Łowy królewskie/Tom I/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Łowy królewskie |
Wydawca | Adolf Krethlow |
Data wyd. | 1851-1954 |
Druk | Adolf Krethlow |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józef Bliziński, Aleksander Chodecki |
Tytuł orygin. | Les Chevaliers du firmament |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nieboszczyk hrabia de Caslelmelhor, Jan de Vasconcellos y Souza, był silną podporą domu Braganckiego, podczas wypadków 1640 roku. W epoce téj, hrabia był jedynym przyjacielem księcia Jana, który po wstąpieniu na tron łaskami go obsypał.
Po przyjściu na świat Donny Katarzyny Portugalskiej, hrabinę Castelmelhor mianowano ochmistrzynią nowo-narodzonéj. Hrabina czuwała nad wychowaniem księżnej aż do chwili jéj odjazdu do Anglji. Pomimo jednak tych wszystkich związków, jakie łączyły króla z domem de Souza — w roku 1652, to jest na dziesięć lat przed epoką rozpoczęcia się naszego opowiadania — hrabia de Castelmelhor nagle wyjechał z Lizbony, i osiadł z dwoma synami w zamku Vasconcellos, w Estremadurze. Donna Ximena na usilne prośby królowéj, która była jéj najszczerszą przyjaciółką, nie udała się za mężem, lecz pozostała przy Katarzynie de Braganza.
Nagły wyjazd hrabiego, długo służył za przedmiot do rozmowy dworzanom, nic do czynienia niemającym. Niektórzy głosili, że hrabia rozgniewał się na króla Jana za to, iż król dać mu nie chciał księztwa Cadaval, bezdziedzicznego po śmierci ostatniego księcia nazwiskiem Nuno Alvarez Pereira; który-to postępek tém niesprawiedliwszym zdawał się, że hrabia de Castelmelhor, oprócz osobistych zasług, miał prawo do księztwa Cadaval przez żonę swoja, z domu Pereira pochodząca. Inni utrzymywali znowu, że infant Alfons (teraźniejszy król) ciężko obraził starszego syna Souzy, w obec licznego zgromadzenia — i że go potém przeprosić się wzbraniał. I ci i tamci mylili się. Sam król ofiarował hrabiemu księztwo Cadaval; lecz hrabia, typ szlachetności i wspaniałomyślności rycerskiéj, odpowiedział, że księztwo dziedziczyć teraz powinna jedyna po zmarłym księciu pozostała córka, która książęcą mytrę przekaże wybranemu przez się małżonkowi; że zatém nie myśli obdzierać sieroty, któréj został opiekunem.
Co się tycze drugiego powodu, ten także nie mógł być przyczyną odjazdu; każdemu bowiem wiadomém było, że infant Alfons obraza wszystkich, i że na nieszczęście, nie należy do liczby tych ludzi, od których można-by żądać zadosyć uczynienia za ich postępki.
Ważniejszy musiał być przeto powód, skoro taki człowiek jak hrabia, usunął się od spraw państwa i opuścił dwór, na którym wszyscy kochali go i poważali. Powodem tym była nienawiść jego ku Anglji, i głęboka znajomość chytréj polityki jéj rządu.
W saméj rzeczy, zaledwie król Jan zasiadł na tronie przodków, natychmiast dwór Londyński przysłał posła do Lizbony i starał się przyjąć udział w sprawach Portugalskich. Cromwell rządził natenczas Anglją, pod imieniem protektora. Ten zręczny władzca, Anglik w duszy, instynktownie trzymał się polityki swoich poprzedników — wszystko grabić by jak najwięcéj przedawać można — oto było jego zadanie.
