Demon wyścigów/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Demon wyścigów
Podtytuł Powieść sensacyjna z za kulis życia Warszawy
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.
WYŚCIG „MAGNUSA“.

Ubarwiony zielenią obszerny tor wyścigowy, tonął w potokach majowego słońca. Za chwilę miała się odbyć czwarta gonitwa.
Grot przebrany już w strój żokiejski, czerwoną z żółtemi rękawami kurtkę i żółtą czapeczkę — czerwony z żółtym — barwy Świtomirskich — w zamyśleniu spozierał przed siebie, oczekując zanim się rozlegnie dzwonek, wzywający jezdźców do wagi.
Przed nim, za ogrodzeniem okalającem trybunę członkowską, przelewał się skłębiony, niespokojny tłum, upstrzony różnokolorowemi afiszami. Słychać było zewsząd podniecone wykrzykniki, a gdzieniegdzie gracze tworząc mniejsze lub większe grupki, dyskutowali zawzięcie, omawiając szanse swych faworytów. Padały nazwy żokiejów i koni. Dobrze słyszał Grot, że często wymieniano jego nazwisko.
Właściwie od czasu wczorajszej przygody czuł się nieswojo, a nawet w nocy trapiły go przykre sny. Liścik niewieści z wyznaczonem mu spotkaniem zszedł na plan dalszy, natomiast paliła go wypchana banknotami koperta, którą wsunął obecnie za żokiejską kurtkę.
Wiedzieli, jak zagrać! Pieniądze albo pogróżki. Wiedzieli, jak wnieść rozterkę w duszę Grota. Lecz kim, do licha, jest ten „demon“? Jeśli teraz przegra, rychło z nim zawrze znajomość, bo „demon“ słowa dotrzyma i przyniesie resztę przyobiecanej sumy. Wszak zaznaczał ów wysłannik, że „kombinację“ na dalszą obliczono metę...
Znów wzrok Grota niespokojnie pobiegł dokoła, jakby w poszukiwaniu tajemniczych prześladowców. Popatrzył na roznamiętnione grupki graczy, później na trybunę członkowską.
— Et, z tych, to żaden chyba nie był „demonem“! Stał tam obecnie Świtomirski, rozmawiając z jednym z członków Monor-Konorskim, a sekretarz Towarzystwa Słodkoborski robił spokojnie notatki na programie. Dalej Ciemniowski coś bacznie obserwował przez lornetkę, a mały, o semickim wyglądzie i ruchach nerwowych, bankier Kuk, jak zwykle, skarżył się głośno do generała Iwikowa na swego żokieja Kasprzaka:
— Uj! Jak ten gałgan mi przegra na „Gromie“, to ja jemu głowę oberwę...
Zabrzmiał dzwonek.
Grot pochwycił siodło, zważył się szybko i pospieszył w stronę ogrodzenia, gdzie siodłano konie. Gdy tam już wchodził, poczuł, że ktoś lekko ociera się o niego.
— Proszę pamiętać, o tem, co wczoraj powiedziałem! — posłyszał cichy szept.
Choć Grot obejrzał się błyskawicznie, było już za późno. Ten, co rzucił ostrzeżenie, zdążył zmięszać się z tłumem.
— Psia krew! — wyrwało się Grotowi ciche przekleństwo. Pilnowano go dobrze! Zagryzł z gniewu wargi i podążył w stronę „Magnusa“, którego już spostrzegł zdaleka. Konia oprowadzał chłopak stajenny Błaszczyk.
— Wszystko w porządku? — zapytał, ot, aby cokolwiek rzec, niźli przez prawdziwą ciekawość, wiedział bowiem, że „Magnus“ znajduje się w jaknajlepszej „formie“.
— W porządku! — przytwierdził chłopak, pokazując w uśmiechu zęby. — Wygramy! — dodał z dumą. — Choć oni bardzo na „Ruth“ liczą...
Grot poklepał gniadego ogiera po szyi. Ten zwróciwszy łeb w stronę żokieja, spojrzał na niego wielkiemi, czarnemi, mądremi oczami. Zdawałoby się, że pragnie o coś zapytać.
— Szczęśliwszyś ty odemnie! — pomyślał. — Ciebie nie wciągną w kombinacje!... I nie wiesz, jaka to w pieniądzach leży pokusa...
Stojąc przy koniu spoglądał na współzawodników. Prócz „Magnusa“, uczestniczyło w wyścigu sześć koni. Z tych cztery nie liczyły się prawie i na nich Grot nie zwracał większej uwagi.
