Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Zaraz po nastąpionem przedstawieniu wzajemnem, lody były przełamane między baronową i Sebastyanem Gérard. Jakiś krewny nieboszczyka pana de Vergy służył w Afryce, w stopniu dowódzcy szwadronu. Blanka spytała kapitana, czy nie zna takiego oficera?
Chociaż nie z tego samego pułku, byli oni przecie przyjaciołmi, razem polowali na lwy i sypiali w pustyni pod jednym namiotem.
Dzięki temu szczęśliwemu przypadkowi, sprzyjającemu ożywieniu się rozmowy, Sebastyan i wdowa po dziesięciu minutach pogadanki, zdawali się już znać od lat dziesięciu.
Lokaj oznajmił, że podano obiad. P. de Franoy podał ramię baronowej, Sebastyan towarzyszył Bercie.
Salą jadalną była staroświecka komnata, wyłożona dębem ciemnym, na którym widniały wyrzeźbione sztandary. Dwie duże pułki z czarnego drzewa gruszkowego dźwigały stare srebra z herbami hrabiów Franoy i porcelanę niepospolitej wartości.
Co prawda, jenerał bardzo mało co sobie robił z tych „starych rupieci“, jak je nazywał.
Obiad był wykwintny, jakkolwiek p. de Franoy mówił w przeddzień o prostocie jedzenia. Kucharka zasobowa wybornie znała się na rzeczy, a stare wina z piwniczki, zasługiwały na bezwzględne pochwały. Wszystkich też ogarnął wesoły nastrój, dzięki zwłaszcza dowcipowi i nieustającej werwie pani de Vergy.
Sebastyan Gérard umiał wybornie dotrzymać towarzystwa młodej kobiecie. Jenerał przyklaskiwał, a Berta milcząc, ale zachwycona, przysłuchiwała się z uśmiechem.
Już prawie dziewiąta dochodziła, gdy wstano od stołu. P. de Franoy zaproponował napić się kawy w ogrodzie i projekt ten otrzymał żywe uznanie.
Po upalnem popołudniu nastąpił wieczór chłodnawy. Myriady gwiazd błyszczały na ciemnym lazurze czystego nieba. Tarcza srebrna księżyca w pełni, ukazywała się nad wierzchołkami pagórków, zamykających dolinę Cusance od strony Hantmont.
Kawę podano w znanej nam altanie. Berta napełniła filiżanki, a ponieważ baronowa oświadczyła, że bardzo lubi dym z cygara, hrabia i Sebastyan poczęli palić.
Nagle zaszmerały liście winogrona dzikiego, oplatające altanę i odezwało się dziwne jakieś hukanie,
Berta i pani de Vergy krzyknęły z przestrachu.
Jenerał począł się śmiać.
— Uspokójcie się moje panie — rzekł — nieprzyjaciel nie jest niebezpieczny... To po prostu jakiś niezręczny puszczyk zaplątał się w gałązki winogradu. Bardzoście się panie przestraszyły, nieprawdaż? To wpływ nerwów, pod oddziaływaniem ciemności. Noc zawsze sprzyja przestrachom bez przyczyny... Chciałbym nawet przypomnieć sobie jaką straszną historyę, ażeby ją paniom opowiedzieć... tutaj zaraz na miejscu, przejęłyby was miłe dreszcze.
— O! na samą myśl już cała drżę! zawołała wesoło baronowa. — Opowiedz że jenerale, opowiedz, to będzie przepysznie!.. Tak to przyjemnie doświadczać strachu, gdy się ma przy sobie dobrą kompanię... Pospieszaj w swych wspomnieniach i spraw nam dreszcze... Wszak chcesz Berto, drżyć ze strachu?
— O! i jak pragnę... — podchwyciło dziewczę.
