Cicho… cicho… stań! bo mi się zdaje,
Że usłyszał stary nas i wstaje…
Nie — po łóżku rzuca się i we śnie
Coś bełkocze — Idź Stachu zawcześnie,
Nim się zbudzi — nim się dzień narodzi.
Oj Teresko, niech ci Bóg nagrodzi,
Żeś dobyła mnie z onego locha
Spleśniałego, — może późniéj trocha
Nie czas by już było; bo z rozpaczy,
Wiesz Teresko, ja was spalić chciałem,
Was i chatę i z tą chatą siebie,
Byle tylko i on w tym pogrzebie
Zwęglał z nami na popiołu trumnie.
Bo myślałem: on tu jutro ku mnie
Rankiem przyjdzie i urągać będzie,
Potém przez wieś jako psa powiedzie
Związanego i do sędzi odda,
Więc krzesiwo brałem, ale szkoda
Było ciebie, matki méj zgrzybiałéj,
I w dół ręce moje opadały.
TERESKA.
I ty Staszku nie pomyślał sobie,
Że są tacy, co myślą o tobie?
Zaraz wieczór ten udałam mocny
(To nie trudno u mnie, bo mrok nocny
We śnie trzyma mi wciąż oczy strasznie)
I myślałam jak ciebie ratować,
I czekałam póki on nie zaśnie.
A i matka podobno nie spała,
Bom słyszała jak cicho szlochała;
Ale krzyknął na nią i zmilknęła,
I udając sen mocno zasnęła.
Cicho!… szelest słyszę znowu w chacie,
Idź już — idź już — bądź zdrów miły bracie.
STACH (całując ją).
Niech was Pan-Bóg w swéj opiece chowa,
I Najświętsza Panna! — bądź mi zdrowa.
A nam skarga strasznie usta bieli,
I westchnienie mamy na oddechu —
Toby dziwno było nam wśród śmiechu. ChodzimyChodźmy lepiéj w równie miły bracie,
W takie miejsca kędy mogił wiele,
Smutku wiele, gdzie w żałobnéj szacie
Ludzie płaczą, modlą się w kościele,
To nam będzie bracie w takiéj ziemi
Jakby w domu, jak między krewnemi.
STACH (smutno).
Inne życie dumałem ja sobie;
Ale teraz, kiedym ojcem tobie,
Matką, bratem —
TERESKA.
i oczami memi —
STACH.
To bez płaczu pójdę z mojéj ziemi,
I pracować będę całą siłą,
By osłodzić tylko twoją dolę,
Byle tylko ze mną dobrze było.
TERESKA.
Nie! pracować ja ci nie pozwolę,
Bobyś w pracy ztwardniał i twą ciemną
Już nie kochał tak siostrzyczkę może,
A ja chciałabym, byś ty wciąż ze mną
Był i ze mną gadał w każdéj porze,
Bym twą rękę czuła wciąż w mém ręku —
Więc pracować niedam ci Stasieńku.
Lecz ty umiesz grać na skrzypkach pięknie,
Płaczesz na nich, zda się serce pęknie —
Rozśmiejesz się — to się człeku zdaje,
Że się z człekiem śmieją pola, gaje —
Więc przy drogach, lub przy wiejskiéj chacie
Siadać będziem — ty grać będziesz bracie,
A ja ludziom opowiem twe granie,
I nie umrzem już z głodu, kochanie!
A choćby nam było źle w włóczędze,
A choć ujrzysz, że z Tereski twarzy
Łzy pociekną, że ci się poskarży —
To jéj zagraj wtedy, że powróci
Znów do chaty, do gór, zagraj rzewną
Wtedy pieśń mi jaką modlitewną,
Jak organy naszego kościoła,
A Tereska będzie znów wesołą.
Chodźmy bracie!
STACH (do siebie).
Zapisano w niebie:
Dla mnie życie o żebranym chlebie!
(słychać grzmoty.)
