Zemsta za zemstę/Tom piąty/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | piąty |
Część | trzecia |
Rozdział | XXI |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Oficer policyi wziął woreczek z rąk sierżanta, obejrzał go z kolei i zapytał:
— Czy w woreczku były pieniądze wtedy; gdyś pan został napadnięty?
— Zupełnie nic w nim nie było... — odpowiedział Paweł. — Przywiozłem go z sobą jako dowód rzeczowy... Jest to woreczek skradziony na kolei przez Oskara Loos.
Oficer policyjny przypadkiem nacisnął sprężynkę zamku i widząc że się woreczek otwiera, zawołał:
— A to co?...
— Co takiego? — rzekł student.
— Mówiłeś pan, że woreczek był próżny...
— A czy nie jest tak?
— Nie, ponieważ przez otwór zrobiony nożem, wyglądają papiery.
— Papiery... — powtórzył młodzieniec w osłupieniu.
— Patrz pan...
I oficer policyi pokazywał róg koperty wyglądającej przez otwór zrobiony nożem Jarrelonge’a.
— W istocie — rzekł Paweł żywo — musi tam być skrytka, której się nie domyślałem... Pozwól pan...
— Proszę...
Student wziął przedmiot kursujący od kilku chwil z ręki do ręki i szukał palcami pod wewnętrzną podszewką, lecz bez żadnego skutku.
— Nie znajduję skrytki... — rzekł — zresztą mniejsza o to... ja się dowiem co to są za papiery.
Poczem zwracając mowę do sierżanta, dodał:
— Bądź pan łaskaw całkiem rozciąć ten worek...
— Jestem do usług.
Dzielny człowiek wydobywszy z kieszeni nóż, włożył go w otwór który od razu znacznie się powiększył.
— Oto są... — rzekł następnie, wydostając ze środka dwa listy które podał Pawłowi.
Ten porwał je z gorączkowym pośpiechem i niepokojem łatwym do zrozumienia.
— Dwa listy... — rzekł zcichą. — Jeden otwarty... a drugi zapieczętowany...
Rzucił spojrzenie na adres drugiego.
Jego twarz blada wyrażała niepokój.
Czegóż się miał dowiedzieć? Czyżby w chwili gdy, jak się zdawało, całkowita nadzieja była stracona, miał swój cel osiągnąć?
Półgłosem przeczytał:
— „Do pana Ernesta Auguy, notaryusza, Nr. 18 przy ulicy Piramid, w Paryżu.“
Przeczytawszy ten adres, wydobył drugi list z rozpieczętowanej koperty, przeczytał go i zawołał:
— Mój Boże!... Ależ to list pisany do pani Urszuli do Maison-Rouge... List, który ją wciągnął w zasadzkę, tak samo jak przedtem wciągnięto Renatę! I nędznicy posługiwali się podpisem notaryusza, któremu Renata miała oddać ten oto list zapieczętowany! Ten list, stanowiący o przyszłości Renaty, który nosiłem, nie wiedząc, zsobą! Ach! panie, jakżem szczęśliwy. Wszystką krwią moją byłbym zapłacił, to co mi w ręce oddał nędznik chcący mnie zamordować!
— To prawda, że wypadek cudownie panu usłużył... — odpowiedział oficer policyjny, — Oskar Loos musiał wiedzieć, że te listy były w woreczku i chciał je odzyskać. Dla tego to on wciągnął pana w zasadzkę, naznaczając panu schadzkę u siebie w domu o jedenastej w nocy i czekając ze wspólnikiem na pana, na drodze!
Paweł zdawał się odzyskiwać wszystkie siły.
Wzrok miał błyszczący.
— Już nie chcę więcej myśleć o zamachu tego nieszczęśliwego na mnie! — odpowiedział. — Bóg go ukarał... Nie żyje... Przebaczam mu wszystko z całego serca, jak równie jego wspólnikom i prawie sobie tego nie poczytuję za zasługę, gdyż chcąc mnie zgubić, został sprawcą mojego szczęścia... Proszę pana, zaniechaj pan tej sprawy... Ja żyję, rana moja jest mało znaczącą i muszę jaknajśpieszniej opuścić Antwerpię i wracać do Paryża... Przyrzecz mi więc pan, że nie będziesz prowadził śledztwa...
— Jest to niemożebnem... — odpowiedzią! oficer policyjny. — Panu pilno wracać do osoby ukochanej... Pojmujemy to, że nic nie ma naturalniejszego, ale nam to nie przeszkadza poszukiwać wspólnika Oskara Loos... Jest to naszym ńcisłym obowiązkiem. Antwerpia jest miasto, w którem bandyci grasują... Nie zasługiwalibyśmy na przebaczenie, gdybyśmy nie przyłożyli wszystkich starań do zmniejszenia ich liczby...
— Spodziewam się, że pan nie masz zamiaru mnie tutaj zatrzymywać? — zapytał Paweł z niepokojem.
