Zemsta za zemstę/Tom pierwszy/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom pierwszy
Część pierwsza
Rozdział XI
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.

Renata drżała.
Paulina półgłosem przeczytała następujące wyrazy:

„Pani“

— „W imię nieba, w imię mojéj żony i moich biednych małych dzieci, których nie widziałem od dwóch lat, nie odmawiaj mi pomocy...
„Nie jestem złodziejem, lecz biednym ojcem rodziny niesłusznie skazanym.
„Jedynym moim występkiem, — jeżeli czyn taki można nazwać tém mianem, — jest pochwycenie bochenka chleba dla moich drogich dzieci upadających z wycieńczenia, któreby dziś już nie żyły, gdyby miłosierdzie publiczne nie przyszło im z pomocą.
„Dowiedziałem się, że moja żona jest ciężko chora i postanowiłem uciec, aby ją ujrzeć po raz ostatni.
„Jesteś młoda, masz dobre serce, nie odmówisz mi swojej pomocy, bez któréj się obejść nie mogę.
„Przysięgam, że żadnego podejrzenia być nie może co udziału, jaki pani przyjmiesz w mojém „oswobodzeniu, a ocalisz mnie od rozpaczy i samobójstwa, gdyż postanowiłem umrzéć, gdybym nie odzyskał wolności“...

