Chłopi (Balzac)/Część pierwsza/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Chłopi |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesick |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Zakłady Drukarskie Galewski i Dau |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Dobra Aigues nie mogły się obejść bez rządcy, ponieważ generał nie miał ochoty wyrzec się przyjemności zimy w Paryżu, gdzie posiadał wspaniały pałac przy ulice Neuve-des-Mathurins. Szukał tedy następcy po Gaubertinie, ale nie szukał go pilniej niż Gaubertin starał się mu go dostarczyć z własnej ręki.
Ze wszystkich stanowisk opartych na zaufaniu, niema żadnego, któreby wymagało równocześnie tylu wiadomości i tyle energji, co posada rządcy wielkiego majątku. Trudność tę znają jedynie bogaci właściciele, których dobra leżą dalej niż jakie czterdzieści mil od stolicy. Tam kończy się owo łatwe gospodarstwo, którego produkty znajdują w Paryżu pewny odbyt, dochody zaś zabezpieczone są długiemi kontraktami, zdobywając bez trudu przedsiębiorców chętnych i bogatych. Dzierżawcy ci przybywają kabrjoletem i przywożą czynsz w biletach bankowych, o ile wogóle ich komisanci z Hal nie podejmą się za nich tej wypłaty. Toteż folwarki w departamencie Seine-et-Oise, Seine-et-Marne, w Oise, w Eure-et-Loir, Dolnej-Sekwany i Loiret są tak poszukiwane, iż kapitał nie daje tam ani półtora od sta. W porównaniu do dochodu z majątków w Holandji, w Anglji i Belgji, zysk ten jest jeszcze olbrzymi. Ale o pięćdziesiąt mil od Paryża, rozległy majątek wymaga tylu rodzajów eksploatacji, tylu produkcji rozmaitej przyrody, iż tworzy on przemysł ze wszystkiemi kłopotami fabryki. Taki bogaty właściciel jest jedynie kupcem, zmuszonym zbyć swoje produkty, tak samo jak fabrykant żelaza lub bawełny. Nie unika nawet konkurencji; mała własność, chłop, robią mu ją zawzięcie, schodząc do transakcji niemożliwych dla ludzi dobrze wychowanych.
Rządca musi znać miernictwo, miejscowe zwyczaje, sposoby sprzedaży i uprawy, nieco prawa aby bronić interesów obszaru dworskiego, buchalterję; musi mieć doskonałe zdrowie, szczególne zamiłowanie do ruchu i jazdy konnej.
Obowiązany zastępować pana i wciąż w stosunkach ze dworem, rządca nie może być prostakiem. Ponieważ mało jest rządców pobierających tysiąc talarów rocznie, problem ten zdaje się nie do rozwiązania. Jak znaleźć tyle przymiotów za umiarkowaną cenę, w kraju gdzie ludzie, którzy je posiadają, dopuszczeni są do wszystkich zawodów?... Sprowadzić człowieka, nie znającego stron w które przybywa, znaczy opłacić drogo doświadczenie, które tam zdobędzie. Wychować miejscowego młodego człowieka, znaczy często wychować niewdzięczność. Trzeba tedy wybierać między jakąś niezdarną uczciwością, która szkodzi przez niedołęstwo lub tępotę, a zręcznością która myśli o sobie. Stąd owa definicja intendentów, tak określonych przez pewnego polskiego magnata:
— Mamy (powiadał) trzy rodzaje rządców: tego, który myśli tylko o sobie; tego, który myśli o nas i o sobie; co do tego, któryby myślał tylko o nas, takiego jeszcze nie widziano. Szczęśliwy właściciel, któremu uda się trafić na drugi typ!
