Głownia piekielna/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Głownia piekielna |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1849 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Pomięszanie Zuzanny było nadzwyczajne; trzeba jéj bowiem było z jednéj strony ukryć zaszłe wypadki, a jednak doradzać swéj pani, ażeby całego wpływu swego użyła, celem odwiedzenia męża od zamiaru udania się na tę zabawę.
Takiemi myślami zajęta była pani Robertowa, kiedy weszła do pokoju swej pani.
Ta nie będąc regularnie piękną, miała rysy pełne wdzięku i słodyczy; bladość jéj odznaczającego się oblicza, jéj słabowita powierzchowność, wskazywały stan zdrowia nadzwyczajnie delikatny, który początek ciąży jeszcze wątlejszym czynił.
Jenny Cloarek, siedząc przy kolebce, któréj jedwabne firanki były zasunięte, zajęła była haftem, nadając końcem maleńkiéj nogi lekki ruch kolebce, w któréj spoczywała jéj pięcioletnia córeczka.
Już była noc, i niewielka lampa oświecała ten miły obraz.
Gdy Zuzanna weszła do pokoju, pani Cloarek skinęła na nią ręką, mówiąc do niéj półgłosem:
— Nie hałasuj, Zuzanno, moja Sabinka zaczyna usypiać.
Powiernica zbliżyła się do niéj pocichu, poczem Jenny Cloarek dodała:
— Czy Iwon jeszcze nie wrócił?
— Nie, pani.
— To jego ranne wyjście pokrzyżowało mi cały dzień dzisiejszy... gdyż spałam jeszcze kiedy mój mąż powrócił, a nie przyzwyczaił mnie do tego, ażebym go zbyt długo nie widziała.
Poczem młoda matka rzekła jeszcze z uśmiechem:
— Ale, ale, czy kostium jego już gotowy?
— Gotowy, pani.
— Widzisz Zuzanno, jak delikatna i jak posłuszna jestem życzeniom Iwona. Miałam dosyć męztwa, ażeby nie pójść zobaczyć szwaczek pracujących w sali jadalnéj, i zapewnić sobie zupełną niespodziankę... ponieważ P. Cloarek pragnął, ażebym nie widziała jego kostiumu dopóki go na siebie nie włoży... Z tem wszystkim, możesz mi powiedzieć, moja dobra Zuzanno, czy kostium jest ładny?
— Bardzo ładny, pani...
— Ale przecież nie jest zbyt ładny... gdyż położenie mego męża wymaga pewnego umiarkowania i przyzwoitości.
— Trudno było wybrać kostium piękniejszy i poważniejszy zarazem.
— I uważasz że Iwonowi będzie w nim dobrze?
— Będzie mu w nim jak najlepiéj, pani...
— Prawdziwie, Zuzanno, podbudzasz mą ciekawość nad wszelką miarę... lecz... wytrwam do końca. Tylko, że kostium Iwona jest tak dobrze pomyślany; żałowałabym może, żem odmówiła pójść z nim na tę zabawę, gdyby rostropność i zdrowie moje nie były mi nakazały tego małego umartwienia. Nigdy jeszcze nie widziałam balu kostiumowego; widok ten byłby mnie zabawił... ale niemal równéj doznam przyjemności słysząc opowiadanie Iwona po jego powrocie, byleby tylko nie bawił zbyt długo, gdyż dzisiaj czuję się bardzo zmęczoną.. i daleko słabszą jak zwyczajnie.
Spokojność młodéj małżonki coraz więcéj zasmucała Zuzannę; daremnie szukała środków zwrócenia rozmowy tak, ażeby mogła swą panią choć w części przygotować do wiadomości, która ją w każdym razie dojść miała, zwłaszcza, że nie chciała jéj narazić na zbyt gwałtowne wzruszenie, zawsze nader niebezpieczne w stanie, w jakim się znajdowała.
— Więc pani czuje się dzisiaj więcéj cierpiącą jak wczoraj wieczorem? — zapytała nareszcie.
