<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Życie jenerała Tomasza Dumas
Podtytuł Wydane przez syna jego
Wydawca Nakładem S. M. Merzbacha
Data wyd. 1853
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Mes Mémoires
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Ojciec mój był jednym z pierwszych którzy weszli do Aleksandryi, a jego postać olbrzymia, płeć brunatna prawie taka jak u Arabów, żywe sprawiła na krajowcach wrażenie. Doniesiono o tem Bonapartemu, a ten umiejąc korzystać z wszystkiego, kazał zawołać mego ojca.
— Jenerale, rzecze, weź dwudziestu z moich gidów i wyjdź z nimi na spotkanie pokolenia arabskiego, które mi odprowadza jeńców; radbym abyś ty był pierwszym z moich jenerałów którego zobaczą, pierwszym naczelnikiem, z którym będą mieli do czynienia.
Ojciec mój wyruszył galopem i spotkał tych których szukał o ćwierć mili od miasta; oświadczył im przez swego dragomana, że mogą się stawić przed naczelnym wodzem, że mu miło będzie ich widzieć i nagrodzić według przyrzeczenia.
Bonaparte nie omylił się, ojciec mój od razu został przedmiotem uwagi, ciekawości i podziwienia dla tych dzieci natury i wpośród nich wszedł do Aleksandryi.
Bonaparte przyjął Arabów w wielkim salonie mającym widok na morze, kazał rozdać między nich proklamacye tłumaczone na język arabski i zaprosił na ucztę, w któréj przygotowaniu starano się nie ubliżyć żadnemu miejscowemu obyczajowi.
Przyjęli zaproszenie z ukontentowaniem, posiadali na nogach w krzyż założonych i poczęli zajadać pełnemi rękami.
Wśród uczty zabrzmiały nagle kapele trzech pułków piechoty połączone razem.
Muzyka buchła hukiem tem straszliwszym że niespodziewanym, a jednak ani jeden z Arabów nie zadrgnął, każdy z nich zajadał spokojnie, pomimo łoskotu dźwięków wydobywanych przez 120 muzyków.
Po wykonaniu jednéj sztuki, Bonaparte zapytał, czy się im podoba ta muzyka.
— Piękna, odpowiedzieli, ale nasza piękniejsza.
Bonaparte zapragnął usłyszéć tę muzykę tak bardzo wyższą od francuzkiéj. Natychmiast trzech Arabów wstało od uczty, dwóch z nich wzięli coś podobnego do bębnów, coś nakształt dyni rozkrajanéj na połowę, trzeci, rodzaj gitary o trzech strunach i otóż zaczął się koncert arabski rywalizujący z francuzkim.
Bonaparte pochwalił ich muzykę, kazał im dać obiecaną nagrodę i tak z jednéj jak z drugiéj strony przyrzeczono sobie przyjaźń.
Niedostawało z tuzin ludzi. Beduini właśnie zajęci byli ścinaniem głów swym jeńcom i w jednéj trzeciéj części robotę ukończyli, gdy ich zawiadomiono że Francuzi dają po lOO piastrów za człowieka żywcem dostawionego. Jako ludzie u których interes przedewszystkiem, przerwali natychmiast swe zatrudnienie, kontentując się wykonaniem na swych jeńcach innéj rozrywki mniej srogiéj, ale nadzwycznjniejszéj w oczach niewolników od grożącéj im poprzednio......
Pierwszy dzień zszedł na przeglądzie armii.
Drugiego dnia Bonaparte dał rozkaz admirałowi Buëis, zaprowadzenia floty do starego portu Aleksandryjskiego lub do Korfu.
Trzeciego dnia wydał proklamacyą do mieszkańców i rozkaz jenerałowi Dessaix wyruszenia do Kairu.
Czwartego dnia kazał wyryć na kolumnie Pompejusza nazwiska ludzi poległych pod Aleksandryt i pochować ich u stóp tego pomnika.
Piątego dnia, jen. Dugua opanował Abukir.
Szóstego, wzięto Rozette i kiedy organizowano flotylle, armia tymczasem wyruszyła w pochód do Kairu.
Siódmego dnia, oddał dowództwo Aleksandryi Kleberowi, zapewnił Portę że pragnie pozostać z nią w przyjaźni i sam nareszcie puścił się do Kairu.
Desaix, który pierwszy wyruszył, pierwszy też dotknięty był zniechęceniem. Wymieniam tu Desaixa, bo przywiązanie jego do Bonapartego jest niezaprzeczone.