Natomiast badawczem spojrzeniem obrzucił „Groma“, a później swój wzrok przeniósł na „Ruth“. „Groma“ znał dobrze, śledził jego gonitwy i nie wydawał mu się on niebezpieczny. Ale „Ruth“? Klacz ta dotychczas zwyciężała stale. Jeszcze nie spotkała się z „Magnusem“ i — gdyby dziś wygrała, choć bardzo liczono na ogiera Świtomirskiego — nie sprawiłoby to wielkiej niespodzianki... W każdym razie niktby nie posądził o nieuczciwy wyścig.
I znów w mózgu Grota zaświdrowała dręcząca myśl — komu zależeć może na jego przegranej. Czyżby wczorajszy nieznajomy mówił prawdę i ów „demon“ stał poza żokiejskiemi i trenerskiemi machinacjami. Jeśli „Ruth“ wygra, wypłata nie będzie wielka. Zresztą ciężko posądzać mającego ją dosiadać anglika Smitha, który zdala się trzyma od wszystkich. Kasprzyk? Jakie ma wyrachowanie w przegranej „Magnusa“, wszak pozostaje „Ruth“? Musiałby przekupić Smitha. Niemożebne? Aż w głowie się mąci...
Tymczasem rozległ się sygnał, oznaczający, iż jeźdzcy mają dosiąść swych koni i udać się na start.
Zapanowało podniecenie. Właściciele, którzy pospieszyli wślad za żokiejami, wydawali ostatnie instrukcje. Ciemniowski z wielkim trudem, pomagając sobie ożywioną gestykulacją, coś tłomaczył swemu anglikowi, rozumiejącemu po polsku ledwie słów parę, na co ten poważnie kiwał głową. Kasprzak, z lekko ironicznym uśmiechem, słuchał paplaniny Kuka. Wysłuchiwał on zwykle: „uj, tak pan pojedzie“ spokojnie — a później jechał po swojemu, co do pasji doprowadzało małego bankiera.
Świtomirski, który dotychczas rozmawiał na środku „paddocku“ z paru panami, z kolei zbliżył się do Grota. Był nieco bledszy, niż zazwyczaj, a podkrążone siną obwódką oczy, świadczyły o nocy nieprzespanej.
— Nie będę panu dawał żadnych wskazówek, panie Grot! — rzekł — bo się lepiej pan na tem zna... Ale jedno powiem... Liczę na pana... „Magnus“ przegrać nie powinien... A w razie wygranej zechce pan przyjąć odemnie tysiąc złotych.
Grot skinął lekko głową. W duchu zaś roześmiał się ironicznie. Tu tysiąc... a tam dziesięć tysięcy... Toć nawet, gdyby wygrał i „Derby“, nie wiadomo czy Świtomirski obdarzy go większą sumą.
Wskoczył na siodło. A gdy jechał do startu, myśl zdradziecka, myśl pozornie usypiająca sumienie poczęła się rodzić w jego mózgu. A co za nieszczęście się stanie, jeśli dziś przegra, a później „Derby“ wygra... Toć Świtomirskiemu chyba głównie chodzi o „Derby“... Czy nie pora pomyśleć o sobie, bo ze Świtomirskim nigdy do niczego nie dojdzie, a ten dzięki swym szaleństwom lada dzień stajnię utracić może?
Nagle Grot gwałtownie poczerwieniał. Stał się prawie tak czerwony, jak kolor jego kurtki. Jeszcze chwila wahania — i powziął decyzję...
Pierwszy wyjechał na tor.
Ścisnął „Magnusa“ kolanami i rzucił go do kontr-galopu. Kontr-galop jest to pokazowy galop przed wyścigiem, na który z niecierpliwością oczekują gracze, pragnąc z niego wysnuć odpowiednie wnioski co do formy konia.
„Magnus“, choć wstrzymywany mocną ręką żokieja, tak potężnie rzucił się do biegu, iż wśród totalizatorowiczów, szczelnie oblepiających barjerę, dzielącą tor od publiczności, powstał szmer zachwytu:.
— Ależ ci koń...
Lecz wnet uwagę publiczności zwrócił nowy faworyt. W ślad za „Magnusem“ ruszyła „Ruth“. Jej galop nie mniej był do poprzedniego efektowny, a wykazana szybkość na tyle błyskawiczna, że zabrzmiał okrzyk:
— Djabeł, nie klacz.. Pokaże, co umie, na „finish‘u“...
