałeś co?
I na twarzy niemca wyczytawszy pomięszanie, z natarczywością poczęła nalegać.
— Mów! ty mi coś przynosisz! ja czuję! nigdy jedno nieszczęście nie przychodzi same. Ty masz litość nademną — szczebiotała dalej. — O! ja oddawna przeczuwałam, że mnie spotka niewdzięczność od niego! Ja wiem...
Chciał jeszcze Witke jej bólu oszczędzić na razie, ale napastowała go tak, iż mógł się domyślać, że coś już wiedziała.
Potrzeba ją było przygotować do tego ciosu, który już nieuchronnie groził.
— Mościa księżno — odparł kupiec — ja... ja o niczem tak dalece nie wiem, zwykle powszednie sprawy... nowego niema nic... król jeździ czasem do Königsmarki na wieczerzę, gdy jest w Dreźnie, zabawia się z francuzkami w Lipsku.
Mówiąc to uśmiechał się Witke.
— No, chyba to nowina, że ministrowa piękna pani Hoymowa, poraz pierwszy była do dworu zaproszoną i na nim się pokazała.
— Hoymowa? kto? — przerwała porywczo księżna — Hoymowa! czekaj...
Nikt jej nie znał, nikt w Dreznie nie widywał nigdy — dodał niemiec — mąż ją trzymał zamkniętą pono w Laubegast i pilnował zazdrosny, że ją na oczy nie widział ani król, ani dwór.
— A ty? a ty? — wtrąciła gorąco księżna, już o wszystkiem, oprócz pięknej Hoymowej zapomniawszy.
— Gdzież ja ją mogłem widzieć — odparł Witke, smutnie się uśmiechając.
— Cóż mówią — nagliła księżna.
— Mówią... mówią, że w istocie ma być nadzwyczajnej piękności — ociągając się, rzekł Witke — no i że króla, jak u niego zwykle, gdy nową twarz zobaczy, zajęła bardzo.
Dumnie się wykrzywiła Cieszyńska, ostygła znacznie, przeszła się parę razy po izbie.
— Domyślam się — rzekła — że królowi nowe sitko będzie się od wszystkich innych piękniejszem wydawało, a długo ono na kółku się utrzyma?
Kupiec zmilczał. Nie chciał nastawać zbytnio odrazu i bezpieczniejszem znajdował na dwa dania swe poselstwo rozłożyć. Piękna Urszula zarzuciła go pytaniami, na których większą część odpowiedzieć nie umiał. Nie dał z siebie dnia tego dobyć co przywiózł. Wieczór nadchodził, a choć księżna chciała koniecznie dnia tego, bodaj do najbliższego miasta, namówił ją, aby przenocowała. Dała się skłonić wreszcie, bo myśli ją oblegały, z któremi chodziła i rzucała się, nie wiedząc sama co czyni. Pogrążona w nich, Grądzkiej i niemcowi dawała z sobą robić co chcieli.
Wieczorem późnym przywołała raz jeszcze niemca, chcąc go zapytać jeszcze, czy się nie widział z Aurorą.
Przyznał się do tego.
— Nie kazała mi co powiedzieć?
— Owszem — dodał kupiec — kondolencyą wam oświadczyć poleciła, bo jej się zdaje, że król Hoymową mocno zajęty, tylko Hoymowa o niczem słuchać niechce.
Parsknęła śmiechem dzikim jakimś księżna.
— A wy w to wierzycie? — zawołała: — Droży się i nic więcej.
Zmilczał Witke.
Dnia tego na tem się skończyła rozmowa, księżnę przyszła stara Grądzka położyć do łóżka, zmuszając do spoczynku.
Nazajutrz rano konie stały zaprzężone, nie wiedziano dokąd jechać zechce.
Zawahała się nieco. Dla samego użalenia się, a może przez pewną rachubę, rozporządziła do Łowicza. Zdziwiło ją to nieco, że Witke oświadczył, iż towarzyszyć jej będzie.
— Oho — rzekła w duchu — ma więc jeszcze coś do powiedzenia, a kiedy się wahał mi od razu wyznać, musi być coś niedobrego.
