Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897)/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi
Data wyd. 1897
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Vingt mille lieues sous les mers
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Za i przeciw.

W czasie gdy zaszły te wypadki, powracałem z wycieczki naukowej do niezdrowych okolic Nebraska w Stanach Zjednoczonych, dokąd mnie rząd francuzki wysłał razem z wyprawą, jako nadetatowego profesora paryzkiego Muzeum historyi naturalnej. Po sześciu miesiącach spędzonych w Nebraska, obładowany szacownemi zbiorami, przybywałem do Nowego-Yorku pod koniec marca. Odjazd mój do Francyi oznaczony był na pierwsze dni maja; oczekując zatem, zająłem się uporządkowaniem moich bogactw mineralogicznych, botanicznych i zoologicznych, gdy właśnie zdarzył się wypadek z okrętem Scotia.
Byłem doskonale powiadomiony o całym stanie rzeczy, i nie mogło być inaczej. Odczytywałem niejednokrotnie wszystkie amerykańskie i europejskie dzienniki, a nic się z nich naprawdę w tym względzie nie dowiedziałem. Tajemnica ta mocno mnie intrygowała. Nie mogąc sobie wyrobić żadnego zdania, bujałem myślą pomiędzy ostatecznościami. Że było coś, to najmniejszej nie ulegało wątpliwości, a niewierni mogli palcem dotknąć rany okrętu.
Za mojem do Nowego-Yorku przybyciem, kwestya ta była w fazie największego rozgorączkowania. Przypuszczenia o wyspie pływającej, o skale niepochwyconej przez nieudolne umysły podtrzymywane, stanowczo odrzuconemi zostały. W rzeczy samej, jeśli ta skała we wnętrznościach swoich nie miała machiny, to jakże mogła przenosić się z miejsca na miejsce, i to z taką jeszcze szybkością nadzwyczajną?
Z tej samej przyczyny odrzucono myśl o jakimś pływającym szkielecie okrętu.
Pozostawały więc dwa tylko możliwe rozwiązania tej kwestyi, i z nich też powstały dwa różne stronnictwa; jedno utrzymujące że to był potwór siły kolosalnej — inne, że to była łódź podwodna o ogromnej sile poruszającej.
Ostatnie przypuszczenie jakkolwiek prawdopodobne, nie zgadzało się z poszukiwaniami jakie robiono na obu półkulach. Trudno przypuszczać, aby jakiś prywatny człowiek miał na swe rozkazy taki przyrząd mechaniczny. Gdzie i kiedy kazałby go zbudować, i jakim sposobem budowanie to mógłby utrzymać w tajemnicy?
Tylko rząd jakiś mógłby posiadać podobną machinę niszczącą, a w tych nieszczęśliwych czasach kiedy geniusz człowieka wysila się na pomnożenie środków obrony, bardzo było do prawdy podobne, że państwo jakieś postarało się o taką ogromną machinę. Po chassepotach torpile (machiny piekielne wybuchające); po torpilach barany podmorskie (monitory); potem reakcya. Przynajmniej tak się spodziewam.
Lecz i to przypuszczenie machiny wojennej upadało znowu wobec oświadczeń rządów. Ponieważ chodziło tu o interes publiczny, ponieważ cierpiały na tem komunikacye zaoceanowe, nie można było wątpić o szczerości rządów. Zresztą jak przypuścić nawet, aby budowa takiego statku podmorskiego mogla ujść uwagi publicznej? W takich okolicznościach, zachowanie tajemnicy jest bardzo trudne dla człowieka prywatnego; dla państwa zaś, którego wszystkie czynności śledzone są, przez potęgi nieprzyjazne — niemożliwe,
Tak więc po poszukiwaniu w Anglii, Rossyi, Prusach, Hiszpanii, Włoszech, Ameryce, a nawet i Turcyi, przypuszczenie Monitora podmorskiego całkiem upadło.
Wrócono więc do myśli o potworze pomimo nieustannych żarcików, jakiemi prześladowała tę myśl drobna prasa, i na tej drodze wyobraźnia zapuściła się w najniedorzeczniejsze marzenia ichtyologii fantastycznej.
Za mojem do Nowego-Yorku przybyciem, wiele osób zaszczyciło mnie zapytywaniem o to zjawisko. Ogłosiłem we Francyi drukiem dzieło in quarto w dwóch tomach pod tytułem: „Tajemnice wielkich głębin podmorskich.“ Ta książka łaskawie przyjęta przez świat uczony, podawała mnie za specyalistę w tej dość ciemnej części historyi naturalnej. Zapytano mnie o zdanie. Dopóki mogłem, zaprzeczałem rzeczywistości faktu; lecz wkrótce przyparty, jak to mówią, do ściany, musiałem wytłomaczyć się kategorycznie. Nawet New-York-Herald wezwał publicznie czcigodnego Piotra Aronnax, profesora Muzem Paryzkiego, do wydania jakiegoś w tym względzie sądu.
