Chata wuja Tomasza/Rozdział XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Chata wuja Tomasza |
Podtytuł | Powieść z życia Murzynów w Stanach Północnej Ameryki |
Wydawca | Spółka Wydawnicza K. Miarka |
Data wyd. | 1922 |
Miejsce wyd. | Mikołów |
Tłumacz | anonimowy |
Ilustrator | J. H. Gallard |
Tytuł orygin. | Uncle Tom’s Cabin |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Proszę cię, zejdź na dół kuzynko, pokażę ci coś, — zawołał Saint-Clare pewnego poranku, kiedy panna Ofelja zajęta była, jak zwykle, gospodarstwem.
— Cóż tam takiego? — spytała, schodząc ze schodów.
— Patrz, com kupił dla ciebie! — rzekł Saint-Clare, przedstawiając jej małą murzynkę, mogącą mieć ośm do dziewięciu lat.
Była ona nadzwyczaj czarną; jej okrągłe, błyszczące, niespokojne oczy biegały z dziwną szybkością po wszystkich przedmiotach, znajdujących się w pokoju; dwa rzędy zębów lśniącej białości połyskiwały przez wpół z zadziwieniem na widok tylu bogactw otwarte usta. Wełniste włosy, podzielone w małe kędziory, sterczały zabawnie w różne strony. Na twarzy malowała się chytrość, przebiegłość z dziwnie uroczystym wyrazem jakiejś płaczliwej powagi. Pokryta do połowy odrażająco brudną koszulą w rodzaju zeszytego z łachmanów wora, stała bojaźliwie ze skromnie skrzyżowanemi na piersiach rękoma. Powierzchowność jej odpowiadała jej wewnętrznemu usposobieniu. Panna Ofelja później sama przyznała się, że „dzika ta i pogańska figurka przejęła ją z razu trwogą“. Zwracając się do pana Saint-Clare, zawołała z przerażeniem:
— Na miłość Boską, Augustynie, pocoś przyprowadził nam to stworzenie?
— Aby ją tobie ofiarować; ty zajmiesz się jej wychowaniem, wprowadzisz ją na drogę prawdy. Wydaje mi się ona dziwnie zabawną i śmieszną. Hola Topsy! — i Saint-Clare świsnął jak na psa, — potańcz i zaśpiewaj.
Oczy małej błysnęły szatańską wesołością i w powietrzu rozległa się dzika melodja murzyńska w towarzystwie dziwacznych drgań wszystkich części jej ciała. Kręciła się, wirowała, klaskała w ręce, uderzała niespodzianie kolanami, dobywając dziwne, gardłowe tony, cechujące pierwotną muzykę jej plemienia. Nakoniec po dwóch zadziwiających podskokach, syknąwszy ostro, przeciągle na zakończenie śpiewu, stanęła nieporuszenie na dywanie z rękoma pokornie skrzyżowanemi, z uroczystą miną świętoszka, tworzącą dziwną sprzeczność z ukradkowym, ukośnym, przebiegłym wzrokiem, błyskającym z kątów jej oczu.
Panna Ofelja zdziwiona, przejęta zgrozą, stała nieporuszona w milczeniu.
Saint-Clare ze złośliwem zadowoleniem figlarza bawił się jej osłupieniem, a zwracając się do dziecka, rzekł:
— Topsy, uważaj dobrze! — zawołał! — oto twoja nowa pani. Pamiętaj, abyś się dobrze sprawowała.
— Tak, panie, — odrzekła z powagą, rzucając bystre spojrzenie.
— Żebyś mi była zawsze dobrą; czy mnie rozumiesz?
— O tak, panie, — odpowiedziała Topsy, zawsze z rękoma skromnie złożonemi.
— Ależ mój Augustynie, to chyba żarty! — zaczęła znowu panna Ofelja. — Czyż w domu naszym mało jeszcze tego? To istna plaga... gdziekolwiek stąpisz, wszędzie napotykasz murzyńskie dzieci. Rano, gdy wstaniesz, jedno śpi pode drzwiami, drugie na kobiercu, trzecie wychyla się z pod stołu, kulają się po podłodze w kuchni, pełno tego na schodach, — czy jeszcze tego więcej potrzeba?
— Powiedziałem ci, że kupiłem ją na to, żebyś ją wychowała. Daruję ci ją, ponieważ prawisz zawsze o wychowaniu: pokaż, co umiesz... to zupełnie nietknięty egzemplarz.
— A nacóż mi to? Mam dość zajęcia w gospodarstwie domowem. Nie potrzebny mi, niechcę je.
— Oto próbka waszej doskonałości chrześcijańskiej! Tworzycie towarzystwa dobroczynne, wysyłacie nieszczęśliwych misjonarzy, aby pędzili dni tęsknoty i udręczenia wpośród pogan, daleko od swojej ojczyzny; lecz skoro sami macie spełnić dzieło miłosierdzia, o!... wtenczas się nudzicie, praca nadto uciążliwa — najróżniejsze wynajdujecie wymówki.
