Benvenuto Cellini (1893)/Tom III/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Benvenuto Cellini |
Podtytuł | Romans |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józef Bliziński |
Tytuł orygin. | Ascanio ou l'Orfèvre du roi |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Biedny Jakób Aubry wyszedł z zamku Nesle zrozpaczony, nie miał wątpliwości, iż on nie kto inny zdradził mimowolnie tajemnicę Askania.
Ale któż zawiódł jego zaufanie?
Lecz pomyślał, to nie zacny pan, którego nie znał nazwiska, przecież to szlachcic, czy nawet można go posądzać; być może, iż to uczynił trzpiot Henryk, albo Robin, może Karol lub Wilhelm.
Prawdę powiedziawszy, biedny Aubry gubił się w domysłach, gdyż rzeczywiście zwierzył się o spostrzeżeniach swoich z topoli, przynajmniej dziesięcin serdecznym przyjaciołom, pomiędzy którymi trudno mu było odkryć winowajcę; lecz mniejsza o to, pierwszym, prawdziwym, jedynym zdrajcą był on, nikczemny szpieg, jak go nazwał Benvenuto.
Zamiast zachować tajemnicę przyjaciela, rozgłosił ją w dwudziestu miejscach, jego przeklęty język stał się przyczyną zguby Askania.
Jakób wyrywał włosy, bił się pięściami, lżył obelgami, lecz nie mógł znaleźć wyrażeń dość silnych, by określić swój niegodziwy postępek.
Poczciwy Jakób zachował w pamięci słowa Benvenuta: „Oddałbym dziesięć lat życia mojego temu ktoby zdołał dostać się do Askania, dla rozmówienia się z nim i przyniesienia wiadomości o tajemnicy, za pomocą której mógłbym upokorzyć dumną księżnę.”
Jakieśmy nadmienili, zaczął się zastanawiać wbrew swojemu zwyczajowi.
W skutek tych rozmyślań postanowił dostać się do Chatelet.
Skoro tam będzie, znajdzie sposobność zbliżenia się do Askania.
— Sprobujmy — mówił Jakób Aubry dą żąc śmiałym krokiem do więzienia, jedynego celu życzeń swoich; obaczmy jak należy postąpić, ażeby uniknąć nowych niedorzeczności, starajmy się zrozumieć położenie, gdyż cała ta historya wydaje mi się tak powikłaną, jak nici kiedy mi każe trzymać Gerwaza, ile razy chcę ją pocałować.
Przypomnijmy sobie wszystkie okoliczności.
Askanio kochał się w Blance córce prewota, dobrze.
Prewot chciał ją wydać za hrabiego d’Orbec, Askanio ją porwał, bardzo dobrze; poczem nie wiedząc gdzie ją ukryć, obrał mieszkanie w głowie Marsa, „optime.“ Na honor, ukrycie to było cudowne... i trzeba było ażeby bydlę... ale dość tego; przyjdzie później kolej i na mnie.
Wtedy zdaje się, iż w skutek moich wskazań, prewot doszedł do miejsca schronienia córki i kazał uwięzić Askania.
Jestem przeklęte bydlę i nic więcej! Tak, lecz dalej tracę wątek.
Co tu ma do czynienia księżna d’Etampes? Ona nienawidzi Blankę, którą wszyscy kochają.
Dlaczego? A! otóż zgadłem.
Przypominam sobie niektóre żarciki towarzyszów, pomieszanie Askania, gdy mu wspominali o księżnie; pani d’Etampes sprzyjała mu, bardzo więc naturalnie, że nienawidziła rywalkę.
Jakóbie, mój przyjacielu, ty jesteś wielkim nikczemnikiem, lecz dziarskim co do zmyślności.
A tak; ależ teraz, Askanio ma w swoim ręku środek mogący zgubić księżnę?
Cóż tu król porabia w tej mieszaninie intryg, razem z jakąś Stefaną.
Dlaczego Benvenuto wzywa ciągle Jowisza, co nie przystoi wcale na dobrego katolika? Niech mnie dyabli porwą jeżeli rozumiem o co rzecz idzie.
Lecz czyliż potrzeba, ażebym zbadał wszystko?
W więzieniu Askania mieści się wykrycie tajemnicy; idzie więc głównie o to, ażebym się dostał do więzienia.
Tam ułożę plan stosowny.
Gdy to mówił, stanął właśnie przed bramą Chatelet i silnie do niej wybijał.
Furtka się otworzyła, głos surowy zapytał czego żądał; był to dozorca więzienia.
