Benvenuto Cellini (1893)/Tom III/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.
JAKUB AUBRY WZNOSI SIĘ DO APOTEOZY.



W istocie, rzekł do siebie student wyszedłszy z pałacu Sprawiedliwości i udając się w kierunku mostu zwanego Młynarskim, wiodącego prawie wprost do Chatelet; w istocie, bardzo jestem ciekawy co powie Gerwaza gdy się dowie, że jej cnota oszacowaną została na dwadzieścia su paryzkich.
Będzie myślała, że wyjawiłem tajemnice dotyczące ją zbyt blisko i gotowa wydrzeć mi oczy.
Lecz kogóż to widzę?
Ten, którego Aubry dostrzegł był paziem uprzejmego pana, któremu miał zwyczaj zwierzać się ze wszystkiego, uważając go za najlepszego przyjaciela.
Paź stał oparty o wał nadrzeczny i bawił się ciskaniem kamyków w wodę.
— W istocie spotkanie nadarzyło mi się w stosowną porę. Mój przyjaciel nieznany, który ma wielkie znaczenie u dworu, wyjedna mi bezwątpienia łatwość dostania się do więzienia. Opatrzność zesłała mi jego pazia, ażebym się dowiedział gdzie go będę mógł znaleźć, gdyż dotąd niewiem ani o jego nazwisku ani miejscu pobytu.
Chcąc zatem korzystać z tego co uważał za łaskę Opatrzności, Jakób Aubry zbliżył się do młodego pazia, który poznawszy go upuścił z ręki kamyki i założył prawą nogę na lewą, podług zwyczaju członków stowarzyszenia, do jakiego należał.
— Dzień dobry panie paziu — zawołał Aubry donośnym głosem.
— Dzień dobry panie uczniu, cóż to cię sprowadziło w nasze strony?
— Jeśli ci mam prawdę powiedzieć, to szukam tego com właśnie znalazł, ponieważ ciebie spotkałem; szukałem bowiem mieszkania twego pana a mojego najlepszego przyjaciela, hrabi, barona, wicehrabi... słowem chciałem się dowiedzieć o miejscu jego pobytu.
— Czy życzysz sobie z nim się widzieć?
— Natychmiast mój drogi jeżeli podobna.
— Jeżeli tak, to życzenie pana zaraz się spełni, gdyż mój pan jest teraz u prewota.
— W Chatelet?
— Tak i wkrótce spodziewam się wróci.
— Jakże mu zazdroszczę, że może wchodzić do Chatelet ile razy ma się spodoba, a przytem mój przyjaciel, hrabia, baron, wicehrabia dobrze żyje z panem Robertem d’Estourville.
— Wicehrabia?...
— Tak, mój przyjaciel wicehrabia... powiedzże proszę — mówił dalej Aubry, pragnąc korzystać ze sposobności by się dowiedzieć o nazwisku swojego przyjaciela... wicehrabia...
— Nazywa się wicehrabia de Mar...
— A! — zawołał uczeń przerywając paziowi, spostrzegłszy we drzwiach tego, którego widzieć pragnął. A! to ty wicehrabio, nakoniec cię ujrzałem. Szukam cię i oczekiwałem dość długo.
— Dzień dobry — odpowiedział Marmagne widocznie niezadowolony ze spotkania. Pragnąłbym z tobą pomówić, lecz na nieszczęście w tej chwili jestem bardzo zajęty. A więc do widzenia, żegnam cię.
— Zatrzymaj się pan chwilkę — zawołał Jakób Aubry ująwszy go za rękę, nie możesz przecie mnie opuścić w podobnem położeniu, a przytem mam cię prosić o wielką łaskę.
— Ty?.
— Tak ja, wszakże prawo boskie wyraźnie nakazuje, ażeby się przyjaciele wzajemnie wspierali.
— Przyjaciele?