— Wiesz bardzo dobrze, mój Augustynie, że nie jestem tego zdania. Być może, że to jest obowiązek prawdziwie chrześcijański, — rzekła, rzucając na murzynkę wzrok przyjaźniejszy. — Saint-Clare dotknął draźliwej struny szlachetnej, uczuciowej duszy panny Ofelji, która widocznie zmiękła. — A jednak, — dodała, — w każdym razie niewidzę, aby była potrzeba kupowania tego dziewczęcia; mamy ich dosyć, a i pracy aż nadto.
— Przebacz, kuzynko, moje lekkomyślne słowa; jesteś tak doskonałą istotą, tak dobrą, że są one zupełnie zbyteczne. Rzecz się miała tak: mała należała do pewnego małżeństwa, utrzymującego lichą garkuchnię, około której musiałem codzień przechodzić. Znudził mię nieustanny krzyk dziecięcia i jej pijanych właścicieli, pastwiących się nad nią! A widząc tę fizjonomję tak konieczną, żywą, sądząc, że można coś z niej zrobić, — kupiłem ją jedynie w celu ofiarowania jej tobie. Daj jej dobre, surowe wychowanie, nowo-angielskie, a zobaczymy, co z tego wyniknie. Jak wiesz, nie mam daru nauczycielskiego, lecz lubiłem patrzeć na twoją pracę.
— Niech i tak będzie; zrobię co będę mogła — rzekła panna Ofelja, zbliżając się do dziewczynki z uczuciem, z jakiem się podchodzi do odrażającego robaka, nie mając jednak nieprzyjaznego zamiaru.
— Ale jakże ona brudna, prawie naga — rzekła panna Ofelja.
— Każ ją umyć — odpowiedział Saint-Clare.
Panna Ofelja zaprowadziła dziewczynkę do kuchni.
— Nie wiem, na co naszemu panu jeszcze więcej potrzeba murzynek, — odezwała się Dina, mierząc nieprzyjaźnym wzrokiem przybyłą. — Tylko mi nie zawadzaj!
— Fe! — zawołały równocześnie Janina i Róża z największą odrazą, — nie pokazuj nam się na oczy, obrzydliwa czarnucho! Ciekawam, — mówiła dalej Róża — czy jeszcze mało ma pan Saint-Clare takich podłych murzynów?
— Patrzcie ją... podłych murzynów... — zawołała oburzona Dina. — A co ty jesteś? Ni to, ni sio. Wolę być czystą murzynką, a uczciwą.
Nikt nie miał ochoty zająć się umyciem małej murzynki i dobra panna Ofelja widziała się zmuszoną, przy pomocy Janiny, sama ją obmyć.
Niejeden czytelnik wzdrygnąłby się na widok odzienia dziewczynki. Są na świecie istoty, które żyją i umierają w takim stanie i położeniu, że ludzie nerwowi nie znieśliby samego opisu. Panna Ofelja, jako kobieta bardzo praktyczna, obmyła dziewczynkę gruntownie. Po wyrazie jej twarzy było można poznać, że czynność ta, to najwyższy szczyt jej poświęcenia i że ze wstrętem na ten brud patrzała. Lecz skoro ujrzała ramiona i plecy małej murzynki poorane głębokiemi bliznami, jeszcze niezagojonemi, zrozumiała, w jakich warunkach dotąd się znajdowała. Litość wzruszyła zacne jej serce.
— Oto dowód, jaki to djabeł w dziewusze — zawołała Janina, pokazując czerwone pręgi i sińce. — Narobi nam ona kłopotu... nienawidzę murzynów, to takie odrażające stworzenia... Jak nasz pan mógł kupić coś podobnego?
Mała murzynka słuchała słów tych z miną płaczliwą, spoglądając równocześnie ukradkiem na błyszczące w uszach Janiny kolczyki. Kiedy już stała ubrana w czyściutkie odzienie, z włosami krótko ustrzyżonemi, panna Ofelja patrzała na nią z pewnem zadowoleniem, — widziała już w niej pewien początek cywilizacji chrześcijańskiej.
— Ile masz lat Topsy? — zapytała ją.
— Nie wiem! — odpowiedziało dziewczę, wykrzywiając twarz.
— Jakto, nie wiesz, ile masz lat?... i nikt ci tego nie powiedział? Któż jest twoja matka?
— Wcale nie miałam matki! — odpowiedziała Topsy z temże samem wykrzywieniem twarzy.
— Co, nie miałaś matki? A gdzie się urodziłaś?
— Ja się nigdy nie urodziłam! — odpowiedziała Topsy z tym sam złośliwym grymasem. Gdyby panna Ofelja miała trochę słabe nerwy, mogłaby sądzić, że w małej murzynce siedzi rzeczywiście djabeł. Lecz będąc rozsądną, praktyczną, dążącą wprost do celu, dodała tonem ostrym:
— Nie odpowiadaj mi w ten sposób, bo wcale nie myślę z tobą żartować. Powiedz mi, gdzieś się rodziła i kto są twoi rodzice?
