Benvenuto Cellini (1893)/Tom III/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
B ENVENUTO.



W godzinę po uwięzieniu Askania i porwaniu Blanki, Benvenuto Cellini jechał konno wzdłuż kanału Augustyańskiego; rozłączył się właśnie z królem i dworem, który rozrywał w drodze, opowiadaniem powieści oraz własnych przygód.
Pozostawszy sam pogrążył się w myślach; wesoły opowiadacz zamienił się w marzyciela.
Gdy ręką machinalnie ściągał cugle, czoło pochylało się pod ciężarem zadumy; przemyślał on o odlaniu Jowisza, od pomyślnego skutku którego zawisła jego sława i szczęście Askania; spiż wrzał już w jego mózgu zanim się miał topić w piecu.
Powierzchownie jednak zdawał się spokojny.
Przybywszy przed bramę zamku, zatrzymał się przez chwilę ździwiony panującą ciszą w warsztatach; posępne mury zdawały się być opuszczone; mistrz kołatał po dwakroć a nikt nie wyszedł, nakoniec po trzeciem silniejszem stuknieniu Katarzyna drzwi otworzyła.
— A! to pan! — zawołała. Niestety czemuż nie przybyłeś przed dwoma godzinami?
— Co się stało? — zapytał Cellini.
— Prewot, hrabia i księżna byli tutaj.
— Jakto?
— Robili poszukiwania w pałacu.
— Dalej?
— Znaleźli Blankę w głowie Marsa.
— Niepodobna!
— Księżna d’Etampes uwiozła z sobą Blankę, a prewot kazał wtrącić do więzienia As kania.
— A! zostałem zdradzony! — zawołał Benvenuto tupnąwszy nogą a ręką uderzając się w czoło. Poczem puściwszy samopas konia do stajni, pośpieszył do warsztatu i zawołał: „Pójdźcie tu wszyscy!”
W mgnieniu oka robotnicy stanęli przed Cellinim.
Wtenczas zaczął badać każdego pojedynczo, lecz okazało się, że nie tylko nie wiedzieli o miejscu schronienia Blanki, lecz i objaśnień udzielić nie mogli, jakim sposobem nieprzyjaciele domyślili się schronienia dziewicy; podejrzenia Benvenuta zwróciły się na Pagola, lecz tak się usprawiedliwił, że nie można było nawet przypuszczać aby miał jaki udział w wypadku. Benvenuto zaś wcale nie posądzał uczciwego Hermana, jak również Szymona mańkuta.
Wśród tego przypomniał sobie, że gdy pewnego razu mówił z Askaniem, nadmienił iż się spodziewa ze strony księżnej okrutnej zemsty. Askanio zaś — rzekł z uśmiechem: „Ona nie ośmieli się mnie gubić, bo jeden mój wyraz wtrąci ją w przepaść.” A gdy Benvenuto zapragnął dowiedzieć się tej tajemnicy, młodzieniec odpowiedział! „Dzisiaj odkryć wszystko byłoby zdradą z mej strony, ale czekaj chwili, w której stać się to może obroną dla mnie.” Benvenuto pojął delikatność i czekał cierpliwie. Teraz zatem przedewszystkiem należało widzieć Askania i od tego zacząć działanie.
U Benvenuta jednocześnie następowało powzięcie i wykonanie zamiaru. Dla tego też zaledwie pomyślał, że trzeba się widzieć z Askaniem, już stał przed bramą Châtelet. Otworzono furtkę i wyszedł naprzeciw niego dozorca. Za nim w niejakiej odległości stał w cieniu drugi człowiek.
— Nazywam się Benvenuto Cellini — rzekł.
— Czego pan żądasz? — zapytał dozorca.
— Pragnę się widzieć z jednym więźniem.
— Jak się nazywa?
— Askanio.
— Askanio nie może z nikim się widzieć.
— Z powodu?
— Jest obwiniony o zbrodnię pociągającą za sobą karę śmierci.
— Tem bardziej powinieneś mnie wpuścić do niego.
— W istocie, rozumowanie jest szczególniejsze — odezwał się żartobliwym głosem człowiek w cieniu ukryty, i o ile mi się zdaje niewłaściwe w tych murach.
— Któż się to naśmiewa z moich zapytań, kto się najgrawa z mej prośby? zawołał Beuvenuto.