— Niestety, stara moja pamięć nie dopisuje! — odezwał się p. de Franoy po chwili milczenia, — ale kapitan przybywa z Afryki, z dziwnych i tajemniczych krajów.. Wspomnienia musi mieć jeszcze świeże... Do niego się odwołajcie moje panie, i poproście, ażeby nam krew zmroził jaką okropną opowieścią...
— Słyszałeś pan, kapitanie.. — podchwyciła pani de Vergy. — W panu nasza jedyna nadzieja... do pańskiej dobrej woli odwołujemy się... Niech się pan nie da prosić...
— O! i według mnie, dać się prosić jest najniedorzeczniej w świecie, — odpowiedział młodzieniec z uśmiechem — a nawet dzisiejszego wieczora byłoby to bardzo w złym tonie... Niech panie mną rozporządzają... jestem na usługi...
— Doskonale, kapitanie! — zawołała baronowa. — Ale czy historya pańska będzie bardzo straszna?
— Ośmielam się mniemać, że tak się paniom wyda...
— I to zdarzenie prawdziwe?
— Jaknajzupełniej.
— Pewnym pan tego jesteś?
— Jak najpewniejszym pani baronowo. Sam brałem udział w tym wypadku, który mi się wydaje wielce dramatycznym i dzięki któremu znajduję się dziś u państwa.
— Przygoda, opowiedziana przez samego bohatera... ależ to podwójnie ciekawe... opowiadajże pan co prędzej...
Sebastyan zabrał głos.
Czytelnicy nasi znają już jego opowiadanie. Posłużyło ono za wstęp do niniejszej historyi.
Młoda kobieta i młode dziewczę słuchały z rozognioną uwagą, jak Desdemona opowiadań Otella. Baronowa de Vergy czuła, że serce jej bije żywiej niż zwykle, Berta wstrzymywała oddech. Jenerał nie zauważył, że mu cygaro zgasło.
Kiedy opowiadający zamilkł, godzina jedenasta poczęła bić na wieży kościołka w Cusance. W tejże chwili lokaj zamkowy oznajmił Sebastyanowi, że zgodnie z jego życzeniem, wyrażonem zaraz po przybyciu, koń jego osiodłany czeka na dziedzińcu.
Sebastyan powstał natychmiast, pożegnał się z młodem dziewczęciem, z młodą wdową i z jenerałem, ale ten odprowadził go do sztachet, uścisnął go kilkakroć za rękę i wreszcie rzekł serdecznie:
— No to do widzenia, ale niedługo... Nie zapominajże pan, iż jesteś odtąd przyjacielem domu?
— Czyżbyś mnie jenerale, uważał za nieprzyjaciela samego siebie, ażeby nie pamiętać o zaszczycie jaki mi pan wyświadcza, nadając mi ten tytuł.
— Więc przyjedziesz pan jutro?
— Jeżeli pan mi tylko pozwala...
— Nie tylko pozwalam, ale proszę pana o to... Ale może pan grasz przypadkiem w szachy?
— W wolnych chwilach jest to dla mnie najprzyjemniejsza rozrywka...
— Kapitanie, zachwycasz mnie!.. Chodząca z ciebie doskonałość... Szachy są moją namiętnością... Namiętnością niestety bardzo platoniczną, w zupełnym braku partnera... W naszych zapadłych kątach grający w szachy, a przynajmniej dobrze grający, jest taką osobliwością jak biały kruk. Czekam cię kapitanie, jutro o godzinie drugiej... Szachownica będzie leżała w altanie...
— Dobrze generale.
— Do jutra więc i szczęśliwej podróży.
I p. de Franoy coraz bardziej uradowany swą nową znajomością, wracał do altany, gdzie zostawił córkę i baronowę de Vergy.
Spotkał je na połowie drogi.
— Ojcze — zawołała Berta wesoło, — Blanka dzisiaj spać będzie u nas... Udało mi się ją przekonać, że już zbyt późno byłoby jej wracać do Saint-Juan.
