Życie jenerała Tomasza Dumas/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie jenerała Tomasza Dumas |
Podtytuł | Wydane przez syna jego |
Wydawca | Nakładem S. M. Merzbacha |
Data wyd. | 1853 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Mes Mémoires |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po bitwie pod Piramidami, w któréj ojciec mój, zawsze z swą fuzyą myśliwską w ręku, miał udział jako prosty żołnierz, gdyż nie było jazdy, odwiedził Bonapartego w Ghizeh; uważał bowiem, że od czasu zgromadzenia w Damanhour wódz naczelny dąsał się na niego, pragnął więc wytłumaczenia.
Nietrudno było uzyskać takowe. Bonaparte, ujrzawszy go, zmarszczył brwi i nacisnął kapelusz na głowę:
— Ah! to pan — rzecze — tém lepiej. Przejdźmy do tego gabinetu.
I mówiąc to, otworzył drzwi.
Ojciec mój wszedł pierwszy, za nim Bonaparte, zasuwając drzwi na rygiel.
— Jenerale! — powiedział — źle postępujesz względem mnie. Usiłujesz zdemoralizować armią. Wiem wszystko, co zaszło w Damanhour.
Mój ojciec postąpił krokiem, i kładąc swą dłoń na ręce, którą Bonaparte trzymał rękojeść szabli:
— Zanim ci odpowiem, jenerale — rzecze — pozwól się zapytać, w jakim celu zasunąłeś te drzwi, i w jakim celu zaszczycasz mnie tém sam na sam?
— W celu powiedzenia ci, że w moich oczach pierwszy i ostatni z méj armii równi są w obec karności, i że w danym przypadku każę tak rozstrzelać jenerała jak dobosza.
— Być może, jenerale, sądzę jednakże, iż są pewni ludzie, przy których namyślisz się nieco, nim ich rozstrzelać każesz.
— Ani chwili, jeżeli psują moje projekta.
— Uważaj jenerale, dopiero co mówiłeś o karności, teraz już tylko o sobie. Otóż tobie, tobie jenerale, dam tłumaczenie. Tak jest, prawda że było zgromadzenie w Damanhour; prawda, że jenerałowie zniechęceni pierwszym marszem, pytali się siebie, jaki być może cel tej wyprawy; prawda, że upatrywali w niej nie wzgląd na dobro publiczne, ale ambicyą osobistą; prawda, że powiedziałem, iż dla dobra i sławy ojczyzny pójdę na koniec świata, ale ani kroku nie zrobię dla twego tylko kaprysu. To wszystko powiedziałem owego wieczora, i powtarzam teraz, a jeżeli nędznik co ci zadenuncyował moje słowa, powiedział co innego, a nie to co teraz powiadam, to jest nietylko szpiegiem, ale gorzéj jak szpiegiem, bo jest oszczercą.
Bonaparte patrzał przez chwilę na mego ojca, a potem rzecze z pewném uczuciem:
— Tak więc Dumasie, dwa czynisz działy; w jednym kładziesz Francyą, a mnie w drugim.
Czy myślisz, że ja mój interes odłączam od jéj interesu? moje szczęście od szczęścia Francyi?
— Ja sądzę, że dobro Francyi powinno być pierwsze przed dobrem człowieka, chociażby największego. Sądzę, że losy narodu mogą wymagać poświęcenia osoby.
— Więc gotów jesteś oddzielić się odemnie?
— Tak jest, skoro będę musiał wierzyć, że się ty oddzielasz od Francyi.
— Źle czynisz, Dumas — powiedział oziemble Bonaparte.
— Może być — odrzekł mój ojciec — ale ja nie przypuszczam ani dyktatur, ani Sylli ani Cezara.
— I żądasz...
— Wrócić do Francyi za pierwszą sposobnością jaka się nadarzy.
— Dobrze. Przyrzekam że nic będę temu w niczém przeszkadzał.
— Dziękuję, jenerale, to jedyna łaska, po którą się do ciebie udaję.