Posłuchajmy co Desaix pisał 15 lipca do Bonapartego z Bakahireh:
„Na Boga, nie zostawiaj nas w tém położeniu. Wojsko zniechęcone zaczyna sarkać. Każ nam iść albo naprzód albo co siły wystarczą wstecz. Wsie w okół nas, to puste zupełnie szałasy bez żywności!“
W chwili wyruszenia armia dostała żywności na 4 dni. Nieszczęściem wydzielono także i rum na cztery dni. Poszło ztąd, że wkrótce po pierwszych godzinach marszu, w pustyni dzielącéj Aleksandryą od Demanhour, żołnierze umierając z pragnienia, a nieczując jeszcze głodu, zaczęli zaglądać do manierek i powtarzali to tak często, że zapas ich się wypróżnił i popili się.
Pełen zaufania w przyszłość, jakie nadaje upojenie, żołnierz wyobrażał sobie że nigdy nie będzie miał głodu i zaczął rozsypywać swój ryż, porzucać suchary.
Spostrzegli dowódzcy co się dzieje i dali rozkaz przystanięcia.
Przystanek dwugodzinny wystarczył na rozproszenie pierwszego szału alkoholowego.
Puszczono się w dalszy pochód, żałując nierozmyślności popełnionéj, około godziny 5éj z rana; głód zaczął straszliwie dojmować. Ledwie się wojsko zawlekło do Damanhour około 9éj rano.
Nadzieja znalezienia w tém mieście jakiejkolwiek żywności, okazała się zwodniczą. Przetrząśnięto wszystkie domy, a ponieważ żniwa się skończyły, znaleziono nieco omłóconéj pszenicy, ale nie było młynów, bo je Araby umyślnie połamali lub rozrzucili. Zestawiono ich wprawdzie kilka na prędce, ale tak mało dostarczyły mąki, że gdyby było przyszło do podziału, na żołnierza przypadłoby zaledwie pół uncyi.
Teraz zniechęcenie opanowało armią, a głód, niegodziwy doradzca, ośmielił się podszepnąć bunt, żołnierzom a nawet zwierzchnikom.
Puszczono się w dalszy pochód do Rhamanich wśród głośnych sarkań. Wszakże żołnierz sam sobie winę przypisywać musiał, bo się sam ogołocił; zaciąwszy zęby szedł daléj i przybył do Rhamanich, znękany głodem.
Tu dowiedziano się ze pobyt trwać będzie przez dwa dni, 11 i 12, aby czekać na żywność zamówioną w Delta. Nadeszła rzeczywiście.
Świeży pokarm, sąsiedztwo Nilu, w którym zanurzał się każdy żołnierz skoro przybył nad jego brzegi, wszystko to przywróciło nieco odwagi wojsku.
Mój ojciec wystarał się gdzieś o dwa czy trzy arbuzy, i zaprosił na nie kilku jenerałów, swoich przyjaciół, do swego namiotu.
Widzieliśmy, jak złowrogim był początek kampanii, ile ucierpiano od wyjścia z Aleksandryi. Egipt, który z daleka wydawał się być szeroką wstęgą szmaragdów, rozwiniętą w poprzek pustyni, stanął przed oczami teraz nie z ową starożytną obfitością, która go uczyniła spichlerzem świata, ale z nowoczesnem ubóstwem, z uciekającą ludnością, opustoszałemi wsiami.
Słyszeliście skargi Desaca, skargi te były skargami całej armii.
Zgromadzenie pod namiotem mego ojca, którego celem było zjeść trzy arbuzy, za chwilę, gdy każdy wyjaśnił swój humor, przybrało charakter polityczny.
Po co ta wyprawa do tego przeklętego kraju, który z kolei pochłonął wszystkich co go podbić zamierzali, począwszy od Kambyzesa aż do św. Ludwika? Czy aby założyć w nim osadę? Po co było opuszczać Francyę, jéj słońce, które grzeje nie paląc, jéj wielkie lasy, żyzne niwy, dla tego ognistego nieba, puszczy bez osłony, dla tych wygorzałych płaszczyzn? Czy Bonaparte zamierza na Wschodzie monarchią sobie wyciosać za przykładem starożytnych prokonsulów? W takim razie należało się zapytać drugich jenerałów, czy zechcą być dowódzcami nowego satrapy? Podobne przedsięwzięcia mogły się udać z wojskami starożytnemi, z armią wyzwoleńców i niewolników, ale nie z armią patryotów z r. 1792.
