Życie jenerała Tomasza Dumas/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie jenerała Tomasza Dumas |
Podtytuł | Wydane przez syna jego |
Wydawca | Nakładem S. M. Merzbacha |
Data wyd. | 1853 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Mes Mémoires |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bonaparte dokazał z większém powodzeniem tego we Włoszech, co niegdyś Hannibal, bohater Kartaginy. Pozostawało mu jeszcze na wschodzie być Aleksandrem i Cezarem.
Wprzód jednakże wypłacił się z długu wdzięczności memu ojcu i Joubertowi. Ojca mego przedstawił Dyrektoryatowi jako Horacyusza Koklesa Tyrolu.
Joubertowi poruczył oddanie naczelnikom rządu chorągwi armii Włoskiéj. Chorągiew ta armii włoskiéj była czemś więcéj jak chorągwią, była pomnikiem, pomnikiem bajecznym téj bajecznéj kampanii.
Na jednej stronie czytano wyrazy:
Po drugiéj stronie były opisane w krótkich, prostych i wspaniałych zdaniach, świetne dzieła dokonane w téj kampanii:
- „150, 000 jeńców, 170 chorągwi, 550 armat, 600 dział polowych, 5 taborów mostowych, 9 okrętów o 64 armatach, 12 fregat o 32, 12 korwet, 18 galer; rozejm z królem Sardynii, konwencya z Genuą, rozejm z księciem Parmy, rozejm z królem Neapolu, rozejm z papieżem, układy wstępne w Leohen, konwencja w Montebello z republiką genueńską, traktat pokoju z cesarzem w Campo Formio.
- „Oswobodzenie ludów Bononii, Modeny, Ferrary, Massy, Carrary, Romanii, Lombardyi, Brescyi, Bergamu, Mantui, Cremy, części Verony, Chiavenny, Bormio, Valtelinu, Genui, lennictw cesarskich, Korcyry, morza Egejskiego i Itaki.
- „Przesłane do Paryża dzieła mistrzowskie: Michała Anioła, Guerkina, Tycyana, Pawła Veroneze, Korredzia, Albana, Korraczego, Rafaela i Leonarda da Vinci.“
Przejeżdżając przez Mantu?, zatrzymał się w niéj Bonaparte, odwiedził pomnik wzniesiony Wirgiliuszowi przez jenerała Miollis, i kazał obchodzić uroczystość wojskową na cześć Hoche’go, który umarł, według wszelkiego podobieństwa, z trucizny.
Bonaparte przejeżdżał przez Szwajcaryą; za Moudon, gdzie go świetnie przyjmowano, złamał się jego pojazd.
Puścił się więc daléj pieszo i przybył tak do kostnicy pod Morat, jeszcze wtenczas przez Bruna nierozrzuconéj.
— Gdzie było pole bitwy księcia Burgundy? zapytał tu ów drugi Zuchwały, który miał także miéć swoją kostnicę pod Waterloo.
— Tam, jenerale, odpowiedział oficer szwajcarski, pokazując mu co chciał widzieć.
— Ileż miał ludzi?
— Sześćdziesiąt tysięcy, jenerale.
— Jakże go napadnięto?
— Szwajcarzy zeszli z gór przyległych lasem, który wówczas tędy się ciągnął, zajęli tyły Burgundom.
— Jakto, zawołał, Karól Zuchwały miał 60, 000 ludzi, a nie kazał obsadzić tych gór!
I zwycięzca Włoch wzruszył ramionami.
— Zdaje się, że dzisiejsi Francuzi lepiéj umieją wojować, powiedział Lannes.
— Burgundczykowie owego czasu, przerwał mu Bonaparte, nie byli Francuzami.