Chodźmy siostro, by, nim przyjdzie burza,
Moglim jeszcze dostać się do wzgórza,
Do téj wioski.
TERESKA.
Wielka będzie burza,
Strasznie łyskać się musi, ja czuję,
Bo aż mnie blask w ślepe oczy kłuje.
W świetle
Błyskawicy miga jéj twarz blada,
Chudą rękę pod głową trzyma,
I skulona śpi obok ojczyma.
TERESKA.
Ona jutro wczesnym rankiem wstanie,
I na puste me spojrzy posłanie,
Wyjdzie w pole, ciebie nie zobaczy,
I załamie ręce od rozpaczy,
Przeklnie dolę, ciężką, nad jéj siły,
Przeklnie dzieci, co ją opuściły.
Staszku! ja jéj odejść tak nie mogę.
Z sobą? — o nie! Staszku! stara ona,
I boleścią ku ziemi schylona,
Więc jéj trudno włóczyć się niebodze —
Ona-by nam zmarła gdzie na drodze.
STACH.
Może ojczym nas niewidząc w chatce,
Pofolguje trochę staréj matce,
I obchodzić z nią się będzie lepiéj.
Albo wiesz co? — z toporem lub młotem
Pójdę — łeb mu na dwoje rozwalę,
I wszystkim nam będzie dobrze potem.
TERESKA (z trwogą).
Jak rozbójnik — o nie! niechcę wcale!
(po namyśle.)
Chodźmy, chodźmy bracie! tam na dole,
Tam po świętych miejscach pójdziem wszędzie,
Siedmioma mieczami
Rozraniona, zmiłuje się nad nami!
∗ ∗ ∗
Poszli bez chaty do obcéj ziemi,
I kij tułaczy wzięli do ręki,
A w smutne dusze wzięli piosenki,
Jak chleb żywota; — lecz poszła z niemi
Myśl, że boleści jak szatę zrzucęzrzucą,
Że znowu w chatę kiedyś powrócępowrócą
Do matki swojéj, a trup ojczyma
Zczerniały w progu ich nie zatrzyma.
A Jonek czekał w nockę ponurą
Na Stacha w lesie — tam pod figurą.
Oj dużo w grobach ludzi naginie,
Dużo burz takich jak ta przepłynie
Nad twoją głową Jonku, sokole!
Zanim znów Staszka zobaczysz w siole.
Czekał i słuchał — niema Stasieńka —
Poleciał w góry, a burza grzmiała,
A na obrazie Boża Mateńka
Przy błyskawicy świetle płakała.
Matko bolesna! Módl się za niemi!
Gdy ich zwątpienie nagnie ku ziemi,
Jako wiatr drzewa dészczem płaczące,
Lub gdy ich dusze będą milczące,
Jak sklepionego grobu kamienie —
Ten straszny pokój i to milczenie
Wielkiéj boleści — o Maryo z Świętemi
Przyjm za modlitwę, za pacierz duży —
O Maryo Matko! módl się za niemi.
Gdy się rozpaczą dusza ich zchmurzy,
Gdy rozigranych boleści morze
W klatkę ich piersi bić będzie — Boże!
Gdy po bałwanach dusza złamana
Rozdarta — z bolu dziko zaskacze,
I strasznym krzykiem w niebo zapłacze,
I przeklnie siebie i niebios Pana,
Co ich do cierpień stworzył na ziemi —
Bluźnierstwo, co pierś zbolałą zrywa,
Przyjm za pieśń, co ci modlitwy śpiewa —
O Maryo Matko! módl się za niemi.
I z chmur im wypłyń Najświętsza Panno
Zorzą wstającą — gwiazdą zaranną,
I mnie daj Maryo, bym na mą lutnię
Nie same tylko łzy wiązał smutnie —
Daj, bym wygnańcom śpiewał pieśń chwały,
Lub każ mi lutnię strzaskać w kawały.