<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Zamek w Karpatach
Wydawca Gebethner i Wolaff
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia Emila Skiwskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Tomasz Seweryn Jasiński
Tytuł orygin. Le Château des Carpathes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.

Ale czy to nie złudzenie? Jakże mogła żyć ta, którą wszyscy mieli za umarłą?... A jednak nietylko Franciszek, ale nawet Rotzko miał to przekonanie, że widzieli na baszcie przesuwającą się Stillę.
A zatem przez pięć lat Stilla żyła tu, w tym odludnym zamku wśród gór!
Wszystko to wydawało się niemożebnem, nieprawdopodobnem, jednak Franciszek powtarzał sobie, że Stilla żyje, skoro ją widział na tarasie.
Teraz jedyną myślą młodego hrabiego było wyrwać z tego zamku Stillę, gdzie była zamkniętą przez pięć lat.
— Słuchaj mnie, Rotzko — zaczął Franciszek przerywanym głosem — a nadewszystko dopomóż mi rozwikłać tę zagadkę... gdyż zdaje mi się, że od zmysłów odchodzę...
— Panie hrabio... mój drogi panie!
— Bądź-co-bądź, ja muszę się dostać do zamku... dziś jeszcze...
— Ależ nie, pozostawmy to do jutra...
— Niepodobna... ona tam jest... może mnie także poznała...
— No to i ja z panem pójdę...
— Nie, ja sam dostanę się do zamku.
— Sam?
— Tak jest.
— Ale w jaki sposób dostanie się pan w głąb zamku, jeżeli Niko Deck nie mógł się tam dostać?
— Ale ja wejdę...
— Most zwodzony jest spuszczony.
— Już ja potrafię znaleźć wyłom, przez który się dostanę...
— Więc stanowczo pan nie chce, abym mu towarzyszył?
— Nie!... Musimy się rozłączyć, gdyż w ten sposób bardziej możesz mi być użyteczny...
— Czy ja tu mam na pana czekać?
— Nie, Rotzko.
— A więc gdzież pójdę?
— Do Werst... albo nie... nie chodź do Werst — odpowiedział Franciszek — Lepiej, aby ci ludzie nie wiedzieli o niczem... Udasz się do wioski Wulkan i tam przepędzisz noc... Jeżeli nie wrócę do rana, poczekasz kilka godzin i udasz się do Karlsburga... Tam opowiesz wszystko naczelnikowi policyi i przyjdziesz tu z siłą zbrojną. Jeżeli nie można będzie inaczej, niech szturmem zdobędą zamek... Ja muszę ocalić Stillę!...
Rotzko przestraszył się, widząc niezłomne postanowienie hrabiego.
— Idź, Rotzko! — zawołał jeszcze raz.
— Więc pan tego żąda koniecznie?
— Rozkazuję ci!
Wobec tego żądania Rotzko musiał okazać się posłusznym. Zresztą Franciszek już się oddalił i znikał w pomroce wieczornej.
Rotzko przez chwilę stał w miejscu, nie mając odwagi oddalić się. Przyszło mu na myśl, że usiłowania Franciszka okażą się daremne, gdyż nie zdoła się przedostać nawet przez mur, okalający zamczysko, i będzie zmuszony wrócić do wioski Wulkan, może nawet jeszcze w nocy... Wtedy obadwaj udadzą się do Karlsburga i to, czego pojedynczy ludzie nie potrafili dokonać, władza spełni z łatwością... Tak, z przeklętego zamczyska nie pozostanie nawet kamień na kamieniu, jeśli Rudolf de Gortz będzie się chciał bronić, choćby mu nawet dopomagało całe piekło.
Uspokojony nieco, Rotzko zaczął schodzić z góry Orgall, aby się wydostać na drogę wiodącą ku wąwozowi Wulkan.
Franciszek tymczasem, idąc koło muru, minął basztę narożną z lewej strony.
Tysiące myśli krzyżowały się w jego głowie. Teraz był pewien, że baron de Gortz ukrywa się w zamczysku i że Stilla żyje!... Ale jak się dostać do niej, a nadewszystko, jak ją uprowadzić z zamku, w którym, ma się rozumieć, jest pilnie strzeżoną?
— Zwyciężę wszystkie przeszkody, których Niko nie mógł przezwyciężyć! — powtarzał sobie w duchu.