I skłoniwszy się, ojciec mój poszedł ku drzwiom, odsunął rygiel i oddalił się.
W kwandrans potém ojciec mój opowiedział Dermoncourtowi, co zaszło między nim a Bonapartem, a Dermoncourt ze dwadzieścia razy, nie zmieniając nigdy ani jednego wyrazu, opowiedział mi tę scenę, która tak wielki wpływ wywarła na przyszłość mego ojca i moją.
Dnia 1 sierpnia była bitwa pod Abukir, w któréj zniszczoną została flota Francuzka. Tak więc na chwilę przynajmniéj nie mogło być mowy o powrocie niczyim, a zatém i mego ojca.
Nieszczęsna ta bitwa pod Abukir straszliwe na armii uczyniła wrażenie. W pierwszéj chwili sam Bonaparte był pognębiony, i tak jak August: „Varusie! oddaj mi moje legiony!” tak Bonaparte wykrzyknął kilka razy: „Bruëis! Bruëis! oddaj mi moje okręty!\
Dręczyła go przedewszystkiem niepewność powrotu do Francyi; po zniszczeniu floty nie był już panem sam siebie. Widok, że pozostanie w Egipcie sześć łat, widok ten, dawniéj mu obojętny, teraz stał się nieznośnym. Raz Bourienne chcąc go pocieszyć, mówił mu, aby polegał na Dyrektoryacie.
— Dyrektoryat! ależ ty wiesz, że to gromada niedołężnych łotrów, którzy zazdroszczą i nienawidzą mnie; dadzą mi zginąć tutaj, a potém nie widziszże wszystkich tych twarzy? toć na każdej maluje się upragnienie powrotu.
Ostatnie te słowa były owocem raportów zdawanych Bonapartemu o powszechnem nieukontentowaniu. W raportach tych tak mało oszczędzano Klebera jak mojego ojca. Dowiedziawszy się, że Bonaparte mówił o nim jako o oponencie, napisał Kleber do niego 22 sierpnia 1798 następujący list:
„Byłbyś niesprawiedliwym, jenerale, gdybyś gwałtowność z jaką wyłożyłem moje potrzeby, poczytał za oznakę słabości łub upadnienia na duchu. Mało mnie obchodzi, gdzie mam żyć, gdzie umrzéć, byłem żył dla sławy naszego oręża, byłem umarł tak jak żyłem. Polegaj więc na mnie w każdym zbiegu okoliczności, równie jak na tych, którym rozkażesz aby mnie słuchali. Uwiadomiłem cię już, że wypadek z dnia 14[1] tylko oburzenie i chęć pomsty wywołał w moich żołnierzach.“
Bonaparte odpowiedział:
„Wierzaj, iż wysoce sobie cenię twój szacunek i przyjaźń. Obawiam się, żeśmy byli cokolwiek pokwaszeni. Byłbyś niesprawiedliwym, gdybyś powątpiewał, że mi to bardzo było przykro. Na niebie Egiptu, jeżeli się kiedy ukażą chmury, znikają w przeciągu pół dnia; z méj strony, gdyby jakie były, byłyby rozwiane w trzy godziny.
„Szacunek, jaki mam dla ciebie, przynajmniéj dorównywa temu, który mi niekiedy okazywałeś.“
Jakżeto daleko od tych zimnych listów do owego entuzjazmu, który byłby włożył w usta Kleberowi następne wyrazy do Bonapartego:
„Jenerale, jesteś wielkim jak świat.“
Mówcie co chcecie, poeci robią historyą, a historyą którą oni robią jest najpiękniejszą z wszystkich historyj.
Przekreślcie apostrofę Bonapartego o piramidach, usuńcie zdanie Klebera o Bonapartem, a zniszczycie złote ramy, które obejmują tę wielką wyprawę egipską, najszaleńszą i najnieużyteczniejszą z wypraw, chociaż jest zarazem najbardziej olbrzymią i najpoetyczniejszą.