Byłyż te skargi prostą wynikłością cierpień i niedostatku armii, czy też już początkiem rokoszu przeciwko przyszłej ambicyi człowieka 18 brumera? na to pytanie nie umieliby zapewne odpowiedzieć sami nawet uczestnicy tego zgromadzenia, o którém zresztą doniesiono Bonapartemu jako o niebezpiecznym zamachu na jego władzę, a donosicielem był jenerał, który głośniéj niż inni wychwalał arbuzy mego ojca a powstawał na naczelnego wodza.
Dnia 12 lipca, flotyla pod dowództwem szefa dywizyi Perrée zawinęła do Rozetty.
Perrée dowodził z okrętu le Cerf, a Bonaparte umieścił na tymże okręcie cały instytut naukowy: Monge’a, Fournier’a, Costeza, Berthollet’a Dolomiego, Talliena. Mieli oni płynąć w górę Nilu, równolegle z armią francuzką.
Wiadomo, jak flotylla ta, pędzona wiatrem, szybciej posuwała się aniżeli armia, jak na nią uderzyła flotylla turecka i Fellahy z nadbrzeża. Ordonnalorowi de Sussy, późniejszemu hrabiemu de Sussy, strzaskała kula ramię w tej potrzebie.
Bonaparte usłyszawszy huk armat, przybiegł na czas z pomocą i przeszedłszy po trupach 4000 mameluków w Chébreiss, uratował flotyllę od zupełnéj zguby.
W ośm godzin potém stoczył bitwę pod Piramidami.
W cztéry dni po bitwie pod Piramidami, to jest 25 lipca, o godzinie 4 z południa, Bonaparte wszedł do Kairu.
Nikt nie umiał lepiéj nad Bonapartego w takie przybory ustrajać zwycięztwo, że rozgłos o niem musiał się w świecie podwoić, jak huk echem powtarzany. Nikt nie był szczęśliwszym nad Bonapartego w dobieraniu w chwili spoczynku owych szczytnych zdań, coto niby były powiedziane przed, w czasie, lub po walce, a z których najsłynniejszym jest następujące:
„Żołnierze! ze szczytu tych pomników patrzy na was czterdzieści wieków!
Chcecież teraz wiedziéć, jakim był zapał wzbudzony biuletynem naczelnego wodza? chcecież mieć prawdziwe wyobrażenie wrażenia sprawionego tą walką na tych właśnie, co w niéj mieli udział i co odgrywali niepoślednią rolę?
Przeczytajcie następujący list mego ojca pisany do Klebera, który pozostał w Aleksandryi jako gubernator, a głównie aby się wyleczyć z odniesionéj rany.

„Bulak, pod Kairem,
9 termidors, roku VI.

„Przybyliśmy nareszcie, kochany przyjacielu, do kraju tyle upragnionego. Mój Boże! jakie omylone najrozsądniejsze nawet oczekiwania! Szkaradne mieścisko Kair zapełnione jest gnuśnym motłochem, który siedzi przez cały dzień przed swemi niegodziwemi chatami, paląc tytuń, zajadając arbuzy i popijając wodę.
„Można przez dzień cały błądzić po śmierdzących i wązkich ulicach tej słynnéj stolicy; jedyną mieszkalną w niéj dzielnicą jest dzielnica Mameluków. W niéj mieszka wódz naczelny w dość ładnym domu Beja. Napisałem do szefa brygady Dupuis, obecnie jenerała i komendanta Kairu, aby mi dom jeden zarezerwował. Nie mam jeszcze odpowiedzi.
„Dywizya stoi o pół mili od Kairu, nad Nilem, w mieścinie zwanéj Bulak. Mamy wszyscy pomieszkania w domach opustoszałych i bardzo brudnych; jeden tylko Duguama jakotako.
„Jenerał Lannes ma rozkaz objąć dowództwo dywizyi Menou, w miejsce Viala, który idzie do Damietty z jednym batalionem. Zapewniają, że odmówi. Druga lekka i jenerał Verdier są na pozycyi blizko Piramid, na lewym brzegu Nilu, dopóki stanowisko, które zajmuje, nie będzie obwarowane, aby w niém zostawić posterunek ze 100 ludzi.
„Wystawią most naprzeciwko Gizeh; miejsce to zajmuje w téj chwili rezerwa artyleryi i inżenieryi. Dywizya Regniera jest przed Kairem o dwie lub trzy mile; dywizya Desaixa pójdzie do starego Kairu; dywizya Bona jest w cytadeli, a dywizya jenerała Menou w mieście.
