Głownia piekielna/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Głownia piekielna |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1849 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Ubiór ten ozdobny i poważny zarazem, składał się z długiego czarnego kaftana, wyszytego na kołnierzu i mankietach pomarańczowemi taśmami i gęstym rzędem maleńkich srebrnych guzików; kamizelka również czarna i ozdobiona guziczkami i wyszywaniem podobnemi do szycia na kaftanie, ściśnięta była w pasie jedwabną pomarańczową przepaską; szerokie pantalony z białego płótna, przestronne jak spodnie greckie, spadały aż do kolan, od których szły opięte kamasze ze skóry danieléj. Na głowie miał kapelusz okrągły, prawie płaski, z bardzo szerokiemi skrzydłami, otoczony pomarańczową wstążką haftowaną srebrem, któréj końce spływały na jego ramiona.
Ten kostium prawdziwego bretończyka, jego długie, gęste, złotobląd włosy, ożywione rysy, oczy błękitne, wyraz odwagi malujący się w twarzy, i postawa silna i wyniosła, przedstawiały w Iwonie uderzający typ tego dzielnego pokolenia zuchwałych Bretonów, tych twardych ludzi Armoryki, jak ich dawne kroniki narodowe nazywają.
Kiedy wszedł do pokoju swéj żony, w rysach Iwona przebijała się jeszcze jakaś troska i chociaż starał się wszystkiemi siłami ukryć rozmaite uczucia miotające nim w ciągu tego dnia tak płodnego dla niego w nadzwyczajne wypadki, jego żona, zatrwożona już słowy pani Tobertowéj, dostrzegła przecież zmieniony wyraz twarzy swego męża.
Ten, nie domyślając się wcale podejrzenia swéj żony i przedsięwziąwszy wszelkie środki ażeby utaić przed nią wypadki swoje, zbliżył się do niéj zwolna, i zatrzymując się za każdym prawie krokiem, powiedział do niéj z uśmiechem:
— I cóż! Jenny, jakże znajdujesz mój kostium? Zdaje mi się że wierny jestem starym podaniom mego rodzinnego kraju... i że na téj zabawie okażę się godnym reprezentantem naszéj Bretanii?
— Bez wątpienia mój drogi, — odpowiedziała młoda matka zmieszana, — ten strój twej rodzinnéj ziemi bardzo ci jest do twarzy.
— Doprawdy?... A więc cieszę się niewypowiedzianie, — rzekł Iwon całując serdecznie swą żonę i starając się zapomnieć o swoich zgryzotach. — Wiesz, moja droga, że polegam na twojem zdaniu nawet w najdrobniejszych rzeczach.
— Prawda, — odpowiedziała pani Cloarek z wzruszeniem, — wiem ile jesteś do mnie przywiązanym.... ile względnym na moje najmniejsze życzenia...
— Jakaż to wielka zasługa! to tak przyjemnie, tak słodko, moja Jenny, pochylać przed tobą tę twardą uporczywą głowę bretońską i powtarzać ci: „Dla ciebie poświęcam mą wolę.... rozkazuj, będę posłusznym.
— Dobrze Iwonie, gdybyś ty wiedział ile mnie czynisz szczęśliwą, przemawiając do mnie w ten sposób... a szczególniéj też dzisiaj.
Gdy te ostatnie słowa nie zwróciły na siebie uwagi Iwona, przeto odpowiedział:
— Czemże jest to maleńkie szczęście, które jak powiadasz, winna mi jesteś... obok tego niebiańskiego szczęścia, jakie ja tobie zawdzięczam?... Słuchaj, — dodał zbliżając się do kolebki, któż mi to dał tego małego anioła.... który jest roskoszą życia mojego?
I Cloarek chciał już rozsunąć firanki, gdy żona powiedziała do niego zcicha:
— Uważaj... Iwonie... ona śpi...
— Pozwól mi przypatrzeć się chwilkę... nie więcéj jak chwilkę tylko... cały dzień jéj nie widziałem.
— Światło lampy może ją obudzić, mój przyjacielu... a ta droga dziecina niedawno jeszcze bardzo była niespokojna.