Tymczasem po głodzie nastała pewna obfitość żywności, i kazała żołnierzom, wróciwszych niejako do dobrego bytu materyalnego, zapomniéć na chwilę o znojach i cierpieniach doznanych w początku kampanii. Nieszczęściem w zamian przybrakło zupełnie pieniędzy.
„W Kairze mamy, obywatelu jenerale, bardzo piękną monetę. Potrzebowalibyśmy wszystkich sztab pozostawionych w Aleksandryi, w zamian za trochę pieniędzy które nam dali kupcy. Proszę cię więc każ zgromadzić negocyantów u których są złożone owe sztaby i odbierz im takowe. Dam im natomiast zboża i przedmiotów żywności, bo tych mamy ogromną ilość.
„Ubóstwo nasze co do pieniędzy wyrównywa bogactwu w żywności; to zmusza nas koniecznie do cofnienia z handlu jaknajwięcéj sztab złotych i srebrnych, a dania w zamian zboża.
„Doznaliśmy więcéj znojów, niż inni ludzie wyobrazić sobie mogą; ale w tej chwili odpoczywamy w Kairze; wszystkie dywizye tu zgromadzone.
„Zawiadomiony już jesteś od sztabu o wypadku wojennym, który poprzedził nasze wnijście do Kairu; był on dość świetnym; wparowaliśmy 2000 Mameluków, najwyborniejszéj jazdy, do Nilu.
„Przyślij nam drukarnie arabskie i francuzkie; dopilnuj, aby władowano na statki wszystkie wino, gorzałkę, namioty, trzewiki; wypraw wszystkie te przedmioty morzem do Rozetty, a z wezbraniem Nilu łatwo dostaną się do Kairu.
„Oczekuję nowin o twojém zdrowiu; pragnę, aby szybko wróciło do dawnego stanu, a ty abyś prędko do nas przybył.
„Pisałem do Ludwika, aby ruszył do Rozetty z wszystkiemi mojemi rzeczami.
„Przed chwilą znalazłem w jednym ogrodzie Mameluków list, datowany z dnia 21 mesidora; pokazuje się, że Mamelucy pochwycili któregoś naszego gońca.
Około tego czasu, kiedy niedostatek pieniędzy do tego stopnia był dotkliwym, że Bonaparte śmiał odbiérać kupcom sztaby złota i srebra, złożone w zastaw za pożyczone pieniądze, a ofiarować im natomiast zboże, nie mające w kraju żadnéj wartości; ojciec mój przy upiększaniu domu, który zajmował po jakimś beju; znalazł skarb. Skarb ten, którego właściciel w nagłéj ucieczce nie mógł zabrać z sobą, szacowano na 2 miliony.
Ojciec mój napisał natychmiast do Bonapartego:
„Lampart nie zmienia skóry, człowiek poczciwy nie zmienia sumienia.
„Przesyłam ci skarb, który znalazłem; szacują go na 2 miliony.
„Jeżeli zginę lub umrę tu ze smutku, pamiętaj, że jestem ubogi i że zostawiłem we Francyi żonę i dziecię.
List ten, wydrukowany urzędownie w korrespondencyi armii egipskiej, zrobił wielkie wrażenie wśród pewnych oskarżeń, ciążących na pewnych naczelnikach. Przedrukowany w dziennikach Nowego-Yorku i Filadelfii, tak wielkie miał powodzenie téj młodziuchnéj republice, że w 50 lat potem, w podróży, którą odbywałem, przywołanemu do Hollandyi przez młodego króla z okazyi jego koronacji, powtórzył go słowo w słowo zacny p. d’Aveysac, Minister Stanów Zjednoczonych w Hadze.