Ponieważ nie mogłem dłużej milczeć, rozbierałem przeto pytanie pod wszystkiemi jego politycznemi i naukowemi względami, i podaję tu zakończenie artykułu bardzo treściwego, jaki ogłosiłem w numerze z 30-go kwietnia.
„Tak więc, mówiłem — zbadawszy jeden po drugim wszystkie wnioski i odrzuciwszy wszelkie domniemania — wypada koniecznie przypuścić istnienie jakiegoś zwierzęcia morskiego, z siłą nadzwyczajną.
Wielkie głębie Oceanu są nam całkowicie nieznane. Sonda nie zdołała ich zgruntować. Co się dzieje w tych przepaściach bezdennych? Jakie istoty mieszkają i mogą mieszkać o dwanaście czy piętnaście mil (angielskich) w głąb pod powierzchnią wód! Jaki jest organizm tych zwierząt? — zaledwie domyślać się tego można.
Jednakże zadanie przedstawione mi do rozwiązania, może być rozłożone na dylemat następujący:
Albo znamy całą rozmaitość istot zamieszkujących naszą planetę, albo ich nie znamy.
Jeśli ich nie znamy, jeśli natura ma jeszcze dla nas tajemnice w ichtyologii, nic łatwiejszego jak przypuścić istnienie ryb lub wielorybów, gatunków, albo nawet rodzajów nowych, z organizacyą prawdziwie głębinową, zamieszkujących warstwy niedostępne ołowiance, sprowadzanych na wyższy poziom Oceanu w pewnych długich przerwach, czy to przypadkiem jakimś, czy przez fantazyę jakąś tych zwierząt.
Przeciwnie jeśli znamy wszystkie gatunki żyjące, wypada koniecznie szukać zwierzęcia tego pomiędzy istotami morskiemi już opisanemi, a w takim razie gotów jestem przypuścić istnienie Narwala olbrzymiego.
Narwal pospolity, czyli jednorożec morski, dochodzi często do sześćdziesięciu stóp długości. Powiększcie pięć, dziesięć nawet razy te rozmiary zwierzęcia, dajcie mu siłę odpowiednią i odpowiednią broń zaczepną, a będziecie mieli zwierzę żądane. Będzie ono miało rozmiary oznaczone przez oficerów statku Shanon, narzędzia odpowiednie zdolne do uszkodzeń takich jak przedziurawienie okrętu Scotia, i siłę potrzebną, do nadwerężenia steamera.
W rzeczy samej, narwal uzbrojony jest pewnym rodzajem miecza z kości, albo halabardą, według wyrażenia niektórych naturalistów. Jest to ząb główny, jak stal twardy. Znaleziono kilka takich zębów zagłębionych w ciałach wielorybów, z któremi narwal zwykle walczy. Niekiedy taki sam ząb narwala trudno bywało wyrwać ze spodniej części okrętu, która wskróś takim zębem przeszył jak świdrem. Muzeum fakultetu medycznego w Paryżu posiada jeden taki kieł, długi dwa metry dwadzieścia pięć centymetrów a szeroki 48 centymetrów w nasadzie.
Otóż wyobraźcie sobie broń dziesięćkroć silniejszą zwierzę dziesięćkroć potężniejsze; wypuśćcie je z szybkością dwudziestu mil na godzinę, pomnóżcie jego masę przez jego szybkość, a otrzymacie wstrząśnienie zdolne wywołać katastrofę żądaną.
Dopóki zatem nie powezmę innego przekonania, obstawać będę przy jednorożcu morskim rozmiarów kolosalnych, uzbrojonym już nie halabardą, ale prawdziwą ostrogą jak fregaty opancerzone, których on i wielkość i siłę poruszającą posiada.
Może być, że coś innego jeszcze się okaże — lecz póki to nie nastąpi, niema innego sposobu wytłomaczenia sobie tego niepojętego dotąd zjawiska.“
Przyznaję, że pisząc te wyrazy, popełniłem nikczemność, lecz chciałem ile się dało osłonić swoją godność profesorską i niedopuścić, aby Amerykanie śmieli się ze mnie — czego u nich nie kupić. Chciałem sobie zapewnić odwrót na wszelki wypadek, ale w gruncie przypuszczałem istnienie „Potwora.“
Artykuł mój gorące wywołał dyskusye, co zjednało mu wielki rozgłos; znalazła się pewna liczba stronników mego zdania, które zresztą, podając rozwiązanie pytania, zostawiało obszerne i swobodne dla wyobraźni pole. Umysł ludzki lubi te imponujące wielkością pomysły o istotach nadprzyrodzonych, dla których w morzu najwłaściwsze zdaje się być miejsce — jedyne, w którem mogą rodzić się i wzrastać te olbrzymy, w porównaniu z któremi ziemskie słonie, nosorożce, i t. p., są karłami. Wszak ogromna masa wód morskich, spławia największe gatunki znanych zwierząt ssących; może ona przechowuje mięczaki niezrównanej wielkości, skorupiaki przerażające powierzchownością, naprzykład homary na sto metrów długie, lub kraby (raki morskie) ważące po dwieście tonnów [1]. Dla czegóżby nie? Niegdyś, zwierzęta ziemskie, współczesne epokom geologicznym, czworonożne i czwororęczne, gady, ptaki, miewały olbrzymie rozmiary. Nadaną im od Stwórcy formę kolosalną, czas zmniejszył powoli; ale czemużby morze w swych głębiach nieznanych nie miało przechować tych okazów życia innego wieku, skoro samo nie ulega zmianom takim, jakim ulega jądro ziemi ciągle się prawie zmieniające? Czemużby morze nie miało przechować w swem łonie ostatnich odmian tych rodzajów tytanicznych, dla których wiek jest rokiem, tysiąc lat wiekiem?
