Demon wyścigów/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Demon wyścigów
Podtytuł Powieść sensacyjna z za kulis życia Warszawy
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI.
JAK PANI IRMA SOBIE PRZEDSTAWIAŁA PRZYSZŁOŚĆ.

Tina Świtomirska długo klepała gniadego ogiera. Wreszcie powoli, pieszczotliwie poczęła mówić:
— Tak!.. tak!.. kochany „Magnusku“! Wygrasz jutro, później wygrasz „Derby“... Prawda, panie Grot?
Grot, który w milczeniu, wsparty o ścianę boksu, obserwował pieszczoty panny z „Magnusem“, uśmiechnął się lekko:
— Mam nadzieję...
Od jakiegoś czasu hrabianka niemal codziennie odwiedzała stajnię. Pod pozorem, że jest zapaloną sportsmanką, a brat jej Huba „ma zbyt wiele interesów“, aby osobiście doglądać konie, przybywała przeważnie popołudniu, długie w stajni spędzając godziny. Poczęło to zwracać powszechną uwagę. Ponieważ jednak starzy Świtomirscy nie żyli, panna była samodzielna i wielce ekscentryczna, a po powrocie z zagranicy, zamieszkując ze starą ciotką, czyniła co tylko sama chciała — przestano się temu dziwić. Twierdzono żartem, iż ona to jest naprawdę właścicielką stajni, a nie Świtomirski, który polegając na Grocie, bardzo rzadko widywał swe wyścigowce.
Grota niekiedy niecierpliwiły te odwiedziny i nieproszona opieka. Podejrzliwie śledził, gdy zbyt długo pieściła się i bawiła z „Magnusem“, jakby wciąż pamiętając o rzuconem, po pijanemu przez Malińskiego, ostrzeżeniu:
— „Demon wyścigów“ to kobieta!
Poczem wzruszał ramionami, ubawiony niezwykłością przypuszczenia...
Gdyby jednak Grot mniej był zaprzątnięty dręczącemi myślami, może zastanowiłby się, co właściwie miały oznaczać nieco ironiczne spojrzenia, jakiemi obrzucała go panna. Może dałby się również wyciągnąć na dłuższą rozmowę. Gdyż mimo wszelkich wysiłków hrabianki Tiny, poprzestawał na krótkich, oficjalnych odpowiedziach, rzekłbyś podkreślając niemi swą rolę żokieja wobec siostry chlebodawcy.
I obecnie miał minę, jakby li tylko na to oczekiwał, iż Tinie rychło znudzi się gawęda i powróci do domu. Świtomirska jednak dalej wypytywała:
— Więc wygramy napewno?
— Hm... Niewątpliwie, panno hrabianko!
— Przestanie mnie pan wciąż tytułować hrabianką! — wyrwał jej się żywy okrzyk — siedziałam długo zagranicą, szczera ze mnie demokratka i nie lubię tego ciągłego tytułowania... Zresztą, jest to w złym tonie! Wystarczy, jak pan mi powie... panno Tino!..
— Zastosuję się do życzenia pani!
— I mógłby pan nareszcie stać się rozmowniejszy. Wiecznie — tak, lub nie... — Czy pan stale taki małomówny, panie Grot?
— Bo ja wiem!
— Muszę kiedy rozruszać pana! Albo pan strasznie nieśmiały, albo gnębią go jakieś troski. Przypuszczam, że troski.... Zawsze pan nachmurzony... Czy zgadłam?
— Nikomu trosk nie brak!...
— Lecz nie należy się martwić, jeśli kogoś oczekuje świetna przyszłość!
Wypowiedziawszy tę sentencję, tyczącą się zapewne świetnej karjery jeździeckiej Grota, panna zdecydowała się ostatecznie pożegnać żokieja i opuściła stajnię...
Odetchnął z ulgą...