W téj chwili przyprowadzono mu naprawiony pojazd, wsiadł i oddalił się szybko. Bonaparte nie był bez niespokojności codo przyszłości, którą sobie zbudował szeregiem zwycięztw niesłychanych. W Paryżu przyjęto go wprawdzie jako tryumfatora; cała publiczność podniosła się, wołając: Niech żyje Bonaparte! gdy się ukazał w teatrze w czasie reprezentacyi: Horacyusz Kokles; ale owacye te nie zaślepiały go.
Tegoż jeszcze wieczora powiedział do pana Bourienne:
„W Paryżu o niczém długo nie pamiętają. Jeżeli pozostanę czas jakiś bezczynnym, zginąłem. W tym wielkim Babylonie jedna wziętość szybko strąca drugą. Potrzeba mi być tylko 3 razy jeszcze w teatrze, a już na mnie patrzeć nie będą.“
W kilka dni potem zamianowano go członkiem Instytutu, w wydziale nauk i sztuk. Nominacya ta była mu bardzo przyjemną.
Napisał natychmiast do prezesa list następujący:
„Wybór ludzi znakomitych, składających Instytut, jest dla mnie zaszczytem.
„Czuję to bardzo dobrze, że zanim im wyrównam, będę wprzód długo ich uczniem.
„Gdyby był jaki sposób na wyraźniejsze jeszcze objawienie im mego szacunku, użyłbym go.
„Prawdziwemi podbojami, jedynemi, co nie budzą po sobie żalu, są podboje dokonane na polu nauki.
„Najzaszczytniejszém, jakoteż najużyteczniejszym zatrudnieniem dla narodów, jest przykładanie się do rozprzestrzenienia myśli ludzkiéj.
„Rzeczywista potęga rzeczypospolitéj francuzkiéj zasadzać się będzie na tém, że nie pojawi się w świecie żadna nowa idea, któraby jej była obcą.
Wszystkie te owacye w teatrze, przyjęcia do akademii, mogły przynieść cokolwiek roztargnienia umysłowi tak czynnemu jak Bonapartego, ale nie były dlań wystarczające.
Wrócił téż do swych ulubionych marzeń o Wschodzie.
Pierwszy raz myśl mu o tém przyszła w Posseriano za zbliżeniem się negocyacyi.
„Europa to kretowina — mówił raz, przechadzając się z Bourriennem, Cezarem Berthier i moim ojcem; na Wschodzie tylko, gdzie żyje 600 milionów ludzi, bywały wielkie cesarstwa.“
Już w sierpniu 1797 r. pisał do Dyrektoryatu:
„Niedalekim jest czas, kiedy poczujemy, że chcąc rzeczywiście zniweczyć Anglią, będzie trzeba zagarnąć Egipt.“
„Malta jest na sprzedaż, mówił innym razem, i nie nabylibyśmy jéj zbyt drogo, gdybyśmy za nią zapłacili połowę tego, co nam przyniesie pokój w Campo Formio.“
Tymczasem, bądź dla ukrycia swego zamiaru, bądź, że istotnie wierzył w podobieństwo wylądowania w Anglii, dnia 10 lutego 1798 pojechał na północ, zwidzie Boulogne, Ambleteuse, Calais, Dunkierkę, Turne, Niuport, Ostendę i wyspę Walcheren; ale wracając z téj objażdżki, powiedział do Bourrienna:
„Jestto rzut kości zbyt wątpliwy; nie odważę się na niego; nie chcę igrać z losem pięknéj Francyi.“
Czy myśl wyprawy do Egiptu powstała sama z siebie w głowie Bonapartego, czy ją téż nastręczyły papiery księcia Choiseul, który podobny projekt podawał Ludwikowi XV; tego z pewnością powiedzieć nie można. Zresztą Dyrektorowie nie opierali się bynajmniéj życzeniu tego drugiego Kambyzesa. Zazdrościli mu jego sławy i czuli, że cień rzucony na nich przez zwycięzcę z pod Arcoli i Rivoli, zabijał jak cień drzewa Upas.
Dnia 12 kwietnia 1798 Bonaparte odebrał nominacyę na wodza naczelnego armii Wschodu.