— Czyż ja kiedy się rodziłam? — powtórzyła mała — nie miałam ani ojca, ani matki, nie miałam nikogo. Wykarmił mnie jeden handlarz wraz z innemi dziećmi, a stara ciotka Sue miała opiekę nad nami.
Mówiła widocznie prawdę.
— To się często zdarza — odezwała się Janina. — Handlarze kupują niemowlęta za tanie pieniądze i hodują na sprzedaż.
— Jak długo byłaś u twoich ostatnich państwa? — spytała panna Ofelja.
— Nie wiem.
— Może rok, a może dłużej, lub krócej?
— Nie wiem.
— Zwykli murzyni — wtrąciła Janina — nie znają się na tem: nie wiedzą co to rok; nie wiedzą nawet, ile mają lat.
— Czy słyszałaś kiedy o Bogu, Topsy? — spytała panna Ofelja.
Dziecię spojrzało z widocznem pomięszaniem i znowu wykrzywiło złośliwie twarz.
— Czy wiesz, kto cię stworzył?
— Nikt, o ile wiem — odrzekła ze śmiechem.
Musiało się jej pytanie to wydać bardzo zabawnem, bo okrągłe oczy błysnęły filuternie i dodała:
— Sądzę, że urosłam sama, że mnie nikt nie stworzył.
— Czy umiesz szyć? — spytała panna Ofelja, widząc, że trzeba przejść do spraw praktycznych, dostępniejszych.
— Nie, nie umiem.
— Cóż umiesz robić? Co robiłaś u swoich poprzednich właścicieli?
— Nosiłam wodę, myłam talerze, szorowałam noże i usługiwałam gościom.
— Czy byli oni dobrzy dla ciebie?
— Być może, że byli dobrzy, — i dziewczynka rzuciła badawcze, przebiegłe wejrzenie na pannę Ofelję.
Po tak mało obiecującej rozmowie chciała panna Ofelja odejść; wstając, spostrzegła pana Saint-Clare wspartego na poręczy jej krzesła.
— Oto masz, kuzynko, rolę zupełnie dziewiczą; zasiewaj na niej ziarno zdrowe, — nie będzie potrzeba wiele pleć.
Zasady miała panna Ofelja, jak we wszystkich sprawach, tak i pod względem wychowania, stanowcze, niewzruszone.
Panowały one powszechnie przed wiekiem w Nowej Anglji. Zależały one głównie na rozwinięciu w dziecku pilnej uwagi i baczności, na nauce katechizmu, szycia, czytania i na karceniu kłamstwa.
Chociaż pod wpływem postępu i oświaty zmieniono zupełnie system wychowania i odrzucono zasady, które nazywają dzisiaj ogólnie przestarzałemi, jednak nie możemy zaprzeczyć, że nasze prababki i praojcowie, rządząc się niemi, wychowywali dzielnych mężów i dzielne kobiety. Jakkolwiek bądź, panna Ofelja, przejęta temi zasadami, wzięła się do dzieła z całą energją, z silnem postanowieniem użycia całej swej znajomości rzeczy, wszystkich sił i środków.
Topsy weszła do domu jako własność panny Ofelji, która, widząc jak złego doznała przyjęcia w kuchni, postanowiła dawać jej lekcje we własnym pokoju; była to wielka z jej strony ofiara, którą potrafi ocenić niejedna z naszych czytelniczek. Do tej pory miała panna Ofelja zwyczaj, pomimo nalegań panien pokojowych, sama uprzątać swój pokój, lecz dla dobra swej uczennicy powierzyła jej te czynności. Były to dni próby i męczarni dla panny Ofelji! Ci tylko mogą pojąć całą ważność takiego poświęcenia, którzy doświadczyli czegoś podobnego.
Panna Ofelja pierwszego poranku przyzwała do swego pokoju Topsy i z całą powagą rozpoczęła kurs wychowania.
Weszła Topsy umyta, ostrzyżona, w czystej sukni, w wykrochmalonym fartuszku, lękliwa, z wyrazem twarzy jakby się gotowała na wielkie męczarnie, i stanęła u drzwi, czekając na rozkazy panny Ofelji.
— Uważaj, Topsy, jak trzeba pościełać łóżko. Jestem bardzo wymagającą co się tyczy mego posłania; pamiętaj więc, abyś zupełnie tak robiła, jak ci pokażę.
— Tak pani — odpowiedziała Topsy z głębokiem westchnieniem i twarz jej znacznie się przedłużyła.
— Patrz, Topsy! to jest prześcieradło; oto obrąbek, to prawa strona a to lewa; czy będziesz pamiętała?
— Tak, pani! — i Topsy znowu westchnęła.
— Dobrze, teraz uważaj! prześcieradło dolne powinno leżeć bardzo równo na materacu, w ten oto sposób, i podwiniesz je w nogach pod materac, zupełnie równo, gładko, tak jak ja to robię, czy widzisz?
— Tak, pani.
— Prześcieradło wierzchnie spuścisz i podwiniesz pod spód bardzo mocno, bardzo prosto, oto tak, obracając obrąbkiem węższym do nóg.