— Ja — odezwał się głos — ja Robert d’Estourville prewot Paryża. Przyszła kolej na ciebie mości Cellini. Wszak wiesz, że los wojny jest zmienny. Wygrałeś pierwszą bitwę, teraz na mnie przyszła kolej. Zabrałeś nieprawnie mój pałac, ja zabrałem ci prawnie twego czeladnika. Nie chciałeś mi oddać pierwszego, bądź spokojny, nie zwrócę drugiego. Wreszcie o cóż się troszczysz, jesteś tak walecznym i przedsiębiorczym; dalej zdobywco twierdz! dalej burzycielu murów, niszczycielu bram, spróbuj zdobyć Chatelet. Po tych wyrazach furtkę zatrzaśnięto.
Benvenuto wyrzekłszy przekleństwo, rzucił się na drzwi, lecz pomimo połączonych usiłowań rąk i nóg, grube i mocne podwoje nie wstrząsnęły się nawet.
— Dobrze, dobrze, mój przyjacielu, stukaj sobie, stukaj wołał prewot poza drzwiami, narobisz tylko hałasu; a jeśli straże usłyszą, to źle będzie z tobą. Trzeba ci wiedzieć, że Chatelet nie jest Nesle, że należy do króla, obaczymy więc czy będziesz silniejszym od niego.
Benvenuto obejrzawszy się do koła, spostrzegł ogromny kamień, który zaledwie dwóch ludzi zwykłej siły podnieść by zdołało. Poskoczył zatem, zarzucił go na barki, z równą łatwością jak dziecko kamyk brukowy. Lecz zaledwie posunął się kilka kroków, pomyślał, że choćby drzwi wysadził, nie przełamie jednak oporu straży i że taki postępek wtrąciłby jego samego do więzienia; a tu należy się starać o uwolnienie Askania. Rzucił więc kamień na ziemię.
Bezwątpienia prewot patrzył na niego przez jaki nieznaczny otwór, gdyż w tej chwili mistrz posłyszał śmiech głośny.
Benvenuto uszedł z tych miejsc, ażeby nie uledz żądzy roztrzaskania sobie głowy o te drzwi przeklęte.
Podążył prosto do pałacu księżnej d’Etampes.
Uważał bowiem, że jeżeli się tam zobaczy z Blanką, to będzie to samo co widzieć się z Askaniem, albowiem mniemał, że tenże wyznał tajemnicę kochance, jaką przed nim ukrywał. Znalazł bramę pałacu otwartą, przebył dziedziniec i dostał się bez przeszkody do przedsionka, tam zastał ogromnego draba szamerowanego galonami; był to olbrzym sześć stóp wysoki, z plecami dwułokciowej szerokości.
— Co ty za jeden? zapyta! Benvenuta, mierząc go wzrokiem od stóp do głowy.
Benvenuto w każdej innej okoliczności odpowiedziałby mu na to grubiańskie wyzwanie właściwym sobie sposobem, lecz szło o widzenie się z Blanką, o ocalenie Askania, powściągnął się przeto.
— Jestem Benvenuto Cellini złotnik florencki, odpowiedział.
— Czego żądasz?
— Widzieć się z panną Blanką.
— To być nie może.
— Dla czego?
— Ponieważ jej ojciec pan d’Estourville powierzając ją opiece księżnej, zalecił wyraźnie ażeby bez jej zezwolenia nikogo nie przyjmowała.
— Jestem jej przyjacielem.
— Właśnie dla tego nie będziesz jej widział.
— Muszę z nią mówić, odezwał się Benvenuto, zaczynając się gniewem unosić.
— Ja zaś powiadam, że nic z tego nie będzie, odrzekł służący.
— Czy księżna jest widzialną?
— Księżna nie przyjmuje dzisiaj.
— I mnie nawet nie przyjmie, mnie, któremu powierza roboty?
— Pana bardziej niż kogokolwiek.
— Jak uważam księżna nie życzy sobie ażebym bywał w jej domu.
— Zgadłeś pan, gdyż tak jest w istocie.
— Czy wiesz, że jestem człowiekiem szczególniejszego rodzaju, rzekł Benvenuto ze śmiechem który zwykle był zwiastunem wybuchu, i że lubię tam wchodzić gdzie mi właśnie wstępu wzbraniają.
