Zielony promień (Verne, tł. Szyller)/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Zielony promień
Podtytuł Opis Archipelagu Hebrydzkiego
Wydawca L. Szyller i Syn
Data wyd. 1898
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leopold Szyller
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XV.
Zwaliska na Jonie.



Tego dnia bracia Melwilowie z siostrzennicą i z obydwoma młodymi ludźmi wyszli z domu po śniadaniu. Na dworze była pogoda prześliczna: promienie słońca strzelając z obłoków, oświecały jaskrawem światłem już to zwaliska rozrzucone po wysepce we wszystkich kierunkach.
Droga była bardzo wesoła. Dobry humor braci Sam i Seb udzielił się całemu towarzystwu. Rozmawiano tedy, biegano tu i owdzie, zwiedzano zakątki i rozpraszano się po krzyżujących się ścieżkach w załomach skał.
Nagle monolit Mac Leona zwrócił ogólną uwagę. Był to obelisk przecudny, z granitu czerwonego, wysoki na czterdzieści stóp, tak, że panował nad całym traktem prowadzącym do Mea-Street i stanowił jedyną resztkę z trzystu sześćdziesięciu krzyżów jakie znajdowały się na wyspie w epoce reformacyi aż do wieku XVI.
Olivier Sinclair bardzo naturalnie postanowił zeszkicować monolit w swoim albumie, jakoż zasiadł zaraz do roboty, a w około niego zgrupowało się całe towarzystwo.
Nagle, po upływie niejakiego czasu, zdawało się wszystkim, że w pewnem oddaleniu zarysowała się postać jakiegoś człowieka, który z trudnością wdzierał się na skałę.
— Doskonale, odezwał się Olivier, cóż to sprowadziło tego intruza? Gdyby przynajmniej włożył na siebie sukni mnicha, nie odrzynałby się tak rażąco od krajobrazu, a nawet umieściłbym go jako pendant w moim szkicu.
— To zwykły podróżny, który przychodzi rozwiać nasze uroki, panie Sinclair, odrzekła miss Campbell.
Miss Campbell niezmiernie rozgniewana tem dziwnem znalezieniem się młodego geologa podeszła ku niemu.
— Co to pan robisz? pyta.
— Wszak widzisz miss Campbell, odpowiedział Arystobulus Ursiclos, zamierzając się młotem, staram się odłamać kawałek granitu z obeliska.
— Zdaje mi się, że czasy obrazoburstwa już dawno przeminęły.
— Nie jestem wcale obrazoburcą — odparł Aristobulus Ursiclos; przeciwnie jestem tylko geologiem, i jako taki, pragnę zbadać naturę tego kamienia.
Ostatnie uderzenie młotem odłupało spory kawałek granitu. Aristobulus podniósł go, a uzbrojony lupą zaczął mu się bacznie przypatrywać.
— Zupełnie to samo myślałem, rzekł. Oto granit czerwony, ścisły nadzwyczajnie, nadzwyczaj twardy i z przełomem ziarnistym, jaki najczęściej znajduje się na wyspach Nonnes, podobny w zupełności do granitu używanego do budowy w wieku dwunastym. Z niego to właśnie zbudowaną została katedra na wyspie Jona.
Miss Campbell powróciła do pracującego malarza, po ukończeniu jego szkicu, wszyscy zwrócili się do dziedzińca osaczającego dokoła gmach katedry.
Budowla ta była podwójną, złożoną z dwóch połączonych ze sobą świątyń, której ściany silne jak mury fortecy, pilastry potężne jak złomy skaliste, opierały się dzielnie zmianom tutejszego klimatu.
Przez jakiś czas zwiedzający przechadzali się po pierwszej świątyni, która jest rzymską co do stylu ze względu na szczyty sklepienia i załomy arkad, potem przeszli do drugiej, zbudowanej w stylu gotyckim z XII wieku, tworzącej nawę i przedsień pierwszej.
W chwil kilka później odezwały się czyjeś kroki, był to także Aristobulus Ursiclos, który na podobieństwo Comandora z salonów don Juana, przechadzał się po bryłach kamiennych zalegających katedry.