Tymczasem brak pieniędzy, na który się uskarżał Bonaparte, stawał się coraz dotkliwszym; nie wiedziano już co zrobić, aby opłacić armią, nie chcąc uciekać się do forszusów. Środek ten nienawistny, byłby przypomniał sposób poboru podatków, używany przez Mameluków, a głoszono, że Francuzi właśnie na to tylko przyszli, aby Mameluków ukarać za ich kradzieże i zdzierstwa. Do tego sposobu więc niepodobna było się uciec. W tym kłopocie Poussielgues, administrator jeneralny finansów, zaproponował naczelnemu wodzowi ustanowić podatek od zapisania koncessyj na własności, udzielonych od przybycia do Egiptu, albo które się późniéj udzielać będą, koncessyj czasowych i mogących być cofnionemi lub wznowionemi, według woli naczelnego wodza. Środek ten był bardzo bogaty — ale nieznany dotąd na Wschodzie, poczytany został za krzywdę i za ubliżenie wielkim przywilejom tureckim i arabskim, których właściciele powiększéj części mieszkali w Kairze, i Kair stał się ogniskiem buntu.
Jednym z pierwszych przepisów ostrożności, wydanych po opanowaniu Kairu, było czuwanie nad obwoływaczami meczetów. Obwoływacze ci mają zwyczaj trzy razy na dzień wzywać wiernych do modlitwy. Przez niejakiś czas uważano na te obwoływania; późniéj przyzwyczajono się z wolna do tego i zaniedbano czuwania nad niemi. Widząc to muezzynowie, słowa uświęcone zastąpili wzywaniem do buntu; nie znając języka, Francuzi nie spostrzegli tej zmiany, a Turcy mogli swobodnie spiskować, wydawać rozkazy opóźniające, lub przyspieszające godzinę wybuchu, aż nareszcie na znaczono go na poranek dnia 21 października.
Dnia 21 października o 8 godzinie rano rokosz pojawił się na wszystkich punktach razem, od Syeny do Aleksandryi.
Ojciec mój był chory i leżał jeszcze w łóżku, kiedy Dermoncourt wpadł do jego pokoju wołając:
„Jenerale, miasto powstało! Dupuis zamordowany: Na koń! na koń!“
Ojciec mój, znając wartość czasu w takich okolicznościach, porwał się z łóżka w pół nagi, skoczył na konia nieosiodłanego, schwycił za szablę i wpadł w ulice Kairu na czele kilku oficerów, którzy go zwykle otaczali.
Nowina była zupełnie prawdziwa. Komendant Kairu, jenerał Dupuis, został na śmierć raniony pod pachę lancą, którą go pchnął Turek ukryły w piwnicy. Bonaparte, jak mówiono, był na wyspie Roudha, i nie mógł wnijść do miasta. Włamano się do domu jenerała Caffarelli i wyrżnięto wszystkich, co w nim byli. Nareszcie rokoszanie udali się całym tłumem do płatnika jeneralnego Estéve.
Ku temuto punktowi zmierzał mój ojciec, gromadząc do siebie wszystkich żołnierzy, jakich tylko spotkał po drodze, i zebrał tym sposobem ze 60 ludzi.
Wiadomo, jakiém uwielbieniem przejęła Arabów piękność herkuliczna mego ojca; siedząc na wielkim koniu dragońskim, którym toczył z wdziękiem; z głową, piersią i nagiemi ramiony, wystawionemi na wszystkie ciosy; rzucając się w pośrodek najzajadlejszych gromad z tą pogardą śmierci, jaką zawsze okazywał, a którą w tym przypadku podwoił jeszcze rodzaj splenu, co go udręczał; wydał się Arabom aniołem niszczycielem z mieczem błyskawicy. W jednej chwili przystęp do skarbu był zamieciony, Turcy i Arabi porąbani, Estéve oswobodzony.
Biédny Estéve! przypominam go sobie jeszcze, jak mówił, całując mnie dzieckiem:
— Pamiętaj o tóm, że bez twego ojca, głowa co cię całuje, pruchniałaby w rowie Kairu.
Dzień zszedł na bezustannej i zajadléj walce. Członkowie instytutu egipskiego, mieszkający w domu Camin Beja, w dzielnicy dość odległéj, zabarykadowali się i dawali ognia jak prości śmiertelnicy. Bili się dzień cały i dopiero ku wieczorowi ojciec mój dotarł do nich z swymi dzielnymi dragonami i oswobodził.
