Bratobójca/XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zapewne odpowiedzialność za to milczenie była bardzo poważna, lecz przywiązanie głębokie, jakiego doświadczał kataryniarz dla pani Sollier i dla córki Germany, panowało nad wszystkiem i dyktowało mu postępowanie.
Kiedy Magloire wszedł do pokoju, mer z Saint-Ouen zbliżył się do pana Savanne i szepnął mu do ucha:
— To najuczciwszy i najzacniejszy człowiek... Sam dopomaga bardzo wielu biednym.
— Tak, uczciwość maluje się na jego twarzy — odpowiedział sędzia również pocichu.
Poczem dodał głośno do mańkuta:
— To ty, mój przyjacielu, pierwszy dostałeś się do fabryki, w chwili gdy dostrzeżono pożar?
— Tak, panie.
— Opowiedz mi pan, w jakich okolicznościach znajdowałeś się o tak późnej godzinie w restauracyi pani Aubin.
Magloire opowiedział pokrótce o zaproszeniu ze strony właścicielki restauracyi, o wizycie, złożonej przezeń Weronice i małej Marcie, o pójściu z niemi do restauracyi, przepędzeniu wieczora i o tem wreszcie, co opowiedział już poprzednio Klaudyusz Grivot.
Oczywiście oba opowiadania były jednobrzmiące.
Daniel zapytał.
— Czy pan oddawna znasz odźwiernę fabryczną?
— Z widzenia tylko, ale od 28 grudnia stałem się wielkim przyjacielem dla niej i dla małej Marty.
— Zkąd wzięła się taka szybka przyjaźń?
— Babka i dziecko cierpiały, otóż dla mnie, panie sędzio, cierpienie wzbudza sympatyę... Ja już taki jestem...
— Mój synowiec, Henryk Savanne, opowiadał mi tę historyę, o której pan wspominasz.
— Historya bardzo smutna, proszę pana... Pani Sollier odnalazła niespodziewanie dziecko swej córki Germany i samą biedną Germanę, ale już martwą w hotelu pani Aubin...
— A — dodał, mer z Saint-Ouen — mógłbyś dodać, Magloire. gdyby to nie przeszkadzało twej skromności, że w tych bolesnych okolicznościach okazałeś wielką szlachetność.
I mer w krótkich słowach opowiedział sędziemu, co się działo w restauracyi pani Aubin w chwili śmierci Germany, i o składkach, zarządzonych przez Magloira na jej pogrzeb.
Prokurator i Daniel Savanne pochwalili gorąco dzielnego mańkuta, poczem sędzia podchwycił.
— To panu więc głównie biedna wnuczka zawdzięcza odnalezienie swej babki.
— To Panu Bogu raczej niż mnie — odparł Magloire.
— Jak się zdaje, niewiadomo, kto jest ojcem tego dziecka?
Bez najmniejszego wahania kataryniarz odpowiedział:
— Tak, panie.
— Jeżeli pani Sollier nie przeżyje wcale ran, to kto się zajmie sierotą?
— Ja, panie.
— Słusznie mówią, że masz pan szlachetne serce!.. Ale miej my nadzieję, że panią Sollier będzie można uratować... Powiedziałeś mi pan, że w chwili, gdyś przybył przed zamkniętą bramę, dziecko wołało o ratunek.
— Tak, panie.
— Czy dziecko widziało co, lub słyszało?
— Nie pytałem je o to, panie sędzio.
— Gdzie ono jest teraz?
— U pani Aubin, która je wzięła tymczasem w swoją opiekę.
— Przyprowadzisz mi je pan jutro.
— Dobrze, panie.
— A sam zatrzymaj się jeszcze, bo może będę potrzebował cię jeszcze o co zapytać.
W tej chwili wszedł inspektor policyi, któremu powierzone było dopasowanie kluczy do kłódek i do zamków. W ręce trzymał kawał łańcucha i kłódkę.
— Oto, co powinno zamykać bramę przy parkanie — rzekł do Daniela, kładąc przedmioty przed jego oczyma. — Łańcuch i kłódka wisiały jeszcze u bramy...
Spróbowałem klucza, pasuje wybornie. Kłódka nie została oderwaną i tylko użyto dorobionego klucza.
Daniel przekonał się trafnie, potem zapytał:
— A czyś pan spróbował klucza do bramy od podwórza?
— Tak; panie sędzio. Ale nic nie mogę stanowczego powiedzieć, gdyż płomienie strawiły żelaztwo.
— Czy pan masz jeszcze co do powiedzenia? — zapytał go pan Savanne.
— Tak, panie sędzio. Są nie dwie ofiary, lecz trzy — odpowiedział Berthout.
— Trzy ofiary?
— Tak, zginął w ogniu i parobek, który spał w stajni fabrycznej.
— Zkąd pan o tem wiesz?
— Wszyscy robotnicy mówią o tem.
— Trzeba to będzie sprawdzić jeszcze w zgliszczach — odrzekł Daniel.
I spojrzawszy na zegar, dodał:
— Godzina szósta, panowie. Za półtorej godziny dopiero się rozwidni.!. Ja nie opuszczę fabryki, ale ci, których powołują interesy dokądindziej, nie są obowiązani dotrzymywać mi towarzystwa... Dziękuję panu merowi za użyteczne objaśnienia, których mi udzielił... Pana komisarza policyi proszę o zredagowanie protokółu i o przygotowanie mi go na godzinę ósmą.
