<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Pochodzenie Romans i Powieść
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Ryszard Verniere podniósł umyślnie słowa pani Sollier, które wywołał.
I ciągnął dalej:
— Pani jakbyś chciała wezwać udziału tego dziecka!.. Próby tej użyjmy, może się to nazwać Sądem Bożym... Weroniko, postaw Martę wobec jej ojca, którego jej dasz poznać, a Gabryel czekać będzie od tej duszyczki tak czystej, albo potępienia dla siebie, albo przebaczenia...
Jeżeli dziecko go potępi, Gabryel żyć będzie ze swemi zgryzotami, jeżeli będzie mógł żyć... Jeżeli dziecko przebaczy, to jakim sposobem będziesz mogła pani zaprzeczyć ojcu żałującemu prawa opiekowania się jego własną córką wszelkiemi środkami, pozostającymi w jego mocy?..
Pan Verniere zamilkł.
Weronika wahała się, wzburzona do głębi duszy niespodziewanie uczynioną jej propozycyą.
— Jakto — wyjąkała — pan chce?..
— Ja chcę, ażeby pani nie obarczyła swego sumienia wyrzutem.
Prawda wychodzi zawsze z ust dziecka, kiedy dziecko jest istotą wybraną.
Marta, czysta jak anioł, nie zna nawet, co to jest udawanie, co kłamstwo... Germana na łożu śmierci, zapewne dała polecenie, co ma powiedzieć ojcu...
W swej szczerości niewinnej Marta odsłoni mu tajemnicę tej rozmowy...
Jeżeli matka jej przeklęła, przeklnie i ona, jak jej matka...
Jeżeli Germana, w uniesieniu wzniosłego miłosierdzia, przebaczyła, jak niegdyś Bóg, stawszy się człowiekiem, przebaczył swym katom, Marta przebaczy...
Nie masz prawa odmówić Gabryelowi Savanne być sądzonym przez swą córkę!..
Weronika szlochała.
— A! to zbyt okrutne! — wyrzekła głosem, ledwie zrozumiałym — pan chcesz, ażebym ja zapomniała także, i ażebym zapomniała zbrodni.. ażebym zapomniała wstydu... ażebym zabroniła myśleć o nieszczęściu.
— Ja chcę, ażeby twoja wnuczka była kiedyś szczęśliwą... ażeby zabezpieczoną została na całe życie od walki z nędzą...
Gabryel Savanne wyciągnął ręce załamane ku pani Sollier.
Ta pozostała zadumaną przez chwil kilka. Widocznie toczyła się w niej gwałtowna walka.
Nagle powzięła postanowienie.
— A więc dobrze — wyrzekła — stanie się według pańskiej woli! Niech dziecko osądzi... Pójdę po nie...
I krokiem niepewnym wyszła.
— A! — wyszeptał oficer marynarki w rozpaczy,, ścigając ją oczyma pełnemi łez — ta matka jest nieubłaganą.
Ty byłeś nieubłaganym dla niej! O! ciężar błędu jest ciężkim do znoszenia, nieprawdaż, kiedy błąd wydał takie następstwa! Wreszcie mówię ci: Miej nadzieję, Musisz czekać na sąd Marty. To dziecko, ale w tem ciele dziecięcem jest dusza i rozum kobiety...
Gabryel, udręczony cierpieniami umysłowemi, padł zgnębiony na krzesło i z twarzą ukrytą w dłoniach, zapłakał rzewnie.
Łzy wyciskają łzy i widok ich wywołuje cierpienie.
Ryszard Verniere cierpiał cierpieniami przyjaciela i chciałby je módz uspokoić, ale pojmując swą bezsilność, pozwolił mu płakać w milczeniu.
Nagle oficer marynarki podniósł głowę.
Na korytarzu dały się słyszeć kroki.
Drzwi od gabinetu otworzyły się. Weronika weszła, trzymając za rękę zdziwioną Martę. Drugą rękę opierała na głowie wnuczki.
W ten sposób tworzyły wzruszającą grupę.
Obie skierowały się na koniec pokoju, gdzie się znajdował Gabryel Savanne.
Ten, widząc je, nagle podniósł się z krzesła, na które padł w postawie człowieka zrozpaczonego, i stanął z twarzą bladą, z oczyma, zasłoniętemi od łez, i patrzał na Martę, swą córkę, z przestrachem, ze wzruszeniem, łatwiejszem do pojęcia, niż do opisania.
Serce biło mu mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi, żyły wydawały mu się to w ogniu, to w lodzie, a nogi drżały pod nim jak w febrze.
Ażeby się utrzymać, musiał oprzeć się ręką o grzbiet fotelu i pozostał jakby w zachwycie przed tem dzieckiem, którego rysy przypominały mu w sposób uderzający twarz biednej nieboszczki, dla której miłość jego była tak zgubną.
Mała Marta była więcej niż ładna, obdarzona była wdziękiem nieprzepartym w sukience żałobnej, której kolor czarny uwydatniał bladość matową jej twarzyczki.