Na tém się kończył list podpisany zmyśloném nazwiskiem: Paweł Pelissier.
Paulina czytała dosyć głośno, aby być słyszaną przez Renatę, nieprzytomną z przestrachu.
— Ach! — rzekła ukończywszy czytanie, — ja ci dobrze mówiłam, że ten człowiek zasługuje zupełnie na nasze współczucie, na nasze się nim zajęcie... Skazany za porwanie bochenka chleba, którego potrzebowała jego rodzina!... to okropne!... to szkaradne! — O! sędziowie są bardzo okrutni!
— Co począć? — szepnęła Renata.
— Słyszałaś com czytała?
— Tak... ten nieszczęśliwy gotuje się do ucieczki...
— Chce ujrzéć konającą żonę... Zabije się, jeżeli jéj nie zobaczy!... Czyż mamy pozwolić temu nieszczęśliwemu.na samobójstwo?
— Nie, jeżeli to jest w naszéj mocy, ale co czynić?....
— Pośpieszyć mu z pomocą, o którą błaga... — Czyż nam służy prawo wahać się?... Czy ty się wahasz?
— Ja się nie waham, lecz myślę o następstwach jakie mogą dla nas wyniknąć... — Gdy jego ucieczka zostanie odkrytą, zostaniemy oskarżone o wspólnictwo z nim...
— Nie, bo w swoim liście powiada: — Przysięgam, że żądnego podejrzenia być nie może co do udziału, jaki pani przyjmiesz w mojém oswobodzeniu! — Czytaj sama... A zresztą nie wiemy co on zamyśla i czego ód nas żąda...
— Więc go zapytaj...
Paulina, zbliżyła się do okna.
Lantier czekał ze straszliwym niepokojem.
Gdy ujrzał, że dziewczę się znowu ukazało, domyślił się, że wszystko szło dobrze.
— Jakiego sposobu myślisz pan użyć? — zapytała Paulina.
— Dokończę przepiłowania téj kraty... odpowiedział; — zwiążę silnie prześcieradła i podam jeden koniec pani abyś go mocno przywiązała do futryny okna, a resztę biorę na siebie.
— Więc spiesz się pan... dopomożem ci...
— Będę mógł działać dopiero za kilka godzin... Zagaś pani światło... — Zamknij pani okno, pozostawiając żaluzye otworem; gdy pani usłyszy brzęk kamyka o szyby, to będzie znak, że chwilą, działania nadeszła...
— Będziemy czekały... — odpowiedziała Paulina.
Zagasiła lampę i zamknęła okno lecz żaluzye zostawiła otwarte.
Renata zmiąwszy list więźnia machinalnie włożyła go do kieszeni.
Lantier wziął się znowu do roboty.
Nadzieja blizkiéj wolności podwoiła jego odwagę.
O dziesiątéj krata od spodu była przecięta.
Pozostawało już tylko przepiłować część górną, aby ją wyjąć i zrobić otwór.
Przysunąwszy łóżko do okna, aby. mu było wygodniéj, zaczął na nowo pracę.
Około północy znowu przestał.
Była to chwila, w której znowu rond obchodził i przeszedł, nie domyślając się, tak jak za pierwszym razem, że w więzieniu się działo coś niezwykłego.
O drugiej Lantier ukończył.
Wyjął przepiłowaną kratę, postawił łóżko na swojém miejscu, zdjął prześcieradła, skręcił je i związał za dwa końce.
— Więcéj niż sześć metrów — szepnął — a odległość mego okna od okna pensyonatu, jest mniéj jak pięć metrów. — Aby tylko mała przywiązała silnie, to wszystko czego potrzeba... Zresztą już sobie dam radę. — No! już czas... Idzie mi o to, aby przededniem dostać się daleko za miasto.
Lantier wydobył z kieszeni mały kamyczek i lekko rzucił w przeciwległe okno.
Krystaliczny dźwięk się odezwał i kamyk upadł na ulicę. Nie potrzebujemy mówić, że ani Paulina ani Renata nie kładły się do łóżka.
Paulina pobiegła do okna, które otworzyła.
— Jestem gotów... — rzekł więzień.
— Cóż trzeba zrobić?
— Jeden koniec nici, która była przy moim liści jest w waszym pokoju?
— Jest.
— Drugi jest w moim... — przywiążę do niego koniec prześcieradła i pociągniesz je pani zwolna do siebie...
— Dobrze... czekam...
Nić była trwała i mocna. — Lantier przywiązał ją do rogu prześcieradła.
— Ciągnij pani... — rzekł — powoli... beż szarpania...
Paulina usłuchała.
Za chwilę potém prześcieradła skręcone w sznur szły od jednego okna do drugiego.
— Teraz, — rzekł więzień — przywiąż je pani do futryny, lecz jak można najsilniéj, gdyż one muszą utrzymać cały mój ciężar. — W imię ludzkości, spiesz się pani, błagam cię!....
— Renato, — rzekła Paulina — pójdź mi pomagać.
Blondynka się przybliżyła. — Była ona blada jak marmur i bliższa śmierci niż życia, co jéj jednak nie przeszkadzało przyłożyć rękę do dzieła w milczeniu.
Koniec prześcieradła został silnie uwiązany do futryny; dziewczęta zrobiły trzy węzły, które zacisnęły ze wszystkiéj swojéj mocy.
— On przyjdzie tu? — wyjąkała Renata, której zęby dzwoniły.
— Rozumie się, ale to cię niepowinno niepokoić... — odpowiedziała Paulina. — Ten biedak nie życzy nam nic złego, owszem przeciwnie, a my pełnimy dobry uczynek.
— Czy już koniec? — zapytał Lantier.
— Już.
— Przywiązana mocno?
— Zaręczam.
— Więc usuńcie się panienki na stronę i niczém się nie niepokójcie.
Paulina i Renata cofnęły się w głąb pokoju.
W téj chwili obadwa ich serca uderzały jednakowo.
Lantier wspiął się aż do miejsca, w którém wypiłowana krata tworzyła otwór i wysunął się na zewnątrz.
Okno więzienia miało dosyć szeroki kamienny parapet, na którym usiadł.
Lewą ręką trzymał się za pozostałą w całości kratę, — prawą zaś ujął za koniec związanych prześcieradeł, który wziął pomiędzy swe chude, nerwowe lędźwie.
I wtedy opuszczając swój punkt oparcia a chwytając prześcieradło drugą ręką rzucił się w próżnię ściskając kolana i wystawiwszy nogi naprzód.
Prześcieradła wytężyły się pod ciężarem ciała i zakreśliły silny łuk a nogi zbiega uderzyły o mur domu szkolnego.
Wstrząśnienie było okropne lecz Lantier nie puścił swojéj ochrony i przeczekawszy kilka sekund ogłuszenia, za pomocą siły rąk podniósł się ku oknu pokoju pensyonarek.
Wkrótce do niego dosięgnął, silnie się uchwycił futryny i ze zręcznością gimnastyka wskoczył do pokoju.
Paulina i Renata wydały krzyk przytłumiony.
— Milczenie, w imię nieba! — rzekł Lantier.
Szybko odwiązał prześcieradła, wyrzucił je na ulicę, zamknął żaluzyę a następnie okno i obracając się do dziewcząt, które zaledwie mógł dostrzedz w cieniu, złożył ręce i wyszeptał tonem mogącym wzruszyć najzatwardzialsze serca:
— O! bądźcie błogosławione, — niech wam Bóg wynagrodzi tak, jak ja go o to na klęczkach błagam. Dzięki wam, jestem wolny!!
— Wolny?... — powtórzyła Paulina. — Jeszcze nie. Trzeba ztąd wyjść.
— Po tém co już zrobiono, reszta jest drobnostką... i to zawsze dzięki wam...
— Czy teraz można zapalić światło?
— Tak jest pani, z zupełném bezpieczeństwem.
Paulina zapaliła świecę, któréj blask padł prosto na twarz Lantiera.
Widząc zbliska tę twarz wynędzniałą, te blade wychudłe policzki, te czarne oczy, w których błyszczał ponury ogień, Renata cofnęła się.
— Przestraszam panią... — mówił daléj zbieg smutnym głosem, — a jednak Bogiem się świadczę, że nie masz się pani czego mnie obawiać, że wdzięczność moja nie ma granic i że dla was oddałbym swoje życie...
— Ależ panie... — przerwała Renata.
— Odejdź pan śpiesznie... — rzekła Paulina. Nie jesteś pan tu bezpiecznym... Ktoś może nadejść na najmniejszy hałas.
— Wskażcie mi panie drogę.
— Zaprowadzę pana do ogrodu, ale będziesz pan musiał przeleźć przez mur wychodzący na ulicę, bo nie mam klucza od żadnych drzwi...
— Bądź pani pewną, że przelezę z łatwością...
— Czy masz pan pieniądze?
— Nie, ani grosza...
— A... to ubranie.
— Strój więzienny.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.