O tejże godzinie dowiedziano się, że konwój chorych, z dywizyi Regniera, idący od Belbeiru, został wymordowany.
Czy Bonaparte był w Roudha, jak mówią wszystkie sprawozdania urzędowe, czy też w swéj głównéj kwaterze, jak utrzymuje Bourrienne? czy dobijał się napróżno do drzwi Instytutu w Starym Kairze, czy też otoczono go w jego hotelu, odbierając mu wszelką możność działania? to niewiadome; ale to jasne, pewne, dowodne, że nigdzie nie był widziany tego pierwszego dnia, a powołuję się na pamięć Egipcyan, co żyją jeszcze, że ojca mego wszędzie widziano.
Pierwsze rozkazy wydane przez Bonapartego, wykonano dopiéro koło 5 godziny z wieczora. Huk armat, grzmiący po głównych ulicach, huk bateryi granatników, ustawionéj na Mokkanie, huk piorunów wreszcie, tak rzadki w Kairze, że przeraził zbuntowanych, zapowiadał, że opór, dotąd częściowy, i że tak powiem, instynktowy, wzmógł się i nabrał pewnego kierunku.
Noc przerwała walkę. Jestto u Turków przepisem religijnym, nie toczyć w ciemności rozpoczętéj za dnia walki. Bonaparte korzystał z nocy na rozporządzenie wszelkich kroków.
Ze wschodem słońca bunt jeszcze żył, ale buntownicy byli zgubieni.
Wielka ich liczba, mianowicie główni przywódzcy schronili się do wielkiego meczetu El-Meazao; ojciec mój dostał rozkaz uderzenia na nich i zadania ostatecznego ciosu resztkom rokoszu.
Kule armatnie skruszyły bramę meczetu, a ojciec mój, spiąwszy konia ostrogami, wpadł pierwszy do niego.
Wśród nawy, naprzeciw głównej bramy, a zatem na drodze którą pędził koń mego ojca, był grobowiec, wyniesiony nad poziom o trzy stopy; spotkawszy tę zawadę, rumak wstrzymał się nagle, stanął dęba, i spuściwszy na grobowiec przednie nogi, pozostał chwilę nieruchomy, z okiem krwią zabiegłem, chrapami buchając parę.
— Anioł! anioł! zakrzykli Arabi; ich opór nie był już walką, ale u niektórych rozpaczą, u większéj części fanatyczną rezygnacyą.
Przywódzcy wrzośli Amhau! i poddali się.
Mój ojciec poszedł do Bonapartego zdać sprawę z wzięcia meczetu. Wiadome mu już były szczegóły tego wzięcia; przyjął ojca mego nader uprzejmie, bo odesłanie skarbu zaczęło wygładzać dawną między niemi chropawość.
— Dzień dobry Herkulesie — rzecze — to ty pokonałeś hydrę.
I podał mu rękę, a obracając się do otaczających, powiedział:
— Panowie! każę zrobić obraz, wystawiający wzięcie wielkiego meczetu; Dumas już dał postawę do głównéj osoby.
Obraz ten rzeczywiście zlecony został Girodetowi; ale jak to każdy wié, główną w nim postacią jest ogromny huzar złotowłosy, bez imienia. Onto zajął miejsce mojego ojca, który w tydzień po uspokojeniu Kairu nanowo się poróżnił z Bonapartem, nalegając bardziéj niż kiedy, o powrót do Francyi.
Powstanie Kairu wyrwało go wprawdzie na chwilę z owéj tęsknoty za krajem, któréj uległ, ale wkrótce znów go ogarnął głęboki niesmak do wszystkiego, obrzydzenie życia, i pomimo przełożeń swych przyjaciół nalegał uporczywie, aby Bonaparte pozwolił mu się oddalić.