I wychyliła się z powozu rękodajnemu zalecając, aby w pierwszej lepszej gospodzie na popas stanęli.
Niemiec dopomagając jej wysiąść z powozu, postrzegł, że chmurną była, zakłopotaną, ale zarazem ostygłą.
Niemiał już potrzeby zwłóczyć dłużej. Sam wprosił się za nią do przygotowanej izby.
— Mów mi co jeszcze o tej Hoymowej — poczęła zaraz nastając. — Mnie się zdaje, że ty chcesz oszczędzać mnie, a ja na wszystko zdawna byłam i jestem gotową.
To co spotkało Haugwitzową, Königsmark, czeka i księżnę Cieszyńską. Co mówią o niej.
— Chwała Bogu — przerwał niemiec — żeś w. ks. m. przygotowaną. Mówią w istocie, że król zajęty nią mocno, że ją chce Hoymowi odebrać i znaczną sumę na to przeznaczył.
— Gotów koronę stracić — wyrwało się księżnie — nie będzie za co nowych dział kupić, tyle ich postradawszy, ale fantazyi dogodzić musi.
— Nie wiem tylko, czy się na ten warunek zgodzi, jaki mu postawiła Hoymowa, bo się domaga, aby jej na piśmie dał przyrzeczenie, że gdyby królowa zmarła, z nią się ożeni.
— At! — wyrwało się gwałtownie z ust pięknej Urszuli. — Myślicie, że nie podpisze? Gotów dyabłu duszę oddać na cyrograf, a nie ustąpi. Po kilku miesiącach każe odebrać pismo i ją jak nas odprawi.
Witke dał się jej wyburzyć.
— To zapewne wszystko coś mi miał do doniesienia? — poczęła Urszula.
— Z tem chyba, że niektórzy twierdzą, jakoby król August nawet już ów cyrograf podpisał.
Księżna pobladła, ale się natychmiast przemogła. Podumała chwileczkę.
— Ja zawsze wolę — wyrwało się jej — nie łudzić się nadaremnie, a radzić zawczasu, jak złemu zaradzić.
Mówiła to drżącym głosem, widać było, że się dotąd łudziła jeszcze, a teraz mierzyła całą głębinę swego upadku. I ona była tak prawie jak królową i ona o koronie marzyła, a teraz...
Twarz jej pobladła, łzy się potoczyły z oczów, ale wnet je gniew przyszedł osuszać.
O! gdyby była mogła się pomścić! Niestety! August był za silny, nawet gdyby go z tronu zepchnięto. Witke, ciągle się jeszcze litując jej, śledził ruch jej każdy.
— Hrabina Aurora — rzekł wyczekawszy — która wam jest życzliwą, kazała wam radzić, abyście królowi wymówek nie czynili, nie starali się nawet docisnąć do niego, aby próbować serce jego poruszyć...
— Serce! — mruknęła piękna Urszula — poruszyć serce, kiedy on go niema... z Panem Bogiem tak się obszedł, jak z nami, porzucił luterskiego, a przystał pod komendę papieskiego i z obu ich pono drwi sobie. Ale przyjdzie zemsta Boża!
Witke dał znak, aby się powstrzymywała, lękał się aby ich nie podsłuchano, a teraz i sług się obawiać było potrzeba.
— A! — zawołała Urszula nie długo się namyślając — pójdę za radą Aurory, mam najlepszy z niej przykład. Co tu się darmo zżymać i rzucać. Chciałabym go choć pożegnać, choć posłyszeć z ust jego...
— Wierz mi pani, że to niepotrzebne — odparł niemiec — wkrótce Hoymowa zajmie pałac, o którym dla niej myślą w pobliżu zamku, cały świat wiedzieć będzie o tem, a król gdy się rozstanie bez wyrzutów, wdzięczen będzie. Nie jątrzcie go.
Księżna Cieszyńska ramionami poruszyła.
— W Dreźnie ja mieszkać nie chcę — wyrwało się jej — tam dosyć Aurory, Haugwitzowej, Spieglowej, mnie nie przystało. Znajdę sobie gdzieś schronienie.
Zmęczona padła na krzesło i znowu płakać zaczęła.