— Chcę się dostać do więzienia — odpowiedział Jakób posępnym głosem.
— Do więzienia? — zapytał zdziwiony dozorca.
— Chcę być uwięziony rozumiesz mnie, zapakuj mnie do najciemniejszego lochu, do najgłębszego; bo na to zasłużyłem.
— Z jakiej przyczyny?
— Ponieważ jestem wielkim zbrodniarzem.
— Jakąż zbrodnię popełniłeś?
— W istocie, nie wiem jaką zbrodnią popełniłem — rzekł Jakób do siebie, nie będąc przygotowanym na podobne zapytanie; poczem pomimo pochwał jakie sobie oddawał przed chwilą pod względem daru zmyślności, nie zalecał się jednak żywością wyobraźni; powtórzył, jaką zbrodnię?
— Tak, jaką zbrodnię popełniłeś?
— Zgadnij — rzekł Jakób, dodając w duchu — ten zuch musi się znać lepiej odemnie na rozmaitych zbrodniach, podda mi ich listę i wybiorę jednę podług upodobania.
— Czyś zamordował kogo? — zapytał znów dozorca.
— Co to ma znaczyć? — zawołał uczeń, którego sumienie oburzyło się na samą myśl, że ma uchodzić za mordercę, za kogóż to mnie uważasz mój przyjacielu?
— Więc może co skradłeś?
— Ja, skradłem, więc mnie poczytujesz za złodzieja?
— Czegóż się więc dopuściłeś? — zawołał zniecierpliwiony dozorca. To nie dość powiedzieć: mój panie, jestem zbrodniarzem, trzeba jeszcze wymienić swoję zbrodnię.
— Ależ ci mówię, że jestem złoczyńcą, że jestem nikczemnikiem, że zasłużyłem na bicie kołem, na szubienicę.
— Jakaż więc jest ta zbrodnia?
— Jaka zbrodnia? zdradziłem przyjaciela.
— To nie jest wcale zbrodnią — odpowiedział dozorca.
— Jak to nie jest zbrodnią, czy może być co niegodziwszego?
I Jakób Aubry zaczął silniej wybijać do bramy.
— Co tam za bałaś? — zapytał wewnątrz więzienia głos trzeci.
— Jest to szaleniec, który chce się dostać do więzienia!
— Jeżeli to waryat, więc go odesłać da szpitala, bo tutaj nie zamykają półgłówków.
— Do szpitala! — zawołał Jakób Aubry uciekając co tchu — doprawdy, właśnie też tego by tylko brakowało, ażeby mnie tam osadzono, przytem tam zamykają żebraków i włóczęgów, lecz nie takich ludzi jak ja, co mają w kieszeni trzydzieści su paryzkich. Do szpitala! ten łotr utrzymuje, że zdrada przyjaźni nie jest zbrodnią! A więc żeby dostąpić zaszczytu, aby być uwięzionym, trzeba koniecznie zabić lub okraść. Przyszła mi pewna myśl... dla czegóż nie miałbym uwieść jakiej dziewczyny? To nie jest rzecz tak hańbiąca. Tak, lecz jakąż uwiodłem?... Gerwazę?... Tu pomimo zmartwienia zaczął się śmiać serdecznie. Zresztą jeżeli to nie miało miejca, to mogło wszakże nastąpić. Wybornie, wybornie, wynalazłem zbrodnię dla siebie, uwiodłem Gerwazę.
Jakób Aubry pospieszył do mieszkania młodej szwaczki; przebiegłszy sześćdziesiąt schodów prowadzących do jej izdebki, wpadł jak bomba i zastał piękną gryzetkę na wpół rozebraną z żelazkiem w ręku, prasującą suknię.
— A! — zawołała pieszczotliwie Gerwaza — jakżeś mnie pan przestraszył.
— Gerwazo, moja Gerwazo — rzekł Jakób Aubry zbliżając się z otwartemi rękami do swojej kochanki. Musisz mi życie ocalić.
— Powoli, powoli mój panie — rzekła Gerwaza zasłaniając się żelazkiem jak puklerzem, czego chcesz odemnie ty latawcze? już trzy dni jak cię nie widziałam.
— Daruj mi Gerwazo, wyznaję żem źle postąpił. Lecz najlepszym dowodem, że cię kocham, jest to, że przychodzę do ciebie by zwierzyć moje nieszczęścia. Gerwazo powtarzam, musisz mi życie ocalić.