„Nie możesz mieć wyobrażenia, jak utrudzającemi były marsze, któreśmy odbyli do Kairu. Przybywaliśmy zawsze o 3éj lub 4éj godzinie z południa, wśród największego skwaru, powiększéj części bez żywności, zmuszeni zbierać okruchy pozostawione przez wyprzedzające nas dywizye, we wsiach obrzydliwych, częstokroć zrabowanych. Przez cały pochód nękani harcami owéj bandy złodziei zwanéj Beduinami, którzy nam zabijali ludzi, a nawet oficerów o 25 kroków od kolumny. Z ich ręki zamordowany Grosset, adjutant jenerała Dugua, kiedy zanosił rozkaz plutonowi grenadyerów. Gorsza to wojna nawet od Wandejskiéj.
„W dzień naszego przybycia mieliśmy bitwę nad Nilem, na wysokości Kairu; Mamelucy, ludzie sprytni, przerzucili się z prawego na lewy brzeg Nilu. Rozumić się, że ich tęgo przetrzepaliśmy i żeśmy ich pokąpali w Nilu.
Podobno ta bitwa nazywać się będzie bitwą pod Piramidami. Stracili, nie przesadzając, 7 do 800 ludzi. Wielka część z téj liczby potonęła chcąc wpław przebyć Nil.
„Radbym się dowiedział jak się miewasz i kiedy będziesz mógł objąć dowództwo nad twoją dywizyą, która teraz w słabych jest rękach. Wszyscy cię pragną i każdy opuszcza się w służbie. Czynię co mogę, aby utrzymać wszystko w związku, ale nie wiedzie mi się. Wojsko niepłatne, bez żywności, a wiesz że to wywołuje sarkania, a te głośniéj jeszcze objawiają się między oficerami, aniżeli pomiędzy żołnierstwem. Czynią nam nadzieję, że od dzisiaj za tydzień administracye będą już tyle uorganizowane, aby dystrybucye mogły się odbywać należycie, ale to jeszcze potrwa nieco.
„Jeżeli wkrótce wrócisz, czego pragnę gorąco, każże się eskortować, nawet na barce, przez karabinierów którzyby byli w stanie odeprzeć napaść Beduinów, bo ci niezawodnie ukażą się na brzegu Nilu, aby cię w przejeździć zastrzelić.
„Komisarz ordonnator Sussy ma strzaskane ramię. Może będziesz mógł wrócić z szalupami kanonierskiemi i z dżermami, które wyszły do Aleksandryi po effekta wojskowe.

„Przybywaj, przybywaj, przybywaj!
Twój „Dumas.“

Może kto pomyśli, że przykre usposobienie mego ojca, nieukontentowanie z tego że nie ma dywizyi pod swem dowództwem, wystawiały mu wszystko ze złéj strony. Otóż poszukamy między korespondencyą armii egipskiéj, przejętą przez eskadrę Nelsona, listu jenerała Dupuis. Ten nie ma takich powodów, do uskarżania się, dowodzi w Kairze, i zaraz w pierwszych wierszach listu przyznaje, że pozycya ta przechodzi jego zasługi.

Dupuis, jenerał brygady, komendant placu,
do swego przyjaciela Carlus.
„W Wielkim Kairze,
11 termidonv roku VI.

„Na morzu czy na lądzie, w Europie czy w Afryce, zawrze droga moja cierniami zasłana. Tak mój drogi, przybywszy przed Maltę, należałem do zajęcia jéj w posiadanie i zniesienia Kawalerów. Zostałem mianowany komendantem placu. Dzisiaj po 20 dniach najprzykrzejszego pochodu przez puszcze, stanęliśmy w Wielkim Kairze, pobiwszy Mameluków, albo raczéj rozproszywszy ich, bo nie są godni naszego gniewu.
„Otóż znów przyodziany zostałem nową godnością, któréj nie mógłem odmówić, kiedy do niéj dołączono komendę w Kairze. Miejsce to zbyt piękne dla mnie, ażebym mógł uchylić się od nowego stopnia, który mi Bonaparte ofiarował.
„Postępowanie brygady w bitwie pod Piramidami było rzadkie. Ona jedna rozbiła 4000 Mameluków konnych, zdobyła 40 armat z bateryi ustawionéj pod ich okopami, wzięła im chorągwie, przepyszne konie, bogate przybory, i nie masz w niéj żołnierza, któryby teraz nie miał 100 luidorów przy sobie, a wielu ma po pięćset.