Bonaparte raz jeszcze usiłował skłonić go do pozostania, powiedział nawet, że wkrótce sam uda się do Francyi, i przyrzekł zabrać go z sobą; nic nie mogło ukoić gwałtownéj żądzy powrotu, która się zamieniła w chorobę.
Nieszczęściem Dermoncourt, jodyny człowiek który miał jakiś wpływ na mego ojca, wrócił był do swego pułku i stał załogą w Bel-Beyss; dowiedziawszy się, że jenerał wyznaczył dzień odjazdu, pospieszył do Kairu. Zastał pokoje ojca ogołocone z mebli, a jego samego zajętego sprzedażą niepotrzebnych przedmiotów.
Za pieniądze z téj sprzedaży kupił 4,000 funtów kawy mokka, jedenaście koni arabskich, z tych 2 ogiery a 9 klaczy i najął okręcik Belle Maltaise.
W braku nowin, gdyż wszystkie depesze przejmowali Anglicy krążący po morzu, nie wiedziano nic a nic co się dzieje w Europie.
Dla zrozumienia następnych wypadków, musim pomówić o zajściach w Rzymie i Neapolu.
Będziem się starali rzecz wystawić w jaknajwiększej krótkości.
Ferdynand i Karolina panowali w Neapolu. Karolina, siostra Maryi-Antoniny, nienawidziła Francuzów za morderstwo swój siostry, za okropną rewolucyę, obalającą wszystko, cokolwiek dotąd było świętem, a nienawidziła ich z całą namiętnością charakteru kochającego co dobre i piękne. Ferdynanda zaś malują dostatecznie następujące jego wyrazy: Neapolitańczykami rządzą trzy F: forca, festa, farina; szubienica, uroczystości, mąka.
Łatwo pojąć, że traktat wymuszony postrachem na takich monarchach, póty tylko był dochowywany, dopóki postrach stał na jego straży. Postrachem tym był Bonaparte. Teraz zaś nietylko że Bonaparte był w Egipcie, ale nadto flota francuzka zniszczona pod Abukir, a w skutek tego i Bonapartego i wojsko jego uważano za zgubione.
Już kiedy eskadra angielska wyszła na powstrzymanie naszego pochodu ku celowi niewiadomemu wyprawy, przyjmowano ją, z pogardą naszych traktatów, bardzo przychylnie w porcie Neapolu. Po bitwie pod Abukir posunięto się daléj.
Zaledwie bowiem w Neapolu sygnalizowano ukazanie się floty Nelsona, holującej za sobą szczątki naszych okrętów, kiedy król, królowa, ambassador angielski Hamilton i piękna Emma Lyonna jego żona, wsiedli na okręty świetnie przystrojone, i wypłynęli naprzeciwko zwycięzcy.
Wieczorem miasto było oświetlone, w pałacu bał.
Ferdynand ukazał się na balkonie z Nelsonem i wzniosły się okrzyki: Niech żyje Ferdynand! niech żyje Nelson!
A wszystko to działo się w obec naszego ambassadora i Garat patrzał na upadek naszego wpływu, a wzrost angielskiego.
Skarżył się téż.
Ale odpowiedziano mu, że flota angielska przyjętą została w porcie neapolitańskim tylko w skutek zagrożenia bombardowaniem miasta.
Odpowiedź była kłamliwa, a jednak poseł nasz musiał na niéj poprzestać.
Widział téż organizującą się armią 60-tysięczną; dowództwo nad nią objął austryacki jenerał Mack, którego późniejsze klęski nieco wsławiły.
Armia ta była podzielona na 3 obozy.
Dwadzieścia i dwa tysiące poszły do Santo Germano.
Szesnaście tysięcy zajęło Abruzzy.
Ośm tysięcy rozłożyło się w dolinie Sessa; sześć tysięcy za murami Gaëty.
Tak więc zamierzono w 52,000 zalać państwo rzymskie i wypędzić nas z Rzymu, który zajmowaliśmy.
Tymczasem wojna, lubo postanowiona, nie była jeszcze wypowiedziana. Ambasador nasz zażądał powtórnie od rządu Neapolitańskiego sprawy z tego co się dzieje.