— Domyślam się o co rzecz idzie, musiałeś się upić w jakiej szynkowni i zrobiłeś awanturę, gonią za tobą zapewna ażeby zapakować do więzienia; przychodzisz więc prosić biednej Gerwazy aby cię ukryła. Idź sobie do więzienia mój panie a mnie daj pokój.
— Właśnie też tego pragnę moja Gerwazo, ażeby mnie osadzono w więzieniu, lecz te łotry nie chcą, mi wyświadczyć tej przysługi.
— A mój Boże! Jakóbie czyś ty oszalał — rzekła młoda dziewczyna z tkliwym współczuciem, czyś ty zwaryował?
— Właśnie też i oni to samo powiedzieli i chcieli mnie odesłać do szpitala, gdy tymczasem ja się chce dostać do więzienia Chatelet.
— Chcesz się dostać do Chatelet? a to dla czego mój Aubry? to jest okropne więzienie. Mówią, że kto się tam dostanie nie tak prędko i łatwo wyjść może.
— A jednak muszę tam się dostać, muszę koniecznie. Bo ten tylko jest sposób ocalenia go...
— Kogo?
— Askania.
— Askania! tego pięknego młodzieńca, wychowańca twojego przyjaciela Benvenuto?
— Tak, jego, Gerwazo, on jest osadzony w Chatelet i to z mojej przyczyny.
— Wielki Boże!
— Potrzeba więc teraz ażebym się z nim połączył dla oswobodzenia go.
— Z jakiejże przyczyny osadzono go w Chatelet?
— Ponieważ kochał się w córce prewota i uwiódł ją.
— Biedny młodzieniec. Jakto, więc za podobne wykroczenia osadzają w więzieniu?
— Tak Gerwazo! Teraz mnie rozumiesz: on ją ukrywał a ja wyśledziłem to schronienie i ja osioł, nikczemnik, podły, rozgłosiłem to przed wszystkimi.
— Wyjąwszy mnie — zawołała Gerwaza — o! poznaję cię dobrze po tym postępku.
— Jakto więc tobie tego nie opowiadałem Gerwazo?
— Ani słowa nie wspomniałeś nawet. Wiem żeś ze wszystkimi gadatliwy, oprócz ze mną... ile razy przyjdziesz, to tylko albo mnie całujesz, albo pijesz lub śpisz, nigdy zaś nie rozmawiasz. Wiedz mój panie, że kobiety lubią rozmowę.
— Cóżeśmy robili przed chwilą, zdaje się żeśmy rozmawiali?
— Tak, bo mnie potrzebujesz.
— Przyznaję, że możesz mi wyświadczyć wielką przysługę.
— Jakąż przecie?
— Możesz powiedzieć, że cię uwiodłem.
— Ależ bo tak było w istocie hultaju.
— Ja! — zawołał Jakób Aubry — ja uwiodłem ciebie?
— Niestety tak jest, byłam uwiedzioną, niegodnie zawiedzioną przez twoje piękne słówka, obłudne przyrzeczenia.
— Przez moje piękne słówka, przez obłudne przyrzeczenia?
— Tak, czylisz mi nie mówiłeś, że jestem najpiękniejszą z dziewcząt okręgu Ś-go Germana?
— To samo i dziś nawet powtórzę.
— Czyli nie mówiłeś, że jeżeli cię kochać nie będę umrzesz z miłości.
— Tak, sądzisz żem mówił podobnie? To dziwna, nie mogę sobie przypomnieć.
— A nadto dodałeś, że jeżeli ciebie pokocham, to się ze mną ożenisz.
— Gerwazo tego nie mogłem mówić nigdy.
— Mówiłeś, jestem tego pewną.
— Mylisz się Gerwazo, mój ojciec kazał mi wykonać przysięgę jak Amilkar Annibalowi.
— Jaką?
— Kazał mi przysiądz, że umrę bezżenny.
— A! — zawołała Gerwaza wzywając łez na pomoc, z tą zadziwiającą łatwością, jaka jest właściwą kobietom, a! tacy są wszyscy mężczyźni, obietnice nic ich nie kosztują, a potem gdy uwiodą biedną dziewczynę, zapominają o niej. Tak, przysięgłam, że ostatni raz zawierzyłam tobie i nie dam się więcej ułowić.
— Bardzo chwalebnie postąpisz Gerwazo — rzekł uczeń.
— Gdy pomyślę, że są prawa na łotrów, rzezimieszków i innych złoczyńców, jakaż niesprawiedliwość, że nie ma przeciw niegodziwcom, którzy gubią biedne dziewczęta.