— Tak, pani! — odpowiedziała Topsy, zawsze tym samym tonem.
Kiedy dobra panna Ofelja odwrócona była tyłem, zajęta nauczaniem, młoda murzynka z nadzwyczajną zręcznością, ściągnąwszy parę rękawiczek i wstążkę, schowała je do rękawa swej sukni i skromnie, ze skrzyżowanemi rękoma słuchała nauk swej pani.
— Pokażże teraz, Topsy, czy potrafisz sama usłać, — rzekła panna Ofelja i rozrzuciwszy posłanie, usiadła z powagą, aby widzieć, jakie też będą owoce tej pierwszej lekcji.
Topsy spełniła zadanie z niezwykłą zręcznością ku wielkiemu zadowoleniu panny Ofelji. Położyła prześcieradło, ugładziła najmniejsze fałdy, a pewnością, z jaką wypełniała swą robotę, zadziwiła nauczycielkę. Lecz gdy kończyła swą czynność, na nieszczęście koniec wstążki wysunął się z rękawa i zwrócił uwagę panny Ofelji.
— A to co? Ach, niegodna dziewczyno! — zawołała gniewnie panna Ofelja — toś ukradła.
Panna Ofelja wyciągnęła jej z rękawa wstążkę; ale bynajmniej to nie zatrwożyło dziewczynki; z najniewinniejszą w świecie miną zawołała:
— Czyżby to rzeczywiście była wstążka pani... jakim sposobem dostała się do mojego rękawa?...
— Topsy, niedobra dziewczyno, nie kłam! Wstążkę tę skradłaś!
— O pani, napewno nie skradłam; pierwszy raz ją dzisiaj widzę.
— Topsy, czyż ty nie wiesz, że to bardzo brzydko jest kłamać?
— Ja, pani, ja nigdy nie kłamię, nigdy! — rzekła Topsy z świętą miną. — Mówię czystą prawdę.
— Będę zmuszona kazać cię obić, jeżeli będziesz kłamała, rozważ to sobie dobrze.
— Żeby mię bili cały dzień, — zawołała Topsy, poczynając płakać — nic innego nie powiem. Nie widziałam tej wstążki! musiała ją pani położyć na pościel i dostała się do mego rękawa.
Panna Ofelja, oburzona do najwyższego stopnia bezczelnem zuchwalstwem dziewczyny, trzęsąc nią silnie, zawołała:
— Nie mów mi tego; nie kłam tak zuchwale, obrzydliwa istoto!
Wskutek silnego wstrząśnięcia murzynką, wypadły z drugiego rękawa rękawiczki.
— A to co? I ty śmiesz jeszcze utrzymywać, żeś nie wzięła wstążki? — zawołała panna Ofelja.
Topsy przyznała się, że rękawiczki ukradła, ale wstążki wcale nie widziała...
— Słuchaj, Topsy — rzekła panna Ofelja — jeżeli się przyznasz, to nie każę cię bić.
Zagadnięta w ten sposób Topsy, przyznała się do podwójnego złodziejstwa i tonem płaczliwym przyrzekła poprawę.
— Zobaczymy!... Mów teraz prawdę! Jestem pewną, żeś musiała ukraść dużo innych rzeczy od czasu, jak jesteś u nas; wczoraj za wiele pozwoliłam ci biegać. Jeżeli co jeszcze wzięłaś, przyznaj się, a tym razem ci przebaczę.
— Ach, pani, wzięłam te piękne czerwone korale, które panna Ewunia nosiła około szyi.
— Ach, obrzydliwe stworzenie! i co jeszcze więcej?...
— Jeszcze czerwone kolczyki, które miała Róża...
— Przynieś to wszystko natychmiast!
— Pani, nie mogę, spaliłam je!
— Spaliłaś?... Kłamiesz! Przynieś je natychmiast! Czy słyszysz? Inaczej każę cię siec!
Topsy upewniała ze łzami, że nie może tego uczynić, ponieważ wrzuciła w ogień i wszystko się spaliło.
— I dlaczegoś spaliła? — spytała panna Ofelja.
— Ponieważ jestem zła; tak, dlatego że jestem zła, bardzo zła, — nie mogę się od tego powstrzymać.
Przypadkiem weszła w tejże chwili Ewunia do pokoju, o niczem nie wiedząc, i miała na szyi sznurek korali.
— Gdzieś znalazła, Ewunio, swój naszyjnik? — spytała panna Ofelja.
— Jakto, gdziem znalazła? Ja go noszę ciągle — odpowiedziała Ewunia.
— A wczoraj, czyś go miała na sobie?
— Tak, ciociu, i co jeszcze zabawniejsze, zapomniałam go zdjąć, spałam więc w nim całą noc.
Panna Ofelja nie mogła pojąć, co się z nią dzieje! Wtem i Róża weszła, niosąc na głowie kosz ze świeżo wyprasowaną bielizną i dzwoniąc swemi koralowemi kolczykami.