— Ah! mój Boże! — zawołał Cloarek oddalając się od kolebki, — czy ty obawiasz się czego?
— Nie, mój drogi... ale ty wiesz, jak ona jest wrażliwa i nerwowa... że pod tym względem jest aż nazbyt do mnie podobna, — dodała Jenny z smutnym uśmiechem.
— Ja, zamiast żałować, że to ukochane dziecię jest tak wrażliwe, przeciwnie, cieszę się z tego bardzo; spodziewam się bowiem, że równie jak ty, będzie obdarzona nadzwyczajną, czułością.
Młoda matka kiwnęła lekko głową i odpowiedziała:
— Oto, posłuchaj co się stało: nasz wielki pies amerykański, wbiegł tutaj niedawno i ta biedaczka tak go się przestraszyła, że tylko z największym trudem zdołałam ją uśpić.
— Dzięki Bogu, lękliwość ta nie ma w sobie nic niepokojącego. Ale ty, Jenny, jakeś przepędziła dzień dzisiejszy? Dzisiaj rano spałaś jeszcze, moja biedna i kochana Jenny, nie chciałem cię zatem obudzić — dodał Iwon głosem najtkliwszéj pieczołowitości. — Wiesz jak zdrowie twoje jest dla mnie drogiem, a w obecnéj chwili droższam mi jest jak kiedykolwiek, dodał uśmiechając się czule, — bo teraz... jest was dwoje!
Jenny na to wspomnienie o jéj nowym stanie macierzyńskim, wyciągnęła swą drobną i delikatną rączkę do męża.
— Ileż to odwagi dodaje mi miłość twoja, — rzekła do niego, — dla niéj nie lękam się żadnéj boleści.
— Więc byłaś dzisiaj cierpiącą? — zapytał Iwon z niespokojnością. — Jenny, zlituj się, odpowiedz mi.... dla czegóż nie posłałaś po doktora?
— Nie tak głośno, mój drogi, odpowiedziała młoda matka, wzrokiem pokazując mężowi kolebkę, — mógłbyś obudzić naszą ukochaną dziecinę.
Poczem dodała z wymuszonym uśmiechem:
— Nie, nie potrzebowałam posyłać po doktora, bo mam przy sobie doświadczonego i bardzo mądrego lekarza, w którym zupełne pokładam zaufanie... który mnie najtkliwszą otacza pieczą, i który dzisiaj, jestem tego pewną, nie odmówi mi swéj pomocy, jeśli potrzebować jéj będę.
To powiedziawszy, młoda niewiasta uchwyciła rękę męża w swoje dłonie.
— Dobrze... rozumiem cię, — odpowiedział Iwon uśmiechając się także, tym wielkim doktorem to ja jestem...
— Mogłażbym wybrać troskliwszego i więcéj do mnie przywiązanego?...
— O! zapewne, że nie!... a więc, zobaczmy Jenny, zapytaj mnie o radę.
— Mój dobry Iwonie, nie będąc właściwie chorą, czułam przecież... i czuję jeszcze że mi jakoś niedobrze... czuję pewien rodzaj smutku i ogólnego jakiegoś osłabienia:.. Lecz uspokój się... nie ma w tem nic zatrważającego, a zresztą, ty mógłbyś mnie zupełnie uleczyć, drogi i ukochany mój doktorze.
— Jakim sposobem? mów... tylko prędko.
— Ale przedewszystkiem... czy ty zechcesz?
— O! Jenny...
— Bo widzisz... powtarzam ci... wyleczenie moje zupełnie od ciebie zależy...
— Tym lepiéj... gdyż w takim razie, choroba twoja natychmiast będzie usunięta... Słucham tedy... wytłómacz się moja droga i kochana pacyentko.
— Zostań ze mną.
— Alboż to ja myślałem cię opuścić?
— Ale, — rzekła młoda matka zmieszana i z gwałtownem biciem serca, — ten wieczór dzisiejszy...
— Wszakże widzisz... że ubrałem się wcześnie, ażeby pozostać przy tobie aż do chwili wyjścia.
