Córka Tuśki/Część druga/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Córka Tuśki |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Księgarnia E. Wende i S-ka |
Data wyd. | 1907 |
Druk | T-wo Akc. Orgelbranda S-nów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na drugi dzień Tuśka wstała z jakiemś stałem postanowieniem energicznego działania. W tej energii zaczęła czerpać odporną siłę. Unikała jednak spojrzenia na Pitę, która słodka, cicha i pokorna snuła się po domu, jak myszka i trwożnemi oczyma śledziła ruchy i wyraz twarzy matki.
Przedewszystkiem Tuśka znienawidziła Mokotów, mały domek, altanę i ogródek. Zanadto raniło ją to wszystko, i przypominało „zdradę“ Porzyckiego. Zdawało się jej bowiem, że była poprostu zdradzoną. Nie chciała wnikać w uczucie, jakie Porzycki mógł żywić dla niej obecnie, po powtórnem widzeniu, lecz ciągle stała na punkcie swej „sezonowej“ zakopiańskiej miłości. Chore jej nerwy identyfikowały tę dawną chwilę z obecną i podniecały jej wyobraźnię.
— Łotr! — myślała — matka i córka! Jednocześnie! To sprawiało jej pewną ulgę, iż mogła go nienawidzieć i mieć do tego taki wielki powód. Przyszło to na nią nagle nad ranem i pozostawiła to już przy sobie. Biorąc pretekst: niewygodę — zawyrokowała natychmiastowe opuszczenie Mokotowa i przeniesienie się na Warecką.
— Ależ tam naftalina, aż oczy gryzie — tłumaczył Żebrowski, nie rad, iż nie może nadal być słomianym wdowcem.
Tuśka wyprostowała się z godnością.
— Tu gorsza naftalina gryzie nasze dobre imię! — rzuciła przez zęby.
Żebrowski spojrzał na nią naiwnie.
— Co ty gadasz?
— Więc co? — wybuchnęła nagle — może chcesz, żeby tu, gdzie w krzakach, twoja córka została metresą komedyanta?
Żebrowski aż podniósł ręce do góry.
— Jezus Marya! co ty mówisz?
— Wiem co mówię. Taka zepsuta dziewczyna, która pod naszym bokiem mogła dopuścić się takiej rzeczy, to wszystko może na nasz dom sprowadzić! Tu ja jej nie upilnuję, na Wareckiej prędzej sobie dam radę.
Żebrowski ramiona ścisnął.
— No... dobrze. To się przenośmy. Tylko raz jeszcze cię ostrzegam, żebyś konkurentów od córki nie odpędzała. Może zostać starą panną.
— Wolę niech będzie starą panną, niż żoną komedyanta.
Żebrowski przeglądał do światła swą alpagową kurtkę, która mu zaczynała odmawiać posłuszeństwa.
— Jesteś niekonsekwentna — mruknął — przedwczoraj jeszcze zachwycałaś się Porzyckim.
— Milcz — krzyknęła w pasyi Tuśka — nie doprowadzaj mnie do ostateczności.
Wejście Marcysi z ciepłą wodą do golenia przerwało „rozmowę“ małżonków. Tuśka wyszła do jadalni i natychmiast zaczęła pakowanie rzeczy. Pita z wielką gorliwością dopomagać jej także zaczęła. Cieszyła się, że jadą do Warszawy.
— Będę bliżej niego — myślała — a może to dobry zwrot. Boże mój! Boże!...
Składała sukienki, graciki, usłużna, zwinna, ufająca w przyszłość, nieograniczoną mając wiarę w niego, w jego rozum i miłość do niej.
On to przezwycięży, on to wszystko ułoży z rodzicami i będziemy jawnie, otwarcie narzeczeni.
Oczekiwała przyjazdu Porzyckiego tego dnia po południu. Dnia wczorajszego miał próbę, wiedziała, że być nie mógł. Ale dziś napewno przyjedzie!
Tymczasem Tuśka wyszła z domku i zawołała do siebie Edka.