— O mój Boże! nie wiem co począć z tą dziewczyną? Panie, miej litość nade mną! Dlaczegoś mi powiedziała, żeś to wszystko skradła, Topsy?
— Pani kazała mi przyznać się do czegokolwiek, a nie mogłam do niczego więcej — odpowiedziała Topsy, trąc oczy.
— Nie mówiłam ci przecież, abyś się przyznawała do tego, czegoś nie zrobiła — mówiła panna Ofelja. — To jest kłamstwo, tylko innego rodzaju, zawsze jednak kłamstwo!
— A do czegoż mam się przyznać? — odpowiedziała Topsy z prostotą.
— To kłamliwy ród! — zawołała Róża, rzucając pełne pogardy wejrzenie na Topsy. — Gdybym była panem Saint-Clare, siekłabym ją aż do krwi, pamiętałaby mnie!
— Nie, nie, Różo — przerwała Ewunia tonem rozkazującym, którym umiała czasem przemówić. — Nie mów tak, bo nie lubię tego!
— Ach panna Ewunia! — odpowiedziała Róża — taka dobra, litościwa i dlatego nie rozumie, jak trzeba postępować z tymi murzynami!... A ja mówię, że niema na nich innego środka.
— Milcz, Różo! ani słowa więcej! — zawołała Ewunia i oczy jej groźnie błysnęły, twarz oblała się rumieńcem.
Róża umilkła natychmiast i wyszła, mrucząc półgłosem:
— Znać, że w żyłach panny Ewuni płynie krew Saint-Clare i mówi zupełnie tak, jak jej ojciec.
Ewunia stała nieporuszona z oczami zwróconemi na Topsy.
Oto dwie przedstawicielki dwóch ostatecznych krańców społeczności obok siebie. Dziecię śliczne, białe, arystokratyczne, z jasną główką, z wyniosłym, rozsądnym czołem, z ruchami pełnemi szlachetności i powabu; druga — czarna, żywa, zręczna, uniżająca się, a jednak przebiegła. Twarzą w twarz stały te dwa żywe typy dwóch różnych plemion, — jedna plemienia saksońskiego, dziedziczka oświaty, druga Afrykanka, córka długich lat hańby, ucisku, niewoli, pracy i występku.
Być może, że myśli podobne nie jaśnie krążyły w główce Ewuni, bo myśli dziecka zwykle niepewne, instynktowe, nie dają się określić. Lecz widocznem było, że w głębi tej szlachetnej duszy kiełkuje zarodek wzniosłych zasad, których dziecię nie mogło jeszcze ująć w formę. Gdy panna Ofelja gniewała się na występki Topsy, anielska twarz Ewuni pokryła się chmurą smutku i dzieweczka przemówiła łagodnie:
— Biedna Topsy, dlaczego kradniesz?... Teraz będą się ciebie wszyscy wystrzegali. Wierzaj mi, moja Topsy, że wolałabym oddać ci wszystko co posiadam, jak widzieć, że sama bierzesz.
Były to pierwsze słowa przyjazne, które mała murzynka słyszała w swem życiu. Ton słodki, anielski, łagodny wyraz twarzy, dziwnie poruszyły to nieuprawione, gburowate serce, coś wilgotnego pokryło okrągłe, przenikliwe jej oczy; lecz wkrótce śmiech urwany, krótki, zimny przerwał błogą chwilę rozczulenia. Ucho, przyzwyczajone li tylko do obelg i łajań, nie mogło odrazu pojąć słów miłości i współczucia, wydały jej się dziwaczne, niepojęte, nie mogła w nie wierzyć.
Co począć z małą murzynką? Była to prawdziwa zagadka dla panny Ofelji. Jej zasady wychowania wcale nie dały się w tym przypadku zastosować. Zamknęła przeto małą Topsy do ciemnej komórki już to dlatego, że sama pragnęła korzystać z czasu, aby się namyślić, jak dalej z nią postępować, już też, że miała nadzieję, iż osamotnienie w ciemnicy wpłynie na wychowanicę jej korzystnie.
— Prawdziwie nie wiem, czy dam sobie radę z Topsy bez karania jej cieleśnie — rzekła do pana Saint-Clare.
— Bij ją, jeżeli serce tak ci dyktuje, masz pełne prawo; działaj według swych zasad, używaj wszelkich środków.
— Zgadzam się na wszystko, — przerwał Saint-Clare — postępuj, jak chcesz. Pozwól mi tylko jednę zrobić uwagę. Widziałem, jak bito ją koczergą, miotłą, szczypcami, wszystkiem, co się nawinęło pod rękę! Ona, zdaje mi się, jest tak oswojona z tym środkiem wychowawczym, że będziesz musiała ją prawie katować dla uczynienia jakiegokolwiek wrażenia.
— Cóż więc mi pozostaje, co mam począć? — pytała panna Ofelja.
— Masz trudne zadanie i życzę ci pomyślnego rozwiązania. Co robić z człowiekiem rządzonym jedynie batogiem, kiedy ten batog przestaje nareszcie już działać? O! u nas podobne wypadki są bardzo zwyczajne.