Liczyła swych przyjaciół, wczoraj jeszcze miała ich do wyboru, padali przed nią, wszyscy, teraz... szukała napróżno. Ani na Pfluga, ani na Fürstenberga wiele liczyć nie mogła.
W Polsce, oprócz Prymasa i Towiańskich wszyscy ją wytykali palcami, jak Górski i uchodzili od niej... Miała księstwo swe, dobra na Łużycach, klejnoty, pieniędzy trochę, w tych nieszczęsnych bogactwach musiała szukać, coby przyjaciół zastąpiło.
Usposobienia ks. Radziejowskiego była pewną, krył się z największą niechęcią ku królowi, należało się z nim połączyć... to nie ulegało wątpliwości. Była pewna, że wiadomość o jej upadku, o nowej faworycie już się szeroko rozejść musiała.
— Grądzka — rzekła zwracając się do starej sługi — nakaż niech konie popasłszy, pomyślą o dalszej wygodnej do Łowicza podróży.
Witke spojrzał.
— Księżna do Prymasa? — mruknął.
— A dokądże się mam udać? — rozśmiała się gorzko, choć poskarżę się jak dziecko, to mnie pożałuje.
Rozmowa z niemcem jeszcze się toczyła, gdy Grądzka powróciła od stajni, zjakimś śmieszkiem na ustach... Oznajmywał on, że coś się jej przytrafić musiało. U drzwi gwar słychać było wesoły.
— Cóżeś to tam tak wesołego znalazła? — zapytała Urszula — dotknięta nieprzyjemnie wesołością niewczesną.
Grądzka ręką machnęła i odparła jednym wyrazem.
— Puciata!
Na twarzy księżnej uśmiech ale pogardliwy wykwitnął.
Ten Puciata, szlachcic dosyć zamożny, ale z imienia i rodu do książęcej mitry sobie roszczący prawa, od bardzo dawna rozmiłowany w pięknej Urszuli, bez żadnej nadziei, ani wzajemności, ani nawet jakichkolwiek względów za wierne usługi, trwał uparcie kręcąc się około Lubomirskiej, a później przy Cieszyńskiej księżnie.
Piękna Urszula czasem się gniewała na niego za napastliwość, ale w pilnych sprawach często się nim posługiwała.
Puciata można było powiedzieć życie pędził na dworowaniu koło niej. Musiał wyobrazić sobie, że kiedyś znudzona poda mu rękę... gdy nic lepszego nie wyszuka.
Słychać było pilne ocieranie nóg, brzękające ostrogi, odchrząkiwanie, drzwi się otworzyły i zawsze dobrej myśli, wesół, z czupryną do góry zadartą, wbiegł mężczyzna słusznego wzrostu, ani brzydki ni piękny, ale śmiały, żywy i śmiejący się nim było z czego się rozśmiać, podbiegł do rączek księżnej, uchwycił je mimo, że mu się wyrywała i począł wołać.
— Nareszciem W. K. Mość przyłapał! Aha!
— A cóż to tak pilnego pędziło do mnie?
Puciata rękę położył na sercu.
— Czyż po setny raz mówić potrzebuję — odparł. — Pierwsza rzecz a pryncypalna, żem tęsknił, a powtóre może mam i co donieść.
To mówiąc obrócił się, obejrzał i zmilkł.
Witke się na palcach wyniósł z izby.
Grądzka stała opodal... Puciata wąsa długiego, bardzo wypieszczonego pokręcał.
— A co! mościa księżno — rzekł. — Nie mówiłem ja, że zdradzi i że pańska łaska, na pstrym koniu jeździ.
— I myślałeś waćpan, żem ja tego nie wiedziała? rozśmiała się księżna. — Oh! tak dobrze, jak i wy! Zamilkła moment. — Sądzicie, że teraz się we łzach będę rozpływała?
— Nie? no, to tem ci lepiej? — wykrzyknął Puciata — ale wiesz, że W. K. Mość co się stało?
— Zdaje mi się — szepnęła Urszula.