I rysy Iwona, pogodne aż dotąd, zachmurzyły się znowu.
Cień ten na obliczu męża nie uszedł bynajmniéj baczności Jenny; i dla tego więcéj jak kiedykolwiek czuła potrzebę sprobowania wszystkiego, ażeby odwieść męża od udania się na ten bal; mimowolnie bowiem wzmagała się w jéj duszy obawa, jaką pani Robertowa w niéj obudziła.
W skutek tego pani Cloarek dodała:
— Iwonie.... nie odchodź odemnie dzisiaj wieczorem.
— Jakto?
— Poświęć dla mnie tę zabawę.
— Co mówisz?
— Pozostań zemną.
— Ależ Jenny, wszakżeś sama nalegała ażebym...
— Ażebyś przyjął to zaproszenie... prawda... nawet dzisiaj rano jeszcze... cieszyłam się że się rozerwiesz trochę, ty... co żyjesz tak odosobniony.
— W takim razie... moja Jenny... skądże ta zmiana?
— Cóż ja ci mam powiedzieć? — odpowiedziała młoda kobieta zmieszana. Jest to myśl nie bardzo rozsądna... może nawet dziwaczna. Ale to tylko wiem, że mnie uszczęśliwisz... bardzo uszczęśliwisz... jeśli zechcesz uczynić dla mnie tę ofiarę... któréj od ciebie żądam... jakkolwiek ona śmieszną... szaloną wydawać się może.
— Biedne moje drogie dziecię, — rzekł Iwon z czułością po chwili namysłu, — rozumiem ja to, że w twojem położeniu i będąc tak nerwową jak ty jesteś, rzeczą jest bardzo prostą, iż mimowolnie ulegasz pewnym sprzecznościom... i wieczorem nie życzysz sobie tego, czegoś zrana pragnęła... Smiałżebym z tego powodu czynić ci jakiekolwiek wyrzuty?
— Słuchaj Iwonie... ty jesteś dobrym... jesteś najlepszym mężem w świecie, — rzekła młoda matka, któréj oczy łzami się napełniały, była już bowiem pewną że wieczorem zatrzyma męża przy sobie, — ty się litujesz zawsze nad urojeniami biednéj kobiety, która sama nie wie czego pragnie i co jej brakuje.
— Jako doktór, wiem o tem bardzo dobrze, odpowiedział Iwon całując żonę z wzruszeniem w czoło. — Słuchaj, — dodał spoglądając na zegar, godzina dziewiąta... dziesięć minut tam, dziesięć napowrót, kwadrans czasu ażeby zabawić na miejscu... w ogóle cała historya zajmie nam trzy kwadranse... przyrzekam ci powrócić jeszcze przed dziesiątą...
— Co mówisz, Iwonie? Więc koniecznie chcesz iść na tę zabawę?
— Ażeby się pokazać przynajmniéj... choćby tylko na kilka minut.
— Iwonie... zaklinam cię...
— Co mówisz?
— Nie chodź!...
— Jakto? Ani nawet... na chwilę czasu?
— Mój przyjacielu, nie opuszczaj mnie... proszę cię...
— Jenny... bądźże rozsądną...
— Błagam cię... uczyń to dla mnie.
— Słuchaj, moja Jenny, to jest dzieciństwo; o cóż idzie? ojednę godzinę oddalenia?
— Dobrze! tak, to dzieciństwo, urojenie, szaleństwo... wszystko co chcesz.. ale jeszcze raz zaklinam cię nie opuszczaj mnie ani na jednę chwilę dzisiejszego wieczoru...
— Wiesz, Jenny... boli mnie to... widzieć cię tak nierozsądną... ale muszę ci odmówić...
— Iwonie...
— Nie mogę, powtarzam ci, nie pójść na tę zabawą.
— Mój drogi...
Zniecierpliwienie wywołało na czoło sędziego mocny rumieniec: jednak powstrzymał się jeszcze i rzekł do żony głosem tkliwego wyrzutu:
— Jenny, podobne naleganie z twéj strony dziwi mnie i zasmuca... wiesz że nie mam zwyczaju dać się prosić; zawsze starałem się uprzedzać twoje żądania: oszczędź mi przeto przykrości odpowiedzenia ci nie, po raz pierwszy w życiu mojem.