Zasiadłszy na miejscu nieszczęśliwego Karola I, Cromwel pomimowolnie był posłusznym wymaganiom chytréj polityki, którą Anglicy, ów naród handlujący, od wieków króli swych uciskają. Król Jan, olśniony złudnemi ofiarami Cromwela, natychmiast je przyjął, nie zważając na prośby hrabiego de Castelmelhor i innych rozsądnych doradzców. Jan wszedł z Anglją w handlowe stosunki, które na pozór korzystnemi się wydawały, w rzeczywistości zaś rujnowały państwo. Hrabia wszelkiemi środkami starał się zapobiedz temu; nawet w obec całéj rady protestował przeciw działaniom angielskiego poselstwa. Lecz wszystko było napróżno. Nie chcąc więc zatwierdzać niejako swoją obecnością, zawartego przez państwo traktatu — traktatu, który uważał nietylko za hańbiący, ale i niszczący Portugalię, hrabia wyjechał z Lizbony przed jego podpisaniem i już od tego czasu nie pokazywał się na Dworze.
Poślubiwszy Donnę Ximene Pereira, hrabia miał z nią bliźnięta: Ludwika i Simona de Souza. Już wiemy, że ci dwaj bracia z powierzchowności byli bardzo do siebie podobni: obydwaj byli przystojni i szlachetnego oblicza. Pod względem moralnym, Ludwik byłto młodzieniec poważny, pilny, lecz skryty. Simon przeciwnie był żywym, nawet lekkomyślnym. Po upływie lat kilku, oba charaktery wyrobiły się. Z lekkomyślności Simona pozostały tylko męzka szczerość i nieograniczona wspaniałomyślność; tymczasem skryty, chytry, i samolubny Ludwik, powabną powierzchownością odziewał wcale nieszlachetną duszę.
Bracia kochali się nawzajem, to jest Simon był czule przywiązany do Ludwika; a Ludwik z przyzwyczajenia, czy tez inném powodowany uczuciem, nie traktował brata tą nienawiścią, jaką pałał ku wszystkim, czyto równym czy też wyższym od siebie.
Nareszcie jedno zdarzenie, zupełnie wyrugowało z serca starszego Souzy, bratnią przyjaźń; wcale jednak nie oziębiło uczuć Simona.
Dwa lata przed wypadkiem, który opowiedzieliśmy w poprzednich rozdziałach, Donna Ximena hrabina de Castelmelhor opuściła Dwór Lizboński, gdzie jéj obecność była już niepotrzebną, i przyjechała do swego męża do zamku Vasconcellos, przywożąc ze sobą wychowankę swą Inez de Cadaval.
Inez, jak już wiémy, była piękną, a rozum jéj wdzięki nawet przewyższał. Obaj bracia zobaczywszy, pokochali ją, i obydwaj, dla zupełnie różnych przyczyn, wcale się przed sobą ze swych uczuć nie wywnętrzyli. Skromny Simon sądził, iż zbezcześci świętość swych uczuć, jeżeli się komu z nich zwierzy; Ludwik, odgadnąwszy tajemnicę brata a chcąc go uprzedzić, chciał oddalić wszelką — myśl o współzawodnictwie, by tym sposobem, swych czynów zazdrością i interesem nie nacechować.
Rachuby te jednak omyliły go. Donna Inez pokochała Simona, i uroczyście zaręczoną mu została w kaplicy Vasconcellos. Od téj chwili w sercu Ludwika tajemna dla brata zawrzala nienawiść. Powodzenie Simona nietylko wydzierało mu ukochaną przezeń kobiétę, lecz i ogromne bogactwa. Ludwik nie mógł tego przebaczyć bratu. Zwyciężony, nietracący jednak nadziei — bo małżeństwo jeszcze zawarte nie zostało — Ludwik swe myśli na siebie samego skierował, a bogactw i dostojeństw żądny, za jedyny je teraz cel uważał: i postanowił znaleźć najkrótszą drogę do osiągnięcia władzy.
Stary hrabia niknął widocznie. Szybko zbliżała się chwila, w któréj obaj bracia będą mogli wybrać sobie i stanowisko i rolę na świecie. Dotychczas wola starego hrabiego de Souza więziła ich w zamku Vasconcellos; lecz ze śmiercią hrabiego ginęła i władza, coby ich tam dłużéj zatrzymywać mogła.
Ludwik wiedział o t rm; zgodnie też z tą myślą postępował. Mając ciągłe za dworem stosunki, wszelkich tam wydarzonych wypadków był świadom.