„Nareszcie mój drogi, zajmuję obecnie najpiękniejszy seraj Kairu, seraj sułtanki faworyty Ibrahima Beja, rządcy Egiptu. Mieszkam w jego czarodziejskim pałacu, a wśród nimf Nilu dochowuję wiary mojéj kochance w Europie.
„Miasto to szkaradne, ulice oddychają dżumą z powodu niechlujstwa, lud ohydny i zbestwiony. Pracuję jak koń, a jeszcze nie zdołam rozpoznać się w tym rozległym grodzie, większym od Paryża, ale bardzo od niego różnym.
„ Ah! jakże mi tęskno za Liguryą!
„O tak mój drogi! lubo mi tu wybornie, lubo na niczem mi nie zbywa, gdzież są moi przyjaciele? gdzie szanowna Marinę? Opłakuję nasze rozłączenie. Ale mam nadzieję, że ich wkrótce zobaczę, tak wkrótce, bo się diable nudzę bez nich.
„Pochód nasz przez pustynie i liczne bitwy, prawie nic nas nie kosztowały. Armia ma się dobrze; w téj chwili ją ubierają. Nie wiem, czy pójdziemy do Syryi, jesteśmy gotowi.
„Dajcież mi wiadomość o sobie, proszę was.
„Sądźcież o nikczemności tego wielkiego ludu tak sławionego. Opanowałem ogromną jego stolicę dnia 5 b. m. dwiema tylko kompaniami grenadyerów, a miasto to ma 600,000 mieszkańców.
„Bywaj zdrów drogi przyjacielu. Ściskam serdecznie i t. d.

Dupuis.“

P. S. Piszę przez tegoż samego gońca do Pijona i Spinoli. Powiedz Pijonowi, że szczęśliwy iż go wygnano. Czemuż Bóg nie dał aby to i mnie było spotkało.“
Sądźcież teraz z tego listu o powszechnym entuzyazmie. Oto człowiek, którego zrobiono gubernatorem Kairu i który uznawał że to nad jego zasługi nagroda, wolałby być wygnańcem niż piastować zaszczyty, któremi go obdarzono.
„Gubernator jest zaiste wielką osobą, powiedział Sancho, ale wolałbym paść trzodę w mojéj wsi, niż być gubernatorem w Barataria.“ List adjutanta sztabu Boyera, którego ułamek przytaczamy tutaj, uzupełni obraz położenia.
„Wróćmy do Aleksandryi. Miasto to z wszystkich swych przymiotów starożytnych, nazwisko tylko zachowało. Wystaw sobie ruiny zamieszkałe przez lud obojętny, przyjmujący wypadki jak się nadarzą, którego nic nie zadziwia, który z fajką w ustach niczém się nie zajmuje, siedzi tylko na nogach przed swemi drzwiami i tak dzień cały przepędza nie troszcząc się o rodzinę; matki tylko włóczą się zasłonione czarnym łachmanem i ofiarują przechodniom swe dzieci na sprzedaż. Domy tu najwyższe dochodzą zaledwie 20 łokci, dach ich płaski, wnętrze, chlew, zewnętrzna postać pokazuje tylko 4 mury.
„Pomyśl wokół tego zbiorowiska nędzy i ohydy, pustynię nagą jak dłoń, a w niéj co 5 mil lichą studnię z słonawą wodą. Pomyśl sobie wojsko zmuszone do pochodu przez te wygorzałe płaszczyzny, gdzie nie masz dla żołnierza schronienia od nieznośnych upałów. Żołnierz dźwigający żywność na 5 dni, obciążony swym workiem, odziany wełną, po godzinie marszu, przyciśnięty skwarem i brzemieniem które dźwiga, pragnie ulgi, rzuca swą żywność, myśląc o chwale obecnéj, nie pamięta o jutrze; pragnienie go pali, a nie ma wody; głód zwija wnętrzności, a nie ma chleba. Wśród okropności tego obrazu widziano żołnierzy umierających z pragnienia, z gorąca, z osłabienia; inni na widok cierpień swych towarzyszy, w łeb sobie strzelali, inni porzuciwszy broń i bagaże, topili się w Nilu.
„Dzień w dzień pochód nasz takie przedstawiał widowisko, i rzecz niesłychana której nikt nie uwierzy, zdarzyło się, że armia cała przez 17 dni marszu była bez chleba; żołnierz żywił się dyniami, melonami, kurami i niektóremi jarzynami, znajdowanemi w kraju. Takiém było pożywienie wszystkich począwszy od jenerała aż do ostatniego żołnierza. Często nawet jenerał pościć musiał przez 18, 20 i 24 godzin, bo żołnierz wchodzący przodem do wsi wszystko zrabował; często poprzestać musiał na tém, czém żołnierz wzgardził.
