Łowy królewskie/Tom III/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Łowy królewskie |
Wydawca | Adolf Krethlow |
Data wyd. | 1851-1954 |
Druk | Adolf Krethlow |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józef Bliziński, Aleksander Chodecki |
Tytuł orygin. | Les Chevaliers du firmament |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazwisko don Simona Vasconcellos sprawiło różne wrażenie na cztérech osobach, siedzących w pokoju królowéj Izabelli.
Królowa uczula silne wewnętrzne wzburzenie; nie starała się go nawet ukryć, dla tego téż natychmiast odbiło się na twarzy. Infant zbladł, uczuł on drżenie, jakie sprawia w człowieku widok nieprzyjaciela. Marya i Gabryela, usłyszawszy to nazwisko, natychmiast się uspokoiły i na ich usta powrócił uśmiéch.
Przez ostatnie pięć lat Vasconcellos z pięknego młodzieńca stał się pięknym mężczyzną. Zresztą, był bardzo podobnym do brata swego, hrabiego Ludwika Castelmelhor.
Obydwaj bracia mieli też same talie, piękny wzrost, dumne spojrzenie.
Tylko w szlachetnéj twarzy Vasconcellos’a nie było tego fałszywego wyrazu, wątpliwego, nieokreślonego, który szpecił twarz jego brata. Oczy don Simona, w których smutek zagasił namiętność, i jego czyste czoło, świadczyły, że nie występne i samolubne myśli, sprowadziły na jego twarz tę zimną bladość.
Don Simon miał na sobie wspaniały kostjum. Idąc za portugalską modą, Vasconcellos ubierał się tylko w kolory, będące na jego herbowéj tarczy. Kostjum dodawał mu tyle podobieństwa do brata, iż królowa pomimowoli zarumieniła się, wspomniawszy straszny obrazę, wyrządzoną jéj przez hrabiego Castelmelhor.
Infant cofnął się kilka kroków wtył.
— Są do siebie podobni — myślał sobie don Pedro — twarzą i sercem... Chciałbym, żeby tak było... I tak jest zapewne!... Nie wiem którego z nich dwóch bardziéj nienawidzę!
Vasconcellos wolnemi kroki zbliżył się do królowej i nizko się skłonił. Infant dający baczenie na Izabellę, z gniéwem spostrzegł, iż królowa sama dobrowolnie podała swą rękę gościowi. Vasconcellos ucałował ją i podniósł głowę do góry.
— Jakiemu szczęśliwemu przypadkowi zawdzięczam twoje przybycie? — zapytała królowa.
— Moje odwiedziny nie przyniosą Waszéj Królewskiéj Mości wielkiego zadowolenia — odpowiedział Vasconcellos ze smutnym uśmiéchem. — Smutni nie mogą pocieszać zasmuconych. Z resztą, mam zupełnie inny obowiązek: bronie cię, królowo. Kiedy ci zagraża niebezpieczeństwo, na chwilę opuszczam swoje stanowisko, i spieszę na twoją obronę. Moje zjawienie się zawsze jest fatalném, ono zapowiada niebezpieczeństwo.
— Jakie niebezpieczeństwo zagraża królowéj? — zapytał infant, zbliżając się do rozmawiających.
— O! teraz jestem zupełnie zabezpieczona! — zawołała królowa. — Alboż ty, don Simonie, nie jesteś obok mnie, ty, mój ciągły obrońca?
— Dotychczas robiłem wszystko, co tylko mogło być w mojéj mocy — odpowiedział Vasconcellos.
Następnie, grzecznie ukłoniwszy się infantowi, dodał: Zresztą, Wasz a Wysokość możesz dobyć szpady na obronę królowéj, ponieważ niebezpieczeństwo nie grozi jéj ze strony don Alfonsa.
— A więc jest jakieś niebezpieczeństwo? zawołał infant. — Mów pan, jakie?
Zamkowy zegar uderzył raz, co w starożytnych zegarach było wskazówkę, iż za kilka chwil bić będzie godzinę.
— Już czas! już czas! — jęknął Vasconcellos.
Potém dodał, odpowiadając infantowi:
— Trzeba uratować królowę; przeciwko niéj uknuto niecny zamach... Zamach ten chcę wypełnić dzisiaj wieczór.
— Zamach!