— Bo to prawią, panie takie historye... jak o królowej Banialuce, dodał Puciata. Tedy ma być syreniej piękności, owa pani, jakiej oko ludzkie nie widziało... Mąż ją zamykał, bo szalał, kto ją zobaczył. Tymczasem trzeba mu się upić było. Wszyscy się żonami chwalili, pochwalił i pan Hoym. Co to wasze piękności, to są kucharki i pomywaczki przy mojej... Stanął zakład, sędziów wyznaczono, a król się zajął strasznie i rozgorzał. Postrzegł pan minister wytrzeźwiwszy się, że głupi był ale poniewczasie. Musiał żonę na dwór przywieść... No i okazało się, że tam żadna do niej umywać się nie mogła.
— Grzeczny pan jesteś? — wtrąciła księżna urażona.
— Księżnej tam przecież nie było — dodał wesoło. — Hoymowej już nie puszczono do domu.
— I kochani moi przyjaciele — wtrąciła Cieszyńska — postarali się, aby mnie do domu wyprawiono.
— Jak tam król z wizytą do niej przyszedł, dźwigając wór złota, którego by trzech ludzi nie podniosło, jak do nóg jej padał, jak cyrograf na siebie wydał, a Hoym poszedł z kilku tysiącami dukatów, konsolować się po stracie uleciałego ptaszka... toś pewno księżna słyszała.
Wtem przerwał sobie nagle.
— Mościa księżno, a cóż dalej? macie jakie rozkazy?
Chciał napróżno odgadnąć co myślała, i jakie to na niej robiło wrażenie. Cieszyńska obojętną się osłoniła pogardą.
— Niema nic dalej — odparła — wybiorę sobie rezydencyą i raz przynajmniej w życiu spocznę. Co ma być dalej? — dodała zaciskając usteczka i sznurując je — widzisz waćpan sam, jestem stara, czas pokutować za grzechy. Jadę też spowiadać się wujaszkowi... ten spodziewam się, da mi rozgrzeszenie... a potem — mówiła zamyślona, poczynając się przechadzać jakby zapomniała o Puciacie — a potem? potem.
Gość stał i słuchał, zwróciła się ku niemu.
— Zapomniałam pytać? Waćpan o tem wiedzieć musisz... Co myślą, gdzie są Sobiescy?
Zapytanie to, dosyć ociężałej myśli i nieprzygotowanemu do odpowiedzi Puciacie, tak się wydało zrazu dziwnem, że długo zawahał się z odpowiedzią. W rzeczy samej Sobiescy go nie wiele obchodzili, nikt na nich teraz wielkiej uwagi nie zwracał. Ruszył litwin ramionami.
— Bóg ich święty wiedzieć raczy — przemówił w końcu. — Królowa której tu nie królując ciężko żyć, podobno się wybiera za granicę... naśladując szwedzką, bodaj do Rzymu, jeden syn pewnie jej będzie towarzyszył, a reszta...
Ręką zamachnął.
— Pieniędzy, nadaremnie się kłócąc stracili dużo... a teraz już królowa niema urzędów na sprzedaż...
Nie dopytywała go dłużej piękna pani, zajęta własnemi myślami więcej, niż nim... Tymczasem powozy gotowe wychodziły i Puciatę pożegnać było potrzeba...
Z królewską powagą zbliżyła się do niego, tem dumniej, że w nim postrzegła pewne spoufalenie, które upadkowi swojemu przypisywała.
— Dziękuję waćpanu — odezwała się — za jego troskliwość o mnie. Tymczasowo ja usług jego życzliwych nie potrzebuję, ale możesz mi później być użytecznym. Sama jednak niewiem dotąd gdzie się osiedlę. W Cieszynie wątpię, na Łużycach pustynia i za blisko Drezna, w Polsce niemam jakoś ochoty. Muszę się namyśleć i rozważyć... Dowiesz się łatwo, gdzie mnie szukać.
Odprawa ta dana zgóry i zimno wiernemu słudze, zasmuciła go widocznie, chciał czynić wymówki, lecz księżna unikając ich już z Grądzką do kolebki swej pośpieszała, wydając rozkazy i ani spoglądając na Puciatę...