„Nie potrzebuję mówić zapewne o napojach; żyjemy wszyscy podługpraw Mahometa: zabraniają one wina, a natomiast raczą nas hojnie wodą z nieba.
„Mamże opisywać kraj położony po obu brzegach Nilu? Abyś miał dokładne jego wyobrażenie, należy nam się zapuścić w topografią biegu téj rzeki.
„Dwie mile poniżej Kairu, dzieli się Nil na dwie odnogi: jedna biegnie ku Rozecie, druga ku Damiecie. Płaszczyzna niemi otoczona zowie się Delta, kraj niezmiernie żyzny, zalewany przez Nil. Po-za temi dwiema odnogami ciągnie się już tylko pas ziemi uprawnéj, szeroki na milę, tu szerszy, tam węższy. Przeszedłszy go wkraczasz do pustyń rozciągających się od Libii do morza Czerwonego. Od Rozetty do Kairu kraj jest bardzo zaludniony, a wydaje ryż, soczewicę, kukurydzę, pszenicę, jęczmień. Wsie, których pełno, jedna na drugiéj, to nic, jedno błoto udeptane nogami, zwalone w kupy, a w nich porobione dziury. Przypatrz się kupom śniegu, z których dzieci u nas stawiają domy; tak wyglądają egipskie pałace.
„Rolnicy, zwani fellahami, są niezmiernie pracowici; żyją lada czem, a w niechlujstwie najobrzydliwszém. Widziałem jak pili wodę, któréj nie chciały moje wielbłądy i konie.
„Takim jest Egipt, sławiony przez historyków i podróżników!
„Pomimo tych okropności, pomimo cierpień jakie ponosić przychodzi, przyznać jednak muszę, że z kraju tego byłaby osada mogąca dla Francyi przynieść korzyści nieobliczone. Ale na to potrzeba czasu i ludzi. Przekonywam się, że to nie żołnierzami zakłada się osady, a przynajmniéj nie naszymi. Straszni w bitwie, straszni po zwycięztwie, najwaleczniejsi w świecie, ale do dalekich wypraw niestworzeni. Zniechęcają się za lada podszeptem i sarkają. Sam słyszałem jak mówili o przechodzących jenerałach:
„„Oto oprawcy Francuzów!““
„Czara pełna, wychylę ją do dna. Mam za sobą stałość, zdrowie silne i męztwo, które mnie, spodziewam się, nie opuści, a z tém wytrwam do końca.
„Widziałem wczoraj dywan złożony przez jenerała Bonaparte. Składa się z 9 osób. Widziałem 9 automatów w stroju tureckim, z pysznemi zawojami, wspaniałemi brodami, w ubraniu przypominającym obrazy 12 apostołów, które ojciec ma w biurku. Co do rozumu, wiadomości, talentów, o tém nic nie powiem, ten rozdział zawsze próżny u Turków. Nigdzie nie masz tyle niewiadomości, nigdzie tyle bogactw, nigdzie też tak brzydkiego i smrodliwego ich użycia.
„Dosyć już. o tém. Chciałem wam dać mój opis, ale wiele rzeczy pominąłem; raport jenerała Bonaparte uzupełni te niedostatki.
„Bądźcie spokojni o mnie; cierpię, ale cierpię z całą armią. Rzeczy moje doszły mnie itd.

Boyer.“

Pokazuje się, że jednakowa była u wszystkich opinia o wyprawie; każdy cierpiał, każdy się skarżył, każdy pragnął powrotu do Francyi.
Wspomnienie tych skarg, pamięć tych buntów ciągle blizkich wybuchu, prześladowały Bonapartego jeszcze na Ś. Helenie.
„Razu pewnego, opowiada, rozgniewany rzuciłem się w pośrodek grupy nieukontentowanych jenerałów i zwracając mowę do jednego z nich, najsłuszniejszego wzrostem, powiedziałem z gwałtownością: „Odezwałeś się z zdaniami buntowniczemi; strzeż się abym nie dopełnił méj powinności; twoje 5 stóp 10 cali nie uratują cię od rozstrzelania za dwie godziny.“
Tym jenerałem słusznego wzrostu był mój ojciec.
Tylko że Bonaparte nie zawsze byt zupełnie ścisły, tak w swojém opowiadaniu, jak w swoich biuletynach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.