— Rzeczywiście, czuję się bardzo cierpiącą, odpowiedziała Jenny; — ale nie narzekam; wszakże wiem co moje cierpienie znaczy, — dodała z słodkim uśmiechem, stosując to do stanu swojego. — Są to te drogie cierpienia, które nam nowe zapowiadają radości.
I to powiedziawszy, młoda matka podniosła się z krzesła, i pochyliła się nad kołyską, któréj firanki ostrożnie rozsunęła.
Przypatrzywszy się z uczuciem tkliwéj radości swemu dziecięciu, rzekła półgłosem siadając napowrót:
— Droga dziecina... śpi snem aniołów... Ah! moja dobra Zuzanno, z takim mężem jak Iwon, z taką córką jak moja... czegóż więcej mogę żądać na świecie... jeśli nie trochę więcéj zdrowia, ażebym sama mogła wykarmić moje drugie dziecię? bo, wiesz ty, Zuzanno, ja ci bardzo zazdroszczę, że jesteś w połowie matką méj Sabinki?... Otóż... niech tylko będę zdrowa, a nic mi brakować nie będzie... Ma się rozumieć, dodała z nieznacznym uśmiechem, — że teraz dla pamięci tylko wspominam o uporczywéj głowie i gwałtownym charakterze mojego drogiego Iwona, którego uniesienia nieraz tyle trwogi mnie nabawiły... Szczęście, że od pewnego czasu jego gwałtowność zdaje się uśmierzać...Biedny on, ileż to razy byłam świadkiem jego usiłowań ażeby zwyciężyć!... to co w nim nie jest wadą, ale raczéj naturą; bo gdyby to była wada, byłby ją już przytłumił mocą swego charakteru... Słowem, dzięki Bogu, znajduję go teraz daleko spokojniejszym.
— Bez wątpienia, pani, — rzekła Zuzanna z coraz większem pomieszaniem; — bez wątpienia, Pan nie jest już teraz taki popędliwy...
— I kiedy pomyślę, że dla mnie... on zawsze był taki dobry... taki łagodny... — wtrąciła Jenny z rozrzewnieniem, — że z jego strony nigdy nie byłam przedmiotem lub pozorem tych strasznych uniesień, którym w moich oczach z takiem dla mnie przerażeniem, oddawał się dla innych powodów, i które częstokroć tak smutne sprowadziły dla niego następstwa...
— Biedna, droga pani, toćby już chyba trzeba być wściekłym szaleńcem, ażeby się jeszcze na panią gniewać; potulna owieczka, jak mówią, nie może być łagodniejszą od pani...
— Wcale nie, ty niezręczna pochlebnico, — odpowiedziała Jeny z uśmiechem, — to nie moja słodycz, ale jego miłość dla mnie przeistacza tak mojego męża, i czyni go dla mnie tak uprzejmym;... a nawet... słuchaj... brzydko to będzie co ci teraz wyznam Zuzanno... oto częstokroć nie mogę powściągnąć się od pewnéj dumy, pomyślawszy, że nigdy nie znalazłam dla siebie nic innego jak tylko słodycz i czułość w tym charakterze nieugiętym i gwałtownym.
— Rzeczywiście, pani, trudno być lepszym od Pana, i jak pani mówisz, musi to już być jego natura, która go tak mimowolnie unosi, gdyż na nieszczęście, takim charakterom... potrzeba tylko częstokroć jednéj drobnostki.... pozoru jakiego... ażeby sprowadzić okropny wybuch.
— To prawda, Zuzanno, że ten biedny Iwon, ażeby się nie wystawić na żadne tego rodzaju niebezpieczeństwo (i przyznaję się, że wspieram tę jego przezorność wszystkiemi siłami), przepędza wszystkie wieczory przy moim boku, zamiast, jak wielu innych, szukać przyjemności i rozrywki w niektórych zgromadzeniach publicznych... gdzie jego nieszczęśliwa głowa mogłaby mu jakiego złośliwego figla wyplatać.