— Słuchaj! — wyrzekła przyciszonym głosem — idź po obiedzie przed furtkę, na drogę, i... skoro nadejdzie pan... Porzycki, powiesz mu, że rodzice z siostrą już się wynieśli na Warecką i że ty jesteś sam ze sługą, bo pilnujesz transportu rzeczy. Nie wpuszczaj go do domu pod żadnym pozorem.
Błysk radości rozjaśnił twarz Edka. Tuśka jednak nie patrzyła w oczy synowi.
— Rozumiesz? — zapytała.
— Rozumiem! — odparł uszczęśliwiony Edek. — Niech mamusia się nie boi, już ja go urządzę.
— I powiesz jeszcze... że rodzice dadzą mu znać, kiedy będzie mógł nas odwiedzić.
Edek się zachmurzył.
— Ale mamcia nie pozwoli, żeby się żenił z Pitą?
— Nie.
— To dobrze... to bardzo dobrze. Taki pajac i panna z porządnego domu. To już byłoby za wiele. Zresztą Pita młoda, niech poczeka na kogo innego. Prawda? co?
— Nie wiem.
— Ale tak. Jakiś uczciwy chłopak, co własną pracą się wybije, a nie takie coś z jarmarcznej budy.
Widocznie było, iż Edek korzysta, aby wysunąć kandydaturę Tarnawicza. Lecz Tuśka tego nie rozumiała.
— Pakuj swoje książki.
Lecz Edek potrząsnął głową.
— Proszę mi dać dobrą pajdę chleba z masłem i miodem, a ja będę trzymał straż od rana. Taki, jak on, to może nagle wpaść i porozumieć się z nią. Niech mamcia będzie spokojna. Ja już ich porządnie przypilnuję.
Tuśka weszła do domku i spełniła żądanie Edka.
Widząc, że mąż trzyma stronę Pity, postanowiła mieć sprzymierzeńca w Edku. Znała nienawiść syna do aktora i była teraz spokojna, że Pita jest doskonale strzeżona.
Cały dzień przeszedł na pakowaniu. W miarę jak ściemniało się, Pitę ogarniał niepokój. Porzycki się nie pojawiał. Nie wiedziała, co myśleć o jego nieobecności. Nie wiedziała, że był i odprawiony przez Edka, powrócił do Warszawy. Nagle przyszło jej do głowy, że ojciec mógł się z nim widzieć i „wymówić mu dom“, lub że mógł do niego napisać. I on może uwierzył, że dzieje się to z jej wolą. Mógł zwątpić. Ogarnął ją przestrach i smutek. Za wszelką cenę postanowiła porozumieć się z narzeczonym, lecz jak? Tu, w Mokotowie, było niepodobieństwem. Matka snuła się ciągle dokoła niej. O napisaniu dwóch słów nie było mowy. Kto wrzuci? kto zaniesie? Pomyślała przez sekundę o Edku. Wczoraj wieczorem, widząc, jak jest smutna, zdawał się żałować ją i przyniósł jej trochę owoców. Dziś jednak uśmiechał się znów złośliwie i śledził ją wieczorem nadzwyczaj pilnie.
Nie, to był wróg i należało się go strzedz.
Pozostawała Władka. Rzeczywiście, ściemniało już, gdy Żebrowski przyjechał z Władką. Mówił, że znów ją spotkał na ulicy. Władka wyglądała źle i cera jej pożółkła, co uwidoczniało jeszcze więcej jej dzioby.
Zaraz od progu rzuciła się ku Tuśce:
— Paniusieczka ma zmartwienie? co?
Żebrowski zainterwenjował:
— Uznałem za stosowne wtajemniczyć pannę Władysławę we wszystko! — zwrócił się do żony.
Tuśkę to podrażniło jeszcze więcej. Cały dzień przeżyła sama z tą swoją tragedyą i nadal pragnęła, aby już ją pozostawiono tak samo naprzeciw jej nieszczęścia. Zresztą to była jej sprawa, jej wyłącznie — jej i tego człowieka. Nikt nie miał prawa mieszać się do tego.
— Rzeczywiście... to bardzo nieprzyjemne! — zaczęła Władka.
Tuśka przerwała jej wybuchem ostrego, nerwowego śmiechu.
„Nieprzyjemne“. Oto co znalazła, jaką gradacyę daje temu strasznemu bólowi w kategoryi cierpień ta idyotka, która nie wie nic, nie rozumie nic.