Widzieliśmy zresztą osobę rządcy myślącego o interesach swoich i o interesach swego pana (patrz Pierwsze Kroki). Gaubertin jest rządcą wyłącznie zajętym swoją fortuną. Ukazać trzecią fizjognomię tego problemu, znaczyłoby wywołać ku podziwowi publicznemu osobistość nieprawdopodobną, którą wszakże dawna szlachta znała (patrz Gabinet Starożytności), ale który znikł wraz z nią. Przez ustawiczny podział majątków, obyczaje arystokratyczne musiały się nieuchronnie zmienić. Jeżeli niema obecnie we Francji ani dwudziestu fortun zarządzanych przez intendentów, za pięćdziesiąt lat nie będzie ani stu wielkich własności prowadzonych przez rządców, chyba że nastąpią zmiany w prawie cywilnem. Każdy bogaty właściciel będzie musiał sam myśleć o swoich interesach.
Przeobrażenie to, już rozpoczęte, zrodziło odpowiedź pewnej inteligentnej starej damy, której pytano, czemu od 1830 zostaje w lecie w Paryżu: „Nie bywam już w zamkach, od czasu jak z nich zrobiono folwarki“. Ale co wyniknie z tej walki coraz to gorętszej, pierś w pierś między bogatym a biednym? Powieść ta ma na celu jedynie oświecić to straszliwe zagadnienie społeczne.
Można zrozumieć straszliwy kłopot, jakiego pastwą stał się generał po odprawieniu Gaubertina. O ile, jak każdy człowiek mogący coś zrobić lub niezrobić, powiedział sobie mglisto: „Wypędzę tego hultaja!“ nie obliczył się z sobą, zapominając o wybuchach swego wrzącego gniewu, gniewu sangwinicznego rębacza, w chwili gdy jakieś nadużycie otworzyło oczy jego dobrowolnej ślepocie.
Montcornet, dziecko Paryża, był pierwszy raz właścicielem; nie zaopatrzył się w rządcę zawczasu; poznawszy zaś wieś, uczuł jak bardzo człowiekowi takiemu jak on potrzebny jest pośrednik w stykaniu się z tyloma ludźmi i tak niskiego stanu.
Gaubertin, któremu dwugodzinna scena zdradziła kłopot w jakim się znajdzie generał, opuściwszy salon, w którym sprzeczka miała miejsce, wsiadł na konia, pogalopował aż do Soulanges i poradził się państwa Soudry.
Na te słowa: „Rozstaję się z generałem, kogo moglibyśmy mu bez jego wiedzy naraić na rządcę?“ oboje Soudry zrozumieli myśl przyjaciela. Nie zapominajcie, że brygadjer Soudry, od siedemnastu lat szef miejscowej policji, był, w osobie swojej żony, podszyty chytrością subretki.
— Dalekoby musiał chodzić, rzekła pani Soudry, nimby znalazł kogoś lepszego od naszego poczciwego Sibileta.
— Mamy go! wykrzyknął Gaubertin, jeszcze czerwony od upokorzenia. Lupin, rzekł do rejenta, który był obecny przy tej naradzie, jedźno do La-Ville-aux-Fayes wyuczyć Marechala, w razie gdyby nasz piękny kirasjer udał się do niego po informację.
Marechal, to był ten adwokat, którego dawny jego patron, prowadzący w Paryżu interesy generała, poradził oczywiście panu de Montcornet po szczęśliwem nabyciu Aigues.
Ten Sibilet, najstarszy syn pisarza trybunał i w La-Ville-aux-Fayes, dependent u rejenta, chłopak dwudziestopięcioletni, bez grosza, zakochał się do szaleństwa w córce sędziego pokoju w Soulanges.
Godny ten urzędnik, mający tysiąc pięćset franków pensji, nazwiskiem Sarcus, ożenił się z dziewczyną bez posagu, starszą siostrą pana Vermut, aptekarza w Soulanges. Mimo że jedynaczka, panna Sarcus, mająca za cały posag swą urodę, musiałaby umrzeć a nie żyć z płacy, jaką otrzymuje dependent rejenta na prowincji. Młody Sibilet, krewny Gaubertina w stopniu dość trudnym do określenia, w owych krzyżowaniach rodzinnych, które czynią kuzynami prawie wszystkich mieszczan w małych miasteczkach, zawdzięczał staraniom swego ojca i Gaubertina chude miejsce w katastrze. Nieszczęśliwy miał to okropne szczęście, iż w trzy lata został ojcem dwojga dzieci. Pisarz, obarczony jeszcze pięciorgiem dzieci, nie mógł przyjść z pomocą pierworodnemu. Sędzia pokoju posiadał tylko swój dom w Soulanges i trzysta franków renty. Młoda pani Sibilet przeważnie przebywała tedy w domu ojca i przeżywiała się tam z dwojgiem dzieci. Adolf Sibilet, zmuszony uganiać po departamencie, odwiedzał swoją Adelinę od czasu do czasu. Małżeństwo pojęte w ten sposób tłómaczy może płodność kobiet.