— Jak pan myślisz dokazać tego? bardzom ciekawy.
— Skoro przed drzwiami stoi drab podobny tobie....
— I cóż dalej?
— Odpędzam draba i wywalam drzwi, odpowiedział Benvenuto. Jednocześnie silnem uderzeniem pięści powalił na ziemię służącego a pchnięciem nogi drzwi otworzył.
— Na pomoc! zawołał służący.
Lecz krzyk biedaka był bezużytecznym; Benvenuto bowiem przeszedłszy z przedsionka do przedpokoju, zastał tam sześciu ludzi jak się zdaje oczekujących na niego. Domyślił się, że księżna dowiedziawszy się o jego powrocie, przedsięwzięła stosowne środki. Benvenuto w każdem innem zdarzeniu, zwłaszcza mając sztylet i oręż przy boku, byłby natarł na służalców i rozpędził ich; lecz gwałt podobny w pałacu kochanki króla, mógł pociągnąć za sobą smutne następstwa. Poraz drugi rozsądek gniew w nim przeważył; a pewnym będąc, że przez monarchę przyjętym zostanie, wsunął w pochwę szpadę do połowy wydobytą, i postanowił się oddalić, lecz tak jak lew, który cofając zatrzymuje się za najmniejszym szelestem, przebył zwolna przedsionek ciągle się oglądając, następnie dziedziniec pałacu i podążył do Luwru.
Tym razem Benvenuto odzyskał właściwą postawę i chód umiarkowany, lecz spokojność ta była tylko pozorną, grube krople potu występowały mu na czoło, a gniew wrzał w sercu jego. Nic bowiem nie było nieznośniejszego dla jego gwałtowności jak ta rozmyślna zwłoka, nikczemna zawada zamkniętych drzwi i grubiańska odpowiedź zuchwałego służalca. Ludzie silni, najstraszniejszych doznają cierpień, ilekroć trafiają na zawady materyalne. Benvenuto byłby oddał dziesięć lat życia, aby go kto potrącił; idąc wznosił głowę, zwracał groźne na przechodzących spojrzenia, jakby do nich przemawiał: „Może jest kto pomiędzy wami co mu się życie sprzykrzyło? Jeżeli tak, niech się ze mną spotka, jestem na jego usługi.” W takiem to usposobieniu, zażądał od pazia by go wpuścił do króla.
— Król nie jest widzialny, odpowiedział młodzieniec.
— Czyli mnie nie znasz? rzekł zdziwiony Benvenuto.
— I owszem, znam pana bardzo dobrze.
— Nazywam się Benvenuto Cellini a Najjaśniejszy pan rozkazał mnie wpuszczać w każdej porze.
— Właśnie też dla tego, że się pan nazywasz Benvenuto Cellini, nie możesz wejść.
Benvenuto osłupiał.
— A! to pan, odezwnł się młodzieniec do dworaka przybyłego jednocześnie ze złotnikiem. Proszę pana, wnijdź hrabio la Faye, margrabio des Prés...
— A ja! ja! zawołał Benvenuto.
— Dowiedz się pan, że król powróciwszy przed kwadransem powiedział: jeżeli ten zuchwały Florentczyk ukaże się tutaj, niech się dowie, że nie chcę go widzieć, i radźcie mu ażeby był posłuszny i uległy, jeżeli nie chce zrobić porównania pomiędzy Chatelet a zamkiem Ś-go Anioła.
— Cierpliwości! wzywam cię, przybądź mi na pomoc! szepnął Benvenuto głosem stłumionym; na Boga! nie przywykłem, ażeby mi królowie oczekiwać kazali. Watykan nie stoi niżej od Luwru, a Leon X-ty od Franciszka I-go, nie czekałem wszakże przededrzwiami Watykanu; lecz domyślam się, król był u pani d’Etampes i został przez nią poburzony. Tak, to nie co innego; lecz cierpliwości dla Askania! cierpliwości dla Blanki!
Pomimo chwalebnego postanowienia okazania się umiarkowanym, zmuszony był oprzeć się o kolumnę, serce mu biło, nogi się uginały. Ta ostatnia zniewaga nietylko że dotknęła jego dumę, lecz nadto zraniła przyjaźń. Duszę miał przepełnioną goryczą i rozpaczą; ściągnięte usta, zmartwiałe spojrzenie i ściśnięte pięści, świadczyły o gwałtowności cierpień.
