Głaz graniczny/Słowo wstępne

<<< Dane tekstu >>>
Autor Franciszek Siedlecki
Tytuł Słowo wstępne
Pochodzenie Głaz graniczny
Wydawca Życie Teatru
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne Pracowników Drukarni
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Indeks stron



SŁOWO WSTĘPNE

Było jakieś kilkuletnie zamilczenie w Polsce kiedy naród obudził się wolnym. Zdawało nam się, ześmy wszyscy powinni iść w służbę rządową i robić dla państwa, że nie należy bujać w krainach fantazji rozpoetyzowanej duszy. A wszędzie było ludzi brak, a wszędzie mnóstwo do roboty. Nie było poety, czy artysty, któryby nie był gdzieś przyczepiony dla pracy administracyjnej lub kulturalnej, wszyscy znosili cegiełki do budowy państwa. Lecz po odparciu bolszewików nastąpiło otrzeźwienie i jednym z pierwszych był Emil Zegadłowicz, co umknął z Warszawy z departamentu Sztuki i osiadł na ojcowiźnie w górach beskidzkich pod Wadowicami, w Gorzeniu Górnym, w starym dworku otoczonym sadem i kilku morgami płonej górskiej roli. I tam dusza jego poetycka rozkwitała, bo tam, jak pisze w „Kantyczce rosistej“:

przez zieleniejące łany
popod brzóz nawisłe konary
w ten rozkwit niesłychany
w te niepojęte czary
które się nisko kładą
które się wznoszą wysoko
to modrością przybladą
to modrością głęboką —
idziesz o serce człowiecze
w przewonnych cudów bezpiecze.

Tam rozgorzało jego serce, a dusza, tonąca w blaskach słonecznych, zjednoczyła się z duszą tej górskiej krainy i z ludem z niej wyrastającym i poczęła wyłaniać z siebie nowe formy poetyckie.

Jednym z najgłębszych utworów, uwitym z rozległych horyzontów górskich, z owych dróg wijących się po wzgórzach i dolinach, z zapatrzenia w ciemne gwiaździste noce, z oczekiwania świtu i wschodzącego słońca, były „powsinogi beskidzkie“, sześć ballad o druciarzu, o śklarzu, o sadowniku. o świątkarzu, o kamieniotłuku i o piecarzu — zdunie. Wyczarował w nich w starym górskim języku, melodyjnym jak ligawki górskie, płynącym jak falisty grzbiet pokumanych grap, legendarnych bohaterów dzisiejszych czasów, „o twarzach umęczonych, o oczach wyblakłych wypitych słońcem, deszczem zmytych, postacie sękate, żylaste, twarde.. Kumotry świątkowe, ku wieczności zwrócone“.
Postacie idące od zielonej lipy naokoło świata. w ciągłej nadziei oczekiwania Królestwa Bożego, postacie, co idą „mijają ziemię, — na przełaj poprzez chmury, ku mlecznym drogom — na nowe konstelacje“. Postacie te przez Świątkarza — poetę wycięte z mistyki naszego ludu, staną później w misterjach Zegadłowicza na granicach światów materjalnych i pociągną za sobą lud górski w królestwo zadumań religijnych w królestwo Chrystusowe.
Wieś nasza, wieś górska, przebujna w nieskażoną przyrodę, nietkniętą zmechanizowaną kulturą, okazuje w prostocie swej, widzącemu poecie, zasadnicze pierwiastki życia: ziemię i niebo, złączone z sobą człowiekiem i obejmującym wszystko Bogiem. A kiedy wyobraźnia i zapatrzenie Zegadłowicza bliższe jest ziemi, powstają dramaty, z ognia ziemi swe dzieje czerpiące, a kiedy poeta zwraca swój wzrok w bezkresne firmamenty nieba i tęsknot rozmodlonej duszy“ powstają misterja z światła i promieni zaświatowych tkane.
Przez ziemię tęsknią i cierpią niewiasty w dramatach, misterja prowadzą ofiarni mężczyźni.
Dotychczas napisał Zegadłowicz dwa dramaty: „Lampka oliwna“ i „Głaz Graniczny“ i dwa misterja balladowe: „Noc Swiętego Jana Ewangelisty“ i „Nawiedzeni“.
W dramatach, postacie bohaterek — niewiast, wyrastają jak wzorzyste olbrzymie zjawy z wyobraźni zasłuchanej w tętno krwi ziemi i płomienia, wyrastają z elementów przyrody i noszą w sobie wszystkie zarody jadu, jaki upadli aniołowie wnieśli w żyły ziemi i człowieka, są to, z popiołów zgaszonego pogaństwa powstałe do życia, Feniksy. — Hanka z dramatu „Lampka oliwna., zaryta pazurami w ukochaną glebę i do białości rozżarzona chęcią posiadania i miłowania, Hanka, jak mówi o sobie:

....„co nie jest stworzona na to
żeby się małom zapłatą
kontentować — we mnie — wies
taki ogień cięgiem jes —
taką głowę mom i wole
te wazyśko zrobić zdole“.

— Hanka, owo rozbujałe, niczem nie spętane młode życie, niemogące się doczekać skonu swego ojca, — dusi go, a potem, po przypadkowem zabiciu swego kochanka, podpala chałupę i ginie w ogniu. Temu ludzkiemu dramatowi przyglądaj. się Swiątki, jako bierni świadkowie. Przed ostateczną katastrofą opuścili dom, jak sądy duchowne w średnich wiekach, powierzając spalenie czarownic na stosie władzom cywilnym, a Hanka jak żona wodzów pogańskich spala się ze zwłokami swego męża — kochanka i wszystko co jej razem ze sobą spala:

mój-eś, ogniu — jo cie sobą pokrzepie
mój-eś, ogniu — jo cie sobą pożywie —


Temy wołaniami pogańskie mi ziemi, która swe rozżarzone pożądania tylko we wszystko niszczącym ogniu zciszyć może, kończy się dramat. A cho€ go autor nazwał tragedją, jak gdyby mu we wspomnieniach Grecja majaczyła, to mimo pozorów klasyczności, jest on na wskroś nowoczesny bo niema w nim ananke lub przeznaczenia, nie ma winy lub łańcucha przyczynowego wypadków. Przebija w nim chrześcijaństwo, poznanie upadłej natury ludzkiej, poznanie duszy owładniętej żarem miłości i mocy, która przy zupełnej obojętności Świątków, spala się na własnym wyzwalającym stosie. I w tym ostatnim momencie dramatu ogarnia nas współczucie i wzruszenie, dokonuje się w nas „Katarsis“ nowoczesna, oczyszczenie naszej własnej ziemskiej duszy pod wpływem poetyckiego poznania grozy żywiołów.
Na wyższym szczeblu drabiny jakubowej duchów ludzkich stoi Fela, bohaterka dramatu „Głaz graniczny“. Opanowała już żary swego ciała, w nagrodę da je temu, co się wzniesie, co się wzbije tam, gdzie jej pragnienia siegają, daje w nagrodę rycerzowi walczącemu dla jej idei co zechce jak ona:

odwrócić świat na prawom strone
w przepaście fałszem prunąć roz — ! —
Spokojność — ? — fraska —
Modlić się kozą do obrazka
A Bóg jest wszędy — Bóg jest w nos — ! —
ejże wom mówić idzie cas — ! —
Ko ho sie Bóg w sprawiedliwości
Ka dużo — trzeba brać — ! —
Ka mało — dać — ! —
wszystko porówno —
wszystkim wroz
nikto biedniejszy — nikto nissy
kto w sobie wzwyży sie — ten wyssy —


