Bratobójca/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przemysłowiec, pozostawszy sam z oficerem marynarki i Weroniką, natychmiast zabrał głos.
— Pani Sollier — rzekł — nie mówmy już o przeszłości. Córka Gabryela, natchniona z pewnością przez duszę swej matki, zatarła winy swego ojca. Pani to zrozumiałaś; jestem ci wdzięczny za mego przyjaciela i sam ci za to dziękuję.
W tej chwili jesteśmy wszyscy troje zebrani w jednej wyłącznej myśli: zapewnienia przyszłości Marty, twej ukochanej wnuczki.
Pan Savanne powiedział mi, że drugiego stycznia, to jest za trzy dni, musi powrócić na morze, jutro więc wieczorem musi wyjechać z Paryża, ażeby zdążyć na swe stanowisko. Życie marynarza, udającego się w daleką podróż, jest w ręku Boga... Na Oceanie burze zdarzają, się często — trzeba wszystko przewidzieć. — Może Gabryel Savanne nigdy się już nie zobaczy ze swą córką...
— Dlaczego pan to mówisz, panie Verniere? — zawołała Weronika.
— Przyjaciel mój słusznie to mówi, pani Sollier — odparł kapitan okrętu — być może, że nigdy, i będzie to dla mnie zasłużoną karą, bo ja kocham już to dziecko, z całej mojej duszy.
Ryszard Verniere ciągnął dalej:
— Wiesz już pani, w jakim celu przyszedł on do mnie... przeznaczył ze swego majątku sumę trzykroć sta tysięcy franków.
— Trzykroć!!. — powtórzyła Weronika, zdziwiona wysokością wygłoszonej sumy.
— Ma do tego niezaprzeczone prawo, nie potrzebując za życia zdawać rachunku swemu synowi, jedynemu spadkobiercy, a zresztą, suma ta pochodzi z dochodów, które mógłby był wydawać bez zubożenia swego syna.. Pan Savanne złożył w moje ręce tę sumę dla córki Germany, a pieniądze te były przeznaczone dla matki, gdyby była żyła.
— Ale to zanadto... — wyszeptała nieśmiało pani Sollier.
— Nie! ale tego dosyć — odparł przemysłowiec, poczem ciągnął dalej: — Życzeniem Gabryela jest, ażebym zachował te trzykroć sto tysięcy franków, ażebym niemi obracał w robotach fabrycznych... nie mogę mu tego odmówić... Zgadzam się i zużytkuję kapitał, od którego płacić będę procenty w stosunku czterech od sta rocznie, co da Marcie dwanaście tysięcy franków rocznego dochodu, a suma ta, przeznaczona do rozporządzenia pani, wystarczy na wychowanie dziecka na pensyi. Jestem pewien, że zbierzesz pani jeszcze oszczędności, które, dodane do kapitału, powiększą w swoim czasie znacznie i dochody...
— O! z pewnością proszę pana — odrzekła pani Sollier — przy takiej sumie Marta będzie mogła otrzymać ładne wykształcenie, a jeszcze się wszystkiego nie wyda.
Przemysłowiec podchwycił:
— Życzyłbym sobie, ażebyś nie opuściła mego — domu, aby nie ściągnąć niczyjej uwagi na wypadki, które zaszły. Czy chcesz, Weroniko?
— O! ja pana nie opuszczę nigdy, jeżeli mi pan pozwolisz! — zawołała dzielna kobieta — pragnę zachować obowiązek odźwiernej fabrycznej aż do dnia, kiedy Bóg powoła mnie do siebie... Byłeś pan dla mnie zbyt dobrym, zbyt litościwym, i ja też pragnę okazać panu bezustanku dowody mego przywiązania i wdzięczności.
— Godną jesteś kobietą, Weroniko!
— Postępując tak, ja, panie Ryszardzie, spełnię tylko mój obowiązek... To pan raczy się zająć uregulowaniem bytu mej wnuczki, skoro pan Savanne musi odjechać...
— Przyjmuję to zadanie, a mój przyjaciel będzie mi wdzięczny...
— Aż do śmierci! — zawołał Gabryel, ściskając rękę Ryszarda.
— A teraz — podjął przemysłowiec — nie należy nic pozostawiać przypadkowi — nie wiadomo, kto żyć będzie, a kto umrze; przyjmuję depozyt, ale muszę go zapisać w swych książkach na czyjś rachunek...
— To prawda — odrzekł oficer marynarki.
— Ale tu się zaczyna kłopot — ciągnął dalej Ryszard. — Zrozum mnie dobrze, pani Weroniko. Potrzeba, dla rodziny pana Savanne, dla pamięci jego żony, ażeby nikt w świecie nie mógł podejrzewać istnienia dziecka, które Henryk Savanne mógłby nazywać siostrą.
— O! tak, niech tajemnica będzie dobrze zachowaną, nie przez wzgląd na mnie, ale dla mego syna, dla mego brata, którzyby nie mogli zachować dla mnie szacunku! — zawołał Gabryel. — Pani Sollier, odwołuję się do szlachetności pani.
— Tajemnica będzie zachowana, przyrzekam panu — odpowiedziała Weronika.
— W jakiejkolwiekbądź okoliczności?
— Tak... Przysięgam na grób Germany i na głowę Marty!..
— O! dziękuję! dziękuję!
— To wcale nie usuwa trudności — wtrącił Ryszard Verniere.
— Czy wzmianka — Depozyt nieznajomego wystarczyłby w tych książkach? — zapytał Gabryel.
— To byłoby nieprawidłowe. Książki handlowe takiego domu, jak mój, powinny być jasne, a wszelkie pozycye winny się tłomaczyć bez objaśnień, bez domysłów.