Jednak po kilku chwilach nieco się uspokoił wstrząsnął głową dla odkrycia czoła osłoniętego włosami i wyszedł z Luwru krokiem śmiałym i pewnym. Wszyscy obecni spoglądali na niego z uszanowaniem.
Jeżeli Benvenuto okazał się umiarkowanym, było to skutkiem niezwykłej władzy nad sobą, bo rzeczywiście bardziej był zbłąkany niż jeleń w pogoni. Przez czas jakiś szedł ulicą nie wiedząc dokąd dąży, nic nie widział, w uszach mu szumiała krew wzburzona, badał siebie jak człowiek pijany, czy śpi czy czuwa. W przeciągu godziny po trzykroć został odprawiony. Jemu, Benvento, ulubieńcowi papieży, królów i książąt, zamknięto drzwi przed nosem trzy razy; jemu, Benvenuto, przed którym otwierały się podwoje na szelest kroków jego...
A jednak pomimo potrójnej zniewagi nie wybuchał oburzeniem, zmuszony był tłumić wstyd i hańbę dopóki nie oswobodzi Blanki i Askania. Mniemał, że przechodzący, obojętni, lub zajęci interesami, czytali z jego twarzy tę potrójną zniewagę. Była to może jedyna chwila w życiu, w której zwątpił o sobie.
— Mniejsza o to! zawołał, niech znieważają człowieka, nie pognębią wszakże artysty. Dalej rzeźbiarzu, pożałują postępku swojego, uwielbieniem twojego dzieła; dalej Jowiszu, okaż, że byłeś nie tylko królem bogów, lecz i panem ludzi. To wyrzekłszy, pociągniony silniejszy władzą, od siebie, zwrócił kroki ku Tournelles, dawnej rezydencyi królewskiej, a teraz mieszkania podeszłego konetabla Montmorency.
Wrzący Benvenuto musiał czekać godzinę zanim przyjął go minister, żołnierz Franciszka I-go przez mnóstwo dworzan oblegany; nakoniec go wpuszczono.
Anna de Montmorency, wysokiego wzrostu, zimny, sztywny, obojętny, z żywem spojrzeniem zwięźle się wyrażający, wiecznie gderał, nigdy go nie widziano wesołym. Jakim sposobem ten ponury starzec mógł się podobać ujmującemu i przyjemnemu władcy Francyi? Chyba da się to wytłómaczyć prawami sprzeczności. Franciszek I-szy posiadał tajemnicę zadawalania tych, którym łask odmawiał; konetabl, przeciwnie, odchodzili od niego niezadowoleni ci nawet, którym świadczył dobrodziejstwa. Zresztą miernych zdolności, wzbudzał zaufanie surowością wojskową i powagą dyktatorską.
Benvenuto zastał go chodzącego podług zwyczaju wzdłuż i wszerz pokoju. Na ukłon Celliniego, odpowiedział poruszeniem głowy; poczem, zatrzymawszy się i zwracając wzrok przenikliwy na niego, zapytał:
— Kto jesteś?
— Benvenuto Cellini.
— Twoje powołanie?
— Złotnik królewski, odpowiedział artysta zdziwiony, że pierwsza odpowiedź nie była dostateczną.
— A! tak, przypominam sobie; czego chcesz odemnie? może myślisz, że ci dam co do roboty? Jeśliś na to liczył, straciłeś czas nadaremnie, uprzedzam cię. Słowo honoru, nie pojmuję szału, który opanował umysły do sztuk zwanych pięknymi. — Zdaje się, że ta zaraza nawiedziła wszystkich oprócz mnie jednego. Nie mój panie, nie jestem wcale miłośnikiem rzeźbiarstwa, czy mnie rozumiesz mości złotniku? Życzę ci udać się gdzieindziej, bywaj zdrów.
Benvenuto zrobił poruszenie.
— E, mój Boże! niech cię to nie martwi, nie zabraknie ci dworzan, którzy przez małpowania króla będą udawać znawców. Co się mnie tycze, mnie nic nie zajmuje prócz obowiązków mojego zaszczytnego powołania, a temi są dzieła wojenne. Zważ dobrze, przekładam poczciwą wieśniaczkę, która co dziesięć miesięcy rodzi dziecię, to jest żołnierza, nad rzeźbiarza, który czas marnotrawi nad wyrobem figur spiżowych, jakie podług mnie lepiej byłoby przetopić na armaty.