Nie myliła się Tina Świtomirska i dobrze wyczuła intuicją kobiecą jego stan ducha. Trosk mu nie brakło — choć troski te nie odnosiły się do „Magnusa“, ani do spraw związanych z wyścigami... Przeciwnie. Co się tyczy poprzednich obaw, to te rozwiewały się powoli. Nic nie znamionowało, aby „nieznani“, lub nieznany figlarz, mianujący sam siebie „demonem wyścigów“ miał ponowić swe zakusy. Widocznie, dobrze ukarany stratą pięciu tysięcy, złożonych przez Grota na cel dobroczynny, miał dość i zaprzestał dalszej walki. Choć nadal strzeżono „Magnusa“, jak oka w głowie, a Błaszczyk wraz z nim sypiał w boksie, ze wszystkiego znać było, że minęło niebezpieczeństwo i nic nie stanie na przeszkodzie dalszym zwycięstwom konia.
Sam sezon wyścigowy, przez owe dziesięć dni, toczył się bez większych niespodzianek, a liczba „kantów“ na torze jakby zmalała. Grot jeździł kilka razy na koniach Świtomirskiego, dwa razy wygrał na „Burzy“, a przegrał na „Ideale“ i „Manzanares“, co było zgodne z porządkiem rzeczy i klasą tych koni. Jutro miał dosiąść „Magnusa“ powtórnie i nie wątpił na sekundę, że pozostawi „Ruth“ daleko w tyle, o sporą ilość długości...
Nie te więc troski dręczyły Grota. Dręczyła go myśl o stosunku z Irmą. I to nawet nie ze względu na osobę Świtomirskiego...
Bo odkąd artystka stała się kochanką żokieja, znać było, iż mimo wyraźnej poprawy interesów Huby, dąży do wyraźnego zerwania z hrabią. Unikała go pod wszelkiemi możliwemi pozorami, często udając, iż jej niema w domu, a podczas krótkich wizyt Huby, zachowywała się szorstko i opryskliwie. Zato jaknajwięcej czasu przepędzała w towarzystwie Grota, jakby pragnęła pozyskać go dla siebie. Świtomirski nic oczywiście nie wiedział o tym nowym stosunku zaś kaprysami przyjaciółki nie przejmował się zbytnio. Poprawiwszy sobie kredyt, dzięki przewidywanym zwycięstwom „Magnusa“, zdołał pożyczyć jeszcze parę tysięcy i choć nie grał, snać obawiając się znaczniejszą przegraną popsuć, tak dobrze w jego mniemaniu, zapowiadającą się przyszłość — pił ze zwykłemi kompanami na umór, po nocnych kabaretach, a śród „girlsów“ szukał pocieszycielki i następczyni po utraconych łaskach Irmy. Bo i on przeczuwał zerwanie...
Nie te więc względy pokrywały stałą chmurą czoło Grota...
Właściwie nie rozumiał nic... Chwilami wydawało mu się, że Irma jest jakimś złym duchem, pragnącym go pociągnąć na dno przepaści, chwilami zaś, gdy łkała bez przyczyny, tuląc się do jego piersi i wołając, że się boi — iż małe to i bezradne dziecko... Kogo się obawiała Irma? Nie wiedział. Na podobne zapytanie, jak również na zapytanie w jaki sposób przedstawia sobie ich przyszłość — nie dawała odpowiedzi. Czasem mówiła, że rychło się dowie. Ale kiedy?
Jeśli Grot miał być szczery sam ze sobą — to nawet nie mógł określić, czy kocha tę kobietę? Miłość to była, czy też wyłącznie zmysły? Bo ilekroć znudzony tajemniczością otaczającą Irmę, szedł do niej celem ostatecznej rozmowy — umiała ona tak go usidlić, oplątać, tak oszołomić odurzającym aromatem wonnego ciała i wyrafinowanych pieszczot, że zamierzone wyjaśnienie, kończyło się, jak zwykle...
I znów wychodził Grot zły na siebie, poprzysięgając, iż zerwie z Irmą..., aby następnego dnia powrócić...