Ludzie zawiadomieni już byli, że do Łowicza jechała. W milczeniu smutnem i rozmysłach upłynęła podróż ta, w czasie której piękna Urszula ust prawie nie otwierała.
Samu sobie oddana bez porady, bez przyjaciół, musiała obmyślać co ma dalej poczynać. Rachowała nieco na Prymasa, ale o tyle tylko, o ile ona mu mogła być potrzebną, a interesa ich godziły się z sobą. Postępowanie Aurory, mogło ją nauczyć nieco, lecz różniły się ich temperamenta i charaktery. Szwedka była dosyć chłodną, mniej dumną i fantazyi unosić się dającą, Cieszyńska nierównie przebieglejsza, namiętniejsza, ale razem lekkomyślniejsza i płocha, nie mogła zapomnieć, że wprzódy niż Cieszyńską była Lubomirską, że sławę swą poświęciła, i że jedną nóżką była już na stopniach tronu.
Z tego co widziała i słyszała dorozumiała się, że zwycięztwa Karola XII w Polsce wielkie wywołają zmiany. Rokosz mógł złożyć z tronu Augusta, Szwed tego się domagał. Na nową elekcyę Contiego się już spodziewać nie było można, bo i on się zawiódł i na nim się zawiedziono... innych kandydatów nie widać było... Sobiescy się nastręczali, narzucali, choćby byli bezczynni.
Urszula widziała to jak na dłoni... ale roiła sobie, ulubieniec matki Aleksander mógł teraz być wybranym. Chociaż Jakób spokrewniony był z cesarskim domem, i miał za sobą księżniczkę z panującego rodu, nie zdawało się jej niepodobnem, aby Aleksander z nią się ożenił...
Była to myśl zuchwała i dziwaczna, ale piękna Urszula miała nadzwyczaj wysokie wyobrażenie o swej piękności, a większe może jeszcze o przebiegłości i rozumie. Gdy myśl uchwycenia się Sobieskich, raz jej się nastręczyła, pozbyć się jej już nie mogła. Wyobraźnia panowała nad nią, obrabiała ją, kształtowała, odgadywała następstwa, i księżna Cieszyńska nim dojechała do Łowicza, już była do niej roznamiętnioną. Z trudnością jej nawet przychodziło, nie zdradzić się z tem przed Grądzką, tak się z kimś dzielić potrzebowała. Radaby była stanąć jak najrychlej w Łowiczu, choć i tu trudno było otwarcie to rzucić na stół.
W Łowiczu, jak zawsze, gości duchownych i świeckich było mnóstwo. Prymas nie mógł się im opędzić, narzekając na ogromne koszta i wydatki na jakie go elekcya Sasa narażała. Pojednany z królem na pozór, oświadczający się ciągle z uwielbieniem dla niego, występujący z radami, domagając się wpływu dla siebie i swoich, którego nie miał, w duszy był najzaciętszym wrogiem Augusta.
Niechęci tej i wstrętu nie obudzało w nim postępowanie króla jego intrygi na obalenie Rzeczpospolitej, życie rozwiązłe, fałszywość, ale wprost tylko to, że nim zawładnąć nie mógł.
Nienawidził Przebędowskich, Dębskiego i wszystkich, którzy bliżej stali pana.
Stosunki dwóch przeciwników, obu ich były godne. Prymas publicznie głosił swe przywiązanie, wierność dla Augusta, w kółku poufałem zwał go Antychrystem. Król pisał listy pełne pochlebstw dla Radziejowskiego, czcił go, obiecywał mu złote góry, udawał, że mu ufa i wierzy, a przy drzwiach zamkniętych łajał go i oburzał się na zdrajcę, będąc doskonale uwiadomionym o każdym kroku jego. Z nich dwu w tej grze mocniejszym był król, gdyż mniej jeszcze niż Prymas miał do poszanowania, a na vox populi bynajmniej się nie oglądał. Kilka lat panowania i nabyte doświadczenie nauczyło go postępowania z polakami. Dozwalał im na sejmach tem swobodniej się wykrzyczeć, że ich wcale nie rozumiał, obiecywał, co tylko chcieli, a robił co mu było potrzeba. Wojska saskie wyciągały z jednej, a wchodziły z drugiej strony. Gdy zbyt wrzawy na nadużycia podniosło się w Mało Polsce, wychodzili Sasi do Pruss, tak samo uspokajano Wielko-Polskę. Tymczasem August zamek na Wawelu umacniał i na twierdzę go powoli przerabiał.