Wykrzyknik Gaubertina, mimo iż łatwy do zrozumienia po tem streszczeniu egzystencji młodych Sibilet, wymaga jeszcze kilku szczegółów.
Adolf Sibilet, bardzo brzydki, jak łatwo było zauważyć z jego szkicu, należał do rodzaju mężczyzn, którzy mogą trafić do serca kobiety jedynie drogą merostwa i ołtarza. Gibki jak sprężyna, ustępował na pozór aby wrócić do swej myśli. To zwodne usposobienie podobne jest do tchórzostwa; ale praktyka u prowincjonalnego rejenta wytworzyła w Sibilecie nawyk ukrywania tej wady pod szorstkiemi pozorami, udającemi siłę, której mu brakło. Wielu takich komedjantów kryje swą płaskość pod pozorem szorstkości: huknijcie na nich, a podziała to nakształt szpilki wbitej w balonik. Że jednak mężczyźni najczęściej nie mają daru obserwacji, lub mają go przeważnie po niewczasie, opryskliwa mina Adolfa uchodziła za szorstką szczerość, za talent wychwalany przez pryncypała, i za kanciastą uczciwość, której nie doświadczono w żadnej próbie. Są ludzie, którym pomagają ich wady, jak innym przymioty.
Adelina Sarcus, ładna osóbka wychowana przez matkę zmarłą na trzy lata przed jej zamęściem, tak jak matka może wychować jedyną córkę w małem miasteczku, kochała młodego i pięknego Lupina, jedynego syna rejenta z Soulanges. Przy pierwszym rozdziale tego romansu, stary Lupin, który myślał dla syna o pannie Elizie Gaubertin, wysłał młodego Amaury Lupin do Paryża, do swego korespondenta pana Crottat, rejenta, gdzie, pod pozorem praktyki w aktach i kontraktach, Amaury narobił sporo szaleństw i długów, wciągnięty przez niejakiego Jerzego Marest, dependenta, młodego bogatego chłopca[1], który odsłonił mu tajemnice paryskiego życia. Kiedy Lupin udał się po syna do Paryża, Adelina nazywała się już panią Sibilet. W istocie, skoro się nastręczył zakochany Adolf, stary sędzia pokoju, naglony przez starego Lupin, przyspieszył małżeństwo, na które Adelina zgodziła się z rozpaczy.
Kataster, to nie jest karjera. Jestto, jak wiele tego rodzaju biur bez przyszłości, rodzaj dziury w warzesze rządowej. Ludzie, którzy wchodzą w świat przez te dziury (topografja, politechnika, profesura, etc.) spostrzegają wszyscy, że zręczniejsi od nich, siedząc obok nich, „wysysają pot ludu“, wedle wyrażania opozycji, za każdym razem kiedy warzecha zanurza się w podatku za pomocą machiny zwanej budżetem. Adolf, pracując od rana do nocy i zarabiając mało, poznał niebawem jałową głębokość swojej dziury. Toteż, uganiając od wsi do wsi i wydając swą pensyjkę na trzewiki i na koszta podróży, myślał o znalezieniu stałej i intratnej posady.