— Czas jest drogi, nie mogę więc wyjaśniać szczegółów... Uspokój się Wasz a Wysokość! Już przedsięwzięto zaradcze środki... Odpowiadam za wszystko.
— Lecz czyby nie było lepiéj ratować się ucieczkę? — zapytał infant.
— Już zapóźno!
Ktoś silnie zasztukał do bramy zamkowéj.
W téj chwili zegar wybił ósmą.
— Literalnie wypełniają twoje rozkazy, milordzie — pomyślał sobie Yasconcellos —
przyjemnie jest miéć do czynienia z takim przeciwnikiem...
— Co, co? — zapytała królowa.
— Dwudziestu podłych ludzi przyszło cię porwać, królowo — odpowiedział Simon.
— Dwudziestu, mówisz! — zawołał infant. — Ich dwudziestu!... Ależ, jesteś albo szalonym, albo zdrajcą!
— Milcz! — rozkazująco powiedziała królowa.
Potém dodała, nie spuszczając oczu z Simona.
— Zupełnie ci zawierzam. Cokolwiekby się stało, oświadczam, że ty mnie nie zdradzasz.
Infant zaczął biegać po pokoju wielkiemi krokami.
— Dziękuję Waszéj Królewskiéj Mości — odpowiedział Vasconcellos.
Na schodach dały się słyszéć kroki i głosy dworzan, starających się kogoś wstrzymać.
Obie Francuzki strasznie się przelękły; stały blade i nieporuszone jak marmurowe posagi.
Królowa spojrzawszy na nie, rzekła:
— Idźcie, dzieci moje. Idźcie do kaplicy, tam będziecie bezpieczne.
Siostry wzięły się za ręce, i wbrew rozkazowi królowej, uklękły jéj u nóg.
— O! my za nic w świecie nie opuścimy cię w chwili niebezpieczeństwa — powiedziała Marya.
— Jesteśmy córkami szlachcica — dodała Gabryela, zmarszczywszy śliczne brwi — mamy zatém prawo umrzeć razem z tobę.
Królowa ucałowała obydwie.
Łoskot kroków szybko się przybliżał; już tłum wdarł się do sąsiedniego pokoju. Vasconcellos powiedziawszy królowéj, ażeby po, została na miejscu, sam zbliżył się ku drzwiom. Infant chciał za nim pośpieszyć.
— Pozostań Wasza Wysokość — rzekł Vasconcellos — zbliża się już chwila, w któréj cała Portugalia będzie liczyć na ciebie. Nie narażaj niepotrzebnie swego szacownego życia.
Simon jeszcze nie skończył, kiedy drzwi się otworzyły.
Vasconcellos grzecznie, lecz stanowczo, usunął na bok infanta, dobywającego szpadę i zamierzającego bronić drzwi, i stanął przed nim, nic wyjmując szpady z pochwy.
Rycerze Firmamentu, wyrzuciwszy ostatniego lokaja, który im tamował drogę do drzwi, z hałasem wpadli do pokoju; za nimi szedł sir Wiliam, sekretarz lorda Fanshaw.
Vasconcellos, założywszy ręce na piersi, stanął pomiędzy nimi i światłem; z początku rycerze nie spostrzegli go; lecz kiedy Manuel Antitnez, adjutant Ascania Macarone, chciał przejść obok niego, ażeby się zbliżyć do królowéj, Simon nagle porwał go za ramiona i odepchnął do towarzyszy.
— Pocoście tutaj przyszli! — zawołał Simon piorunującym głosem.
Królewscy Fanfaroni stanęli zadziwieni. Znajdujący się w tylnych szeregach nie mogli widziéć co się dzieje na przodzie, dobyli więc szpad; stojący w piérwszych szeregach nie śmieli się ruszyć z miejsca. Sir Wiliam stał zdaleka i jak mógł zakrywał sobie twarz szerokim płaszczem.
Nakoniec wymówiono jakieś nazwisko które szybko przebiegło wśród szeregów.
— Hrabia Castelmelhor! — powtarzali królewscy Fanfaroni.
Faworyt wzbudzał taki postrach, że stojący blizko drzwi zaczęli uciekać. Nikt nie wiedział, że Vasconcellos jest w Lizbonie. Ten człowiek w kostjumie barwy domu de Souza, mógł być tylko hrabię Caslelmelhor.