Na trybunie członkowskiej sportsmani kiwali głowami. Doprawdy, trudno było rzec, na pierwszy rzut oka, który z tych dwóch koni jest lepszy. Ciemniowski uśmiechnął się z zadowoleniem.
Wnet za „Magnusem“ i „Ruth“, przegalopował „Grom“ — duży kary ogier. Aczkolwiek „popis“ ten mniejsze uczynił wrażenie i on posiadał zwolenników. Bankier Kuk, patrząc na swego „kracka“, cmoknął ustami, a redaktor Liwojczyk, w loży prasowej, jakimś dziennikarzom tłomaczył:
— Jeśli poprowadzi i dadzą mu się odsadzić... różnie wydarzyć się może... Zagram „Groma“...
Reszta koni, jak dawało się przewidzieć, mniejsze wzbudziła zaciekawienie. Publiczność tłumnie rzuciła się do kas, tworząc długie ogonki, a raz po raz rozlegały się podniecone wykrzykniki:
— Kto się dostawi na „Magnusa“?... Brakuje trzech złotych...
To tak zwani „sitwiarze“, gracze nie posiadający dość pieniędzy na całkowitą, dziesięciozłotową stawkę, poszukiwali przygodnych wspólników. Bowiem spółka nosi wśród niektórych sfer nazwę „sitwy“. A z demokratyzacją wyścigów, idzie demokratyzacja właścicieli stajen, no i graczy...
Grot, oczekując zanim czerwono-biała kula — sygnał startu — uniesie się ku górze, krążył teraz w kółko wraz z innymi współzawodnikami. Gonitwa miała się odbyć na dystansie dwóch tysięcy metrów — start więc następował na wprost trybun. Widział tysiące lornetek, skierowanych w jego stronę, tysiące oczu, utkwionych z nadzieją, życzących mu z całej duszy zwycięstwa... Zdala nawet spostrzegł Świtomirskiego, który w milczeniu wpijał się wzrokiem w „Magnusa“, zajmując obecnie miejsce w loży wraz ze swą przyjaciółką Irmą Moreną i Morysiem Uszyckim.
Bodaj po raz pierwszy, znać było wyraźnie zdenerwowanie na twarzy Huby. Och, gdyby przeczuwał Grot, co się działo w głębi jego duszy!... Lecz Grot miał dość swoich trosk i wcale nie trapiła go myśl o losie chlebodawcy... I on czuł podniecenie niezwykłe, ale to takie, jakie nie ogarnęło go nigdy jeszcze przed żadnym wyścigiem.
Nagle powoli uniosła się kula...
Jeźdźcy wyciągnęli się w jedną linję o kilka długości przed taśmą.
Chwila naprężonej uwagi... Chorągiewka startera opadła, taśma wyprysła ku górze i...
— Poszły!... — wyrwał się okrzyk z piersi tłumów.
Konie ruszyły bez „fall-startu“. Pierwszy wysforował się „Grom“, odsadzając się od reszty pola o kilkanaście długości, za nim starające się go „złapać za łeb“ słabsze konie, później „Ruth“ i „Magnus“ na końcu.
Grota nie zadziwił układ gonitwy i z góry przewidywał, że takim być musi. „Grom“ był stayerem, który odsadziwszy się znacznie, próbował tempem zarznąć inne konie. Niezwykle szybką „Ruth“ żokiej Smith rezerwował na finish... Na „Magnusie“ mógł Grot zarówno poprowadzić, jak i zachować go na koniec wyścigu... Koń odznaczał się nie tylko wytrzymałością, lecz i szybkością. Nie było jednak mu na rękę wysuwać się na czoło pola...
W ten sposób przebyto przeszło połowę dystansu... Wtem „Ruth“ zaczęła poprawiać miejsce. Zbliżyła się ona do słabszych koni i trzy z nich wyprzedziła łatwo. Tuż za nią, jakby do jej boku przypięty, szedł „Magnus“. Teraz gonitwa przedstawiała się w następujący sposób. Wysunąwszy się o parę długości prowadził „Grom“, za nim ze słabszych koni „Formoza“, dalej blisko „Ruth“ i „Magnus“.
Porządek ten nie zmienił się do zakrętu. Na zakręcie Smith wyrzucił mocno swą klacz i minąwszy błyskawicznie „Formozę“, począł się zbliżać do „Groma“.
— „Ruth“ wychodzi!... — tu i owdzie odezwały się śród publiczności głosy. — A „Magnus“?...