— Przyszedłem do Waszej łaskowości rzekł Benvenuto, sam dziwiąc się swojej cierpliwości, nie w przedmiocie sztuki, lecz w interesie dotyczącym honoru.
— Jeżeli tak, to co innego. Cóż masz do powiedzenia? Mów prędko.
— Czy przypominasz sobie panie, że pewnego dnia Jego królewska mość powiedział w twojej obecności, iż gdy mu odniosę posąg Jowisza odlany ze śpiżu, najłaskawiej spełni wszelkie moje życzenia, przyczem zobowiązał pana i kanclerza Poyet, do przypomnienia tego swojego królewskiego przyrzeczenia.
— Przypominam sobie. I cóż więc?
— Ponieważ zbliża się chwila, w której będę potrzebował przypomnieć królowi słowo jego, przyszedłem więc zapytać pana konetabla, czy zechcesz pamiętać o zobowiązaniu królewskiem?
— Więc przyszedłeś! — zawołał konetabl, prosić o to co jest moją powinnością!
— Panie....
— Zuchwałym jesteś natrętnikiem mości złotniku. Dowiedz się, że konetabl Montmorency nie potrzebuje by mu przponinano obowiązki uczciwego człowieka. Król polecił mi abym pamiętał za niego i będę pamiętał. Bądź więc spokojny mistrzu Cellini, żegnam cię.
Poczem konetabl odwrócił się i kazał wpuścić kogo innego.
Benvenuto pożegnał konetabla, i zawsze trawiony gorączką udał się do kanclerza Poyet, mieszkającego w pobliżu bramy S-go Antoniego.
Kanclerz Poyet tworzył z ostrym i uzbrojonym od stóp do głowy konetablem Montmorency, najzupełniejszą sprzeczność tak moralną jak fizyczną.
Był uprzejmym, przebiegłym, ujmującym; zanurzony całkiem w futrzanem gronostajowem odzieniu, zaledwie ukazywał łysą głowę, gdzieniegdzie siwym włosem upstrzoną, żywe oczy, ściągnięte usta i białą rękę. Był również uczciwym jak konetabl, lecz nie odznaczał się otwartością tamtemu właściwą.
Benvenuto czekał blizko pół godziny; lecz już się był nazwyczaił do czekania.
— Ekscelencyo, rzekł do kanclerza, przychodzę przypomnieć słowo królewskie dane mi w jego obecności, przyczem Najjaśniejszy pan wezwał pana nietylko na świadka, lecz niejako poręczyciela takowego.
— Wiem o czem chcesz mówić, mości Banvenuto, przerwał Poyet, gotów jestem, jeżeli sobie życzysz, przedstawić Najjaśniejszemu panu jego przyrzeczenie; lecz winienem zarazem uprzedzić cię, że prawnie nie możesz się niczego domagać, bacząc, że zobowiązanie słowne i żądanie pozostawione twojemu wyborowi nie jest ważne w postępowaniu sądowem, bo nie ma waloru wyraźnego tytułu; z tego wynika, że jeżeli król zadość uczynić raczy twojemu żądaniu, to jedynie z łaski i zasady swej rycerskiej szlachetności.
— Takie też i moje zdanie — odpowiedział Benvenuto — proszę tylko łaskawego pana, ażebyś w swoim czasie i miejscu wykonał zlecenie Jego królewskiej mości, pozostawiając resztę jego wspaniałomyślności.
— Zgadzam się zupełnie z tobą — rzekł Poyet — i ograniczając się ściśle li tylko na przypomnieniu, bądź pewnym kochany parne, że nie zawiodę twojego oczekiwania.
Benvenuto opuścił kanclerza z spokojniejszym umysłem, lecz krew w nim się burzyła, a ręce drżały. Rozjątrzony obelgami, gniewem tak długo powściąganym, wybuchnął nareszcie swobodnie, przestrzeń i czas nie istniały dla niego; i gdy dążył szybko do domu, przedstawiały się mu jak w obłędzie, Stefana, dom del Mora, zamek świętego Anioła i Blanka. Wówczas uczuł w sobie nadprzyrodzoną siłę.