— To więcej, niż nieprzyjemne! — odrzuca chrypliwym głosem, pochylając się nad kufrem.
— Paniusia pozwoli... ja pomogę... — próbuje jeszcze Władka.
— Nie trzeba... już skończone... — odpowiada ostro Tuśka, zatrzaskując kufer.
I nagle spoziera na Władkę. Nienawidzi jej i czuje, że i tamta jej nienawidzi. Zresztą w Tuśce jest w tej chwili całe morze bezgranicznej nienawiści. Dławi ją. Chce pozostać sama. Otwiera drzwi i wybiega w sad. Błądzi chwilę pod drzewami, cisnąc złożone ręce do ust. Potem mimowoli kieruje się ku krzakom, gdzie była „altanka Pity“ i gdzie według słów jej dzienniczka odbyła się scena zaręczyn.
— To tu — myśli — to tu...
Wicher szumi po gałęziach. Ciemno jest i parno. Niebo tylko wyiskrzyło się gwiazdami. Chmury rozbiegły się w przestrzeń. Krzaki, drzewa stanowią w tej ciemni czarne, bezkształtne bryły.
Tuśka depce kępy macierzanki. Fijołkowe osty czepiają się jej sukni.
— To tu — myśli — to tu!...
Dopadła do krzaków, drżącemi rękami rozgarnia je. Kaleczy sobie ręce o ciernie gałęzi.
— To tu... to tu...
Jest już w środku gniazdka Pity. Potyka się o coś. Stara parasolka, jakieś pudełeczko, książka, wszystko pozostawione. Roztrąca te drobiazgi. Przypadła na kolana, rękoma dotyka ziemi. Gałęzie zasunęły się nad nią, kryjąc ją zupełnie. Serce jej płacze jękiem strasznym. Oczy łez nie mają.
— To tu... — powtarza — to tu!...
Ponad nią wicher jęczy cicho.
Echo bez słów.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W domku Władka czuje się dotknięta silnie:
— Pani Żebrowska się gniewa na mnie? — pyta z przekąsem.
Żebrowski usprawiedliwia żonę:
— To nic. Ona taka zdenerwowana.
Ale Władka, z uporem gruboskórnych istot, dodaje:
— Przecie ja jej nic nie zrobiłam i może się na mnie nie rzucać.
— Pani daruje...
— E!...
Wzruszyła ramionami i odwróciła się. Wprędce jednak opamiętała i uśmiechnęła się do Żebrowskiego łagodnie i słodko:
— Ja do pana nie mam pretensyi...
Uśmiech jej odbił się na twarzy Żebrowskiego.
— Ja wiem, ja wiem, pani dobra...
Władka dostrzegła w kącie Pitę, smutną i milczącą.
— Zresztą pani Żebrowska zanadto to bierze do serca — zaczęła — przecie to swoja rzecz, gdzie panna na wydaniu.
— Prawda? — podchwycił Żebrowski. — To samo mówiłem żonie. Zresztą możnaby jakoś...
Urwał. I on dostrzegł Pitę, która wsunęła się cichutko do pokoju.
— Proszę tatki — powiedziała Pita — ja bym prosiła o tatczyne drobiazgi. Ja spakuję teraz, bo jutro rano o ósmej wóz ma przyjechać.
— Zaraz.
— Ja panu pomogę! — rzuciła się Władka.
— Ależ nie, nie, ja nie pozwolę.
Wyszedł do sypialni. Władka natychmiast sama zwróciła się do Pity:
— No... no... — szepnęła — ale to chryja! To bardzo nieprzyjemne? co?
Picie zabłysły łzy w oczach.
— To straszne, panno Władziu! Ja mało nie umrę!
Wyczerpana słaniała się na nóżkach. Twarzyczka jej przez ten jeden dzień zmalała i pokryła się prawie sinemi rumieńcami. Usta spaliła gorączka.
— No... no... — odezwała się Władka.
Mimowoli wyciągnęła ręce. I Pita upadła jej w ramiona, tak, jak wtedy na Wareckiej po ataku nerwowym, w który wpadła. W tem ciepłem objęciu kobiecem uczuła się nagle jakby bezpieczna i pocieszona.