Lecz dziś. Dziś nawet jutrzejszy wyścig na „Magnusie“ zszedł na drugi plan... Tak dalej trwać nie może... Pójdzie i się rozmówi...
Szkoda, że nie był obdarowany Grot zdolnością widzenia na odległość. Bo podczas gdy trapiły go te myśli, dojrzałby w mieszkaniu artystki wcale inną a interesującą scenę...

U pani Irmy bawił ktoś z wizytą... Niezwykłe, zaiste, musiały być te odwiedziny i dobrze przed okiem ludzkiem ukryte, gdyż zanim przybyć miał ów gość, gospodyni postarała się pozostać w domu sama, dokądciś na odległą ulicę za sprawunkiem wysławszy służącą — a sam gość wszedł nie frontowem wejściem a od tyłu, od kuchni...
Gościem tym był w średnim wieku mężczyzna, mówiący nieco zachrypłym głosem. Znajdował się on w sypialni Irmy, a pozostawał tak, jak wszedł w palcie z podniesionym kołnierzem i w głęboko na oczy nasuniętym miękkim kapeluszu. Wizyta trwająca dłuższą chwilę, snać obecnie miała się ku końcowi, bo nieznajomy powstając z miejsca, jakie zajmował, rzucił rozkazującym tonem:
— Masz wszystko wykonać, jak powiedziałem!.. Za długo trwa cała zabawa!
Po twarzy artystki przebiegł cień niepokoju. Z wyrazu jej twarzy nie znać było, aby ucieszyła się zbytnio otrzymanem poleceniem.
— A jeśli się nie zgodzi? — padło nagle z jej ust zapytanie.
— Wtedy... tamto... Rozumiesz!
— Boję się! — szepnęła.
— Boisz się? — ironja zadźwięczała w głosie nieznajomego. — Odkądże to pani Irma Morena stała się tak lękliwa? Hę, gadaj szczerze? Może żal ci Grota? Zakochałaś się w Grocie?
Irma nieco pochyliła głowę.
— Nie takam ja skora do zakochania! — mruknęła.
— Tem lepiej! Zresztą nie radziłbym ci się zakochać. Mogłoby to pociągnąć wcale niemiłe skutki. Ja w sentymenty się nie bawię i z nami żartów niema...
— Wiem...
— Skoro wiesz, postąpisz zgodnie z otrzymanem zleceniem... Albo tak... albo inaczej! Jutro koniec... Po wizycie Grota, zawiadomisz mnie natychmiast, żebym wiedział, na co się przygotować...
— Zatelefonuję! — odrzekła, odprowadzając nieznajomego do wyjścia.
Pozostawszy sama, pani Irma powróciła do sypialni. Podeszła do okna i przez to okno w zamyśleniu poczęła spozierać. Rzekłbyś pochłaniał ją całkowicie roztaczający się przed jej wzrokiem ruch uliczny. Lecz nagle ciałem artystki wstrząsnął dreszcz, a po jej policzkach powoli potoczyły się łzy.
— Boże! Czemuż ja właśnie mam to wykonać! — zaszlochała cicho.
W tejże chwili zabrzmiał dzwonek. Pani Irma opanowała się. Podbiegła do lustra, osuszyła łzy, napudrowała twarz i przymuszając się do wesołego uśmiechu, podążyła na spotkanie nowego gościa.
Kiedy Grot wstępował na schody, prowadzące do mieszkania swej kochanki, posłyszał, iż otwierają się u niej drzwi i z góry ktoś schodzi. Cofnął się szybko i zbiegł do bramy, nie zamierzając się spotkać z kimś niepożądanym, tem bardziej, iż mógł nim być Hubert Świtomirski.
W bramie skrył się nieco w głębi i zaczekał.
Po upływie ledwie paru sekund, tuż koło żokieja przesunął się mężczyzna, nie był to jednak hrabia. Wysoki, szczupły w monoklu, o zarozumiałym i aroganckim wyrazie twarzy.