Pod takim to wpływem egzaltacji wrócił do zamku Nesle. Wszyscy robotnicy oczekiwali na niego podług zlecenia.
— Dalej dzieci — zawołał stając w progu — będziemy odlewać Jowisza, do odlewni!
— Dzień dobry mistrzu — odezwał się Jakób Aubry, który wszedł za nim nucąc sobie jakąś piosnkę. Czyś mnie nie widział ani słyszał? Od pięciu minut ścigam cię wołając po imieniu; biegłeś tak prędko, iż tchu mi już zabrakło. Lecz cóż się wam wszystkim dziś stało, jesteście tak posępni jak sędziowie.
— Do odlewni! — zawołał znowu Benvenuto nie odpowiedziawszy Jakóbowi. Do odlewni! tam się wszystko zawiera. Czy nam się tylko powiedzie, Boże litościwy! A! przyjacielu, odzywał się urywanemi zdaniami, to do Aubrego, to do innych pracowników, a drogi Jakóbie, jakże smutna wiadomość mnie oczekiwała, jak umieli korzystać z mojej nieobecności!..
— Cóż się stało mistrzu? zapytał — Aubry, widocznie zmieszany wzruszeniem Celliniego i głębokim smutkiem towarzyszów.
— Nade wszystko dzieci pamiętajcie znosić suche drzewo sosnowe. Wiecie iż od pół roku nagromadziłem zapasy... Co mi się stało mój poczciwy Jakóbie?... oto uwięzili mego Askania w Chatelet, powtóre Blanka córka prewota, którą kochał, wszak ją znasz, jest w ręku księżnej D’Etampes; znaleźli ją we wnętrzu posągu Marsa, gdzie ją ukryłem. Ale my ich oswobodzimy. Hola! Hermanie dokąd dążysz? przecież drzewo nie jest w piwnicy lecz w wozowni.
— Askanio uwięziony, Blanka porwana!
— Tak, tak, jakiś nikczemny szpieg musiał ich wyśledzić, biedne dzieci, i wydał tajemnicę przed tobą nawet ukrywaną mój drogi Jakóbie... Lecz biada mu jeżeli go odkryję... do odlewni moje dzieci! do odlewni! Nie dość na tem, król co mnie nazywał swoim przyjacielem, nie chce mnie widzieć więcej. Zawierz tu przyjaźni. Słowem byłem nadaremnie w Luwrze, nie mogłem się z nim widzieć, przemówić nawet słowa do niego. A! ale mój posąg przemówi za mnie. Przygotujcie formy, nie traćmy ani sekundy. Ta kobieta, która znieważa moją Blankę! ten prewot, który się ze mnie naigrawa, dozorca, który dręczy mego Askania! A! jakież okropne widziadła niepokoją mnie dzisiaj, drogi Jakóbie. Czy uwierzysz, że oddałbym dziesięć lat życia temu, ktoby się dostał do więźnia, pomówił z nim i przyniósł mi wiadomość o tajemnicy, za pośrednictwem której mógłbym upokorzyć wyniosłą księżnę, gdyż Askanio wie o jakiejś tajemnicy, którą mu powierzyła ta przemożna kobieta. Czy rozumiesz Jakóbie, nie chciał mi jej powierzyć, szlachetne serce! lecz bądź spokojna Stefano; nie obawiaj się o dziecię twoje, będę go bronić do ostatniego tchnienia... i oswobodzę! A! a ten zdrajca, który nas zaprzedał, gdzie on jest? uduszę go własnemi rękami! Żebym tylko mógł dożyć trzech dni jeszcze, Stefano, gdyż ogień który mnie pali, zniszczy życie moje. A! gdybym umarł nie dokończywszy odlewu Jowisza. Do odlewni moje dzieci!
Po pierwszych wyrazach Benvenuta, Jakób Aubry zbladł okropnie, gdyż poczuł się winnym. Poczem w miarę jak Benvenuto mówił, domysły jego zmieniły się w przekonanie, wtedy przyszła mu myśl do głowy, którą wykonać zamierzył; oddalił się szybko w milczeniu, podczas gdy Benvenuto biegł w gorączkowym zapale do odlewni, a za nim spieszyli robotnicy, i wołał ciągle jak obłąkany:
— Do odlewni moje dzieci, do odlewni!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.