— Rzeczywiście nie wiem, co czynić; nie widziałam podobnego dziecka.
— Takich dzieci, ba, nawet mężczyzn i kobiet u nas pełno. Ale jak z niemi postępować? Oto cała trudność! — rzekł Saint-Clare.
— Właśnie nie umiem na to odpowiedzieć — rzekła z westchnieniem panna Ofelja.
— I ja niemniej nie umiem odpowiedzieć. Zadziwiające okrucieństwa, barbarzyństwa, wydarzenia podobne temu, jakie spotkało Pru, a o których tak często możemy czytać w gazetach, skąd pochodzą? Z postępowo wzrastającej zatwardziałości z obu stron. Właściciel staje się coraz sroższym w miarę tego, jak niewolnik staje się mniej czułym. Bat i obelżywe postępowanie są jak opium, skoro czułość tępieje, trzeba podwajać dozę. Zostawszy właścicielem, dość wcześnie pojąłem moje położenie; cofnąłem się nie wiedząc, gdziebym się zatrzymał: tem przynajmniej uchroniłem się przed zagłuszeniem sumienia. Z tego wynikło, że moi słudzy postępują jak zepsute dzieci; co jest lepiej, jak sądzę, i dla nich i dla mnie, aniżeli byśmy się mieli wspólnie zezwierzęcić. Mówiłaś wiele o naszej odpowiedzialności za wychowanie niewolników; bardzobym chętnie chciał widzieć, jakie skutki odniesie sposób twojego wychowywania. Dziewczynka ta jest słabym tylko wzorem tysiąca niewolników, mieszkających między nami.
— Wasz to systemat tworzy podobne dzieci — przerwała panna Ofelja.
— Tak, zgadzam się! lecz dzieci te już są: cóż więc mamy z niemi zrobić?
— Nie powiem, abym była mogła ci być wdzięczną za nałożenie mi tej pracy; lecz ponieważ widzę w niej chrześcijańską powinność, chcę przeto wytrwać do końca, nie żałując sił i czasu — odpowiedziała panna Ofelja.
W istocie pracowała z wzrastającą energją i troskliwością nad swoją uczennicą. Wyznaczyła godziny czytania, pisania i szycia.
Do czytania miała Topsy wielkie zdolności. Z zadziwiającą prędkością poznała litery i już mogła nawet krótkie wyrazy czytać; ale za to z szyciem szło bardzo tępo. Ruchliwa jak małpa, giętka jak kotka, nie mogła znieść siedzenia. Łamała więc igły, wyrzucała przez okno, lub wtykała w szpary; plątała, rwała, brudziła nitki, albo cały kłębek zarzucała gdziekolwiek. Jej ruchy były tak prędkie jak u kuglarzy; a przytem z niesłychaną łatwością umiała panować nad wyrazem swej twarzy. Panna Ofelja była przekonana, że wychowanica jej płata takie figle umyślnie, nie mogła jej jednak chwycić na gorącym uczynku, — trzebaby mieć bezustannie czujną baczność, a na to nie miała czasu.
Wkrótce Topsy stała się sławną w całym domu. Miała niezwykłe zdolności do wszelkiego rodzaju psot, śmiesznych naśladowań, do tańców, skoków, wskrabywania się na drzewa, do śpiewu, gwizdania, naśladowania różnych głosów. W godzinach zabawy wszystkie dzieci otaczały ją kołem i dziwowały się jej figlom. Nawet Ewunię oczarowała swemi sztukami i przyciągała ją ku sobie, jak wąż wzrokiem gołębia. Panna Ofelja niespokojna, że Ewa tak chciwie szuka towarzystwa jej uczennicy, mówiła o tem panu Saint-Clare.
— Ej! pozwól jej — odrzekł pan Saint-Clare — zabawi się trochę figlami Topsy.
— Ale Topsy jest bardzo zepsuta! czy się nie lękasz o Ewunię?
— Na Ewę nie wywrze Topsy złego wpływu. Może ona być bardzo niebezpieczną dla innych dzieci, lecz o Ewę się nie lękam. Złe spływa po jej anielskiem umyśle, jak krople rosy po liściu rośliny, nie wsiąkając wewnątrz.
— Nie bądź zbyt ufny! — rzekła panna Ofelja. — Nigdybym nie pozwoliła dziecku mojemu, gdybym je miała, bawić się z Topsy.
— Owszem, twoje dzieci nie potrzebowałyby z nią się bawić, ale moim pozwolę. Gdyby Ewunia mogła się zepsuć, jużby była się zepsuła.
Zrazu Topsy była celem pośmiewiska i pogardy główniejszych służących, lecz wkrótce zmusiła ich do zmiany postępowania z sobą. Spostrzegli oni wnet, że za najmniejszą krzywdę, wyrządzoną małej murzynce, następowała zawsze jakaś kara.