Grot poznał Morysia Uszyckiego. Widywał barona często w towarzystwie Huby. Zadziwiły go te odwiedziny, gdyż wiedział, że nie lubi go artystka i odzywa się o nim z niechęcią. Może przybył w jakiejś misji od hrabiego, pragnąc załagodzić naprężone stosunki?
Zaciekawiony pospieszył na górę i zadzwonił.
— O małom się nie natknął na Uszyckiego! — począł, gdy znaleźli się w saloniku.
— Ach! spotkałeś barona! — drgnęła lekko. Odruch ten nie uszedł uwadze żokieja.
— Czemuś się zmięszała? — zapytał.
— At nic!
— Czego chciał? Przysłał go Świtomirski? —
Irma bawiła się batystową chusteczką. Później roześmiała się głośno, lecz ten ktoby ją dobrze znał, odgadłby, że śmiech artystki nie jest całkowicie szczery.
— Niema tu żadnych sekretów! — wreszcie rzekła. — Widzę, zaczynasz się stawać zazdrosny! Uszycki, który coś nie coś o tem wie albo się domyśla, że pragnę zerwać z Hubą, pojawił się u mnie niespodziewanie, wyznał swą gorącą miłość i zaofiarował usługi...
— Cożeś mu odpowiedziała?
— Podziękowałam... i wyprawiłam za drzwi, bo oczekiwałam na ciebie...
Grota zadowolniło wyjaśnienie. Właściwie sam nie mógł określić czy jest o kochankę zazdrosny. Szedł do niej z innym zamiarem i częściowo odwiedziny Uszyckiego były mu na rękę...
Ona tymczasem bacznie śledziła go ukradkiem. Wyczuć się dawało, iż pragnie poruszyć jakiś temat, ciężki zapewne i nie wie, jak rozpocząć.
Podeszła do Grota, siadła obok na otomanie i przytuliwszy się doń swoim zwyczajem, jęła mówić.
— Pozostawmy tego błazna Uszyckiego w spokoju... Głupi, zarozumiały bufon... Jest sprawa daleko poważniejsza...
— Słucham?
— Wielokrotnie zapytywałeś mnie w jaki sposób ułoży się dalszy nasz stosunek i jak sobie wyobrażam naszą przyszłość...
Grot drgnął.
— Wiesz, że i ja w tym zamiarze do ciebie przyszedłem, aby ostatecznie wyjaśnić...
— Dobrze się więc składa! Rozumiem, iż męczy cię obecna fałszywa sytuacja. Mnie również ona nuży. Ty musisz pozostać u Świtomirskiego do „Derby“, bo chcesz wygrać na „Magnusie“... Ja zerwę z nim wcześniej, a właściwie już zerwałam...
— Rozumiem! — przytwierdził, choć niezbyt rozumiał dokąd to wszystko zmierza.
— Musimy się jednak już teraz zabezpieczyć, abyś po „Derby“, gdy opuścisz Świtomirskiego mógł stanąć na własne nogi...
— Jak to sobie wyobrażasz?
— Pragnę, żebyś miał własną stajnię wyścigową!
Począł się śmiać.
— Piękne pragnienie! — zawołał — ale posiadam zaoszczędzonych ledwie parę tysięcy, a najskromniejsza nawet stajenka wymaga wielkiego wkładu...
— Nie jest to znów takie niemożliwe! — zauważyła — tylko uważnie posłuchaj!...
Niczem wąż oplatała się koło niego i jak wąż kusiciel zajrzała mu w oczy.
Posłuchaj więc... Ja również mam kapitalik... Gdybyś się zgodził na pewną kombinację, można go podwoić, albo potroić...
— Kombinację?
Zawahała się. Raptem wyrzuciła:
— Przegraj na „Magnusie“!
Grot zerwał się z otomany.