— Są i na to prawa Gerwazo, ponieważ Askania uwięzili w Chatelet za to, że uwiódł Blankę.
— Bardzo chwalebnie postąpili — odpowiedziała Gerwaza, której utrata cnoty nie wydała się nigdy tak dotkliwą jak obecnie, po przekonaniu się, że Jakób postanowił nie wynagrodzić jej małżeńskim związkiem.
— Tak, bardzo dobrze zrobili i chciałabym, żebyś i ty z nim razem siedział w więzieniu.
— Właśnie też tego tylko pragnę — zawołał uczeń i jak ci wspomniałem moja mała Gerwazko, liczę na ciebie, iż mi wyświadczysz tę przysługę.
— Liczysz na mnie?
— Tak.
— Żartuj niewdzięczniku.
— Ja nie żartuję Gerwazo. Mówię, że gdybyś się odważyła...
— Na co?.
— Oskarżyć mnie przed sędzią.
— O co?
— Żem ciebie uwiódł; ale ty się nigdy nie ośmielisz wyznać coś podobnego.
— Jakto nie ośmielę się prawdy powiedzieć?
— Pomyśl nad tem Gerwazo, że należy przysiądz.
— Z miłą chęcią dopełnię togo.
— Przysięgniesz więc, żem ciebie uwiódł?
— Tak, tak, powtórzę to nieraz lecz sto razy.
— A więc wszystko pójdzie dobrze — rzekł uradowany uczeń. Przyznam ci się, żem się obawiał, ażebyś nie zawiodła mego oczekiwania, bo przysięga jest ważną rzeczą.
— Tak, przysięgnę mój panie, natychmiast i niech cię uwiężą w Chatelet.
— Wybornie.
— Tam znajdziesz twego Askania.
— Cudownie!
— Będziecie razem pokutować za wasze postępki.
— Właśnie tego tylko pragnę.
— Gdzie mieszka sędzia kryminalny?
— W pałacu sprawiedliwości.
— Biegnę do niego.
— Pójdźmy razem Gerwazo.
— Dobrze, tym więc sposobem zaraz będziesz ukarany...
— Podaj mi rękę Gerwazo.
— Chodź mój panie.
I oboje udali się do pałacu sprawiedliwości tym samym krokiem, jakim zwykli co niedziela chodzić na przechadzkę.
Jednakże im bardziej się przybliżali do świątyni Temidy, jak Aubry nazywał wspomniony pałac, Gerwaza zwalniała kroku; stanąwszy u schodów z trudnością wstępowała na stopnie; nakoniec przy drzwiach pokoju sędziego nogi jej zadrżały i uczeń zmuszony był ją podpierać z całej siły.
— Cóż się tobie stało Gerwazo, czy ci zabrakło odwagi?
— Nie... lecz to jest bardzo rzecz drażliwa stawić się przed sędzią kryminalnym.
— To człowiek taki sam jak drudzy.
— Tak, lecz potrzeba przed nim wyznać okoliczności...
— Wielkie rzeczy powiedzieć prawdę.
— Lecz trzeba przysiądz.
— To przysięgniesz, wszakżeś mówiła.
— Jakóbie, powiedz mi czy pewny jesteś żeś mnie uwiódł?
— Czy jestem tego pewny? wssakżeś sama o tem przed chwilą mówiła.
— Tak to prawda, ale rzecz dziwna, że teraz te okoliczności przedstawiają się w innym świetle jak poprzednio.
— Jak widzę wahasz się Gerwazo, a! wiedziałem że tak będzie.
— Jakóbie odprowadź mnie do domu.
— Gerwazo, Gerwazo, zawiodłaś mnie strasznie.
— Już ci nigdy nie będę wyrzucać, nigdy nie wspomnę o tem co zaszło. Kochałam cię boś mi się spodobał, ot wszystko.
— Otóż czego się właśnie obawiałem, lecz już za późno.
— Jak to za późno?
— Przyszłaś tu żeby mnie oskarżyć i musisz mnie oskarżyć.
— Nigdy tego nie uczynię Jakóbie; nie uwiodłeś mnie, ja to raczej byłam zalotną.
— Wybornie!
— A przytem — rzekła Gerwaza z spuszczonym wzrokiem, można być raz tylko uwiedzioną.
— Jak to raz?
— Tak, kochając raz pierwszy.
— Zapewniałaś przecie, żeś nikogo nie kochała.
— Odprowadź ranie do domu Jakóbie.