— Alboż nie jesteś moim przyjacielem? Cóż utwierdza przyjaźń jeżeli nie zaufanie; ja ze swej strony pokładam w tobie zupełne; opowiadam ci wszystko nie tylko co mnie dotyczę ale i innych.
— Czyś kiedy miał powód tego żałować?
— Przyznaję, że z twojej strony niedoznałem zawodu, lecz nie mogę tego powiedzieć o długich. Zresztą szukam kogoś po Paryżu i mam nadzieję, że przy pomocy Boga spotkam go kiedyś.
— Mój drogi — przerwał Marmagne przeczuwając kogo chciał spotkać Aubry — powiedziałem ci, że mi jest bardzo pilno.
— Poczekaj chwilkę, wspomniałem ci iż spodziewam się od ciebie pewnej przysługi.
— Mów prędko.
— Jesteś dobrze widzianym u dworu.
— Tak przynajmniej utrzymują moi przyjaciele.
— Masz więc wpływy?
— Moi przyjaciela mogą się przekonać o tem.
— A więc mój drogi hrabio, baronie... drogi...
— Wicehrabio po prostu.
— Uczyń dla mnie abym się dostał do Chatelet.
— W jakim celu?
— Rozumie się jako więzień.
— Jako więzień? w istocie szczególniejsza chętka.
— Być może, lecz mi wiele na tem zależy.
— Powiedzże mi przynajmniej dla czego chcesz zostać uwięziony w Chatelet — zapytał Marmagne, domyślając się, że to szczególniejsze życzenie ukrywa jakąś tajemnicę.
— Nikomu bym tego nie powiedział oprócz ciebie, bo nauczyło mnie doświadczenie, że należy trzymać język za zębami. Lecz dla ciebie nie mam żadnych tajemnic, wiesz o tem dobrze.
— Mówże prędko.
— Czy dostanę się do Chatelet jak ci opowiem wszystko?
— Jeżeli zechcesz to i natychmiast.
— Wyobraź więc sobie mój przyjacielu, że byłem tak nieroztropny i zwierzyłem się innym oprócz ciebie, iż dostrzegłem śliczną dziewczynę w głowie Marsa.
— I cóż?
— Te półgłówki rozpletli widać po mieście, tak dalece, że wieść o tem doszła do prewota; domyślił się on, że to może być jego córka, która od kilku dni znikła.
Uprzedziwszy więc o tem hrabiego d’Orbec i księżnę d’Etampes, udali się do zamku Nesle dla odbycia rewizyi, w czasie gdy Benvenuto Cellini przebywał jeszcze w Fontainebleau. Znaleźli Blankę i uwięzili Askania.
— Doprawdy?
— Jak mnie widzisz żywego. Całą. intrygą zaś kierował jakiś wicehrabia Marmagne.
— Lecz... — przerwał z niepokojem wicehrabia: — dla czegóż ty chcesz się dostać do więzienia?
— Nie domyślasz się pan?
— Nie.
— Uwięzili Askania.
— Wiem o tem.
— I jest w Chatelet...
— Otóż o tem nikt nie wie oprócz księżnej d’Etampes, Benvenuta i mnie, że Askanio posiada jakieś pismo, tajemnicę mogącą zgubić księżnę. Domyślasz się teraz?
— Tak, zaczynam coś pojmować.
— Mój drogi przyjacielu — rzekł Aubry poufaląc się coraz bardziej z wicehrabią; chcę się dostać do więzienia, ażebym się mógł zobaczyć z Askaniem, on mi list odda lub powierzy tajemnicę księżnej, poczem każesz mnie wypuścić a wtedy będziemy mogli razem z Benvenutem obmyśleć najprzód środki oswobodzenia Askania, a potem połączyć go z Blanką, na przekór Marmagnowi, d’Orbecowi, prewotowi, księżnie d’Etampes i całej tej koteryi.
— Twój pomysł nader jest dowcipny. Dziękuję ci za zaufanie, nie pożałujesz tego.
— Przyrzekasz mi więc protekcyę?
— Jaką?