Otóż dałem się porwać marzeniom, których podtrzymywać nie powinienem. Precz z urojeniami, przez rozważanie czasów ubiegłych zmieniającemi się dla mnie w straszna rzeczywistość. Powtarzam raz jeszcze, ustaliła się była opinia co do natury owego zjawiska; przyjęto bez sporu naukę o istnieniu ogromnego stworzenia, nie mającego nic wspólnego z bajecznemi wężami morskiemi.
Lecz gdy jedni widzieli w tem zadanie czysto naukowe do rozwiązania – inni, pozytywniejsi, mianowicie w Ameryce i Anglii byli zdania, że trzeba Ocean oczyścić z tego niebezpiecznego potwora, i tym sposobem swobodną zapewnić żeglugę. Dzienniki przemysłowe i handlowe, z tego głównie punktu kwestyę traktowały. „Shipping and Mercantile Gazette“, „Lloyd“, „Paquebot“, „Revue maritime et coloniale“, jako przychylne towarzystwom ubezpieczeń, które groziły podwyższeniem opłat – pisma te mówię jednego pod tym względem były zdania.
Gdy opinija publiczna głośno się objawiła, Stany Zjednoczone pierwsze się oświadczyły z chęcią uczynienia jej zadosyć. W Nowym-Yorku gotowano się do ścigania narwala. Abraham Lincoln, fregata szybka i opatrzona ostrogą, sposobiła się do rychłego wypłynięcia na morze, a dowódzca jej Farragut zbroił ją na gwałt, biorąc wszystko co mu było potrzebne z arsenałów stojących dla niego otworem.
Od chwili właśnie, w której zdecydowano się ścigać potwora, potwór nie pokazał się więcej. Tak to bywa zwykle. Przez dwa miesiące nikt o nim ani słyszał, żaden go okręt nie spotkał. Zdawało się jakby jednorożec wiedział o spisku, jaki się knuje przeciw niemu. Bo też tyle o nim gadano, nawet za pomocą, liny telegraficznej podatlantyckiej! Żartownisie utrzymywali, że ten mądry szpaczek pochwycił w drodze jakiś telegram, i skorzystał z niego.
Fregatę uzbrojono jak na daleką, wyprawę; zaopatrzono w ogromne do połowu przyrządy, lecz nie wiedziano w którą skierować ją stronę. Niecierpliwość wzrastała z dniem każdym — gdy w tem dnia 2 lipca dowiedziano się, że Tampico, parowiec kursujący na linii od San-Francisco w Kalifornii do Szangai, przed trzema tygodniami spostrzegł znowu potwora na północnych morzach Oceanu Spokojnego.
Wiadomość ta sprawiła nadzwyczajne wstrząśnienie w umysłach. Nie pozwolono Farragut’owi ani na dwadzieścia cztery godzin zwłoki. Okręt jego zaopatrzony już był w żywność i węgle. Z osady nie brakowało ani jednego człowieka; pozostało tylko rozniecić ognie pod kotłami, wydobyć z nich parę i odpłynąć — czego też i sam dowódzca pragnął najgoręcej.
Na trzy godzin przed wyjściem Abrahama Lincoln’a z Brooklyn, otrzymałem list treści następującej:
Do pana Aronnaxa
Profesora Muzeum Paryzkiego
Fifth Avenue hotel
w Nowym Yorku.
Panie.
Jeśli pan chcesz uczestniczyć w wyprawie, którą przedsiębierze Abraham Lincoln, rząd Stanów Zjednoczonych z przyjemnością będzie widział Francyę reprezentowaną przez pana w tem przedsięwzięciu. Dowódca Farragut, zatrzymał kajutę do pańskiego rozporządzenia.
Z głębokim szacunkiem
Sekretarz marynarki J. B. Hobson.




  1. Tonn równa się 25 centnarom.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.