Zdawało mu się, że najłatwiej będzie mógł się dostać od strony południowej, gdzie było wejście do galeryi, do której prowadził most zwodzony. Dlatego też szedł tuż przy wysokim murze, przez który niepodobieństwem byłoby się przedostać do wnętrza.
W dzień nie byłoby to rzeczą zbyt trudną, ale podczas ciemnej nocy, gdy księżyc jeszcze nie ukazał się na niebie, nawet posuwanie się wzdłuż murów wiele nastręczało trudności. Ciemność nocy potęgowała jeszcze mgła, unosząca się zwykle pomiędzy górami. Jeden fałszywy krok mógł go strącić w rów głęboki, gdzie wpadając, mógł pociągnąć za sobą jaki odłam skały, któryby go przygniótł na śmierć.
Franciszek szedł jak najbliżej muru, macając rękoma, dla kierowania się wśród ciemności. Zdawało mu się, że jakiś dziwny instynkt popycha go naprzód.
Zwodzony most, gdy był otwarty, prowadził właśnie do podziemnej galeryi.
Lecz okrążywszy narożną basztę, Franciszek zaczął różne napotykać przeszkody. Olbrzymie odłamy skał tamowały mu drogę i zmuszały oddalać się od muru, a nic nie przychodziło mu w pomoc, żadne światełko nie rozjaśniało ciemnej nocy; nawet mury zamczyska znikły mu z przed oczu!
Franciszek jednak posuwał się naprzód, to wdrapywał się na odłamy skał, zagradzające mu przejście, to znów pełzał po ziemi, krwawiąc sobie ręce o ciernie i krzaki. Ponad jego głową unosiły się puszczyki, wydając żałosne jęki.
Ach! dlaczegóż dzwon starej kaplicy nie dzwonił dziś tak jak wtedy, gdy Niko Deck z doktorem byli tutaj? Dlaczego tajemnicze światło nie zabłysnęło z wieży? Dźwięk i światło byłyby dla niego wskazówką, która mogłaby go kierować, jak marynarza kieruje światło latarni morskiej.
Lecz głęboka ciemność otaczała go dokoła.
Trwało to może z godzinę. Wnosząc z pochyłości gruntu, Franciszek mniemał, że zabłądził. Może już ominął wejście do galeryi podziemnej, nie dostrzegłszy wśród ciemności mostu zwodzonego?
Zatrzymał się gniewny na samego siebie. W którą stronę powinien się zwrócić?... Ogarniała go rozpacz na myśl, że musi czekać dnia!... Ale wtedy mógłby go kto zobaczyć z okien zamku. Rudolf de Gortz miałby się wtedy na baczności.
Dziś więc, tej nocy koniecznie, musi się dostać do zamku. Wtedy zawołał po kilka razy głośno i dobitnie:
— Stillo!... Stillo!
Tylko echo mu odpowiedziało.
Nagle światełko jakieś zabłysło wśród nocy, wprawdzie drżące i niepewne, gdyż pochodziło z wysoka, ale zawsze stało się ono wskazówką dla Franciszka, który upewnił się, że światło musiało zabłysnąć w oknie środkowej wieży.
Być może Stilla zsyła mu tę pomoc. Bez wątpienia musiała go poznać po głosie i wskazywała mu drogę.
Franciszek zwrócił się więc w stronę, gdzie migotało światełko. W miarę jak się zbliżał, światełko rozjaśniało się żywszym blaskiem. Wkrótce dotarł znów do muru okalającego zamek.
Światło błyszczało wprost niego i w istocie pochodziło z wieży. Lecz kto wie, czy Franciszek nie napotka teraz jakich nieprzezwyciężonych trudności?
Jeżeli wejście do galeryi podziemnej jest zamknięte i most zwodzony jest podniesiony, jakim sposobem hrabia wdrapie się na mur, wysoki około stóp pięćdziesięciu?
Franciszek zbliżył się do miejsca, gdzie most się wspierał. Galerya podziemna była otwartą.
Most był spuszczony.
Franciszek, nie zastanawiając się, przebiegł przez most i położył dłoń na klamce od drzwi.
Drzwi otworzyły się.
Franciszek wszedł w korytarz pod ciemne sklepienie, ale zaledwie postąpił kilka kroków, gdy most zwodzony z trzaskiem podniósł się do góry, zamykając tym sposobem wejście do galeryi od strony zewnętrznej.

Tak więc hrabia Franciszek de Télek został uwięziony w zamku wśród gór.