— Mój Boże! — zawołała młoda kobieta zasmucona, — mój Boże... przywięzywać tyle wagi do jakiéjś przyjemności, kiedy...
— Przyjemności!... — zawołał Iwon z goryczą i oburzeniem, które się odbiło w jego iskrzącym wzroku.
Ale powściągnąwszy się znowu, dodał:
— Gdyby to szło o przyjemność,...Jenny, czyliżbym się jéj nic był wyrzekł na pierwsze twoje żądanie?
Ale jeśli nie idziesz na tę zabawę dla przyjemności, więc po cóż tam idziesz?
— Idę, — odpowiedział Cloarek, — idę dla przyzwoitości.
— Nie możeszże raz, Iwonie... uchybić przyzwoitościom... dla mnie?
— Posłuchaj, Jenny, — rzekł Iwon którego lica ogniem płonęły, — przestańmy:.. Trzeba ażebym poszedł na tę zabawę, pójdę więc... nie mówmy już o tem.
— A ją, mówię ci że nie pójdziesz, — zawołała młoda niewiasta zalewając się łzami i głośnem wybuchając łkaniem; — nie... gdyż ażebyś mi tak uporczywie odmawiał, ty zawsze tak dobry, tak czuły dla mnie;.. potrzeba ażeby w tem było coś bardzo ważnego, co przedemną ukrywasz.
— Jenny! — krzyknął Cloarek uderzając nogą w ziemię, gdyż wszelki upór przywodził do ostateczności ten gwałtowny i popędliwy charakter, — ani słowa więcéj!...
— Wysłuchaj mnie, Iwonie, — odpowiedziała z godnością, — nie będę już dłużéj udawać, bo to niegodnie dla nas obojga... Otóż, obawiam się, obawiam się o ciebie, jeśli pójdziesz na tę zabawę, gdyż powiedziano mi, że obecność twoja w tem miejscu może wielkie sprowadzić nieszczęście.
— Kto ci to powiedział? co ci powiedział? Mów, — wołał Iwon głosem coraz więcéj rozgniewanym i tak donośnym, że się aż dziecię w kolebce obudziło; — Czego się lękasz?.... Więc wiesz o czemsiś?..
— Sam teraz widzisz, Iwonie, że jest cóś, — odpowiedziała biedna kobieta jeszcze bardziej ztrwożona, — jest cóś... może nawet coś okropnego, co ty ukrywasz przedemną.
Iwon stanął nieruchomy i niemy, pod wpływem gwałtownéj walki wewnętrznéj; umiarkowanie, rozsądek, jeszcze raz odniosły w nim przewagę, zbliżył się do swej żony, ażeby ją pocałować przed odejściem i powiedział.
— Do prędkiego zobaczenia, Jenny... nie długo będziesz mnie czekała.
Młoda niewiasta zerwała się nagle, i zaczem jéj mąż zdołał zapobiedz temu, pośpieszyła do drzwi, wyjęła klucz i rzekła do Iwona z rospaczliwem uniesieniem:
— Nie wyjdziesz ztąd... i zobaczymy czy będziesz miał odwagę wydrzeć mi ten klucz.
Najprzód zdumiony, potem przywiedziony do ostateczności tym śmiałym postępkiem Jenny, Cloarek wstrząsł się pod gwałtownym, paroxyzmem gniewu swego, rumieniec znikł i śmiertelna bladość pokryła jego lica; z oczyma iskrzącemi się, twarzą zmienioną do niepoznania, krzyknął głosem okropnym zbliżając do żony:
— Oddaj klucz!
— Nie! — odpowiedziała Jenny nieustraszenie, — nie, ocalę cię mimo twój woli.
— Nieszczęsna, — zawołał Cloarek głosem okropnym, przysuwając się jakby w obłąkaniu do żony.