To tej zginęły kolczyki lub inny jaki drogi przedmiot, tamtej zlano suknie tłuszczem; kto inny przewrócił się przez wiadro z wrzącą wodą, stojącem przypadkiem na kurytarzu; albo wylano komu na głowę pomyje, właśnie, kiedy miał na sobie nowe ubranie itd. Winowajcy nie zdołano nigdy wykryć. Nieraz Topsy, wypytywana przez sługi, dowodziła z najzimniejszą krwią swoją niewinność. Nikt nie wątpił, że to ona jest sprawczynią tylu nieprzyjemnych wydarzeń, lecz nikt nie mógł najmniejszego dowodu przedstawić; a panna Ofelja, jako sędzia sprawiedliwy, nie mogła karać bez przekonywających dowodów.
Na te psoty wybierano zawsze odpowiednią chwilę, i sprawca ich umiał uniknąć za każdym razem kary. Zemsty na Róży lub Janinie, wtenczas właśnie dokonano, kiedy popadły w niełaskę u swojej pani, co bardzo często się zdarzało; żadna więc skarga nie odniosła skutku. Jednem słowem Topsy doskonale każdego przekonała, że daleko mądrzej i bezpieczniej zostawić ją w spokojności. I dopięła swego celu, prześladowania bowiem ustały.
Topsy okazywała zadziwiającą zręczność, wielką energję i ochotę do robót ręcznych. Z dziwną łatwością pojmowała w krótkim bardzo czasie wszystko, czego ją uczono, i nie trzeba było dużo lekcyj, aby w uprzątaniu pokoju swej pani potrafiła zadowolić tak wymagającą, tak drobiazgową pannę Ofelję. Niepodobna było posłać i wygładzić prześcieradła z taką dokładnością, ułożyć poduszki tak systematycznie, wymieść, wytrzeć kurzawy z takim staraniem, uporządkować wszystko z takim gustem, jak to robiła Topsy, skoro tylko chciała; lecz na nieszczęście nie zawsze jej się chciało. Gdy tylko panna Ofelja po dwóch, trzech dniach troskliwego dozoru, będąc zupełnie zadowoloną z Topsy, zajęła się czem innem, zostawiając uczennicę samej sobie, wówczas Topsy przez parę godzin utrzymywała w pokoju swej nauczycielki istny chaos. Zamiast posłać łóżka, zdejmowała poduszki, a włożywszy je sobie na głowę, bujała po pokoju, i gdy w jej czarnej, lnianej czuprynie sterczały w różne strony białe pióra, zadowolona psotnica, jak kotka czepiała się słupów podtrzymujących zasłony nad łóżkiem i z wierzchołka ich zwieszała się w dół głową, lub z prześcieradłami kręciła się po pokoju, wycierając posadzkę; innym razem, ubrawszy wałek z pod poduszki w nocne odzienie swej pani, śpiewając i pogwizdując, tańczyła z nim przed zwierciadłem.
Pewnego razu zostawiła panna Ofelja przez zapomnienie, co się jej nigdy nie zdarzało, klucz w szufladzie. Topsy wyjęła z komody najśliczniejszy różowy turban swej pani z drogiego szalu chińskiego, okręciła go około głowy i deklamując uroczyście przed zwierciadłem, stawała w różnych pozycjach.
— Topsy! — zawołała panna Ofelja, wchodząc do pokoju, — jak śmiesz tak dokazywać?
— Nie wiem dlaczego — odpowiedziała Topsy najpokorniej — może dlatego, że jestem taka zła.
— O mój Boże! cóż ja pocznę z tobą, Topsy?
— Trzeba mnie bić, pani! Stara moja pani zawsze mnie siekła. Ja nie umiem pracować, kiedy mnie nie biją.
— Ale, Topsy, ja nie mam najmniejszej ochoty ciebie bić; możesz być dobrą i bez bicia, bylebyś chciała.
— Ja byłam zawsze bita, proszę pani! Może mnie koniecznie bić trzeba!
Panna Ofelja popróbowała tego środka. Topsy krzyczała, jęczała, wyła, płakała, wypraszała się, lecz w kwadrans potem opowiadała ze śmiechem przed tłumem małych czarnych swych zwolenników, głośno o całem wydarzeniu.
— Śmiech patrzeć, jak panna Ofelja bije, — mówiła, naigrawając się — tak i komara nie zabije. O! gdybyście widzieli mego poprzedniego właściciela, ten to bił, aż ciało pryskało.
Topsy, uważając wszystkie swoje głupstwa i wykroczenia za rodzaj szczególniejszego odznaczenia się, szukała w nich chluby.
— Ej, wy murzyni! — mówiła do swoich słuchaczy — co wy... wy może niewiecie, że wy grzeszniki? tak, wy grzeszycie, i biali grzeszą, to mnie panna Ofelja mówiła, ale ja myślę, że negry to największe grzeszniki; ale wy jesteście niczem wobec mnie; ja zła, ale tak zła, że nikt ze mną rady sobie nie da! Dawniejsza moja pani wściekała się ze złości, trzeba wam było słyszeć, jak mnie przeklinała. Oj, oj, oj!... Topsy najgorsza z najgorszych...