— Ja mam przegrać na „Magnusie“? Nigdy! Ty śmiesz mi to proponować?
Poczerwieniał z oburzenia. Nie spodziewał się posłyszeć słów podobnych z ust kochanki.
— Wiesz... Doprawdy się dziwię...
Ona również powstała ze swego miejsca i kładąc mu rękę na ramieniu, tłomaczyła:
— Tylko spokojnie! Spokojnie wysłuchaj mnie do końca, a później się oburzaj... Jutrzejsza przegrana w twojej karjerze nic nie znaczy, „Derby“ wygrasz... Tymczasem zdobędziemy pieniądze, potrzebne na założenie stajni... Będziemy żyli przez jakiś czas tak, jak dotychczas żyjemy, potem weźmiemy ślub... Nikt cię o nic podejrzewać nie zechce, bo wszyscy sądzą, iż jestem daleko zamożniejsza, niż się ma istotnie...
— Raz już — przerwał — proponowano mi rzecz podobną.... a nawet doręczono pięć tysięcy... Jakiś „demon wyścigów“... Wiesz co zrobiłem? Złożyłem u prezesa pieniądze na cel dobroczynny...
— Możeś i dobrze zrobił! — odrzekła, nie rozpytując go o szczegóły, ani o tajemniczego „demona“ — Gdybyś się zgodził mieliby cię w ręku i musiałbyś z niemi pójść i na inne szacherki... Któż wiedzieć będzie?... Ty i ja... W razie przegranej stoisz ponad wszelkiemi posądzeniami... Wiedzą, że nie dałeś się przekupić... Wynaleźć można jaknajnaturalniejszą przyczynę złej formy konia...
Grota nie przekonywały te argumenty.
— W żadnym wypadku tak mi postąpić nie wolno! — oświadczył nieco spokojniej. — Wiem, że Świtomirski postawił znaczną sumę na „Magnusa“... i gdyby koń nie zwyciężył, byłby poważnie zachwiany...
— Więc tobie więcej chodzi o Świtomirskiego, niźli o mnie, niźli o nas?... Wiecznie będziesz naiwnym chłopczykiem, który sądzi, że uczciwością daleko się w życiu zajedzie...
— Niestety...
— Janek, opamiętaj się! — poczęła prosić. — Toć Świtomirski pędzi ku nieuchronnej zgubie i ty go nie uratujesz... Jeśli jutro wygra, później w „Derby“, jeśli dasz mu do ręki nawet miljony, roztrwoni je w ciągu tygodnia i musi się z nim skończyć katastrofalnie... Toć dla tego obrzydł on mi i postanowiłam zerwać... Do czego z nim dojdziesz? Wygrasz „Derby“ — da ci parę tysięcy, a jak ostatecznie zbankrutuje, znajdziesz się na bruku... A druga podobna okazja nie prędko się zdarzy... Janek, zrozum... Będziemy szczęśliwi, niezależni... Ja cię błagam, ja zaklinam... Wiem, że to do czego cię namawiam nie jest może bardzo piękne, ale czyż wolisz, żebym miała się sprzedawać innym, lub żebyś mnie stracił...
Znów zarzuciła mu ręce na szyję, przyciskając się doń mocno i namiętnie. Znów owiał go aromat oszałamiających perfum, znów poczuł żar tego pięknego ciała. A z ust kusicielki padł ostatni argument.
— Jeśli Świtomirski zgra się jutro ostatecznie, a nam się uda potroić mój kapitalik, może sprzeda ci on tanio „Magnusa“...
Jeśli Grota pierwszym razem przez długą chwilę nęciły otrzymane od „demona“ pieniądze, tym razem próba była daleko poważniejsza.
W pierwszym momencie oburzył się i żałował nawet, że nie odpowiedział Irmie więcej ostro na jej propozycję, niźli odpowiedział. Później jednak łagodne, a pozornie przekonywujące słowa kochanki, poczęły odnosić zamierzony skutek.