Rząd odpowiedział, iż wiecéj teraz niż kiedy pragnie, aby nie ustały dobre stosunki pomiędzy rządem neapolitańskim a francuzkim, i że żołnierze, o których chodzi p. Garat, posłani do obozów tylko dla ćwiczeń wojskowych.
W kilka dni potém jednakże, to jest 22 listopada, król Ferdynand wydał manifest, w którym przypomina nieład rewolucyjny Francyi, zmiany polityczne Wioch, sąsiedztwo wrogów wszelakiego rządu i powszechnéj spokojności, opanowanie Malty, shołdowanie Sycylii, ucieczkę papieża, niebezpieczeństwa religii; następnie oświadcza, iż z tych licznych a przeważnych powodów poprowadzi armią do państwa rzymskiego, aby kraje te wrócić prawemu monarsze, głowę świętemu kościołowi, a pokój ładowi jego monarchii. Dodał iż nie wypowiada wojny żadnemu monarsze i wzywa armie cudzoziemskie, aby nie przeszkadzały pochodowi wojsk neapolitańskich, bo tego jedynym celem jest wyswobodzić Rzym i ziemie stolicy świętéj.
Jednocześnie ministrowie króla Neapolitańskiego w listach prywatnych do ministrów zagranicznych poduszczali tychże, aby Francuzowi wydali wojnę.
Nie wierzycie temu? wszakżeto zdaje się niepodobném? co? Przeczytajcie więc list księcia Belmonte-Pignatelli, ministra neapolitańskiego, do kawalera Pricca, ministra piemontskiego. Dajemy go tutaj:
„Wiemy, że w radzie twojego króla są ministrowie oględni, że nie powiémy bojaźliwi, którzy drżą na myśl krzywoprzysięztwa i mordu, jak gdyby ostatnie przymierze pomiędzy Francyą a Sardynią było aktem politycznym i godnym poszanowania. Nie byłoż ono dyktowane przemocą zwycięzcy? podpisane pod przymusem? Takie traktaty to są krzyczące krzywdy! Jakto, wtenczas kiedy król wasz jest jeńcem w swojéj stolicy, otoczony bagnetami nieprzyjacielskiemi, wtenczas chcecie mu policzyć za winę złamanie traktatu wymuszonego przemocą, a niezgodnego z sumieniem? Morderstwem chcecie nazwać wyswobodzenie waszego króla? Oh nie! to być nie może. Bataliony francuzkie rozproszone są w Piemoncie; ufne w bezpieczeństwo i pokój; rozniećcie patryotyzm ludu w płomienie entuzyazmu i wściekłości, niechaj każdy Piemontczyk dyszy żądzą wydarcia życia wrogom dręczącym jego króla.
„Środki te cząstkowe korzystniejsze będą dla Piemontu, niżeli zwycięztwa odniesione na polu bitew, a sprawiedliwa potomność nigdy zdradą nie nazwie tych energicznych aktów. Dzielni Neapolitańczykowie, pod przewodem walecznego Macka, dadzą pierwsze hasło na wytępienie wrogów tronu i ołtarza, i może już będą w pochodzie, kiedy list ten czytać będziesz.“
W takieto ręce dostał się ojciec mój, jen. francuzki, wracający z Egiptu; a w jakiéj jeszcze chwili! oto kiedy naczelnik tegoż rządu, bity ze wszech stron przez garstkę francuzów, wypędzony z lądu stałego, schronić się musiał do Palermo. Zobaczymy tu zaraz, jak książę Belmonte Pignatelli wykonał na mym ojcu i jego nieszczęsnych towarzyszach, nauki wykładane swemu koledze, kawalerowi Priocca, ministrowi piemontskiemu.
Niechaj mój ojciec opowiada sam tę straszliwą niewolę; niech po latach pięćdziesięciu wyjdzie głos z grobu i jak głos ojca Hamleta ogłosi światu zbrodnię jego morderców.