— Kochana pieszczoszka — podchwyciła baronowa ze śmiechem przedstawiła mi zwycięzkiemi dowodzeniami, że wracając o północy, mogłam się narazić na straszne niebezpieczeństwo, bo zapewne arabowie, którzy uszli przed huzarami kapitana Sebastyana, zaczaili się na mnie w lasach. Zresztą sama pragnęłam dać się namówić... i zostaję.
— A jutro odjedziesz dopiero po śniadaniu... — dodał p. de Franoy.
— I owszem mój drogi stryju.
— Zaraz wydam rozkazy, ażeby przygotowano twój pokój... — podchwycił jenerał — a konie pójdą do stajni:
P. de Franoy prędko zawrócił do zamku, a obie kuzynki ująwszy się za ręce, przechadzały się dalej przy świetle księżyca, po alejach parku, na które rozłożyste drzewa kładły wielkie cienie.
Naturalnie rozmowa baronowej z Bertą potoczyła się o kapitanie Sebastyanie Gérardzie.
— Jakże ci się wydał? — spytała Blanka,
— Bardzo mi się podoba — odpowiedziała panna de Franoy. — Bardzo miły, opowiada tak zajmująco... A tobie?
— Tak samo.. Ojciec twój przedstawił mi go, jako współziomka, to jest z tych stron... Zkądże on jest?
— Z Hantmont.
— I nazywa się Gérard?.. Czyżby to był syn starego wieśniaka, który jak słyszałam jest merem gminy, a odemnie kupuje drzewo?
— Tak, zdaje mi się — odpowiedziała Berta, rumieniąc się, choć dlaczego niewiedząc sama.
— To wielka szkoda! — szepnęła baronowa.
— Wielka szkoda, — powtórzyło dziewczę — dlaczego?
— Bo chociaż kapitan Sebastyan Gérard prezentuje się bardzo dobrze, zawsze będzie przecie tylko oficerem przypadkowym.
— Ależ — odparta Berta — ojciec jego bogaty.
— Tem dla niego lepiej, lecz to położenia nie zmienia w niczem. Czy bogaty, czy ubogi, ojciec Gérard zawsze przecie jest prostym, nieokrzesanym chłopem, w sandałach, bluzie i czapce bawełnianej, który z ochotą napija się wódki u mnie w kuchni i trąci się z moim ogrodnikiem lub stangretem, kiedy przyniesie mi do Saint-Juan pieniądze za drzewo lub przyjdzie nową zrobić umowę... Prawda, że kapitan jest bardzo dobrze wychowanym chłopcem i że umie się znaleźć pod każdym względem... ale nie łatwo mu będzie bywać w świecie... jeśli nawet zdoła wejść w to towarzystwo...
— A ojciec przyjmuje go przecie... — odparła Berta żywo.
— Tak... i to bardzo naturalne... ojciec twój jest jenerałem, więc otwiera dom swój dla oficera, oto cała rzecz... Koleżeństwo w wojsku wszystko usprawiedliwia.. Ale jakże chcesz, moja droga, ażeby zwykli klienci ojca Gérarda, kupca drzewa, przyjmowali u siebie imci pana jego syna i traktowali go, jak sobie równego!.. Mogłoby się przecie tak zdarzyć że oficer byłby w salonie, a handlarz drzewa jednocześnie znajdowałby się w kuchni... i cóżby z tego wynikło.. Pojmujesz, że dla wszystkich byłoby to arcynieprzyjemnie, a szczególnie dla oficera i dla tych, którzyby go u siebie przyjęli... Czyż nie prawdę mówię?
Panna de Franoy milczała.
— Nic nie odpowiadasz!.. — podchwyciła baronowa. — Zatem mam słuszność... Zatem, kapitan Sebastyan Gérard jest i nie może być czem innym, tylko oficerem-dorobkiewiczem... Szkoda, raz jeszcze powtarzam. Gdyby choć trochę był szlachcicem, przepowiedziałabym mu świetną przyszłość... Ale jakiegoż powodzenia można się spodziewać w świecie, gdy się jest synem ojca Gérarda?