Vasconeellos nie liczył na tę omyłkę. Dowiedziawszy się o niebezpieczeństwie grożącém królowéj, przedsięwziął zaradcze środki, i z wewnętrzném przekonaniem rzekł do królowéj: „Odpowiadam za Waszą Królewską Mość!“ Lecz ucieczka rycerzy Firmamentu zmusiła go do zamyślenia się; imię hrabiego Castelmelhor obiło się o jego uszy: domyślił się więc powodu ich panicznego strachu.
Simonowi wypadało korzystać z tego strachu, ponieważ walka zebrałaby naokoło pałacu świadków, czego Vasconeellos właśnie się obawiał.
Dobywszy więc szpady, zbliżył się do królewskich Fanfaronów, którzy natychmiast cofnęli się.
— Kto was tutaj przyprowadził? — zapytał Simon.
— Ja, hrabio — odpowiedział Antunez drżącym głosem; — lecz myślałem że działam z woli Waszéj Wielmożności... Ja wypełniam tylko rozkazy mego dowódcy, kapitana Ascanio Macarone.
— Wszyscy będziecie ukarani, — rzekł Vasconcellos, tonem urywkowym, jakim zwykle mawiał Castelmelhor; wasz kapitan dostanie dymissyę, ażeby wszyscy widzieli, że nie wolno bezkarnie napadać na rezydencyę królowéj i obrażać flaggi francuzkiéj która powiewa nad pałacem... Idźcie precz!
Wszyscy byli posłusznymi.
— Zaczekajcie! — zawołał Vasconcellos; — co to za człowiek, nie w mundurze królewskich Fanfaronów?
I Simon wskazał na Sir Wiliama.
— To Anglik, — odpowiedział Antunez.
— Dla czego jest migęzy wami?
Antunez wahał się czy odpowiedziéć.
— Jestto sekretarz lorda Fenshave, — wyjąkał nareszcie Manuel.
— Wasza Wysokość, — rzekł Vasconcellos odwracając się do infanta; — nie omyliłem się, kiedym wam mówił że spisek ten nie wychodzi od twego brata... Idźcie! — dodał Simon do fanfaronów; — proszę jednak pana Anglika ażeby raczył przestać!
Wbrew temu rozkazowi, Sir Wiliam chciał uciec; lecz na znak mniemanego hrabiego Castelmelhor, królewscy Fanfaron1 schwytali Anglika, a postawiwszy go na środku pokoju, wyszli.
Królowa i infant byli niemymi świadkami całéj téj sceny. Królowa unosiła się nad Simonem Vasconcellos, i wcale nie myślała badać źródeł jego władzy. W głębi duszy, dziękowała mu za obronę.
Infant, przeciwnie, rozdrzaźniony wyższością przeciwnika, obmyśliwał jakim by sposobem mógł się zemścić. Zapytywał się sam siebie: jakie związki łączą Vasconcellosa z królewskiemi Fanfaronami? jakim sposobem ten człowiek mógł się dowiedziéć o grożącém niebezpieczeństwie, i usunąć takowe, tylko siłą woli, — on nie mający żadnego znaczenia w państwie, i jako wygnaniec, zjawiający się tajemnie, po upływie pięciu lat w Lizbonie.
Podczas gdy Infant myślał, zabierało się na drugą scenę, która powinna go była jeszcze bardziej zadziwić.
Vasconcellos pozostał na środku sali, przed Sir Wiljamcm, który starannie zakrywał się płaszczem. Młodszy Souza kilka chwil milczał: nakoniec, kiedy się dał słyszéć łoskot, zamykanej bramy za Fanfaronami, Simon zwolna wzniósł rękę do góry i nagle zdarł płaszcz z twarzy Anglika.
— Wasza Wysokość! — rzekł Vasconcellos; — jak każesz postąpić z tym zdrajcą? Jest on wygnanym z kraju na rozkaz królewski, który śmiał naruszyć.
— Nie znam go... — odpowiedział infant.
— Kiedy Vasconcellos przyciągnął Anglika do lampy, wiszącéj nad kominem, infant zawołał ze zgrozą:
— Conti Vintimil!
Królowa z ciekawością i zadziwieniem spojrzała na byłego faworyta: często słyszała ona o jego władzy i po tych czynach, Francuzki, które się schowały za królową, ciekawie wysunęły swe białe, piękne główki z obu stron twarzy Izabelli.