— O! nie myślę o tem bynajmniej — odpowiedział rozgniewany odmową Gerwazy i powodem który przytoczyła; nie, nie. I zapukał do drzwi sędziego.
— Co robisz? — rzekła Gerwaza.
— Wszak widzisz pukam.
— Wnijdźcie — odezwał się głos nosowy.
— Nie chcę — rzekła Gerwaza usiłując wydobyć swą rękę z ręki ucznia. Nie chcę mówię ci.
— Proszę wejść — powtórzył ten sam głos dobitniej.
— Jakóbie, będę krzyczeć.
— Dla czego nie wchodzicie — odezwał się po raz trzeci głos za drzwiami.
— Czegóż chcecie? — zapytał wysoki człowiek czarno ubrany, którego widok przeraził struchlałą Gerwazę.
— Ta panna — odpowiedział Jakób, przychodzi ze skargą przeciw hultajowi, którą ją uwiódł.
I wepchnął Gerwazę do ciemnej, okopconej, brudnej izby; był to przedpokój sędziego.
Natychmiast drzwi się za nią zamknęły.
Gerwaza krzyknęła słabym głosem na pół z przestrachu i zadziwienia i siadła albo raczej upadła na ławkę stojącą przy ścianie.
Co do Jakóba Aubry, z obawy ażeby dziewczyna nie przywołała go albo za nim nie wybiegła, zemknął przez korytarze znane tylko uczniom i pieniaczom, a wybiegłszy na dziedziniec dopiero zwolnił kroku, dążąc do mostu Ś-go Michała, przez który koniecznie Gerwaza wracać musiała.
W pół godziny ujrzał ją nareszcie.
— I cóż! — zapytał biegnąc naprzeciw niej — jakże się wszystko odbyło?
— Niestety! — rzekła Gerwaza — przez ciebie musiałam wielkie kłamstwo popełnić, lecz spodziewam się, że mi to Bóg przebaczy ze względu na ostateczność, do jakiej mnie przywiodłeś.
— Biorę wszystko na siebie Gerwazo... powiedz mi tylko co tam zrobiłaś?
— Albo ja wiem, byłam taka zmieszana, że nie pamiętam co mówiłam i o co mnie zapytywano.
— Sędzia mnie badał o różne rzeczy, odpowiadałam raz tak, drugi raz nie wiem tylko, że nie jestem pewną czy stosownie.
— Nieszczęśliwa! — zawołał Aubry — możeś się sama obwiniła, żeś mnie uwiodła.
— O! co tego. to nie jestem pewną.
— Czyś podała moje zamieszkanie, żeby mnie znaleźć mogli?
— Tak, pamiętałam o tem.
— Jeźli tak, to wszystko dobrze pójdzie.
Poczem odprowadził Gerwazę i pocieszywszy ją jak mógł, powrócił do siebie ufny w opiekę Opatrzności.
Rzeczywiście Opatrzność lub przypadek zrządził ziszczenie życzeń Jakóba, gdyż nazajutrz otrzymał wezwanie piśmienne, ażeby się stawił przed sędzią kryminalnym.
Wezwanie było na godzinę dwunastą, była dziewiąta gdy pobiegł do Gerwazy, którą zastał równie wzruszoną jak dnia poprzedniego.
— I cóż mi powiesz? — zapytała go.
— Co? zawołał Jakób pokazując jej papier z radością — mam czego pragnąłem.
— Na którą godzinę?
— Na południe; oto wszystko com mógł się dowiedzieć z tego pisma.
— Jakto, więc nie wiesz o co jesteś obwiniony?
— Żem ciebie uwiódł droga Gerwazo, tak się przynajmniej domyślam.
— Nie zapomnij, żeś sam tego żądał.
— Jakto? gotowem przysiądz, żeś się do ostatniego opierała mojej woli.
— Więc mi nie będziesz miał za złe, żem ciebie usłuchała?
— Przeciwnie, mocno ci jestem obowiązany.
— Choćby cię za to co złego spotkać miało?
— Choćby co najgorszego.
— Przytem jeżeli odpowiadałam mylnie to dla tego, że byłam bardzo wzruszoną, spodziewam się przeto, że i to mi przebaczysz.
— Nietylko że ci przebaczę, moja droga ubóstwiana Gerwazo, ale już ci przebaczam wszystko.
— A! — odezwała się dziewczyna z westchnieniem; łotrze, takiemi to słówkami wiedziecie nas do zguby.
Z tego wnieść można, że Gerwaza istotnie została uwiedzioną.