Duma prometejska, duma smutnego Lucifera rozpala w Feli duszę, gorze cała jak Joanna Orleańska. lecz strącona z nieba w grzech, chce budzić w koło siebie rycerzy, w dusze ich wlać heroizm — pragnienie królestwa niebieskiego tu na ziemi, a w koło niej kto? Cygan-Roman — i jego banda złodziejaszków koniokradów.
W „Lampce oliwnej“ Świątki byli milczącymi świadkami wypadków, zstępowali jak cienie z obrazów i cicho żyli obok ludzi, świadomi ich zamierzeń.
W „Głazie granicznym“ Świątków nie ma, lecz są rozmodlone zaśpiewem kompanij odpustowych dusze chłopskie i z daleka prześwietlony cudowny obraz Matki Boskiej, pod którego miłosnym spojrzeniem opuszcza zły duch opętaną. Fela i opętana mierzą się z sobą na duchową siłę, zrazu siostrzyce, jednemu służące Bogu, a potem dwa na dwu krańcach biegunowe duchy. Fela „letsza od powietrza, z wiatrem poleci i ślepia ogniem zaświeci“, aż pojmą co ona wie o królestwie bożem na ziemi. Lecz jej mowa nie przekonuje gromady’ zapatrzonej w uzdrowioną opętaną, która odpowiada Feli: „do nas wrócisz, jak się w sobie odkupisz, jak się przetopisz łaską, jaże spłoniesz ofiarą“.
Łaska, ofiara, oto nowe pierwiastki życia w dramacie. Poczynają one działać we Feli. kiedy Roman zabija swą żonę a siostrę Feli Rózię; następuje wtedy jej przemiana wewnętrzna, poczynająca się od zaniepokojenia. Romana wysyła w świat, niech idzie i głosi to co od niej słyszał, niech sieje ziarno, co je „kiesik nazbierała na grodzisku, pod granicznym głazem“, a ona zostaje, Da siebie bierze winę zabójstwa swej siostry i oddaje się sprawiedliwości.
Wedle Goethowskiej teorii barw na granic; światła i cienia powstają kolory, na granicy zmagania się dobrego ze złem, przy głazie granicznym, przy progu norwidowskim, powstaje z wnętrza ziemi i z blasków księżyca mit o królestwie bożem na ziemi. — Cyganie bracia roznoszą go po świecie, czarnowłosi, o ciemnych oczach potomkowie Celtów czy Ariów, wędrujący z Indji do swej pierwszej ojczyzny, niosą z sobą dwadzieścia dwa znaki Tarota, zawierające Tajemnice Stworzenia i bytu. Zasłuchała się Fela w ich opowiadaniu, chwaliła ich bogów w słońcu i „śrybrze miesiąca“, zna różnice swego boga, wracającego ślakiem zamarłych dróg, od Boga w domu murowanym. Lecz oto usłyszała o łasce i o ofierze. Czyżby zamarły Bóg żądał od niej ofiary? jednak usłuchała słów uzdrowionej opętanej i przyjęła na siebie winę, ofiaro wała się za winy drugich. Może to początek łaski i odkupienia za spełnienie ofiary.
Poprzez postacie przez poetę w teatrum ożywione widzimy na krańcach wszechświatowych horyzontów zmagające się z sobą moce; moc i siłę światłości straconych, przepięknych w swoich smutnych blaskach z roztęsknionemi oczami o bladym połysku niebiańskich wspomnień, i moc wszystko obejmującej miłości. Walczą one w duszy dzisiejszego człowieka, walczą w łonie narodów, walczą w całej ludzkości. Potęga genjusza poetyckiego nadaje im żywy kształt piękna, powstaje dramat, gdzie żywe postacie dramatu o ludzkich kształtach w istocie swej są znakami mocy kosmicznych. Po za sztuką na świecie, w rzeczywistości poznać je może ten co wchodzi na ciężką drogę doświadczeń mistycznych.
Nasza poezja romantyczna zapoczątkowuje swą własną formę dramatyczną, zbliżoną do misterjów średniowiecznych. Żyją w niej, narówni z ludźmi realnymi, postacie pozamaterjalne i istoty duchowe — a sfera działania ludzkiego nie kończy się na ziemi, lecz przedłuża w nieskończoność duchową bytu. Tę formę przejął Wyspiański i w podobnej, lecz własnej formie, tworzy swe misterja Zegadłowicz. Sfera duchowa i materjalna, przenikając się nawzajem, stanowi dlań nierozdzielną całość, a dramat Jego jest poetyckiem ujęciem i wyrażeniem mistycznych wzniesień i zadumań nad niemi.