— Że będę uwięziony w Chatelet jak tego żądam?
— Możesz być pewnym.
— Czy zaraz?
— Zaczekaj tu na mnie.
— Gdzie idziesz?
— Idę po rozkaz uwięzienia.
— A mój przyjacielu! hrabio, baronie, powiedz mi twoje nazwisko i adres, żebym wrazie potrzeby mógł się zgłosić do ciebie.
— Zaraz wrócę, to ci...
— Będę więc czekać na ciebie, jeżeli zaś po drodze spotkasz gdzie tego przeklętego Marmagna, to powiedz mu...
— Co?
— Powiedz żem przysiągł...
— Co takiego?
— Że musi zginąć z mojej ręki.
— Bywaj zdrów, czekaj tu na mnie.
— Do widzenia, będę czekał. A! ty jesteś moim prawdziwym przyjacielem, któremu zaufać można, lecz chciałbym wiedzieć...
— Bywaj zdrów panie uczniu — rzekł paź, który stał w oddaleniu w ciągu powyższej rozmowy, i pośpieszył za swoim panem.
— Żegnam cię piękny paziu, ale nim odejdziesz musisz mi uczynić jednę przysługę.
— Jaką?
— Kto jest ten pan szlachetny, któremu masz zaszczyt służyć?
— Ten, z którym przez kwadrans rozmawiałeś?
— Tak.
— I którego nazywasz swoim przyjacielem?
— Tak.
— Nie wiesz jak się nazywa?
— Nie.
— To jest...
— Zapewnie pan znakomity.
— Bezwątpienia.
— I ma wpływy?
— Po królu i księżnie d’Eampes jestto pierwsza osoba.
— Jakże się nazywa?
— Nazywa się... lecz otóż się odwraca i woła na mnie. Przepraszam! \
— Wicehrabia...
— Tak, wicehrabia de Marmagne.
— A więc to Marmagne, wicehrabia de Marmagne, ten młody pan jest wicehrabią de Marmagne?
— On sam.
— Marmagne przyjaciel prewota, d’Orbeca i księżnej d’Etampes?
— Tak jest.
— Nieprzyjaciel Benvenuta?
— Zgadłeś.
— A! teraz pojmuję wszystko — zawołał uczeń. O! Marmagne! Marmagne!
Ponieważ uczeń nie miał przy sobie żadnej broni, przeto poruszeniem szybkiem jak myśl, pochwycił krótką szpadę pazia i wydobywszy ją z pochwy pobiegł za Marmagnem wołając: Zatrzymaj się!...
Na to wezwanie strwożony Marmagne obrócił się i spostrzegł biegnącego ku niemu Aubrego z wydobytą szpadą, domyślił się przeto, że został poznany. Pozostawały tylko dwa środki, uciekać lub czekać. Marmagne nie był tak dalece odważnym ażeby śmiało oczekiwał nieprzyjaciela, nie był też tak nikczemnym, ażeby miał uciekać. Obrał więc pośrednią drogę, to jest chciał się ukryć za drzwiami pobliskiego domu; nieszczęściom nie mógł drzwi zatrzasnąć za sobą, albowiem przytwierdzone były do ściany łańcuszkiem, i Aubry ścigający go w odaleniu, stanął właśnie gdy wstępował na schody.
— A Marmagne! przeklęty wicehrabio! nikczemny podchwytywaczu tajemnic, to więc ty jesteś! Mam cię nakoniec w swojem ręku. Broń się podły...
— Panie — odpowiedział Marmagne usiłując przybrać ten wyniosły właściwy wielkiemu panu, czy myślisz, że wicehrabia Marmagne uczyni zaszesyt uczniowi Jakobowi Aubry i zmierzy się z nim orężem?
— Jeżeli wicehrabia Marmagne nie uczyni tego zaszczytu Jakóbowi Aubry, to uczeń Jakób Aubry będzie miał zaszczyt przeszyć na wylot ciało wicehrabiego Marmagne.