— Czy jenerał długo będzie w Egipcie? zapytał go sekretarz winszując mu nominacyi.
— Sześć miesięcy lub sześć lat — odpowiedział Bonaparte, wszystko zawisło od wypadków. Ukolonizuję ten kraj; sprowadzę artystów, rzemieślników wszelkiego rodzaju, kobiety, aktorów, poetów. Mam dopiéro 29 lat; będę miał wtenczas 35. To jeszcze nie starość. Dosyć mi tych sześciu lat, jeżeli mi się wszystko powiedzie, aby pójść do Indyj, tak daleko jak Aleksander.
Dnia 19 kwietnia Bonaparte zapowiedział swój odjazd do Tulonu.
Dnia 4 maja opuścił Paryż w towarzystwie Józefiny.
Dnia 8 maja przybył do Tulonu.
Siedm pułków z dywizyi mego ojca wyszło do Tulonu. Przybywszy do tego miasta pod Kleberem i Bonapartem, ojciec mój wziął naczelne dowództwo nad armią ekspedycyjną, ale je oddał Kleberowi, jako starszemu, skoro ten stanął w Tulonie.
Tulon był dla Bonapartego miastem pamiątek, w Tulonie orzeł pierwszym wzniósł się polotem. Tegoż dnia, kiedy przybył, wyszedł przechadzką nad brzegi morza i zwiedził mały Gibraltar.
Zaledwie miał czas widzieć się z moim ojcem i powiedziéć mu:
— Przyjdź do mnie jutro rano, tak rychło jak zechcesz.
Nazajutrz ojciec mój przechodził o 6éj godzinie rano przez plac broni udając się do Bonapartego, kiedy spotkał Dermoncourta.
— Gdzież u diabła idziesz tak rano, jenerale? spytał go tenże.
— Pójdź ze mną, a zobaczysz.
I poszli razem. Gdy się zbliżyli do miejsca przeznaczenia:
— Przecież nie do Bonapartego, jenerale? zapytał Dermoncourt.
— Właśnie do niego.
— Ależ nie przyjmie cię.
— Dlaczego?
— Bo za rano.
— To nic nie znaczy.
— Zastaniesz go w łóżku!
— Pewnie.
— Ależ w łóżku, z żoną; kocha ją jak jaki mieszczuch.
— Tem lepiéj... będę kontent że znów zobaczę Józefinę.
I ojciec mój pociągnął za sobą Dermoncourta, wpół ciekawego, wpół obawiającego się co zajdzie, wkońcu domyślił się, że ojciec ma prywatne posłuchanie i poszedł z nim.
Rzeczywiście ojciec mój wszedł na boczne schody, wązkim kurytarzem dostał się do małych drzwi, otworzył je, uchylił parawanu i znalazł się wraz z Dermoncourtem w pokoju Bonapartego.
Józefina płakała. Bonaparte ocierał jéj łzy jedną ręką, a drugą, śmiejąc się wybijał marsza.
— Ah! dalibóg Dumasie — rzecze ujrzawszy mego ojca — w porę przychodzisz; pomóż mi uspokoić tego pieszczocha. Otóż ona chce z nami ruszyć do Egiptu! Czy bierzesz ty z sobą swą żonę?
— Oh nie! — odpowiedział mój ojciec — sądzę że bardzoby mi zawadzała.
— No widzisz, a nie powiesz przecie, że Dumas jest złym mężem, że nie kocha swéj żony i córki... Słuchaj... albo wrócę za 6 miesięcy, albo téż zostaniemy tam lat kilka...
Łzy Józefiny płynęły jeszcze rzęsiściéj.
— Jeżeli tam zostaniemy na lat kilka, flota wrócić musi aby zabrać jakie 20,000 ludzi posiłków z nadbrzeży włoskich. Wróć do Paryża, zawiadom panią Dumas, i zabierzcie się wtenczas razem. Czy zgoda na to, Dumasie?