Oczywiście rzecz taka znamionowała i zupełną i prawie nieprawdopodobną nieznajomość naszej epoki i dzisiejszych zwyczajów, i czytelnicy niezawodnie zdziwią się i słusznie, zkąd kobieta dystyngowana i rozsądna zapomniała tak dalece, iż w czasie, kiedy my żyjemy, może i musi być dla wszystkich miejsce pod wielkiem słońcem i że się już o tytuły nie wypytują człowieka inteligentnego, który może być synem swoich czynów.
Bo też rzeczywiście młoda kobieta nie była świadoma prądów społecznych. Wychowana przez starą krewnę, przesiąkniętą zmurszałemi poglądami, przejmowała jej zapatrywania, podzielała jej przesądy, i wierzyła naiwnie w te przywileje wojskowe, które tyle burz już unicestwiało zupełnie.
Blanka de Vergy niebyła ani zupełną anomalią i ani nawet wyjątkiem. Na partykularzu wielu jest takich, którzy mają oczy zamknięte na czas bieżący i czepiają się minionej przeszłości co do jej przeżytych już przesądów.
Berta, chociaż nie miała argumentów dla odparcia teoryi kuzynki, czuła się jednak żywo niemi dotkniętą. Słowa Blanki zraniły coś w głębi jej duszy. Nagle ogarnął ją dziwny jakiś smutek.
P. de Franoy przyszedł właśnie do młodych kobiet. Rozmowa zwróciła się na inny przedmiot i przykre wrażenie dla Berty przeminęło.
W kilka chwil potem, służący oznajmił, że już przygotowano pokój dla pani de Vergy. Panna de Franoy zaprowadziła ją, ale zamiast pozostać jeszcze na dłuższą gawędkę, według zwyczaju, przeprosiła że jest zmęczona i wyszła, ucałowawszy kuzynkę trochę chłodniej niż zwykle. Zauważyła to młoda wdowa, ale chłód ten przypisała znużeniu, na jakie się skarżyła Berta, i nie myślała o tem dłużej.
Panna de Franoy odprawiła zaraz ze swego pokoju młodą pokojówkę wiejską, która ją co wieczór rozweselała naiwnością. Położyła się do łóżka niezadowolona. Baronowa popsuła jej wieczór, traktując Sebastyana Gérarda, jako oficera „przypadkowego.“ Czuła się podrażnioną, zdenerwowaną, smutną, sama nie bardzo wiedząc dlaczego. Długo nie mogła zasnąć, a sny miała przykre.
Widziała się oto w Afryce, w owym domku na pustyni, gdzie się odegrał dramat, opowiedziany przez kapitana. Wszystkie te wypadki powtarzały się przed nią z przejmującą cechą rzeczywistości. Słyszała strzały, jęki uwięzionych huzarów, dzikie krzyki arabów. Dusiła się wśród dymu, czuła palące płomienie widziała Sebastyana Gérarda, padającego przed nią, zbroczonego we krwi, bezwładnego, może już bez życia.
Berta obudziła się wreszcie z cichym jękiem. Sen pierzchnął, ale nie znikł wraz z nim sprawiony przezeń przestrach. Z wielką trudnością uspokoiły się nerwy dziewczęcia po tak silnem wstrąśnieniu. Długo potem przebiegały po niej dreszcze. Dopiero pierwsze brzaski świtu, rozproszyły ten głęboki niepokój i Berta, osłabiona ze zmęczenia, zasnęła już wtedy, kiedy ptaszki, niezliczeni goście parku w Cusance, witały wschodzące słońce wesołym świergotem.
O tej porze obudziła się również baronowa, zazwyczaj wysypiająca się długo. Zamiast jednak napowrót zasnąć, jak uczyniłaby to u siebie w Saint-Juan, ubrała się prędko sama, przewiązała czarne włosy białą chusteczką koronkową i wyszła z pokoju.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.