W izbie odźwiernej pozostał prokurator, naczelnik policyi i doktór Bordet, który wyszedł przed chwilą z pokoju, gdzie leżały zwłoki Ryszarda Verniere.
Przyniósł sędziemu śledczemu protokół, który napisał, poczem pożegnał obecnych, śpiesząc do chorych.
— Dotąd — odezwał się Daniel do pozostałych przy nim dwóch urzędników — nic pewnego nie wykazało śledztwo.. Nawet na ślad nie natrafiliśmy... Jedyna tylko Weronika Sollier, gdyby odzyskała przytomność, mogłaby dostarczyć nam wskazówek rzeczywistych...
To fakt, że mamy do czynienia z ludźmi, doskonale obeznanymi z urządzeniem wewnętrznem i zwyczajami w fabryce. Ale co to są za ludzie? Gdzie ich odnaleźć? Że pani Sollier ich widziała, to nie ulega wątpliwości. Powodzenie więc naszych poszukiwań zależy w zupełności od jej wyzdrowienia.
— Wszak Ryszard Verniere był bogaty? — zapytał prokurator.
— Więcej był niż zamożny — odpowiedział Daniel Savanne. — Sądzę jednak, że trudno byłoby oznaczyć cyfrę jego majątku... Majątek cały jest pomieszczony w fabryce.
— Czy miał bankiera?
— Nie, Ryszard Verniere lokował swe fundusze bieżące w banku Lyońskim, ażeby je mieć zawsze gotowe.
— Więc w kasie miewał mało pieniędzy?
— Na to pytanie niepodobna mi odpowiedzieć... Tylko kasyer może nas objaśnić i dlatego oczekuję go z niecierpliwością.
— Fabryka należała do pana Verniere.
— Tak.
— Czy grunt i budowle również?
— Tak.
— Był ubezpieczony?
— Niewątpliwie, ale towarzystwo ubezpieczeń, płacąc wynagrodzenie spadkobierczyni Ryszarda Verniere, to jest córce, nie zwróci jej życia ojca! Katastrofa straszną jest dla biednego dziecka. Drżę na samą myśl, że trzeba będzie zwiastować jej niepowetowane nieszczęście, jakie ją spotkało!
— Co pan zamierza uczynić ze zwłokami pana Verniere?
— Jakkolwiek wiele mnie kosztuje dotknięcie skalpelem szczątek mego przyjaciela, sekcya jest niezbędną. Muszę się przekonać, czy doktór Bordet nie omylił się i czy to kule z dwóch oddzielnych rewolwerów ugodziły Ryszarda i Weronikę.
— Trzeba będzie przedsięwziąć znaczne roboty dla usunięcia gruzów, ażeby odnaleźć ślady kasy...
— A czy pan Verniere ma jeszcze jakich krewnych, oprócz córki? — zapytał naczelnik policyi.
— Tylko brata.
— Brat mieszka w Paryżu?
— Nie, w Niemczech.
— W Niemczech? — powtórzyli obaj urzędnicy zdziwieni.
— Zaślubił Alzatkę, bogatą wdowę, której majątki położone są w zabranych prowincyach, a on zarządza temi dobrami, należącemi do jej syna, jeszcze małoletniego, o tem słyszałem od Ryszarda.
— Czy utrzymywali z sobą ciągłą korespondencyę?
— Nie... bracia byli z sobą w stosunkach bardzo chłodnych... Nie zgadzali się ani pod względem poglądów, ani pod względem charakterów.
— Może jednak należałoby go zawiadomić o śmierci Ryszarda Verniere?
— To konieczne i to uczynię. Wiem, że mieszka w Berlinie. Nie znam jego dokładnego adresu, ale w ambasadzie francuskiej, dokąd zaadresuję mój list, odnajdą go z łatwością. Robert nie jest byle kim, ale tak samo, jak brat, pierwszorzędny z niego inżynier i wynalazca.
— Spodziewam się, że nie pracuje dla Berlina? — odezwał się prokurator.
— Nie... majątek żony pozwala mu być bezczynnym, ale gdyby chciał mógłby wziąć na siebie przedsiębiorstwo Ryszarda i podźwignąć je... posiada wielkie zdolności...
Prokurator spojrzał na zegar.
— Godzina szósta — rzekł — muszę powrócić do Paryża...
Daniel ujął pióro i napisał te wyrazy:
„Natychmiast przyjeżdżaj do mnie, do fabryki Verniera w Saint-Ouen.
— Przepraszam, iż ośmielę się nadużyć pańskiej grzeczności — rzekł, podając telegram prokuratorowi.
— Bardzo mi będzie miło panu usłużyć — odparł urzędnik, ściskając sędziego za rękę. — Za powrotem do Paryża zobaczymy się w sądzie.
Daniel odprowadził prokuratora do dorożki.
Na widowni pożaru sikawki wciąż jeszcze były czynne — ludzie zmęczeni chwiali się na nogach.
Pan Savanne wyjął z portmonetki banknot stufrankowy i rzekł do naczelnika policyi.
— Racz pan oddać te pieniądze brandmajstrowi, niech je podzieli wśród strażaków, a potem niech mi pan przyśle swego inspektora Berthauta.