Nikt nie zdoła sobie wyobrazić, chyba że jest zezowaty i że ma dwoje dzieci z prawego małżeństwa, ile te trzy lata cierpień przeplatanych miłością rozwinęły ambicji u tego chłopca, który był równie zezowaty okiem jak i duchem, którego szczęście było źle zbudowane, aby nie rzec kulawe. Najsilniejszą sprężyną tajemnych złych uczynków, ukrytych podłości, jest może niezupełne szczęście. Człowiek łatwiej może znosi nędzę bez nadziei, niż owe odmiany słońca i miłości poprzez nieustanne deszcze. O ile ciało chorzeje od tego, dusza nabywa trądu zawiści. U małych dusz trąd ten obraca się w nikczemną i brutalną chciwość; zarazem zuchwałą i skrytą: u ludzi wyższych rodzi on teorje antyspołeczne, któremi posługują się jak drabiną aby wyróść nad swoich zwierzchników. Czy nie możnaby ułożyć takiego przysłowia: „Powiedz mi ile masz, a ja ci powiem co myślisz?“.
Mimo, iż kochając żonę, Adolf powtarzał sobie co chwila: „Zrobiłem głupstwo! Mam trzy kule, a tylko dwie nogi. Trzeba było zrobić majątek, a potem się żenić. Zawsze znajdzie się jakąś Adelinę, a tymczasem Adelina złamie mi karjerę“.
Adolf, krewny Gaubertina, był u niego trzy razy w ciągu trzech lat. Z kilku słów, Gaubertin poznał w sercu swego powinowatego owo błoto, które chce się przypiec w palących kombinacjach legalnej kradzieży. Zgłębił złośliwie ten charakter skłonny nagiąć się do każdego planu, byle znalazł w nim swoją paszę. Za każdą wizytą Sibilet szemrał:
— Użyjże mnie, kuzynie, mówił, weź mnie za pomocnika, i zrób mnie swoim następcą. Zobaczysz mnie przy robocie! Jestem zdolny walić góry, aby dać mojej Adelinie, nie mówię zbytek, ale skromny dobrobyt. Dałeś fortunę panu Leclercą, czemu mniebyś nie umieścił w Paryżu w jakim banku?
— Zobaczymy, pomyślę o tobie, odpowiadał ambitny krewniak, nabywaj doświadczenia, to się przyda!
W takim stanie rzeczy, list, który pani Soudry napisała do swego protegowanego aby przybywał najspieszniej, sprawił, że Adolf pognał pędem, rojąc tysiączne marzenia.
Stary Sarcus, któremu państwo Soudry wykazali konieczność uczynienia kroków w sprawie swego zięcia, udał się nazajutrz sam do generała i zaproponował mu Adolfa na rządcę. Idąc za radą pani Soudry, która stała się wyrocznią miasteczka, starowina zabrał swoją córkę, której widok w istocie usposobił życzliwie hrabiego.
— Nie zdecyduję się, odpowiedział generał, nim nie zasięgnę wiadomości; ale nie będę szukał nikogo, póki nie zbadam czy pański zięć posiada wszystkie potrzebne warunki. Chęć pozyskania dla Aigues tak prześlicznej osoby...
— Matki dwojga dzieci, panie generale, odparła dość zręcznie Adelina, aby uniknąć zalotów kirasjera.
Wszystkie kroki generała cudownie przewidzieli Soudry, Gaubertin i Lupin, którzy w stolicy departamentu, gdzie znajduje się sąd wyższy, zapewnili swemu kandydatowi protekcję radcy Gendrina, dalekiego krewnego prezydenta z La-Ville-aux-Fayes, dalej protekcję barona Bourlac, prezydenta sądu, pod którym służył młody Soudry, prokurator, wreszcie radcy prefektury nazwiskiem Sarcus, też krewniaka sędziego pokoju. Od własnego adwokata w La-Ville-aux-Fayes, aż do prefektury dokąd generał udał się osobiście, wszyscy wydali tedy dobrą opinję biednemu urzędnikowi katastru, zresztą człowiekowi bez zarzutu. Małżeństwo jego czyniło Sibileta interesującym jak romans miss Edgeworth, i dawało mu pozór człowieka bezinteresownego.