Nieustanne porażki i coraz zuchwalsze, a szczęśliwe występowanie Karola XII do wściekłości niemal jątrzyły Augusta, chociaż z uśmiechem wzgardy odbierał o nich wiadomości. Szpiegowie jego otaczali Szweda i myśli zaledwie rodzące się wykradali mu, sprzedając je Sasowi. Na wagę złota opłacał najdrobniejszą wskazówkę, chociaż z nich nieumiał korzystać. Całe postępowanie było jak najdziwaczniejsze...
Wśród najstraszniejszych strat i klęsk, August nic zmienił ani na włos trybu życia, nie wstrzymywał się od obchodzenia wystawnego karnawału, od balów i maskarad w Lipsku, od sprowadzenia komedjantów z Francji, od sypania pieniędzy na metresy. Wojsko było głodne i żywiło się rabunkiem, przyczyniając królowi nieprzyjaciół, a król złotem sypał na rozpustę i zapijał się w towarzystwie swych włochów, niemców, francuzów, olbrzymów i karłów, trefnisiów i wszelkiego stopnia i kondycji kochanek, które rozsadzał wszędzie. Wszystkie klęski, jakie ponosił od Szweda, dla niego zdawały się rzeczą przemijającą i nietrwałą, jak gdyby ostatecznego zwycięztwa był pewnym. Karol XII musiał raz ztąd ustąpić, a ów zapłacić mu odwetem z pomocą Cara Piotra. Przybycie do Łowicza księżnej Cieszyńskiej, której się tu spodziewano, przypadało w chwili właśnie, gdy się tu pocichu stronnictwo, a raczej służba Radziejowskiego przysposabiała do potajemnego podpierania tych, którzy w imię Rzeczpospolitej, pomijając Augusta, układać się gotowali ze Szwedem.
Myśl ta rzucona, pochwycona, podniesiona, coraz więcej zyskiwała adherentów.
Taką drogą Prymas chciał przygotować detronizacją Sasa, a postawienie na jego miejscu własnego kandydata.
Któż nim mógł być dogodniej, łatwiej nad Sobieskiego, nad jednego z Sobieskich? Nie wymawiano jeszcze imienia tego, ale pewne wskazówki kazały się domyślać, że i Jabłonowski, który na tron dopomagał tak dzielnie Augustowi, odstąpi go teraz, i do Sobieskich się przyłączy.
Wszystko to jeszcze mglisto się przedstawiało, jedno tylko było bardzo wybitnem, że coraz więcej się panów i szlachty przeciwko Augustowi oświadczało.
Towiańscy, którzy ani na chwilę nie opuszczali kardynała, cała ich rodzina aż do najdalszych powinowatych i Lubomirskich kilku, oprócz tego mnóstwo urzędników i senatorów z różnych ziem duchowieństwa, wojskowych... zalewało miasteczko i zamek w Łowiczu, tak, że przodem wysłany dworzanin ledwie się pomieszczenia dla księżnej mógł doprosić, z tem, że dwór jej i ekwipaże na miasto iść musiały. Towiańscy wiadomość o przyjeździe przyjęli prawie kwaśno. Pomódz im nie mogła w niczem, a nadaremnie wtrącać się tylko i przeszkadzać w mnogich intrygach. Ale księżna była bardzo majętną, bo mimo wystawnego nad miarę dworu zachowała się dobrze, a dobra jej dosyć przynosiły, kasztelanowa szanowała w niej dostatki... Przyjęto więc piękną Arjadnę tem otwartszemi rękami, tem serdeczniejszem współczuciem, im mniej go dla niej miano rzeczywiście.
Kardynał nie ukazał się aż u stołu... do którego Cieszyńska wystąpiła w klejnotach strojna, ubielona i umalowana, a bardzo ponętna. W tej chwili musiała nią być, aby nieokazać, że czuła swe owdowienie i rozpaczała o przyszłości.