Na tej twarzyczce zasmuconej i w dużych oczach niebieskich — oczach jej matki — malowała się inteligencya, wprawdzie jakby jeszcze zamglona.
Wśród tych czworga osób, zebranych w okolicznościach tak niezwykłych, nastała chwila zakłopotania.
W ciągu sekund kilku zapanowało lodowate milczenie.
Przerwała je dopiero Marta.
Dziecko nie wiedziało nic, co się dzieje i nie mogło podejrzewać roli, jaką miało odegrać w tym dramacie.
— Dobra babunia powiedziała mi, że pan oficer pragnie mnie zobaczyć — odezwała się, zwracając do Gabryela Savanne.
Jak poprzednio doznał marynarz uroku twarzyczki Marty, tak doznał teraz uroku jej głosu słodkiego i dźwięcznego.
Poruszony aż do głębi wnętrzności, zapomniał o strasznym powodzie, dla którego zmuszał się w obecności swej córki.
Pod wpływem jej spojrzenia, tak dobrego jak i jej głosu, postąpił krok naprzód z rękoma wyciągniętemi, jak gdyby chciał pochwycić dziecko i przycisnąć do piersi.
Popchnięta instynktowną i nieświadomą sympatyą, Marta miała już pójść ku niemu.
Weronika zatrzymała ją.
— Pieszczotko — rzekła do niej — posłuchaj mnie i przyjrzyj się dobrze osobie, do której mówiłaś... Ten pan, ten oficer, chce, ażebyś wiedziała, kto on jest, i dlaczego chciał się z tobą widzieć... chce, ażeby ci powiedzieć, jakie węzły ścisłe łączą go z tobą... Chce, jako człowiek świadomy zupełnie swych postępków, abyś ty, dziecko, poznała jego postępki i osądziła je... Czy rozumiesz mnie, moja droga?..
Z zachwycającą skromnością odpowiedziała Marta:
— Rozumiem, moja dobra babciu, słysząc, jak mówisz tak, że chodzi o coś bardzo poważnego, gdyż głos twój taki smutny... I mnie to zasmuca... Dlaczego?.. Powiedz...
Weronika uczyniła wysiłek, ażeby mówić.
Łatwo odgadnąć, jak było dla niej bolesnem tłomaczyć wnuczce powody tego widzenia ubłaganego, a raczej wymaganego przez Ryszarda Verniere.
— Marto, dziecko moje — rzekła głosem nie dość pewnym — mamusia twoja zapewne mówiła ci nieraz o człowieku, który ją opuścił?..
— Tak, mówiła mi, babciu, w chwili, gdy miała odejść do Boga...
Ruchem gorączkowym Weronika wskazała Gabryela Savanne.
— Otóż, dziecko moje — powtórzyła — człowiek, którego matka twoja kochała a który za miłość tę odpłacił jej najokrutniejszem i najniesprawiedliwszem opuszczeniem... Oto on... To twój ojciec...
Skutek, wywarty tem nagłem odkryciem, nie był taki, jakiego się spodziewała pani Sollier.
Czyż to tylko fikcya, wymyślona przez powieściopisarzy i dramaturgów w tych słowach: głos krwi.
Dość, że gdy Weronika zaledwie powiedziała: to twój ojciec, a Marta, już wyrwawszy się z objęć babki, wydała okrzyk i pobiegła do marynarza, wołając:
— Tatuś... tatuś...
Na ten krzyk, upajający go radością, kapitan okrętu odpowiedział:
— Córko moja... Córko!..
I otworzył ramiona, sądząc, że Marta się w nie rzuci.
Ale nagle dziecko zatrzymało się, a w oczach jego tak łagodnych zapaliły się błyski wrogie.
— Pan się nazywa Gabryel, wszak tak? — zapytało głosem, który się stał prawie ostrym.
— Tak, Gabryel, moja ukochana córko, twój ojciec... nazywaj mnie swym ojcem...
I teraz on zbliżył się do dziecka.
Dziewczynka cofnęła się i, wybuchnąwszy płaczem wyjąkała:
— Pan byłeś bardzo okrutnym, przez pana mamusia dużo się nacierpiała... dużo się napłakała...
Te słowa Marty w jednej chwili ożywiły gniew i nienawiść Weroniki.
— A! — wyrzekła głucho — tyś czuła cierpienia mamusi... Widziałaś jej łzy i razem z nią płakałaś... Tyś dzieliła z nią nędzę... Tyś była przy jej łóżku, gdy umarła... wycieńczona... zabita pracą, biedą i zmartwieniem...
Dziecko dusiło się.
Zaledwie mogło wymówić te wyrazy:
— Tak!.. o! tak... Ona bardzo płakała... bardzo cierpiała... biedna moja mamusia...