Czas, przez który wypędzony rządca musiał pozostać z konieczności w Aigues, wyzyskał Gaubertin na to, aby napędzić kłopotów dawnemu panu. Jedna scena pozwoli to uprzytomnić. Rano, w dniu swego odejścia, postarał się o to, aby spotkać Kuternogę, jedynego strażnika jakiego miał w Aigues, których obszar wymagał conajmniej trzech.
— I cóż, panie Gaubertin, rzekł Kuternoga, miał pan jakieś subjekcje z naszym starym?
— Już ci powiedziano? rzekł Gaubertin. A więc tak, generał chciałby nas musztrować jak swoich kirasjerów; nie zna nas, Burgundów. Pan hrabia nie jest rad z mojej służby, że zaś ja nie jestem rad z jego obejścia, rozeszliśmy się prawie na pięści, bo on jest gwałtowny jak djabeł... Uważaj na siebie, Kuternoga! Och, mój stary, myślałem, że ci dam lepszego pana...
— Wiem, odparł strażnik, i byłbym panu dobrze służył. Ba! kiedy się ludzie znają od dwudziestu lat! Pan mnie tu umieścił, za czasu tej biednej kochanej świętej paniusi. Ha! co to była za dobra kobieta! już takie się nie rodzą... Okolica nasza straciła matkę...
— Powiedz mi, Kuternoga, jeżeli chcesz, możesz nam tęgo dopomóc...
— Zostaje pan tedy u nas? Powiadano, że pan się przenosi do Paryża.
— Nie, czekając jak się to skończy, będę robił interesy w La-Ville-aux-Fayes... Generał nie domyśla się, co to wieś; będzie tu znienawidzony, rozumiesz... Trzeba zobaczyć, jak się to obróci. Nie wysilaj się w służbie; on ci powie żebyś ludzi pędził batem, bo on widzi którędy wyciekają talary...
— Odprawi mnie, mój dobry panie Gaubertin, a pan wie jak mi dobrze przy bramie Avonne...
— Generał zbrzydzi sobie wkrótce gospodarstwo, rzekł Gaubertin; nie długo będziesz na bruku, gdyby cię przypadkiem odprawił. Zresztą, widzisz te lasy... rzekł ukazując krajobraz, ja tam będę silniejszy niż panowie...
Ta rozmowa toczyła się w lesie.
— Te hycle paryżany, Arminaki, mogłyby siedzieć w swojem błocie w Paryżu... rzekł gajowy.
Od czasu walk w XV wieku, słowo Arminaki (Armagnacs, Paryżanie, wrogowie książąt burgundzkich) zostało jako obelżywy termin w wyżniej Burgundji, gdzie, zależnie od miejscowości, rozmaicie się skaziło.
— Wróci tam, ale pobity! rzekł Gaubertin, a my będziemy kiedyś orali park w Aigues. Czyż to nie znaczy okradać lud, poświęcać dla przyjemności jednego człowieka dziewięćdziesiąt morgów najlepszej ziemi...
— A ba! na tem wyżyłoby czterysta rodzin... rzekł Kuternoga.
— Jeżeli chcesz mieć tam dwa morgi, trzeba nam pomóc wygonić tego królika za dziesiątą rzekę!...
W chwili gdy Gaubertin rzucał te ekskomunikę, czcigodny sędzia pokoju przedstawiał słynnemu pułkownikowi kirasjerów swego zięcia Sibileta, który, w towarzystwie Adeliny i dwojga dzieci, przybył bryczką. Bryczki pożyczył pisarz sędziego pokoju, niejaki pan Goudron, brat lekarza w Soulanges, bogatszy niż sędzia. Obraz ten, tak sprzeczny z godnością sądu, spotyka się we wszystkich sądach pokoju, we wszystkich trybunałach pierwszej instancji, gdzie dobrobyt pisarza zaćmiewa dochody prezydenta; gdy tak naturalnem byłoby dać stałą pensję pisarzom, a o tyleż zmniejszyć koszta procedury.