— Kto się może poszczycić podobném jak moje nazwiskiem — myślał Ludwik — kto tyle co ja posiada zręczności, przebiegłości, i zarazem z najdrobniejszych wypadków tak dobrze korzystać umie — ten może bardzo wysokie zająć stanowisko, a jeszcze przy takim jak Alfons VI księciu.
Jedyną dlań przeszkodą w osiągnięciu władzy był Conti ten wyrostek z gminu, którego już los, to wreszcie kaprys słabego króla, do tak wysokich wyniosły godności. Ludwik długo myślał, jaką względem niego przyjąć pozycję? Czy mu niewolniczo ulegać, czy téź otwartą z nim rozpocząć walkę? Lecz zdradziecki Ludwika charakter podał mu najlepsze na to zapytanie odpowiedz: postanowił oszukać Conti’ego.
Nieszczęście mieć chciało, że nie długo na ziszczenie swych zamiarów czekał. Hrabia jęczał złożony ciężką chorobą; wkrótce następny wypadek rozwiązanie przyśpieszył.
Pewnéj nocy, straszne krzyki, obydwóch braci zbudziły.
— Hrabia umiera! — rozlegało się po zamku.
Ludwik i Simon pobiegli do pokoju ojca.
Hrabia wstał z łoza i siedział w starożytném krześle herbami domu Souza ozdobioném; podanie mówiło: że w tém krześle umierali wszyscy przodkowie znakomitego rodu Souza, poczynając od Hiszpana Ruy de Souza, przybyłego z Kastylji za panowania króla Pelaga.
Hrabia był blady ową bladością śmierć zapowiadającą. Hrabina klęcząc obok męża, płakała i modliła się; kapelan zamkowy czytał modlitwę za konających. Bracia uklękli między służącymi, a gdy kapelan domówił modlitwę, zbliżyli się do ojca. Zdawało się, iż obecność dzieci ożywiła starca, iskra życia błysnęła z jego zamglonych oczu.
— Zegnam cię! — rzekł starzec do żony. — Mam nadzieję, iż jeszcze przed śmiercią, Bóg doda mi siły do spełnienia koniecznego obowiązku; niezadługo rozstać się musiemy.
Donna Ximena chciała coś zarzucić.
— Musiemy się rozstać; moje chwile już są policzone. Zegnam cię. Obyś była szczęśliwą w tém i w przyszłém życiu, tak jak na to zasługujesz!
Hrabina ucałowała zlodowaciałą rękę męża, i zwolna wyszła. Na jéj znak słudzy także opuścili pokój.
— Mój ojcze — rzekł hrabia do kapelana — wkrótce powrócisz do mnie; każę cię zawołać przed skonem. A teraz pozostaw nas samych.
Gdy ksiądz oddalił się, stary Souza pozostał sam-na-sam ze swemi dziećmi, u nóg jego klęczącemi. Starzec w każdym z osobna badawcze zagłębił spojrzenie, jak gdyby zbliżająca się śmierć usposobiała go do czytania w ich sercach, — Bądź ostrożnym! — rzekł do Simona.
— Bądź odważnym! — rzekł do Ludwika.
Potém zamknął oczy, a zebrawszy myśli tak daléj mówić zaczął:
— Jesteście młodzi; macie przed sobą obszerne pole! Pozostawiam wam nazwisko Souza nieskalane; jakiem mi go i mój ojciec zostawił. Gdyby który z was kiedykolwiek zniesławił go... Lecz nie! to niepodobna!.. Przed dziesięciu laty opuściłem Dwór, myśląc, iż nie mogę tam pozostać, bez skalania honoru. Być może, iż niesłusznie wtedy postąpiłem. Obowiązkiem obywatela jest pracować ciągle, chociażby przekonany był, iż ta jego praca jest bezużyteczną. Moje dzieci, naprawcie mój błąd jeżelim go popełnił. Portugalja znajduje się w niebezpieczeństwie-, potrzebuje ona pomocy wszystkich swych dzieci. Jedzcie do stolicy. Mówią iż podły służalec jest tam silniejszym od wszystkich magnatów. Człowiek ten korzysta ze słabości króla. Zamordujcie niegodnego faworyta; lecz ocalcie króla... króla! czy słyszycie? Cokolwiek by się stało, cierpcie za niego, umrzyjcie za niego!