— Przecież musi być sposób pogodzenia tych rzeczy bez uciekania się do nieprawdopodobieństwa — zauważył Gabryel Savanne. — Czyżby było niepodobnem, ażeby jakiś filantrop bardzo bogaty, znany tobie, ale nie chcący dać się poznać z nazwiska, złożył na twoje ręce kapitał na rzecz Marty Sollier, sieroty?..
Ryszard, nie odpowiadając na to pytanie, usiadł znów przy biurku, wziął ćwiartkę papieru listowego z nagłówkiem fabrycznym i skreślił te wiersze:
„Otrzymano od osoby, pragnącej pozostać nieznaną, trzykroć sto tysięcy franków, złożone tytułem depozytu w moim domu na imię panny Marty Sollier, córki zmarłej, Germany, a której ja od dnia dzisiejszego płacić będę procenty po cztery od sta rocznie od złożonej sumy.
„Zobowiązuję się zwrócić rzeczoną sumę pannie Marcie Sollier, lub wstępującym w jej prawa, za zwyczajnem okazaniem tego pokwitowania.
„Saint-Ouen, 30 grudnia 1893 r.
To napisawszy, przemysłowiec położył stempel swej firmy.
— Myśl, jaką mi przed chwilą poddałeś, jest wyborna — rzekł do Gabryela Savanne — i oto pokwitowanie, które sporządziłem, opierając się na niej.
Głośno przeczytał, co napisał.
— Tak, doskonale — oświadczył oficer marynarki.
— Obecnie — dodał Ryszard Verniere — wręczę ten kwit pani Sollier.
— Mnie!.. — zawołała Weronika z gestem odmownym.
— A tak, pani, a nie komu innemu — rzekł żywo kapitan okrętu. — Pani jesteś opiekunką naturalną swej wnuczki... pani wyobrażasz jej prawa przy każdej sposobności. Weź więc pani ten kwit, to przyszłość naszej drogiej Marty, a mieć ją będziesz w swem ręku.
Ryszard Verniere podał kwit odźwiernej fabrycznej, mówiąc:
— Nie zapominaj, pani Sollier, że, gdybym umarł przed dojściem do pełnoletności lub przed wyjściem za mąż Marty, obowiązkiem twoim byłoby natychmiast upomnieć się o ten kapitał u moich sukcessorów. Pojmujesz?
— Uczynię to, skoro ma to być moim obowiązkiem — odpowiedziała Weronika.
Wzięła papier i dodała, zwracając się do Gabryela Savanne:
— Tam, z wysokości, biedna moja Germana widzi pana i raduje się z tego, co czynisz dla jej córki, i dziękuje ci przez usta moje.
W tejże chwili służąca Magdalena weszła do gabinetu swego pana, oznajmiając, że obiad podany.
— Idziemy — odrzekł Ryszard.
— Proszę panią, niech Marta będzie gotowa jutro bardzo wcześnie — odezwał się Gabryel do Weroniki. — Przyjdę ją zabrać i pójdziemy uklęknąć razem na mogile jej matki.
— Bądź pan spokojny, dziecko będzie gotowe.
I pani Sollier odeszła, idąc jak we śnie, zaledwie mogąc dać wiarę niespodziewanym wypadkom, które po sobie nastąpiły w tak krótkim czasie.
Gabryel Savanne już nie wyglądał na tego samego człowieka.
Wyraz prawie radosny zastąpił ponure zniechęcenie w jego wzroku.
— A! Ryszardzie! Ryszardzie! — zawołał — jak ci okazać moją wdzięczność..! Teraz moje sumienie uspokoiło się! Mogę iść, aby ucałować mego syna i uścisnąć rękę brata, bez obawy, iż wyczytają z mej twarzy cierpienia, które mnie udręczały.
— Kiedy pójdziesz do Daniela? — zapytał przemysłowiec.
— Jutro, zaraz po powrocie z cmentarza,..
— Ja jutro będę, jak co niedziela, jadł obiad u Daniela, ażeby się zobaczyć z mą córką, to się z tobą spotkam...
— Nie zdradź mnie, przywitaj się ze mną, jak gdybyś mnie jeszcze nie widział.
— Bądź spokojny... Dla ciebie w tym razie gotów jestem nawet kłamać, co mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło...
— Bóg przebaczy ci to kłamstwo! — odrzekł Gabryel z uśmiechem.
— Kiedy wracasz do Tulonu?
— Muszę tam przybyć drugiego stycznia w południe, ażeby odpłynąć z portu o godzinie czwartej wieczorem. Wsiądę więc na kuryer pierwszego stycznia o godzinie siódmej wieczorem. Nazajutrz będę w Tulonie o dziesiątej.
— Dobrze... Dzień pierwszy stycznia przepędzę cały z Danielem wśród rodziny. Odprowadzimy cię wszyscy na kolej.
Tak rozmawiając, Ryszard Verniere wziął pakunek, starannie zawinięty, położony przez marynarza na biurku, a zawierający trzykroć sto tysięcy franków, przeznaczonych dla Marty, i dziesięć tysięcy franków, mających posłużyć do zapłaty Nestora Wiewiórki.
Na kopercie skreślił dla pamięci te wyrazy ołówkiem czerwonym:
Depozyt Gabryela Savanne.
Poczem przemysłowiec otworzył kassę, położył pakunek ten na tece, zawierającej w sobie jego papiery wartościowe, zamknął i rzekł wesoło:
— A teraz chodźmy na obiad.
I zaprowadził Gabryela do swego mieszkania Sporządzony na prędce obiad przez Magdalenę był jednak wyborny.
Wesołość względna zapanowała pośród obu biesiadników.
Magdalena nie znała Gabryela Savanne, który nie był we Francyi od lat siedmiu.