Chodząc mruczał dość głośno:
— Sto sześćdziesiąt stóp od zachodu, przyczem liczbę tę notował w swoim pugilaresie, następnie mierząc krokami, przebył drugą część świątyni.
— A! to pan: panie Ursiclos, rzekła miss Campbell, na przemiany jesteś pan to mineralogiem, to geometrą.
— A siedemdziesiąt stóp w przekątni, dodał Aristobulus Ursiclos, nie zważając na zapytanie miss Campbell.
— I wieleż cali? zapytał Olivier Sinclair.
Aristobulus Ursiclos spojrzał na malarza takim wzrokiem, jakby w tym młodzieńcu widział człowieka nie znającego się zgoła na niczem i nie raczył nawet odpowiedzieć.
Turyści po zwiedzeniu całej katedry, przeszli następnie do znajdującej się obok kaplicy. Tutaj we wschodniej jej części, wznosi się posąg kobiety, ostatniej opatki tutejszej chrześcijańskiej gminy. Miss Campbell zachwycona delikatnością i artystycznością roboty, zawołała:
— Podobna do Madonny Syxtyńskiej Rafaela, ma nawet śmiejące się oczy.
— Gdzie miss Campbell zauważyła ten wyraz śmiejących się oczów. Jest to błąd ogólnie popełniany. Lecz miss Campbell nie słuchała dalej i w towarzystwie Sinclaira opuściła klasztor. Poszła ku cmentarzowi Jony, ku miejscu noszącemu nazwę Roca-Obena dlatego że tam był pochowany św. Kolumban. Nad mogiłą tego świętego zbudowano kaplicę, której ruiny wznoszą się nad wszystkiemi pomnikami cmentarza. Sam cmentarz zajmuje niewielki plac z mnóstwem nagrobków budzących dużo zajęcia. Na tym cmentarzu spoczywa 48 królów szkockich, między którymi znajduje się król Duncan, znany całemu światu dzięki tragedyi Szekspira „Macheth“; ośmiu vice-królów hebrydzkich, czterech vice-królów irlandzkich i jeden król francuski którego imię zatarło się w głębokiej starożytności. Plac ten otoczony jest żelazną kratą. Na jednych granitowych nagrobkach zamiast upiększeń mieszczą się figury geometryczne, na innych wyobrażone są postaci królów celtyckich w naturalnej wielkości, czyniące wrażenie rozciągniętych całunów.
Ileż wspomnień wiąże się z tym cmentarzem! I czyż nie do niego odnosi się smętny wiersz Ossyana gdzie jest mowa o starożytnych, historycznych pomnikach: „Cudzoziemcze! Ty co stąpasz po ziemi, w której wnętrzu spoczywają bohaterzy. Zaśpiewaj sławę tych wielkich zmarłych, a eteryczne ich cienie zgromadzą się około ciebie“.
Miss Campbell i jej towarzysze z zamyśleniem patrzali na ten cmentarz a w wyobraźni ich stanęli jak żywi ci potomkowie lorda — władcy wysp Angus-Og, brata po mieczu Roberta Brusa, bohatera który walczył za niezwisłość ojczyzny.
— Z przyjemnością przyszłabym tu raz jeszcze wieczorem, — powiedziała miss Campbell: — mnie się zdaje, że w tę porę tem łacniej przywołać na pamięć wszystkie wspomnienia związane z temi mogiłami. Zobaczę jak poniosą ciało nieszczęśliwego Duncana, usłyszę mowę wypowiedzianą przed spuszczeniem go do ziemi poświęconej przez jego przodków.
— Niezawodnie miss Cambell, pani masz zupełną słuszność, myślę, że duchy nie omieszkają ukazać się pani.
— Jakto, czy to być może? pani wierzysz w duchy? — zawołał Arystobulus Ursiclos.
— Niewątpliwie, że w to wierzę jak przystało na prawdziwą szkotkę, — odpowiedziała miss Campbell.
— Przecież pani powinna wiedzieć, że upiory istnieją tylko w wyobraźni a i to także, że w świecie nic nadnaturalnego niema.