Prostota i charakter zacnego urzędnika, wdzięk i uroda Adeliny, którzy byli oboje szczerzy w swoich przyrzeczeniach, ojciec bowiem i córka zawsze pozostali nieświadomi dwuznacznego charakteru, jaki Gaubertin nałożył Sibiletowi, ujęły hrabiego; dał odrazu temu młodemu i wzruszającemu małżeństwu warunki, które zrównały stanowisko rządcy z posadą podprefekta pierwszej klasy.
Domek, zbudowany przez Boureta zarazem dla widoku i na mieszkanie rządcy, ów ładny dworek, w którym mieszkał Gaubertin, a którego architekturę naszkicowaliśmy opisując bramę Blangy, oddano Sibiletom. Generał nie skasował konia, którego panna Laguerre przyznała Gaubertinowi, ze względu na obszar majątku, na odległości targów gdzie się załatwiało interesy, oraz na potrzeby nadzoru. Przyznał mu dwadzieścia pięć korcy zboża, trzy beczki wina, drzewa wedle potrzeby, owsa i siana poddostatkiem, a wreszcie trzy od sta od dochodu. Tam gdzie panna Laguerre mogła mieć w r, 1800 najwyżej czterdzieści tysięcy, generał słusznie chciał mieć sześćdziesiąt tysięcy w r, 1818, po licznych i znacznych poczynionych przez nią nabytkach. Nowy rządca mógł tedy z czasem wyrobić sobie blisko dwa tysiące franków gotówką. Miał mieszkanie, życie, opał, nie ponosił żadnych ciężarów, miał paszę dla konia i inwentarza, prócz tego hrabia pozwalał mu jeszcze uprawiać warzywny ogród przyrzekając nie spierać się o kilka dni pracy ogrodnika. Takie korzyści to było z pewnością więcej niż dwa tysiące. Toteż, dla człowieka, który zarabiał w katastrze tysiąc dwieście franków, rządcostwo Aigues to było przejście z nędzy do zamożności.
— Niech pan pilnuje moich interesów, mówił generał, a nie będzie to moje ostatnie słowo. Najpierw będę panu mógł uzyskać funkcje poborcy w Couches, w Blangy, w Cerneux, odłączając je od agend poborcy w Soulanges. Wreszcie, kiedy pan doprowadzi moje dochody do sześćdziesięciu tysięcy, otrzyma pan osobną gratyfikację.
Na nieszczęście, zacny sędzia pokoju i Adelina, w upojeniu radości, byli na tyle nieostrożni, że powtórzyli pani Soudry obietnicę hrabiego co do posady poborcy, nie myśląc o tem, że poborcą w Soulanges jest niejaki Guerbet, brat poczmistrza w Couches, spokrewniony, jak zobaczymy później, z Gaubertinami i Gendrinami.
— To nie będzie łatwo, moja mała, rzekła pani Soudry; ale nie przeszkadzaj panu hrabiemu robić starań. Nikt nie ma pojęcia, jak rzeczy trudne stają się łatwe w Paryżu. Widziałam kawalera Glucka u stóp nieboszczki pani, i śpiewała w jego operze, ona która byłaby się dała porąbać za Picciniego, jednego z najmilszych ludzi swego czasu. Nigdy ten kochany pan nie wszedł do pani, aby mnie nie wziął wpół, nazywając mnie śliczną szelmeczką.
— A to co znowu! wykrzyknął brygadjer kiedy żona oznajmiła mu tę nowinę, czy on sobie wyobraża, że będzie tutaj burmistrzował i wszystko urządzał na swój sposób? Że będzie tutejszym mieszkańcom komenderował w prawo zwrot, w lewo zwrot, niby kirasjerom w swoim pułku? Ci panowie oficerowie wiecznie chcą dowodzić... Ale cierpliwości! my mamy za sobą panów de Soulanges i de Ronquerolles. Biedny stary Guerbet! ani się nie domyśla, że mu chcą wykraść najpiękniejszą różę z ogródka!...