Z powagą, czułością odegraną dobrze, ale bez zbytniego wylania się dla krewnej, przyjął ją kardynał. U stołu posadzono ją przy nim, aby mogła odpowiadać pocichu na mnogie pytania...
Kilka razy niecierpliwa próbowała coś wtrącić o Sobieskich, lecz Prymas udał, że nie słyszy i nie rozumie.
W końcu szepnął ogólnikiem zbywając ją: — Do tego jeszcze daleko!
— Gdybyś książę chciał (zwała go tak zawsze pochlebnica z tytułu księcia kościoła), mogłoby się to zbliżyć.
Prymas nic nie odpowiedział.
W ogólnej rozmowie głośnej Radziejowski nakłaniał, aby się około tronu skupiano, i ubolewał nad losem króla... Nowiny z Wielkopolski przynosiły to, co księżna ztamtąd przywiozła. Gotowano się, w imię Rzeczpospolitej, układać z Karolem XII, który o życzliwości swej dla niej zaręczał.
Razem z tym opowiadano o dzikości Szweda, w której jedni bohaterstwo upatrywali, a drudzy szaleństwo... Narzekano na jego despotyzm i kontrybucje, rabunki kościołów, najazd dóbr duchownych i t. d.
— Takeśmy się dobrze urządzili — mówił jeden z biskupów — że z jednej strony lutry Szwedzi, z drugiej lutry Sasi nas drą, a my pisnąć nawet nie śmiemy.
Po dosyć długiem ucztowaniu oddalił się Prymas dla siesty i spoczynków, goście porozbijali się na kupki, a u kasztelanowej pozostała główna grupa.
Nadchodził wieczór, księżna jeszcze swych powieści nie dokończyła, uskarżając się przed Towiańską, gdy wielki ruch się zrobił na dworze i szmer, jakby coś nadzwyczajnego zaszło.
Kasztelanowa rzuciła się naprzód dowiedzieć, czy się co kardynałowi nie stało, lecz powróciła wprędce uspokojona. Listy jakieś tylko pilne nadeszły z Warszawy.
Tajemnica ich nie zachowała się długo... wybuchnęła ona wielkiem i nietajonem oburzeniem przeciwko królowi.
Z Wilanowa przywieziono wiadomość, że Jakób i Konstanty Sobiescy na cudzem terytorjum na Szlązku, na polowanie zaproszeni, z pogwałceniem wszelkich praw, bez względu na powinowactwo z domem Cesarskim, zostali z rozkazu Augusta aresztowani i pod mocną eskortą do Saksonji na jakąś twierdzę wprowadzeni.
Gwałt ten i samowola, której nic nie usprawiedliwiało, niesłychanie wszystkich przeciwko królowi oburzyły.
Nie szło tu już o Sobieskich, ale o najwalniejsze prawa szlachty polskiej, owe wiekami utrwalone neminem captivabimus. Był to początek więc zapowiedzianego wywrotu zasadniczych ustaw Rzeczpospolitej.
Głoszono w Warszawie, że na Sobieskich nie miało się skończyć, odkryty był spisek przeciwko królowi zmowa na jego życie, miano więzić innych. Starczyło podejrzenia, a nawet potwarzy, aby się pozbyć tych, którzy Augustowi zawadzali.
Prymas Radziejowski rad był naturalnie, że otwarcie król i jego postępowanie potępić może. Szeptano, że Jabłonowskiego los ten sam spotka. Bystrzejsi wiedzieli, iż Sobieskich zamknięto, bo król się obawiał, aby go Karol nie detronizował, a nie poparł Jakóba lub jego brata.
Z trzech jednak pozostał jeden wolnym, Aleksander, a do tego natychmiast posłano zawiadomienie, aby się od gwałtu zabezpieczył. Nie pozostawało mu nic, tylko w obozie Karola XII szukać schronienia.
Na księżnę Cieszyńską, spadły te wiadomości, jak grom, ale ją utwierdziły w myśli, że może Aleksandrowi, najmłodszemu z Sobieskich być pomocną.