Młoda kobieta nigdy w życiu nie była przedmiotem gniewu swego męża: dla tego też trudno byłoby opisać okropny przestrach, jaki uczuła widząc go gotowym rzucić się na nię. Przez chwilę jakby skamieniała pod tem spojrzeniem krwawem, dzikiem, które zdawało się nie poznawać jéj wcale, stała jak martwa, drżąc i czując się bliską omdlenia.
Wtem mała jéj córeczka, zbudzona od kilku minut tą zbyt głośną rozmową, rozsunęła firanki swéj kolebki. Nie poznawszy ojca, i biorąc go za kogoś obcego, gdyż nigdy go nie widziała w ubiorze jaki w tej chwili miał na sokie, zaczęła mocno płakać ze strachu, wołając swą matkę i mówiąc:
— O! ten czarny człowiek.... Boję się.... boję...
— Oddaj mi klucz, — powtórzył Cloarek głosem piorunującym i zbliżając się jeszcze więcéj do żony.
Ta idąc za głosem chwilowego natchnienia, schowała klucz za gors, pobiegła potem do kolebki, wzięła swą córkę na rękę, i podczas kiedy dziecię coraz więcéj ztrwożone, z płaczem tuliło główkę do piersi swéj matki wołając głosem stłumionym: — O! czarny człowiek... czarny człowiek... on chce zabić mamę... — wątła lecz odważna kobieta, zebrawszy resztę opuszczających ją prawie sił, zawołała:
— Ażeby mi ten klucz odebrać, musisz mi pierwéj córkę z rąk moich wydrzeć!
— Ależ ty chyba nie wiesz, że ja w gniewie moim gotów jestem na wszystko?... — krzyknął nieszczęśliwy Cloarek, doszedłszy już do tego stopnia szalonéj wściekłości, która czyni człowieka ślepym i głuchym na najświętsze uczucia; dla tego też w szale swoim rzucił się na swą żonę, z postawą tak groźną, tak przerażającą, że nieszczęśliwa sądząc się już zgubioną, otoczyła tylko córkę swemi rękoma i schyliwszy głowę zawołała:
— Łaski!! dla mego dziecięcia.
Ten krzyk trwogi i rospaczy macierzyńskiéj odbił się w głębi duszy Iwona.
Zatrzymał się nagle jakby piorunem rażony.
Następnie gwałtownym rzutem, prędszym od saméj myśli i wykonanym z wysileniem, które gniew jeszcze mocniejszem uczynił, uderzył w drzwi na dwa spusty zamknięte i mimo całéj ich mocy, wybił je uderzeniem swego potężnego ramienia i znikł w sieni.
Na łoskot tego pęknięcia zamku, pani Cloarek podniosła głowę i z nowem przerażeniem ujrzała swą córkę, która wypadłszy w konwulsye zpowodowane przestrachem, leżała bez ruchu i życia, jak gdyby już ducha wyzionąć miała.
— Ratunku! krzyknęła Jenny głosem konającym, — ratunku! Iwonie, nasze dziecię umiera!...
Bolesny krzyk odpowiedział z zewnątrz na te rozdzierające słowa Jenny, która zdawała się także umierać, gdyż w chorobliwym i krytycznym stanie, w jakim się nieszczęśliwa kobieta znajdowała, podobne wstrząśnienie było dla niéj zabijającem.
— Iwonie, nasze dziecię umiera!... Te straszne słowa, Cloarek, który dopiero o kilka kroków był oddalony... Cloarek je usłyszał.
Szał gniewu jego rozproszył się nagle na tę myśl okropną:
— Moje dziecię umiera...
Iwon zdjęty rospaczą wpadł napowrót do pokoju żony, i ujrzał ją stojącą jeszcze, lecz już bladą jak widmo grobowe...
Wtedy ostatnie uczyniwszy wysilenie, Jenny wyciągnęła swe ręce ażeby dziecię oddać mężowi i powiedziała do niego:
— Weź ją... bo ja umieram...
I padła u nóg Iwona pozbawiona przytomności.
Ten, machinalnie przycisnął swą córkę do piersi i nic już nie widział i nie słyszał... zdawało się jak gdyby piorun odjął mu wszystkie władze...