— Jaknajzupełniéj — odpowiedział mój ojciec.
— Gdy już znów razem będziemy, droga Józefino, Dumas, który ma tylko same córki, i ja, który ani tych nawet nie mam, uczynim wszystko co można, aby mieć każdy chłopca. Jeżeli my się ucieszymy synem, on z żoną będzie go trzymał do chrztu; jeżeli on dostanie chłopca, to ja z tobą będę mu w kumy. No teraz zgoda, nie płacz już i pozwól nam mówić o interesach, a obracając się do Dermoncourta:
— Panie Dermoncourt, rzecze, dowiedziałeś się z rozmowy téj celu naszéj wyprawy; cel ten nikomu nie jest wiadomy. Niechaj wyraz Egipt nie przejdzie przez twoje usta — pojmujesz zapewne ważność tajemnicy w takiéj okoliczności.
Dermoncourt okazał znakiem, że będzie niemym jak Pitagorejczyk.
Józefina pocieszyła się, a nawet, jeżeli mamy wierzyć Bourriennowi, bardzo się pocieszyła.
Dnia 15 maja ojciec mój znów był u Bonapartego; dzień wyruszenia naznaczony był na 19.
Zastał Bonapartego zabierającego się do dyktowania Bourriennowi.
Chciał więc cofnąć się przez dyskrecją.
— Nie szkodzi, nie szkodzi, wolał Bonaparte, wnijdź, nie masz tu tajemnicy dla ciebie.
I położywszy rękę na ramieniu olbrzyma:
— Co mi się podoba u ciebie, Dumas, rzecze, to nietylko odwaga niezaprzeczona, ale rzadka ludzkość. Wiem, że Collot-d’Herbois chciał kazać zdjąć ci głowę za to, że nie pomnę w którém mieście ocaliłeś przed gilotyną trzech czy czterech biedaków, co nie chcieli pozwolić na stopienie swych dzwonów. Cóż powiesz, że przed 6ma tygodniami, w moc ustawy o emigrantach, oprawcy ci rozstrzelali starca przeszło 80-letniego. To téż... słuchaj. Pisz Bourrienne.
I Bonaparte dyktował:
- —„W głównej kwaterze w Tulonie, 27 floreala, r. VI (16 maja 1798).
„Dowiedziałem się, obywatele, z największą boleścią, że starcy liczący 70 do 80 lat, kobiéty brzemienne, lub mające drobną dziatwę, zostały rozstrzelane jako obwinione o emigracją.
„Więc żołnierze swobody stali się oprawcami.
„Więc wymarła w ich sercu litość, którą okazywali nawet w bojach?
„Ustawa z dnia 19 fructidora, była środkiem ocalenia publicznego. Zadaniem jéj było dosięgnąć spiskujących, a nie słabe kobiéty i niedołężnych starców.
„Upominam was, obywatele, ilekroć ustawa zawiedzie przed wasz trybunał starców przeszło 60-letnich lub kobiéty, abyście oświadczyli, iż wśród bojów oszczędzaliście życie starców i kobiet naszych wrogów.
„Wojskowy, który podpisze wyrok przeciwko osobie niezdolnéj do władania orężem, jest nikczemnym.
Wychodząc od Bonapartego, ojciec mój spotkał się z Kleberem, który szedł właśnie do niego.
— Nie wiesz ty po co tam idziemy? rzecze.
— Założyć osadę?
— Nie, idziemy wznowić monarchią.
— Oh! oh! — rzecze Kleber — cóż znowu...
— Zobaczysz.
I dwaj przyjaciele się rozeszli.
Dnia 19 maja rozwinięto żagle.
Bonaparte wsiadł na Orient, przepyszny okręt o 120 działach.
Orient, który z powodu ogromnego obciążenia, szedł zbyt głęboko, osiadł na piasku przy wyjściu z portu; sprawiło to między flotą chwilę zamięszania.