— Panno Władziu! — szeptała przez łzy — panno Władziu! Mama nie chce... tatko także.
Władka przytuliła ją jeszcze silniej. Zaczęła ocierać jej delikatnie łzy. Wobec obejścia się ostrego Tuśki i tego tulenia się Pity, nie było wyboru. Pita odrazu przeciągnęła Władkę na swoją stronę.
— No... — zaczęła pocieszająco — tatko, zdaje się, nie jest znów tak przeciwny.
Pita na chwilę ucieszyła się. Wprędce jednak potrząsnęła smutnie głową.
— Żeby tacio nie wiem jak chciał — wyszeptała — to mamcia swoje zrobi. Tacio się mamci boi i wszystko chce, co ona zechce.
Wyraz nieokreślonej ironii odbił się na twarzy Władki.
— No... to jeszcze zobaczymy, co tacio zechce! — odpowiedziała jakoś twardo i chełpliwie.
Rola pośredniczki w tej dziwnej sprawie zaczynała jej się ogromnie podobać.
Pita nabrała jakoś otuchy.
— Och, panno Władziu! panno Władziu! to może da się jakoś zrobić.
— Ale da, da, już ja się do tego wezmę.
Przez chwileczkę Pita milczała. Coś, jakby duma zaczęła ją dręczyć. Oddawać się tak w ręce tej dziewczyny!
Ale miłość przemogła.
— Och, moja panno Władziu!...
Władka w tej chwili postanowiła całą siłą pary iść przeciw Tuśce. Otarła łzy Pity i śmiać się zaczęła:
— No... no... proszę się szykować na pannę młodą. Będziemy szyli wyprawę dla pani Porzyckiej.
Pita z trwogą obejrzała się na drzwi.
— No co? no co? — prawie głośno odezwała się Władka. — Ja się nikogo nie boję! Mnie tam nikt nie zaimponuje. A pan Porzycki już wie, że go nie chcą?
— Nie, i to najgorsze. On może pomyśli, że ja go także nie chcę i przestanie o mnie myśleć.
— Niech panna Pita napisze.
— Kiedy? jak?
Władka zastanowiła się.
— Ja pójdę do niego i wszystko mu opowiem, jak i co. Dobrze?
Picie Władka wydała się w tej chwili aniołem z Nieba zesłanym.
— O! moja złota, droga panno Władziu!
— Pójdę i powiem, że panna Pita zawsze trwa dla niego w stałości i że to się wszystko zrobi.
Po ustach Władki przewinął się zły uśmiech.
— Ja się nie dziwię, że pani Żebrowska nie chce pozwolić na to małżeństwo — ciągnęła dalej, — ale ja powiadam pannie Picie, że często się trafiają takie sytuacye na świecie i taki matka musi ustąpić!
W tej chwili do domu wszedł Edek. Jeździł do Warszawy; widocznie nie mógł wytrzymać, aby się nie podzielić z Tarnawiczem wiadomościami.
Tarnawicz tego dnia na lekcyi nie był.
Władka odsunęła się od Pity i z wielką wprawą zaczęła dopomagać w układaniu drobiazgów Żebrowskiego do kufra. Chodzili tu i owdzie z ogarkami świec w ręku. Cienie ich tańczyły po wybielonych ścianach dziwacznie i fantastycznie. Cały domek zdawał się pełen poruszających się tajemniczo ludzi.
Tuśka nie wracała. Z drzwi otwartych na sad wiało parną nocą. Wreszcie Władka zamknęła kufer i zwróciła się do Żebrowskiego.
— A teraz pójdziemy!
Ubrał się śpiesznie.
— Powiedzcie mamci, że ja na noc nie wrócę i będę spał na Wareckiej. Trzeba wywietrzyć i pozdejmować prześcieradła z mebli.
Wyszli pośpiesznie i w ciemnej alei już się ujęli pod ręce, jak ludzie, którym jest „dobrze z sobą.“
Ona natychmiast zaczęła cicho popierać gorąco sprawę Pity, on dreptał wyprostowany, rad, że choć jeszcze tę jedną noc swobodną zdołał wyrwać swojej twardej doli.