— Posłuchaj, pani, — rzekła Zuzanna, znajdując nareszcie sposobność zachęcenia swej pani do nakłonienia męża, ażeby nie poszedł na zabawę, gdzie obecność jego mogła nadzwyczajną wywołać burzę, — jestem tegoż samego zdania, że dla pani i dla pana spokojności... pragnąćby należało, ażeby on unikał wszelkiéj sposobności... wzbudzenia swego gniewu... dla tego to... wierzaj mi pani...
— I cóż, Zuzanno.... czemu nie kończysz... co ci jest?
— Bo... widzi pani...
— Słucham... cóż tedy.
— Mój Boże! czy się pani nie obawia:.. ażeby ten bal dzisiejszy...
— Ten bal dzisiejszy...
— Nie podał panu jednéj z tych sposobności wywarcia swego gniewu, których się pani tak lękasz?
— Co za myśl!...
— Bo to... tam będzie bardzo wiele osób.
— Cóż z tąd.... ale tam będzie najlepsze towarzystwo miasta... skoro bal dany jest przez teścia prezesa trybunału w którym mój mąż zasiada.
— Tak jest, pani, lecz, zdaje mi się, że na tych balach maskowych, częstokroć jedni z drugich żartują... a jeżeliby pan, którego głowa jest tak porywcza... miał się rozgniewać na kogo.
— Masz słuszność Zuzanno... ja o tem nie pomyślałam.
— Nie chciałabym pani niepokoić.... a jednak...
— Ależ z drugiéj strony, mój mąż zna dobrze warunki towarzyskiego pożycia, ażeby się miał obrażać żartami przyjętemi w podobnych zabawach... a potem jego położenie szczególne jako sędziego trybunału w którym prezyduje zięć pana de Boneval, nie pozwala memu mężowi wymówić się od pójścia na ten bal, zgodzono się bowiem, że prawie cały trybunał na nim będzie; dla tego też nieobecność Iwona, byłaby prawie uchybieniem względem prezesa, którego mój mąż zawsze jest podwładnym.
— Ah! biedna pani, — pomyślała Zuzanna, — gdyby ona wiedziała jakim to sposobem jéj mąż uznaje to zwierzchnictwo prezesa nad sobą!
— Nie, nie, uspokój się, Zuzanno, — dodała młoda kobieta: — obecność prezesa na téj zabawie... poważanie jakie Iwon powinien mieć dla niego, utrzymają go w przyzwoitych granicach... zresztą na prowincyi uważa się na wszystko. I jeszcze raz powtarzam, że niewiedzanoby juk sobie tłómaczyć nieobecność mego męża.
— A jednak, pani...
— Zalecę Iwonowi ażeby pamiętał o sobie, dodała Jenny z uśmiechem, — przynajmniej będzie mógł korzystać z zabawy, którą nasze życie samotne tym przyjemniejszą mu uczyni.
Zuzanna obawiając się skutków zaślepienia swéj pani, rzekła nareszcie z odwagą;
— Pani, ja mówię że pan nie powinien pójść na tę zabawę.
— Zuzanno... Ja ciebie nie rozumiem.
— Wierzaj mi pani...
— Ale... cóż takiego?...
— Moja droga pani, — zawołała Zuzanna składając ręce — zaklinam panią w jéj własnem imieniu, i w imieniu tego dziecięcia, wstrzymaj pani męża ażeby nie poszedł na bal dzisiejszy.
— Zuzanno, co to znaczy? Ty mnie przestraszasz.
— Wszakże pani wiadomo, czy jestem do niéj przywiązaną.
— Wiem o tem dobrze... ale wytlómacz się.
— Pani to czujesz dobrze, że nie śmiałabym pani zastraszać... gdyby nie szło o coś bardzo ważnego. Otóż! wierzaj mi pani, że może wyniknąć największe nieszczęście, jeżeli pan pójdzie na dzisiejszą zabawę...
Pani Robertowa nie mogła nic więcej powiedzieć.
Drzwi się otworzyły i Iwon Cloarek wszedł do pokoju swéj żony.
Zuzanna nie śmiała pozostać i wyszła z pokoju, rzuciwszy jeszcze raz na swą panią wzrokiem błagającym i pełnym znaczenia.