Zaledwie o kwadrans na dwunastą Aubry przypomniał sobie, że ma termin oznaczony na południe. Pożegnawszy się więc czule z Gerwazą, pośpieszył szybkim krokiem do pałacu sprawiedliwości. Dwunasta właśnie biła gdy stanął przed drzwiami izby sądowej.
— Wnijdź — zawołał tem sam głos nosowy.
Wezwanie nie potrzebowało powtórzenia, albowiem Jakób Aubry z uśmiechem na ustach, z podniesioną głową i nasuniętą czapką na ucho, wszedł do izby sądowej.
— Jak się nazywasz? — zapytał go urzędnik.
— Jakób Aubry.
— Kto jesteś?
— Uczeń złotniczy.
— Czym się zajmujesz?
— Uwodzę młode dziewczęta.
— A! więc to przeciw tobie wniesioną, została wczoraj skarga przez...
— Przez Gerwazę-Perretę Popinot.
— Dobrze, usiądź i czekaj kolei.
Jakób usiadł jak mu zalecono i czekał.
Nakoniec wezwano Jakóba Aubry ucznia złotniczego.
Jakób Aubry powstał z miejsca natychmiast, poskoczył do gabinetu sędziego z równym zadowoleniem, jakby się spieszył na zabawę.
Dwóch ludzi znajdowało się w gabinecie sędziego: jeden z nich wyższy, czarniejszy, suchszy i szczuplejszy od będącego w przedpokoju, co się wydawało Jakóbowi niepodobieństwem przed kilku minutami, był to pisarz; drugi, gruby, otyły, niski, okrągłej twarzy, z żywem spojrzeniem z uśmiechem na ustach, wesołej fizyonomii: był to sędzia kryminalny.
Uśmiech sędziego skrzyżował się z uśmiechem ucznia, który gotów był uścisnąć rękę urzędnika, tak dalece powziął ku niemu sympatyę.
— He! he! he!... więc to asan uwodzisz dziewczęta? — odezwał się sędzia.
— Tak, ja do usług pańskich.
— W istocie, wyglądasz na zucha — odpowiedział sędzia, weź no sobie krzesło hultaju i usiądź.
Jakób wziął krzesło i usiadł, założył jedną nogę na drugą i bujał się swobodnie.
— Dalej mości pisarzu — rzekł sędzia zacierając ręce, odczytaj zeznanie skarżącej.
Pisarz powstawszy, dzięki swojemu wzrostowi potrzebował tylko zgiąć długą postać, ażeby dostać z przeciwległego brzegu stołu z pomiędzy pliki papierów, akty dotyczące sprawy Jakóba Aubry.
— Oto jest — rzekł pisarz.
— Słucham więc — odezwał się sędzia, nazwisko skarżącej?
— Gerwaza-Perreta Popinot, przeczytał pisarz.
— Ta sama — rzekł Aubry.
— Nieletnia, przeczytał pisarz, lat dziewiętnaście.
— Nieletnia? — zawołał Aubry.
— Tak przynajmniej zeznała.
— Biedna Gerwaza — szepnął Aubry, miała słuszność, mówiąc, że była tak zmieszaną, nie wiedziała co mówi; przecież mnie się przyznała do dwudziestu dwu lat. Ale mniejsza...
— Tak więc mości panie jesteś obwiniony o uwiedzenie nieletniej — rzekł sędzia, he! he! hu!
— He! be! be! roześmiał się Jakób naśladując sędziego.
— Obwiniony o uwiedzenie rozmyślne — dodał pisarz przejmującym głosem, pośród wesołości sędziego i ucznia.
— O uwiedzenie rozmyślne — powtórzył sędzia.
— Skarżąca, czytał dalej pisarz, od sześciu miesięcy opierała się prośbom i podstępom oskarżonego.
— Od sześciu miesięcy? przepraszam panie pisarzu, zdaje mi się, że tu musiała zajść omyłka przerwał uczeń.
— Tak od sześciu miesięcy, tak jest napisane! — odpowiedział pisarz tonem stanowczym.
— Niech i tak będzie — odrzekł Jakób; w istocie Gerwaza dobrze mówiła...
— Ów Jakób Aubry rozjątrzony jej obojętnością, zaczął jej odgrażać.
— O! o! — zawołał Jakób.
— O! o! — powtórzył sędzia.
— Lecz, dalej czytał pisarz, wspomniona Gerwaza-Perreta Popinot zachowała się tak przyzwoicie i godnie, że zuchwały młodzian prosił jej o przebaczenie, jako dowód żalu.