Mistyka poety, rodzi się z gleby naszej i narodu z niej wyrosłego, a wznosi się na wysokości nadnarodowe i tam łączy się dusza poety ze zjawiskami. Zegadłowicz żyjący wśród swych pól w zapatrzeniu w kwiaty łąk i lasów, w fioletową miękką linję gór, zamykającą horyzont, rozjaśnia powierzchnię swej duszy rozsłonecznioną naturą, a głąb jej zapada w zamyślenie nad największemi tajemnicami bytu, nad niezgłębionem misterjum Chrystusowem. W jednej z jego godzin zamyślenia powstał utwór „Noc świętego Jana Ewangelisty“. Jest w nim zawarta tragedja duszy po za sprawami jej uczuciowego życia poza zdarzeniami bytu materjalnego, tragedja ducha ludzkiego, dążącego do najwyższych wzniesień, szukającego drogi ofiarnej, z którym w pewnym momencie asymiluje się „Książę tego świata“ i tworzy fałszywych apostołów idących w świat z pozorną prawdą. Będą oni mówić mechanicznie o Królestwie Bożem na tym świecie, będą siać nie zdrowe ziarna, lecz kąkol. Poeta jednak nawskroś chrześcijański, zupełnie złączony z całą tradycją religijną swych gór beskidzkich, unosi się ponad zdarzeniami wprowadzone mi na teatrum i jakby w poznaniu najstarszych kultur ziemi, znajduje nową formę, wyzwalającą widza z łańcucha zdarzeń dramatu, formę nowoczesnej „Katarsis“. Oto na samym końcu utworu Świetlana Opatrzność rozsrebrza dusze ludzkie. Rozpraszają się zwolna cienie nocy, świta, słychać modlitewne dzwony na Ave, a z promieniami wschodzącego słońca dochodzi donośny głos. „Ktobykolwiek nie przyjął Królestwa Bożego, jako dzieciątko nie wnijdzie do niego“.
Drugi utwór poety „Nawiedzeni“ wprowadza nas w dużo spokojniejsze zasłuchania, w jaśniejsze obrazy, wskroś których docieramy głębiej i dalej w tęsknoty i tajemnice zaświatowe nieba i ziemi. W utworze tym jest jakieś przepiękne złączenie panteizmu z teizmem, albo raczej wyśpiewanie poetyckie wszędzie obecnego Boga, ożywiającego całą naturę, rozpalającego tesknotę serca, biorącego wszystkie cierpienia na siebie i ofiarującego się trwale w bezczasie za ludzkość.
Na granicy Wschodu i Zachodu, Polacy, stróże „progu“, hejnał czujności z wież swych kościołów w świat wysyłający, „godzinkami“ przed złem się broniący, stapiają w swej duszy, w pokornej modlitwie, w serafickiem ukochaniu nieba i ziemi. te dwa promienie jednego jedynego światła — wszechobecność i wszech tronowanie boskości — jakgdyby przeznaczeniem nas było stanąć tęczą nad, wiecznie zmagającemi się w świecie zjawisk, siłami pogody i burzy. Ta łączność, to znalezienie wyjścia słonecznego ze wszystkich walk dramatycznych duszy, owa wiara w „wielką świetlaną godzinę“, jest najcharakteryczniejszem znamieniem twórczości Zegadłowicza. I to różni go od Wyspiańskiego, to stawia go na innym stopniu hierarchji duchów twórczych, choć źródła ich twórczości są te same, a architektura zewnętrzna podobna.
„Nawiedzeni“, misterjum-balladowe, jest nowym kształtem dramatycznym, ujmującym tą jedynie wybranym słyszalną muzykę roztęsknionej myśli i rozpromienionego uczucia za wielką „świetlistą godziną“. Schodzi się pod rzeźbą upadającego pod Krzyżem Chrystusa chór powsinogów beszkidzkich, gorzeje w nim płomień podsycany krzesiwem pracy nieustępliwej, wiekami zaznaczonej — ku wieczności mierzącej: na konieczność, na zmartwychwstanie. W strofach wykutych z wyrazów, że widzialnemi się stają, wypowiada zapowiedź, że z mroku „cudność idzie z kolędowem graniem, już się północ przechylo świtaniem“.
Jak świt powstaje z mroku oczekiwań, z pragnień co umierają bo umrzeć nie mogą, jaką jest praca duszy „nawiedzonej“ jest treścią następnych aktów. W pierwszym na tle zwykłego życia na podwórzu schłopiałego dworku, widzimy Wojtka szarpiącego się w widzeniach i oczekującego zejścia „Słowa na Ziemię“. Kamieniotłuk, „postać utrapiona robotą nieznośną“, upewnia go, że:

— przyńdzie — jakże — lecz nie w złocie
a w zawiejny przyńdzie czas
bez beskidzki stary las —


i oto wkrótce schodzą się wierzby i topole i zabierają z sobą Wojtka zaśnionego i urzeczonego. Idą we mgle i przywiodły go w drugim akcie przed kościół. Lecz nagle wydziwiają się zawidzenia wyległe z pod cieni gór i Wojtek przeżywa sabat, polski sabat z boginkami, topielcami, południcami, czarownicami, kościotrupami. Na pianie koguta zawidzenia znikają, wówczas nadchodzi ostatni orszak szary, człowieczy — boży Chrystus z krzyżem a za nim powsinogi beszkidzkie. Chrystus puka do chat, nikt nie odpowiada, „sienie jeno podudniają echem“. Zmierza więc ku drzwiom kościoła, wrota otwiera na oścież i orszak wchodzi do kościoła, a Wojtek za nim i tam pada zemdlony na posadzkę. Ksiądz wraca od chorego, Wojtka z kościoła wyprowadzają lecz opowiadaniu jego o tem co zaszło, nie chcą wierzyć. Ksiądz mowę jego nazywa „bluźnierczą“, a kościelny „od rzeczy“.
W akcie trzecim wesele chłopskie skończone. W późne południe siedzą goście za stołem umęczeni i opowiadają o tem co zaszło w nocy. Wchodzą powsinogi, cały chór, sześciu, i oto zwolna zmienia się gromada pod wpływem światła od nich promiejącego. Jak w Kanie galilejskiej brakło wina, pragną go wszyscy, lecz mają w myśli inne wino. Wówczas robi się jakiś huk, jakiś szum, bo idą wierzby i topole, a za nimi wchodzi Wojtek. Słyszał wołanie o wino. I oto kubki ich napełnione... bo idzie ziemi Syn w świat boso.

Kwiaty się mu nisko ścielą
głogi się w dwie strony dzielą
tak tą miedzą przewoniałą
niesie miłość swoją światom
...Tobie serce skołatane
tobie ją niesie —


Wzmaga się błękitność kojąca, już wszyscy dojrzeli, a z duszy Wojtka wyrywa się litanja, którą z nim gromada odmawia. Serce przywrócone, słońce rozjaśnione, łąki ukwiecone, niebo wygwieżdżone, wiatry uciszone, drogi wyproscone — módlcie się za nami.
Wtem zamilk modlitewny wchodzi ksiądz — nie wierzy w to, co widzi, a Wojtek go zapytuje:, księże, dlocego włosnie ty jeden jedyny rozumem skreślić kces ich serca, cyny?“ — A kiedy zjawia się żywy wśród nich „Chrystus z Piwnicy“ i kiedy Wojtka zabiera do siebie-uwierzył i ksiądz i rzekł: „A słowo Ciałem się stało“, na co chór mu odrzecze — „i mieszkało między nami“.
I jeszcze raz się rozsuwa zasłona, ukazuje się jak w prologu chór powsinogów i podejmuje ostatnie słowo z trzeciego aktu; są jakby odcieleśnieni i opowiadają modlitewnie. że idą już n W zaświaty dróg mlecznych, śladem białym — nawiedzeni, pokrzepieni, poniosą wieść o ziemi w gwiazdy wymodrzałe — a każdy z nich w królestwie stanie, które nie jest z tego świata“. Kończę ostatnią strofą:

Wielga ludzkich serc rodzina
wychodzimy z ziemskich włości
na ślad wiecny z tą nowiną
świętej pracy i miłości.

Rozbrzmiewają wówczas nieziemską muzyką przestworza, rozgrane w bezkresie harmonijnych światów, od krańca do krańca, na wieczność.
Całe to misterjum-balladowe jest wyśpiewane jak hymn uniesienia, co porywa serce i duszę w świetliste krainy. I czuje się, jakby rzecz ta powstała z rozmowy zaświatowej największych naszych duchów poetyckich z duszą poety, około których zebrał się tłum powsinogów szarych, ofiarnych naszych prostych ludzi. a którym przewodniczyli archanioł narodowy i archanioł ludzkości, a po rozmowie tej, położyli mu ręce na głowie, przekazali dobrą nowinę i polecieli głosić ją po świecie. Wówczas nad głową jego ukazał. się tęcza, a barwy jej i harmonje zaziemskie zniósł nam duch poety na:ziemię i utrwalił w kształtach poetyckich.

Franciszek Siedlecki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Franciszek Siedlecki.