— A jeśli spodoba mi się wierzyć w demonów, w walkyrye, owe straszne dziewice, które zabierają wojowników z pola walki i wreszcie w te dobre wróżki które opiewane zostały przez naszego wielkiego poetę, Burnsa.
Wiersze jego nigdy nie zaginą z pamięci prawdziwego syna gór. „W noc tę powiewne boginki tańczyć będą na Kassim Dawnos, albo lekką stopą zaczną muskać skały i ruczaje“.
— Nie, to być nie może, żebyście wierzyli w baśnie starych bardów, które mogły być tylko płodami rozwichrzonego mózgu.
— Ależ panie Ursiklosie — zawołał Sam Melwill, uczuwszy się dotkniętym słowami młodego uczonego. — Nie obrażaj naszych przodków którzy opiewali naszą starą Szkocyę.
— Posłuchajno pan ich pieśni — dodał Seb i zaczął cytować swego ulubionego poetę! — „Miłuję pieśni bardów! Nie przestanę słuchać opowieści o dobrej przeszłości; one są dla mnie tem samem, co cisza pierwszych godzin poranku i co świeża rosa obmywająca zielone pagórki“....
— „Gdy słońce pieści je swojemi ostatnimi promieniami a jezioro błękitne drzemie spokojnie na dnie doliny“ dokończył Sam.
— Bracia uniesieni poezyą Ossyana, pewno nieprędkoby umilkli, gdyby im nie przerwał raptem Arystobulus Ursiklos.
— Panowie, czy widzieliście kiedy ucieleśnionemi te marzenia, które z takim entuzyazmem opiewacie w wierszach. Pewno że nie. Czy nie prawda? A czy można je widzieć? także nie! Czyż nie tak?
Na to miss Campbell odrzekła z zapałem:
— Górale widzą bardzo często duchy i widziadła; one posuwają się po śliskich skałach, fruwają nad powierzchnią jezior, chłodzą się w hebrydzkich wodach bawią się wśród śnieżystych burz naszej zimy; wreszcie i „Zielony promień“ który ja chcę zobaczyć, dla czego nie mógłby być naprzykład szarfą jakiej walkiryi której szata z krańca horyzontu zapada do wód oceanu?
— Pani zupełnie jesteś w błędzie! — zawołał na to Arystobul Ursiklos. — Zaraz pani powiem jak się rzecz ma z waszym „Zielonym promieniem“.
— Nie trzeba! nie trzeba! proszę, nie mów pan o tem! wołała miss Campbell, — ja nie chcę tego wiedzieć!
— Nie, pani musisz się o tem dowiedzieć, miss Campbell! Ten promień, który słońce rzuca w ostatnim momencie zachodu, dla tego tylko bywa zielonym, że, przechodząc przez cienką warstwę wody, nabiera zielonej barwy...
— Bądź pan cicho, panie Ursiklos, nie chcę pana słuchać. — Ursiklos niezmieszany prawił dalej.
— Ten promień nie wygląda czerwono jak tarcza tylko co zapadłego słońca, pomimo wrażenia, które oko otrzymało a to dzięki temu, że kolor zielony jest dopełnieniem czerwonego.
— Ach panie, pańskie objaśniania praw fizyki...
— Moje objaśnienia są zupełnie zgodne z prawami fizyki — powiedział stanowczo Arystobulus. — Ja myślę nawet napisać artykuł na ten temat.
— Panie Ursiklosie — wmieszał się do rozmowy Olivier Sinclair — ja nie wątpię, że artykuł o „Zielonym promieniu“ będzie bardzo zajmujący, lecz pozwól pan przedstawić sobie bardziej zajmujące tematy!
— Jaki mianowicie? — zapytał Ursiklos Oliviera.
— Pan pewno już wiesz, że niektórzy uczeni dawno już pracowali nad żywotną kwestyą: jaki wpływ wywierają ogony rybie na kołysanie się morza.
— Więc co?
— Jest jeszcze nowy temat nie opracowany, który chciałem panu zarekomendować: wpływ wiatraków na tworzenie się burz....




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Leopold Szyller.