— A! a! — szepnął Aubry.
— A! — powtórzył sędzia.
— Biedna Gerwaza straciła zupełnie głowę, rzekł uczeń do siebie.
— Lecz, czytał dalej pisarz, ten żal był tylko udany, nieszczęściem skarżąca w swej niewinności i prostocie, zawierzyła tej skrusze i pewnego wieczoru nierostropna, przyjęła zaproszenie na wieczerzę, wówczas wspomniany Jakób Aubry domieszał do wody...
— Do wody? — przerwał Jakób.
— Skarżąca zeznała, że nigdy wina nie pija, przeczytał pisarz, wspomniany Jakób Aubry domiesza! do wody jakiś upajający trunek.
— Mości pisarzu — odezwał się Aubry, co to za baśnie czytasz?
— Jestto zeznanie skarżącej.
— Niepodobna — rzekł Jakób.
— Jakto niepodobna, przecież to napisane.
— Czytaj więc pan dalej; zresztą — rzekł do siebie Jakób, im się winniejszym okażę, tem pewniejszym być mogę prędszego połączenia z Askaniem. Niech i tak będzie, żem ją spoił. Słucham dalej.
— Przyznajesz zatem? — zapytał sędzia.
— Przyznaję — odpowiedział uczeń.
— A łotrze! — zawołał sędzia ze śmiechem zacierając ręce.
— Z tego wynikło, czytał dalej pisarz, że biedna Gerwaza postradawszy przytomność umysłu, wyznała swemu uwodzicielowi, że go kocha.
— A — zawołał Jakób, ależ w tem nie ma ani słowa prawdy.
— Więc zaprzeczasz?
— Zupełnie.
— Napisz pan — rzekł sędzia do pisarza, że obwiniony zaprzecza zarzutom przeciwko niemu czynionym.
— Wstrzymaj się pan — zawołał uczeń — pomiarkowawszy, że jeżeli zdoła się uniewinnić to nie zostanie uwięziony.
— Więc zupełnie nie zaprzeczasz?
— Przyznaję, że oskarżenie jest prawdziwe jeżeli nie co do szczegółów, to przynajmniej co do ogółu.
— O! ponieważ przyznajesz się do napoju upajającego — rzekł sędzia, możesz się przyznać i do wynikłych ztąd skutków.
— W istocie, mości sędzio — rzekł Jakób, ponieważ przyznałem się do upajającego napoju, przyznaję się również... lecz na uczciwość — rzekł do siebie po cichu, Gerwaza miała słuszność.
— Lecz to nie wszystko jeszcze.
— Jak to nie wszystko!
— Zbrodnia, której się dopuścił obwiniony względem Gerwazy, pociągnęła za sobą opłakane skutki. Nieszczęśliwa dziewczyna spostrzegła, że zostanie matką.
— A! co się tyczy tego, to za nadto!
— Więc zaprzeczasz, że jesteś ojcem płodu wydać się mającego przez Gerwazę?
— Nie tylko zaprzeczam ojcostwa, lecz zaprzeczam i samą brzemienność.
— Napisz więc — rzekł sędzia, że obwiniony zaprzecza nietylko ojcostwa ale i ciąży, należy zatem odbyć śledztwo w tym przedmiocie.
— Poczekaj pan, poczekaj — zawołał Aubry, który pomyślał, że gdy skarga Gerwazy w jednym punkcie zostanie unieważnioną, to cało obwinienie w niwecz się obróci; czy rzeczywiście Gerwaza zeznała tak jak jest napisane?
— To jest powtórzenie jej własnych wyrazów.
— Jeżeli tak... jeżeli tak mówiła, więc...
— Więc co? — zapytał sędzia.
— A więc tak być musi.
— Napisz, że obwiniony przyznaje się do winy w zupełności.
Pisarz zaczął spisywać akt przyznania.
— W istocie — rzekł do siebie uczeń, jeżeli Askanio zasługuje na ośm dni więzienia w Chatelet za to, że się tylko kochał w Blance, to ja który uwiodłem Gerwazę, a nadto uwiodłem ją podstępnie za pomocą upajającego napoju, mogę być pewnym, że mnie skażą na trzy miesiące przynajmniej. Muszę powinszować Gerwazie, że nie zupełnie straciła przytomność jak twierdziła.
— Tak więc — odezwał się sędzia, przyznajesz się do winy w zupełności?
— Przyznaję się do wszystkiego — odrzekł Jakób bez wahania, wszystko przyjmuję na siebie. Jestem wielki przestępca mości sędzio nie oszczędzaj mnie proszę.