Weronika nieubłagana ciągnęła dalej:
— Przy łożu śmiertelnem, ty, moja droga, byłaś sama... A gdzie on był?.. on, sprawca tyle złego?.. Gdzież on był?.. Jego nikczemne opuszczenie czy daje mu dziś prawo do dochodzenia ojcowstwa, o którem przez lat przeszło siedm nie raczył nawet pamiętać?.. Czy ma on dziś prawo ofiarować swe pieniądze protekcyę, gdy wczoraj pozwolił odprowadzić na cmentarz moją córkę, twoją matkę, biedną Germanę, której mogiłę zapłaciła dobroczynność publiczna?.. Czy ma on prawo, pod pozorem, że jest twoim ojcem, prosić cię teraz o twe przywiązanie i pocałunki, on, co dał twej matce i tobie łzy tylko i cierpienia. On chce być osądzony przez ciebie. A więc, moje dziecko, pamiętaj o swej biednej matce, i teraz, gdy wiesz o wszystkiem, bądź sędzią nad tym człowiekiem!..
Nastała wielka cisza.
Marta podniosła wilgotne oczy na Weronikę i ujęła ją za rękę.
— Babciu — zaczęła głosem bardzo cichym i jakby złamanym, który jednak powoli stawał się silniejszym — w dniu, kiedy mamusia umarła, po raz pierwszy mówiła mi o moim ojcu... Potem, napłakawszy się bardzo, dała mi list, mówiąc do mnie: Spal go... trzeba zapomnieć, co ci zrobiono złego... Wtedy mamusia przycisnęła mnie do serca... i ucałowała bardzo mocno, potem głosem gasnącym dodała: — Bądź dobrą, moja Marteczko, bądź odważną, bądź grzeczną, pozostań zawsze uczciwą dziewczyną, myśl o swej mamie, gdy już jej nie będzie, módl się za nią, a jeżeli Bóg pozwoli, że znajdziesz się kiedyś wobec swego ojca... przebacz mu, jak ja mu przebaczam...
I Marta z twarzą, zalaną płaczem, rzuciła się w ramiona Gabryela Savanne, który upadł na kolana przed nią.
— Tatusiu!.. tatusiu!.. — wyjąkała, całując go — to przebacza ci mamusia!..
Gabryel ściskał Martę i, o mało jej nie dusząc, pokrywał pocałunkami.
Ryszard Verniere ukradkiem ocierał łzy płynące mu po policzkach.
Tylko Weronika blada i sztywna, jak posąg, nie wydawała się jeszcze rozbrojoną.
Marynarz zwrócił ku niej błagalne spojrzenie.
Marta zrozumiała to nieme błaganie, zawarte w tem spojrzeniu.
Podeszła ku babce, wzięła ją za rękę i, pociągając ją z niepowściągnioną słodyczą, poprowadziła ją ku Gabryelowi Savanne.
— Moja dobra babciu — rzekła do niej głosem jednocześnie wzruszonym i pieszczotliwym — powinnaś tak uczynić, jak mamusia, która jest w niebie... trzeba, ażebyś przebaczyła, Tym razem opór pani Sollier rozchwiał się.
— Sąd dziecka to sąd Boży — wyrzekła. — Ponieważ matka i córka przebaczyły, ja nie mogę się okazać nieubłaganą... Przebaczam.
— O! dziękuję! dziękuję! — zawołał Gabryel, biorąc rękę Weroniki i próbując ponieść ją do ust.
Oparła się łagodnie, ale stanowczo.
— Nie, panie — rzekła — nie... Nie mogę. Przebaczyłam, ale zawsze będzie grób między nami.
Gabryel pochylił głowę.
Pojmował, że matka Germany ma słuszność.
Jeżeli przebaczenie było możliwe, to niemożebne było zapomnienie.
— Pani Sollier — odezwał się Ryszard Verniere, dla przerwania odrazu tej sceny zbyt wzruszającej — niech Marta powróci do pani mieszkania. Gabryel i ja mamy z panią pomówić o interesach.
Na to dziewczynka odpowiedziała:
— Dobrze, proszę pana, ja pójdę sobie.
Potem, zwracając się do oficera marynarki, dodała:
— Tatusiu, ja tatusia zobaczę jeszcze.
— Zobaczysz, moja droga.
— Jutro?
— Jutro, tak, ale na krótko, bo będę musiał wieczorem opuścić Paryż.
— Opuścić Paryż? — powtórzyła Marta. — A to dlaczego?
— Ponieważ jestem marynarzem, moja droga Marteczko, i muszę powrócić na morze i to na długą podróż.
— Więc od jutra to już długo nie zobaczę tatusia?
Gabryel drgnął.
Na myśl mu przyszły przeczucia bliskiej śmierci.
— Tak, długo, moja droga — odpowiedział. — Ale nie trzeba o tem myśleć, ponieważ zobaczymy się jutro.
— A pójdziemy — podchwyciło dziecko — z babcią uklęknąć na grobie mamusi, nieprawdaż? I ją trzeba przeprosić także...
— Pójdziemy, przyrzekam ci — odpowiedział oficer, całując gorączkowo swoją córkę.
— A teraz idź — rzekł pan Verniere.
Dziecko posłuszne opuściło gabinet.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.