I podskakiwała z podniesioną głową, dumna z tak wielkiego odznaczenia się wśród innych.
Każdej niedzieli uczyła panna Ofelja z uroczystą powagą i gorliwością katechizmu Topsy, która, mając szczególniejszą pamięć, z łatwością wszystko pojmowała, co bardzo zachęcało nauczycielkę.
— Myślisz, kuzynko, że to przyniesie jej korzyść? — spytał Saint-Clare.
— Spodziewam się; toć to rzecz ważna nauczyć dzieci pierwszych zasad wiary.
— Bez względu na to, czy rozumieją lub nie?
— Z początku dzieci wszystkiego nie pojmują, ale tego, czego się nauczyły, z pewnością nie zapomną i rychlej — czy później zrozumieją.
— Przyznam się, nie rozumiem wielu rzeczy z katechizmu do tej pory, chociaż uczyłaś mnie bardzo gorliwie, gdym był mały.
— O, jakżeś się pilnie uczył, mój Augustynie, rokowałeś jak najlepsze nadzieje.
— Czyżem zawiódł oczekiwania, kuzynko? — spytał Saint-Clare.
— Chciałabym, mój Augustynie, abyś był teraz tak doskonałym, jak byłeś dzieckiem jeszcze.
— Tego i ja sobie życzę. Dobrze więc, kuzynko, uzbrój się w odwagę i cierpliwość, ucz katechizmu Topsy; a być może, że coś z tego wyniknie dobrego.
W czasie tej rozmowy Topsy ze skromnie złożonemi rękoma stała z pokorną miną, i za danym znakiem zaczęła mówić:
— Nasi pierwsi rodzice, zostawieni własnej woli, straciwszy pierwiastkową swą niewinność, w której ich Bóg stworzył, wypadli ze stanu...
Jakaś ciekawość i chęć zapytania widocznie odbiły się na jej twarzy.
— Czego chcesz? — pytała panna Ofelja.
— Za pozwoleniem, proszę pani — rzekła Topsy — czy to ze stanu Kentucky?
— Co? jaki stan?
— Stan, z którego oni wypadli? — odpowiedziała Topsy; — pan Saint-Clare mówił, że my przybyli ze stanu Kentucky.
Saint-Clare parsknął głośnym śmiechem.
— Objaśnij ją, kuzynko; bo jeżeli nie wytłómaczysz jej tekstu, to ona sama go sobie wytłómaczy... i to w sposób, jak co dopiero słyszałaś.
— Zmiłuj się, Augustynie, nie żartuj! Cóż ja zdołam zdziałać, jeżeli będziesz się śmiał ze wszystkiego? — rzekła poważnie panna Ofelja.
— Dobrze, przyrzekam więc nadal nie przeszkadzać, — rzekł Saint-Clare i wziąwszy gazety, poszedł do salonu.
Topsy odpowiada na pytania doskonale, czasami tylko przestawiając, przekręcając wyrazy w sposób dziwnie śmieszny, nie zważając na poprawki panny Ofelji. Pomimo przyrzeczeń, Saint-Clare nie zważając na prośby panny Ofelji, skoro chciał ją pogniewać, wołał do siebie Topsy i kazał jej powtarzać ustępy, które zwykle przekręcała.
— I jakże chcesz, abym ją czegoś nauczyła, jeśli ze wszystkiego drwisz, — mówiła panna Ofelja rozdraźniona.
— Tak, przyznaję, że to źle, nie będę więc w przyszłości przeszkadzał; ale jakże zabawnie się słyszy, jak to dziwne małe stworzenie potyka się przy dłuższych zdaniach! — mówił Saint-Clare.
— Ty ją utwierdzasz w omyłkach.
— Co to szkodzi? Dla niej ten lub inny wyraz ma zupełnie toż samo znaczenie.
— Chciałeś sam, abym ją wychowała, jak się należy; nie zapominaj więc, że to istota myśląca, a więc trzeba z nią postępować z wielką ostrożnością.
— O tak, kuzynko, wiem o tem dobrze; ależ cóż ja za to mogę, skoro jestem, jak mówi Topsy, tak zły!
Wychowanie dziecka przez dwa lata kręciło się po tych błędnych drożynach. Topsy stała się dla panny Ofelji prawdziwem chronicznem cierpieniem, z którem biedna nauczycielka oswoiła się jak z migreną lub newralgją. Saint-Clare bawił się z Topsy jak z papugą, lub pieskiem; a przebiegła dziewczyna, rozumiejąc swe położenie, skoro tylko zasługiwała na karę, uciekała za krzesło pana Saint-Clare, który zawsze stawał w jej obronie. Często, dostawszy od swego pana kilka groszy, kupowała sobie za nie orzechów lub lodowatego cukru i hojnie niemi obdarzając całą czeredę dzieciaków; bo trzeba oddać sprawiedliwość Topsy, przy wszystkich swoich psotach i figlach, które były tylko osobistą obroną od prześladowania, miała serce dobre.