Kontrmajster Wilhelma Tella, okrętu, na którym był mój ojciec, pokiwał na to smutnie głową. Kontrmajster ten nazywał się Royer.
— Cóż to znaczy Royer? zapytał mój ojciec.
— To znaczy jenerale, że flotę spotka nieszczęście.
— A to dla czego?
— Bo okręt admiralski dotknął dna. A to znak niezawodny klęski.
Ojciec mój wzruszył ramionami.
W dwa miesiące potém flota rozbitą została pod Abukir.
Wiadome są powszechnie szczegóły przeprawy. Po drodze wzięto Maltę, niezdobytą Maltę!
To téż Caflarelli zwiedzając z Bonapartem warownie, nie mógł się wstrzymać od powiedzenia mu:
— Szczęście twoje, jenerale, że był ktoś taki w twierdzy, co ci otworzył jéj bramy.
Bonaparte wypuścił na wolność jeńców tureckich. Byłto pierwszy krok zbliżenia się do sułtana.
Flota opuściła Maltę dnia 21 i popłynęła ku Kandyi.
Nelson był w Messynie z flotą angielską; dowiedział się tu o wzięciu Malty. Przekonany że Bonaparte dąży do Egiptu, zwrócił się wprost do Aleksandryi.
W nocy z dnia 22 na 24 czerwca flota angielska przepłynęła obok francuzkiéj w odległości od niej o 6 mil. Nie dostrzegła jéj, i kiedy my skręciliśmy ku północy, sterowała na południe i przybiła do Aleksandryi na trzy dni przed nami.
Nie mając ani śladu naszego przejścia i dowiedziawszy się że nie sygnalizowano żadnego okrętu, Nelson sądził że wyprawa nasza wyszła na podbicie Azyi; zwrócił się więc natychmiast ku Aleksandrecie Syryjskiéj.
Ten błąd ocalił wyprawę, która stanąwszy na wysokości Kandyi, teraz z pomyślnym wiatrem wprost na południe się puściła.
Dnia 1 lipca równo ze świtem ujrzano ląd i kolumnę Septimiusza Severa wystrzeloną po nad ruiny i białe domy.
Bonaparte pojmował dobrze jakiego uniknął niebezpieczeństwa; cudem tylko jakimsiś stało się, że nas nie spostrzegła flota angielska; dał więc rozkaz wylądowania bez zwłoki.
Dzień cały zszedł na tej ważnéj operacyi, a chociaż morze wysokie biło silnemi bałwanami, dokonano jéj bez szczególnego przypadku.
To jedno tylko, że stanąwszy na ziemi, kilkudziesiąt ludzi spostrzegło w dali coś jak fontanę, pobiegli ku niéj wewnątrz kraju i dostali się w ręce Beduinów. Kapitan ich poległ.
Zły to początek; Bonaparte wydał rozkaz dzienny nader surowy dla maruderów, w którym zarazem przyrzeka dla każdego Araba 100 piastrów wykupnego za jeńca.
Sto piastrów tureckich to zaledwie 25 franków, ale Bonaparte nie chciał popsuć Beduinów, i miał słuszne wyrachowanie, jak się to daléj pokaże.
Jazdy nie można było na ląd wysadzić dla burzliwéj pory. Bonaparte postanowił nie czekać jej i koło godziny 3éj z rana wyruszono w pochód do Aleksandryi, z trzema dywizyami: Klebera, Bona i Maranda.
Ojciec mój, z fuzyą myśliwską w ręku, stanął na czele karabinierów 4éj półbrygady lekkiéj.
Marsz odbył się bez żadnéj przeszkody, dopóki nie stanęły w poprzek mury Aleksandryi, bronione przez Turków.
W chwili kiedy Kleber wydawał rozkaz do uderzenia, kula nieprzyjacielska zraniła go w głowę.
Aleksandrya niedługo się broniła; po godzinie walki miasto było w naszych rękach.