Frazes ten w stylu Dorata, panna Cochet przejęła od swej pani, która go wzięła od Boureta, który się go nauczył od jakiegoś współpracownika Merkurego. Soudry powtarzał go tak często, że stał się w Soulanges przysłowiem.
Stary Guerbet, poborca w Soulanges, był to człowiek dowcipny, to znaczy trefniś miasteczka i jeden z bohaterów salonu pani Soudry. Ten wybuch brygadjera doskonale maluje opinję, jaka się wytworzyła o dziedzicu z Aigues, od Couches aż do La-Ville-aux-Fayes. Wszędzie czuć było zatrute żądło Gaubertina.
Instalacja Sibileta nastąpiła pod koniec jesieni roku 1817. W roku 1818 generał nie zajrzał do Aigues; małżeństwo z panną de Troisville, zawarte w pierwszych dniach roku 1819, zatrzymało go przez część poprzedniego lata w pobliżu Alençon, w zamku teścia, gdzie starał się o swoją przyszłą. Oprócz Aigues i swego wspaniałego pałacu, generał Montcornet posiadał sześćdziesiąt tysięcy franków renty w papierach państwowych i pobierał pensję generał-porucznika na emeryturze. Mimo że Napoleon uczynił znakomitego trębacza hrabią Cesarstwa, z ową godną średnich wieków dewizą: Graj pobudką, Montcornet wiedział, że jest synem stolarza z przedmieścia Saint-Antoine, mimo iż zapominał o tem chętnie. Umierał z ochoty zostania parem Francji. Nie liczył za nic wielkiej wstęgi Legji Honorowej, krzyża św. Ludwika oraz swoich stu czterdziestu tys. franków renty. Ukąszony przez demona arystokracji, tracił przytomność na widok błękitnej wstęgi orderu Św. Ducha. Wspaniały kirasjer z pod Essling byłby wychłeptał błoto z Pont-Royal, aby być przyjmowanym u takich Navarreins, Lenoncourt, Grandlieu, Maufrigneuse, Espard, Vandenesse, Chaulieu, Verneuil, d’Herouville, etc.
Od r. 1818, skoro zrozumiał niemożliwość odmiany na rzecz Bonapartych, Montcornet kazał się otrąbić w dzielnicy Saint-Germain przez parę życzliwych mu kobiet, ofiarowując swoją rękę, swój pałac, swój majątek za cenę paranteli z jakąś wielką rodziną.
Po niesłychanych wysiłkach, księżna de Carigliano znalazła coś dla niego, w jednej z trzech gałęzi rodu Troisville, w rodzinie wice-hrabiego, będącego w służbie rosyjskiej od 1789, który powrócił z emigracji w r. 1815. Wicehrabia, biedny jak istny kadet, ożenił się z księżniczką Szerbełow, mającą blisko miljon; ale majątkiem tym trzeba było obdzielić dwóch synów i trzy córki. Rodzina jego, stara i można, liczyła jednego para Francji, głowę nazwiska i rodu, dwóch posłów, którzy wszyscy mieli liczne potomstwo i żerowali na swój rachunek na budżecie, w ministerjum, na dworze, jak ryby koło okruchów. Tak więc, skoro marszałkowa, jedna z księżnych napoleońskich najbardziej oddanych Burbonom, przedstawiła Montcorneta, przyjęto go życzliwie, Montcornet zażądał, za cenę swego majątku i swej ślepej miłości do żony, aby go przyjęto do gwardji, aby go zrobiono margrabią i parem Francji; ale trzy gałęzie rodziny Troisville przyrzekły mu jedynie swoje poparcie.
— Pan wie co to znaczy, rzekła marszałkowa do dawnego przyjaciela, który się skarżył na mglistość tej obietnicy. Nie można rozporządzać królem; możemy jedynie postarać się aby zechciał...
Montcornet uczynił w kontrakcie Wirginię de Troisville swoją spadkobierczynią. Zupełnie opanowany przez żonę, jak to objaśnia list Blondeta, jeszcze był w fazie wyczekiwania potomstwa; ale został przyjęty przez Ludwika XVIII, który mu dał wstęgę świętego Ludwika, pozwolił mu uzupełnić swój śmieszny herb herbem Troisville’ów przyrzekając mu tytuł margrabiego kiedy potrafi wysłużyć sobie parostwo swojem oddaniem.