— Wcale nie... Możesz pan odjechać, ale my jednak i w pańską nieobecność nie przestaniemy prowadzić śledztwa... Rzeczą jest ważną, aby sprawiedliwość, o ile można, była wymierzoną... My chcemy pomścić nie tylko pana samego, do nas także należy czuwanie nad bezpieczeństwem publicznem. Będę pana prosił, abyś przed wyjazdem z Antwerpii udał się do naczelnego komisarza policyi, do biura głównego, celem podpisania protokółu o napadzie, którego pan byłeś ofiarą i dał swój adres w Paryżu.
— Gdzież jest biuro centralne?
— Przy ulicy Złotników pod Nr 13.
— Będę więc tam za godzinę.
Lekarz podskoczył.
— Za godzinę! — powtórzył z wyrazem osłupienia.
— Tak jest, panie.
— Ależ, kochane dziecię, o tem nawet myśleć nie można. Rana twoja, jakkolwiek nie jest ciężka, wymaga zupełnego spoczynku.
— Spoczynku, doktorze! — odparł gwałtownie młodzieniec. — Ja miałbym. odpoczywać, gdy tam mnie czekają we łzach, dręczeni śmiertelnym niepokojem! Ten spoczynek byłby dla mnie konaniem! Onby mnie zabił! Ja mam wolę, mam silę.... Dziś jeszcze wyjeżdżam do Paryża.
— Dzisiaj byłoby to dla pana niepodobieństwem — odpowiedział oficer policyjny.
— Niepodobieństwem!
— Tak jest.
— Dla czego?
— Bo dziś już późno i trzeba czasu na udanie się do Brukselli, zkąd pociąg do Paryża odchodzi o godzinie drugiej minucie piątej. Jest to materyalne niepodobieństwo.
— Zgoda... Jutro więc wyjeżdżam pierwszym pociągiem, ale dziś nocować będę w Brukselli. Doktorze, czy się zobaczymy przed odjazdem?
— I owszem i w chwili wyjazdu dobrze pana opatrzę...
Lekarz, oficer policyjny i sierżant odeszli.
Paweł wstał.
Energia jego woli pozwoliła mu walczyć przeciw osłabieniu fizycznemu, będącemu skutkiem upływu krwi.
Posiliwszy się lekko w „Hotelu Wielkiego Placu“, udał się do centralnego biura pólicyi, gdzie złożył ostateczne objaśnienia, podpisał protokół i zostawił swój adres w Paryżu.
O siódmej jadł obiad z lekarzem.
O dziewiątej wyjeżdżał do Brukselli, gdzie nocował, czekając na pierwszy pociąg poranny, który go miał zawieźć napowrót do ojczyzny.
Jak wiemy, pociąg ten wychodził o dziewiątej minut trzy.
∗
∗ ∗ |
Leopold Lantier powtórnie puścił się w drogę do Port-Créteil, w dzień później po dacie, w której widzieliśmy go najmującego domek.
Punkt o dwunastej stanął u oberżysty upoważnionego do wynajęcia.
Krewny Paskala tak samo jak za pierwszym razem miał ubiór zamożnego obywatela miejskiego i perukę szpakowatą, doskonale zrobioną, która go czyniła starszym, i zupełnie niepodobnym do poznania.
— Jak pan widzisz, jestem słowny... — rzekł wchodząc.
— Widzę... Czekałem na pana.
— Widziałeś się pan z właścicielem?
— Tak jest... Kontrakt jest gotów i podpisany... Weźmiesz pan jeden egzemplarz, podpiszesz drugi, zapłacisz za pół roku komorne, i za rok podatki, a ja panu oddam klucze.
— Bardzo dobrze...
Były więzień podpisał, zapłacił pieniądze i otrzymał klucze...
— Teraz — rzekł — obejrzę dom, który będzie mojem mieszkaniem.
— Czy pan chcesz abym z panem poszedł?
— Nie fatyguj się pan... Znam drogę i nie zbłądzę...
I Leopold udał się pod Nr. 37 przy ulicy Przylądka.
Ujrzawszy się w domu wynajętym przez siebie, otworzył okiennice i drobiazgowo obejrzał wszystkie pokoje.
Zeszedł do suteren, które także zrewidował z wielką uwagą.
W kuchni zrewidował szuflady kredensu białego niemalowanego, i znalazł w nich wiele nożów.
Jeden z nich, zwany pospolicie nożem rzeźnickim, wydawał się mało używanym.
— Koniec jego był ostry; ostrze grube i silne, świeżo wyszlifowane, cięło jak szabla turecka.
Obejrzawszy nóż ze szczególną uwagą, Leopold włożył go napowrót w szufladę i prowadził dalej swoje badania.
Przyległy kuchni skład był pełen drzewa suchego do kominków.
— Opał! — szepnął z dziwnym uśmiechem. — Wystarczy na opalenie wszystkich pokojów w dniu baliku, jaki zamierzam wyprawić.
Leopold ukończył przegląd, zamknął okiennice i drzwi, a potem czyniąc wielki krąg przez most Creteil, powrócił na drogę żelazną w Saint-Maur-les-Fossés.