Tym razem nie podziałała ona na zmysły — podziałała na wyobraźnię. A wiedziała dobrze, jak utrafić. Bo oto przed nim poczęły się rysować ponętne obrazy. Ziści się jego najgorętsze marzenie — własna stajnia wyścigowa. Nie będzie zależał od nikogo, ani od niczyich kaprysów. A nuż kupi „Magnusa“. Przestanie wreszcie być tylko „żokiejem“. A jednocześnie posiędzie na zawsze tę wspaniałą kobietę, która mogąc uczynić daleko świetniejszy wybór, ponad innych go przeniosła... Czy w gruncie niema ona słuszności... Świtomirski? Toć to, co przed chwilą posłyszał z ust Irmy, sam tylekroć sobie powtarzał...
Więc...
Już miał Grot pochwycić kochankę w ramiona i zawołać, że się zgadza... gdy wtem...
Wtem na dnie duszy, z wielką mocą odezwało się groźne ostrzeżenie. Uczyni karjerę, lecz jaką ceną okupiona zostanie ta karjera? Pomijając już sam fakt, iż niewtajemniczeni powiedzą, że doszedł do majątku, żeniąc się z dawną przyjaciółką Świtomirskiego — w rzeczy samej — nieuczciwość legnie jako osnowa tego dobrobytu. I choć upozorować zręcznie może porażkę „Magnusa“, choć nie dowie się nikt prawdy — całe życie gnębić go ma dręczący wyrzut sumienia, wyrzucać sobie ma, że stał się ostatecznym sprawcą zguby człowieka, który go darzył bezgranicznem zaufaniem?
— Nie, Irmo! — zawołał gwałtownie. — Nie namówisz mnie nigdy do łotrostwa!
Artystka nieco zbladła, ale jeszcze nie dała za wygraną.
— Łotrostwo? Wolisz dalej klepać biedę?
— Trudno?
— Chcesz mnie stracić? Z powietrza nie żyję... Kapitalik mój na parę miesięcy ledwie starczy... Zejdę się z Uszyckim...
— Nie mogę ci zabronić!
— To tak mnie kochasz?
— Mogłem cię bardzo pokochać! Ale nawet dla twojej miłości nie przestanę być uczciwym człowiekiem! Toć inaczej można ułożyć życie!...
Ostatnie zdanie wypowiedział Grot z taką siłą, że zrozumiała, iż wszelkie dalsze perswazje są daremne. Teraz zawód wielki odbił się na jej twarzy, oczy zabłysły, a cofnąwszy się o parę kroków z gniewem zawołała:
— Głupcze! Nie gub mnie i siebie! Namyśl się jeszcze!
— Zbyteczny tu namysł! — odparł Grot. — Mam tylko jedno słowo...
— Idźże więc... idź!... Pędź na oślep w przepaść, z której chciałam cię wyratować! — wyrwał się jej okrzyk, poczem odwróciwszy się szybko wybiegła z saloniku.
Grot postał chwilę w zadumie. Nie rozumiał, z nad brzegu jakiej przepaści chciała ona go ratować. Wiedział tylko, że po dzisiejszej rozmowie zapewne nie ujrzy jej nigdy więcej. Żal jakiś go ścisnął za serce. Już chciał pospieszyć za Irmą z saloniku do sąsiedniej sypialni — ale namyślił się i skierował w stronę przedpokoju...
Gdy Grot odszedł, pochwyciła za słuchawkę telefonicznego aparatu. Głos jej drżał silnie i znacznego musiała użyć wysiłku, aby zabrzmiał on naturalnie przy rozmowie.
— Dureń skończony ten Grot! — oświadczyła, gdy ozwał się nieznajomy, któremu miała złożyć swoje sprawozdanie. — Osioł... i nic się z nim nie zrobi!.. Pocoście mnie wpakowali w tę całą historję!... Straciłam dziesięć dni czasu!... Należy postąpić inaczej...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.