— Bezczelny hultaju! — pomruknął sędzia tonem, jakim wujaszek w komedyi przemawia do swego synowca; bezczelny hultaju!
Poczem opuściwszy dużą i okrągłą głowę na piersi, pogrążył się w głębokiem zamyśleniu, a następnie po kilko chwilowem zastanowieniu:
— Zważywszy — rzekł wznosząc głowę i wyciągając prawą rękę — zważywszy, pisz mości pisarzu, że wzmiankowany Jakób Aubry uczeń, przyznał iż uwiódł pannę Gerwazę-Perretę Popinot świetnemi obietnicami i udanem przywiązaniem, skazujemy przeto wspomnianego tylokrotnie Jakóba Aubry na dwadzieścia su paryzkich kary, nadto ażeby się zajął wychowaniem dziecka jeżeli będzie płci męzkiej, oraz na koszty sądowe.
— A więzienie? — zapytał Jakób.
— Jakie więzienie? — odrzekł sędzia.
— Jakto, więc nie jestem skazany na więzienie?
— Nie.
— Nie każecie mnie zamknąć jak Askania?
— Co to za jeden ten Askanio?
— Askanio jest to wychowaniec i uczeń Benvenuta Cellini.
— Jakiejże winy on się dopuścił?
— Uwiódł także młodą dziewicę.
— Jaką?
— Blankę córkę prewota Paryża.
— I cóż ztąd?
— Powiadam, że to jest niesprawiedliwie ażebym nie był karany podobnie jak on, gdyśmy się dopuścili jednakowego przewinienia. Dla czego jego zamykacie w więzieniu a mnie skazujecie na dwadzieścia su kary. Więc nie ma sprawiedliwości na świecie?
— Przeciwnie — rzekł sędzia, ponieważ sprawiedliwość jest zastosowaną w właściwy sposób, dlatego też zapadły na was odmienne wyroki.
— Jak to się ma rozumieć?
— Bezwątpienia jest wielka różnica pomiędzy honorem a honorem, mój młody hultaju; zniewaga honoru panny szlachetnego rodu karaną, jest więzieniem, honor szwaczki oszacowany jest na dwadzieścia su paryzkich. Jeżeli chciałeś się dostać do Chatelet, trzeba ci było odważyć się uwieść jaką księżniczkę, a wtedy dopiąłbyś twojego celu.
— Lecz to jest okropne, niesprawiedliwe, przeciwne zasadom moralności! — zawołał uczeń.
— Mój przyjacielu zapłać karę i idź sobie z Bogiem.
— Nie chcę kary zapłacić i nie odejdę.
— Jeżeli tak, to zawołam dwóch łudzi ze straży i zaprowadzą cię do więzienia, a tam będziesz siedział tak długo, dopóki kary nie zapłacisz.
— Właśnie też tego chciałem.
Sędzia kazał zawołać pachołków.
— Zaprowadźcie tego młodzieńca do więzienia Karmelitów.
Do Karmelitów? dla czego nie do Chatelet?
— Ponieważ Chatelet nie jest więzieniem za długi, mój przyjacielu; ponieważ Chatelet jest twierdzą królewską, w której zamykają niebezpiecznych zbrodniarzy. Proszę uniżenie, zachciało mu się koniecznie siedzieć w więzieniu Chatelet.
— Proszę pana sędziego?
— Co takiego?
— Jeżeli mnie nie każesz osadzić w Chatelet, to już wolę zapłacić.
— Skoro tak, nie mam nic przeciw temu.
— Oddalcie się — rzekł do pachołków, młodzieniec płaci.
Po odejściu pachołków, Jakób Aubry wydobył z kalety dwadzieścia su paryzkich i złożył je na stole sędziego.
— Przelicz asan — rzekł sędzia do pisarza.
Pisarz powstał dla dopełnienia danego zlecenia, wyciągnął się w całej długości, opasując ciałem swojem część stołu i papiery na nim będące i w tej postawie mając nogi oparte na ziemi a ręce rozciągnięte na stole, przedstawiał posępną tęczę.
— Nic nie brakuje — odezwał się przeliczywszy pieniądze.
— Teraz oddal się młody hultaju — rzekł sędzia do ucznia, ustąp miejsca innym, sąd nie może się tobą wyłącznie zajmować, Idź sobie z Bogiem.
Jakób Ąubry zawiedziony w oczekiwaniu, odszedł zasmucony.