Nie wydała się z tem, rozjaśniło się tylko lice trochę, spojrzała parę razy w zwierciadło, była pewną, że młodego niedoświadczonego Aleksandra ująć potrafi.
Do późnej nocy trwały na zamku narady, pisanie listów, wysiłki gońców na wszystkie strony.
Księżna Cieszyńska też skorzystała z okazji tych, aby do swych przyjaciół i pomocników rozesłać bileciki i nie dać im zapomnieć o sobie.
Nie było nikogo w Łowiczu, coby króla postępowanie pochwalał i uniewinniał. Prymas wzdychał niby ciężko, lecz zarazem cieszył się z popełnionego błędu, gotując się z niego korzystać.
Wszyscy widzieli w nim dowód, że Sas przywiedziony do ostateczności, chwytał się ostatecznych środków, bo się czuł w położeniu rozpaczliwem.
Gotowano się na sejm zapowiedziany, wystąpić nie za Sobieskimi, ale za prawem zasadniczem pogwałconem.
Królewscy adherenci tłumaczyli go jedynie wojną, choć nie było przykładu, aby ona w Polsce gwałt czyniła bezkarnym.
Zabawiwszy dzień jeden tylko w Łowiczu, widząc że ją tu niebardzo zatrzymywano, Cieszyńska nazajutrz wybrała się do Warszawy i natychmiast posłała po Witkego, wiedząc, że go u Renardów szukać potrzeba. Znaleziono go tu w istocie, ale przywlókł się tak znękanym do księżnej, iż niewiele sobie z niego pociechy obiecywać mogła.
Zawiedzione nadzieje, poniesione straty, naostatek smutne przekonanie, iż ta Henrjetka, w której się rozkochał do szaleństwa, wcale sobie, wychodząc za niego, świata zawiązywać nie myślała, do rozpaczy go przywiodły.
Zwykle milczący, tym razem boleściwie się począł uskarżać przed księżną na los swój i na doznane zawody.
— Nic mi podobnego nie pozostaje — rzekł w końcu — jak porzuciwszy te mętne sprawy, do których stworzony nie jestem, powrócić do szalek i miarki... Człowiekiem u dworu posługują się jak ścierką, a potem rzucają go na śmiecisko...
Masz księżna jejmość na sobie dowód, jak tu poświęcenia się płacą, a mnie też za wielkie utrapienia i posługi tylko straty spotkały i sponiewieranie. Rad się precz cofnę.
Księżna słuchała główką potrząsając.
— A waćpan myślisz, że tu raz zagrzązłszy, wyzbyć się łatwo? — zapytała. — Królowi raz posłużyłeś, toś się związał, a czy ci to będzie dogodnem lub nie, o to on wcale nie dba. Co innego ze mną, mnie on rad się pozbędzie, a ja rada też abszyt dostanę.
Ale gdzie się schronię? Bóg jeden wie. Aurora może w Dreźnie przesiadywać, bo jej rany się już przygoiły, a moje krwią jeszcze płyną.
Na Witkem wiadomość o uwięzieniu Sobieskich, która w Polsce takie czyniła wrażenie, najmniejszego nie zrobiła.
Uśmiechnął się.
— Alboż księżna sama się do tego nie przyczyniłaś, że kanclerza Beichlinga posadzono w Königsteinie? Dla króla Sobiescy nie lepsi, nawet Cesarz szwagier się nie wstawi za nimi.
Ręką rzucił.
— Będzie tego więcej! — dokończył.
— Dobrze choć na ten raz kobietą być — odezwała się pani Urszula — przynajmniej do fortecy nie wsadzą.
— Jabym za to nie ręczył — dodał zniechęcony Witke — gdybyś księżna groźną się stała. Zamków dużo pustych nad Elbą.
Cieszyńska pobladła, ale nic nie śmiała odpowiedzieć.
Nazajutrz nie opowiadając się nikomu, cicho, skromnie wysunęła się do Wrocławia i przez czas jakiś o niej słychać nie było. Witke się wybierał do matki, ale Henrjetki oczy go tak trzymały... Przeklinał dzień i godzinę gdy ją zobaczył, a oddalić się nie mógł.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.