Głos starca dźwięczał jak za lat jego młodości. Oczy pałały jakimś dziwnym ogniem. Wyprostował się na starożytném krześle z którego jego przodkowie swą ostatnią wolę rodzinie głosili; bo członkowie rodziny Souza nie na łożu konali: i jeśli nie ginęli na polu bitwy, to dowlekłszy się do tego krzesła podaniem uświęconego, w nim śmierć znachodzili. Synowie ze łzami w oczach, szlachetnych słów ojca słuchali. Ludwik czuł, iż wszystko dobre w jego krwi płynące do piersi mu się rzucało. Simon naprzód już przysięgał sobie w duszy; iż wypełni wolę ojca.
Hrabia tak kończył:
— Między zdrajcami znajdzie się taki co powie wam: „Jestem silnym! Pomagaj mi, a podzielę się z tobą mą władzą!“ Nie wierz im Don Ludwiku. Fałszywi mędrkowie pojawią się i rzekną: „Król jest słabego umysłu; dla szczęścia dla sławy Porlugalji, wybierzmy innego, godniejszego tronu.” Simonie, jesteś szczerze przywiązanym do swojéj ojczyzny, nie słuchaj tych rad zdradzieckich. Bądźcie obydwaj wiernymi, szlachetnymi, niewzruszonymi: nosicie nazwisko Souza. Hrabio de Castelmelhor (Ludwik zadrżał i powstał), i ty, Don Simonie de Vasconcellos, połóżcie ręce na mojém sercu, które za kilka chwil bić przestanie, i przysięgnijcie mi, że uwolnicie Alfonsa VI od otaczających go zdrajców.
— Przysięgamy! — jednogłośnie zawołali bracia.
— Przysięgnijcie mi także, iż będziecie strzedz króla, bronić go, choćby z narażeniem własnego życia...
— Przysięgam! — wyjąkał Don Ludwik słabym głosem.
— O gdyby Bóg, jak najprędzej podał mi sposobność wypełnienia twéj woli, ojcze! — zawołał z uniesieniem Simon. — Przysięgam więc, przysięgam!
— Błogosławię was, moje dzieci — szeptał starzec, którego głos nagle osłabł: jak gdyby śmierć tyle mu dała czasu, ile było potrzeba na spełnienie ostatniéj powinności.
— Ojcze!.. najdroższy ojcze! — jęczał Simon, całując ręce hrabiego.
— Zegnam cię, Simonie! — rzekł hrabia — ty będziesz szlachetnym. Zegnam cię Don Ludwiku! proszę Boga, abyś był szlachetnym... A teraz każcie zawołać do mnie kapelana: już ziemskie sprawy załatwiłem.
W pół godziny, stary hrabia żyć przestał. Wypełniając jego wolę, hrabina wdowa i dzieci, udali się w następnym miesiącu do Lizbony wraz z Donną Inez de Cadaval.
Wrażenie, jakie wywarł na Don Ludwiku widok umierającego ojca, nie było ani silném ani długotrwałém. Jeszcze tegoż samego dnia, w którym przybył do stolicy, Ludwik nie przedstawiwszy się pierwéj królowi, pojechał z odwiedzinami do Conti’ego, chcąc zgłębić charakter i zamiary tego człowieka. Hrabia de Castelmelhor z łatwością poznał, iż faworyt stara się wszelkiemi środkami przeciągnąć na swą stronę, starą i prawdziwą dziedziczną szlachtę. Serce jego silniéj uderzyło po odkryciu téj prawdy, która nagle pomnażała nadzieję osiągnięcia upragnionego celu, i podawała mu od piérwszego widzenia się z faworytem, środki do zawiązania z nim ściślejszych stosunków.