— Co? Niemożebne!... „Magnus“ odpada...
Istotnie, gdy „Ruth“ łatwo wyprzedziła „Formozę“ i „Magnus“, szarpnął się za nią, jakby chciał powiedzieć — na co dalej mamy czekać... Lecz Grot odruchowo wstrzymał go żelazną ręką... „Magnus“ nie wyminął „Formozy“ i doprawdy czyniło wrażenie, że nie posuwa się on naprzód, a odpada...
— „Magnus“ przegrał...
Świtomirski poderwał się z miejsca w loży. „Magnus“ przegrywał... Zawirowały mu przed oczami czarne i żółte koła... Nie wypowiedział ani słówka, lecz paznokcie jego kurczowo, boleśnie, niemal do krwi wpiły się w poręcz krzesła...
Tymczasem „Ruth“ zbliżała się do „Groma“ coraz bardziej. Jeszcze parę sekund — i zrównała się z nim niemal.
— Wygra, jak sama zechce! — zawołał ktoś na trybunie członkowskiej, a szeroka twarz Ciemniowskiego rozpromieniła się uśmiechem zwycięstwa...
— Psia krew! — zaklął Grot nagle.
Ręce jego, wstrzymujące konia, zwolniły uścisk. „Magnus“, rzekłbyś ucieszony z udzielonej mu swobody, tak gwałtownie ruszył naprzód, że wyminąwszy „Formozę“, oddalił się od niej, jakgdyby stała ona w miejscu.
A z piersi wielu tysięcy wyrwało się westchnienie ulgi. Westchnienie pełne nadzieji, złączonej z obawą:
— Czy zdąży?
Bo oto „Ruth“, stoczywszy z „Gromem“ krótką walkę, wyprzedzała tego ogiera o dwie długości. Do celownika było wcale blisko, a „Magnus“ ledwie dochodził „Groma“.
Grot teraz pracował uczciwie. Złączony z koniem, rzekłbyś, w jedną całość, wykonywał szereg energicznych ruchów, w których celował, a które czyniły z niego jednego z najlepszych jeźdźców na torze. Wydawało się, że odrywa konia od ziemi i wyrzuca go naprzód, a koń już nie biegnie, lecz niczem ptak, leci...
— „Magnus“!... „Magnus“!... — ryk tłumów stawał się coraz potężniejszy.
Ale czy zdąży?
„Magnus“ dopadł „Groma“. „Grom“ nie jest poważnym przeciwnikiem. Wyprzedza go łatwo. Niestety, „Ruth“ zdążyła oddalić się sporo, a do mety nie dalej, niżli piętnaście długości...
Zewsząd widać roznamiętnione, zaczerwienione twarze graczów. Jakieś ręce wyciągają się ku górze... Oczy błyszczą nienaturalnem podnieceniem... Słychać histeryczne wykrzykniki kobiet:
— O Boże! Czy wygra? Grot, jeszcze wysiłek!...
Grotowi nie potrzeba zachęty. „Magnus“ już jest przy boku „Ruth“, ale do celownika ledwie pięć długości.. „Magnus“ stale posuwa się naprzód. Grot słyszy świszczący oddech klaczy i wołanie Smitha którem ten ponagla „Ruth“ do szybszego biegu.
— Go... go... forward...
Teraz „Ruth“ wyprzedza go ledwie o szyję. Grot czyni nieludzki wysiłek.
— „Magnus“! ratuj! — szepcze.
„Magnus“ zda się słyszy tę rozpaczną prośbę. Jeszcze jeden sus, drugi... „Ruth“ była wysunięta o nos, teraz idzie głowa w głowę... I znowu rzut konia i jeźdźca... Celownik...
„Magnus“ wygrał o pół długości...
W loży Hubert Świtomirski opadł na krzesło. Z czoła spływały mu gęste krople potu... Takież same krople potu spływały i z czoła Ciemniowskiego...
Tymczasem entuzjazm tłumów doszedł do zenitu. Zerwała się burza frenetycznych oklasków. Spieszono, by powracającemu do wag Grotowi zgotować owację. Gdy ukazał się, pęki kwiatów, rzucane przez panie, padły pod kopyta jego konia, a nawet ci, którzy nie grali na „Magnusa“ przyjęli udział w tym triumfie, podnieceni emocjonującą rozgrywką i „nadzwyczajną“ jazdą żokieja.
Ach, gdybyż wiedziano prawdę...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.