W kilka dni po tej audjencji, zamordowano księcia de Berry, Villèle objął władzę, wszystkie nitki usnute przez Troisville‘ów trzasły, trzeba było je wiązać do nowych tyczek ministerjalnych.
— Czekajmy, mówili Troisville‘owie do Montcorneta, którego zresztą najuprzejmiej przyjmowało całe towarzystwo w Saint-Germain.
To tłómaczy, w jaki sposób generał zajrzał do Aigues aż w r. 1820.
Dla syna kupca z dzielnicy Saint-Antoine było to niewymowne szczęście posiadać żonę młodą, wykwintną, inteligentną, łagodną, wreszcie pannę de Troisville, która mu otworzyła wszystkie bramy dzielnicy Saint-Germain. To wszystko, przyjemności Paryża, w których kąpał młodą żonę, tak dalece zatarły pamięć sceny z rządcą, że generał zapomniał nawet nazwiska Gaubertina. W r. 1820, zawiózł hrabinę do swego majątku aby go jej pokazać; zatwierdził rachunki i zarządzenia Sibileta nie wglądając w nie zbytnio: szczęście jest pobłażliwe. Hrabina, bardzo rada iż znalazła uroczą istotę w żonie swego rządcy, obsypywała ją podarkami, poczyniła niektóre zmiany w Aigues zapomocą architekta przybyłego z Paryża. Zamierzała, co napełniło generała szaloną radością, spędzać corocznie pół roku w tej wspaniałej siedzibie. Wszystkie oszczędności generała poszły na ulepszenia, jakie kazano architektowi wprowadzić, oraz na śliczne meble sprowadzone z Paryża. Aigues otrzymały wówczas owo ostatnie dotknięcie, które uczyniło z nich jedyny w swoim rodzaju pomnik wykwintu pięciu wieków.
W r. 1821, Sibilet niemal zmusił generała aby przybył przed majem. Chodziło o ważne sprawy. Dzierżawa dziewięcioletnia na trzydzieści tysięcy franków, zawarta w r. 1812 przez Gaubertina z handlarzem drzewa, kończyła się 15 maja tego roku.
Po pierwsze Sibilet, dbały o swą uczciwość, nie chciał się mięszać do odnowienia dzierżawy. „Wie pan, panie hrabio, pisał, że ja nie maczam palców w takich rzeczach“. Następnie, handlarz drzewa miał pretensje do odszkodowania dzielonego z Gaubertinem, które panna Laguerre pozwoliła sobie wydzierać przez wstręt do procesów. Odszkodowanie to było uzasadnione pustoszeniem lasu przez chłopów, którzy traktowali las w Aigues tak, jakby mieli tam prawo wyrębu. Bracia Gravelot, handlarze drzewa z Paryża, odmawiali zapłacenia ostatniej raty, ofiarując się dowieść przez ekspertów, że las spadł o jedną piątą wartości, i powoływali się na fatalny precedens wprowadzony przez pannę Laguerre.
„Pozwałem już, pisał Sibilet, tych panów przed sąd w La-Ville-aux-Fayes, obrali bowiem jako siedzibę, z racji tej dzierżawy, dom mego dawnego patrona, pana Corbinet. Boję się przegranej“.
— Chodzi o nasze dochody, moja ślicznotko, rzekł generał pokazując list żonie; czy zechcesz udać się do Aigues wcześniej niż w zeszłym roku?
— Jedź sam, ja przyjadę w pierwsze ładne dni, odparła hrabina, dość rada zostać sama w Paryżu.
Generał, który znał morderczą ranę pochłaniającą kwiat jego dochodów, wyjechał tedy sam, z zamiarem podjęcia energicznych kroków. Ale, jak się okaże, generał nie brał w rachubę swego ex-rządcy Gaubertina.