Ażeby nie pozostawić żadnej wątpliwości temu, do którego się odnosiła ta groźba, Jakób Aubry wymierzył ostrze szpady przeciw piersi wicehrabiego i dotknął go zlekka końcem żelaza.
— Na pomoc, morderca! — wolał Marmagne.
— Krzycz tak głośno, jak ci się spodoba — odpowiedział Jakób — bo ręczę, że przestaniesz na zawsze krzyczeć nim ci na pomoc nadbiegną. Radzę ci przeto myśl raczej o obronie. Tak mości wicehrabio, broń się!
— Jeżeli chcesz koniecznie — zawołał wicehrabia — to nauczę cię rozumu!
Marmagne celował pomiędzy szermierzami dworskiemi, równie jak Jakób Aubry pomiędzy uczniami uniwerstytetu. Ztąd wynikło, że po pierwszem starciu, oba przeciwnicy poznali, że będą mieli więcej do czynienia z sobą, niż się spodziewali; Marmagne wszakże miał oczywistą wyższość nad uczniem. Jak wiadomo Aubry wziął szpadę pazia, która była o sześć cali krótszą od szpady wicehrabiego; nie przeszkadzało to do obrony, lecz było niedogodnem w nacieraniu.
Przytem Marmagne znacznie wyższy wzrostem od ucznia i uzbrojony dłuższą szpadą, ograniczał się na trzymaniu jej w równi z twarzą przeciwnika; Aubry pomimo wszelkich przebiegów sztuki szermierskiej nie mógł dosięgnąć Marmagna, któremu dość było cofnąć prawą nogę do lewej, ażeby uniknąć razów. Z tego wynikło, że już kilkakrotnie długa szpada wicehrabiego drasnęła pierś młodzieńca, który z swej strony wyciągając się jak długi, pruł tylko powietrze ostrzem swojej.
Aubry pojął wkrótce, iż zginie jeżeli tym sposobem potykać się będzie, dla zniweczenia więc planu swego przeciwnika, zaczął nacierać na niego i odpierać razy zwykłym sposobem; usiłował zbliżać się stopniowo, to znów następnie uważając, że jest w przyzwoitej odległości odkrył pierś jakby przypadkiem. Marmagne dostrzegłszy to, wymierzył raz na Aubrego, który korzystając z tego pochylił się tak, że szpada Marmagna o parę cali nad głową jego przeszła, a on w tym czasie poskoczywszy i wyciągnąwszy się podłużnie, z taką zręcznością i siłą ugodził, że mała szpadka pazia znikła do rękojeści w piersiach wicehrabiego. Marmagne krzyknął przeraźliwie, to było dowodem gwałtownej boleści; poczem zbladł, puścił szpadę i upadł.
Właśnie w tej chwili patrol miejski nadbiegł zwabiony wołaniem Marmagna, znakami pazia i zgromadzeniem się ludu przed drzwiami. Straż widząc Aubrego z zakrwawioną szpadą, pochwyciła go pomimo oporu jaki chciał stawić; lecz gdy usłyszał dowódcę wołającego: — Rozbroić tego łotra i zaprowadzić do Chatelet; — oddał bez przymusu oręż i udał się dobrowolnie do więzienia tak upragnionego, składając dzięki Opatrzności, że mu dozwoliła spełnić dwa najgorętsze życzenia, pomścić się nad Marmagnem i zbliżyć do Askania.
Tym razem nie robiono trudności w przyjęciu go do twierdzy królewskiej; ponieważ w owym czasie więzienia były zapchane, przeto inspektor długo się naradzał z dozorcą gdzie pomieścić nowo przybyłego; nakoniec te dwie szanowne osoby zgodziły się w tym względzie dozorca skinął na Jakóba Aubry ażeby się za nim udał, kazał mu zejść z trzydziestu kilku schodów, poczem otworzył drzwi, wepchnął go do ciemnego lochu i tam pozostawił.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.