Gasnące ognie/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Gasnące ognie
Podtytuł Podróż po Palestynie Syrji Mezopotamji
Rozdział Pod gwiazdą Salomona
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1931
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.
POD GWIAZDĄ SALOMONA.

Prorok izraelski zapisał niegdyś, że w Jerozolimie Salomonowej srebra było tyle, ile kamieni na ulicach stolicy, a świątynia Jahwe i siedziba królewska zawierały w sobie niezliczone skarby w złocie.
Ze srebrem sprawa nie była zbyt trudna.
Salomon, zięć faraona egipskiego i sojusznik Hirama, króla Tyru, mógł mieć biały metal z tych krajów, lecz nadmiaru złota nie posiadały ani Egipt ani Fenicja.
Księgi królewskie opowiadają, że złączona flota fenicko-izraelska podtrzymywała regularną komunikację z kopalniami złota w Ofirze.
Dawni badacze Pisma św. szukali Ofiry w kilku miejscach naszego globu. Joseph dowodził, że kraina ta znajduje się w Indjach; Holstein wskazywał na wyspy Sundzkie; Lipenius — na obszary pomiędzy Gangesem a Hindem; Rusciat — na Sjam lub na Jawę; Arias Montan chciał widzieć Ofirę w Ameryce, na wykrytych dopiero w 2460 lat później wyspach, które sam Kolumb uważał za Ofirę Salomona, ponieważ znalazł tam ślady olbrzymich robót kopalnianych; Jezuita portugalski Rugnero dowodził w r. 1685, że Ofira była niegdyś stolicą Angoli. Inni również teoretyczni badacze znajdywali dla tajemniczej krainy złota inne punkty na mapie ziemi.
Dwóch angielskich inżynierów-górników, poszukując w r. 1927 pokładów złotej rudy w południowej Rodezji, napotkało trzy starożytne szyby, opuszczone i całkowicie wyeksploatowane. Podług ścisłych obliczeń, inżynierowie oszacowali dokonaną przez kogoś w mroku wieków produkcję, na półtora miljarda dolarów.
Szyby te wykryto w okolicach ruin miast Cimbabwe i Gedi, które leżą zaledwie o 200 mil angielskich od znanego starożytnym narodom portu Sofala. W miastach tych, obecnie zaginionych w podwzrotnikowej dżungli, wznoszą się jeszcze potężne mury i baszty, a na drodze do portu — obronne strażnice.
Badania ostatnich lat przekonały uczonych[1], że te kopalnie złota były eksploatowane przez Fenicjan i Chaldejczyków pod kierownictwem Żydów, rezydujących, prawdopodobnie, z polecenia króla Salomona — w Cimbabwe. Gigantyczne bloki fortec i starej świątyni, przypominającej budowle Elamitów i Asyro-Babilończyków, przechowały jeszcze charakterystyczne dla świątyń hebrajskich ozdoby architektoniczne i rzeźbiarskie, a Dr. A. Wilmot odkrył napisy hebrajskie, obyczaje starożydowskie oraz metysów semicko-izraelskich wśród okolicznego szczepu murzynów Makalange.
Najwyższy autorytet w dziedzinie badań Afryki przedchrystusowej, dr. A. H. Keane, prezydent królewskiego Antropologicznego Instytutu, w dziele swojem „Złoto Ofiry“, określając wiek ruin Cimbabwe, mówi o 3000 do 3500 lat i twierdzi, że chociaż niema dowodów niewątpliwych, aby identyfikować Cimbabwe i Ofirę, w każdym jednak razie stały one w związku z państwem światowem króla Salomona.
Większość innych badaczy trzyma się tego przekonania, że Cimbabwe jest oddawna poszukiwaną biblijną Ofirą.
A jeżeli twierdzenia te są uzasadnione, zrozumiałem się staje źródło bogactwa Salomona i niezwykłego przepychu pierwszej świątyni jerozolimskiej. Być może, że wysłańcy wielkiego króla oprócz złota przywozili mu do haremu hebanowe piękności, które łatwiej od Ammonitek i Chetytek odwróciły serce wspaniałego władcy od Boga jedynego. Wiemy przecież obecnie, że murzynki potrafią uczynić to samo ze współczesnymi europejczykami, którzy pod wpływem swoich czarnych kochanek zapominają niekiedy o cywilizacji, prawie i moralności.
Lecz są to tylko hipotezy, oparte na romantycznem i erotycznem usposobieniu „ukochanego przez Jahwe“ Salomona.
Hipotezy bywają jednak poprzednicami niezbitej prawdy.
Tak też jest z tą zagadkową Ofirą.
Angielscy archeologowie, zawdzięczając przypadkowemu wykryciu przez inżynierów-górników ruin Cimbabwe, mogą pisać teraz mądre traktaty na ten temat. Tymczasem biorę słownik biblijny o. A. Calmeta z r. 1730 (T. III, str. 92) i dowiaduję się, że Juan Dos Santos na początku wieku 18-go twierdził, iż mieszkańcy Melindy lub Sofali, posiadają podania, a nawet jakieś dowody, że król Salomon co trzy lata przysyłał tu swoją flotę po złoto. Kopalnie znajdowały się w głębi kraju, w pobliżu góry Fura, gdzie przechowały się ruiny starożytnego zamczyska, w którym, jak głosi legenda, mieszkała królowa Saba, władczyni Ofiry.[2]
Nic nowego pod słońcem!
Podczas, gdy właśnie studjowałem zagadnienia Ofiry, odwiedził mnie mój znajomy — inteligentny, prawdziwy, bo w trzeciem pokoleniu, Żyd palestyński, i zaproponował mi przechadzkę po Jerozolimie współczesnej, na co się chętnie zgodziłem.
Odrazu, ma się rozumieć, zaprowadził mnie do nowej dzielnicy izraelickiej. Ujrzałem szereg bardzo malowniczych will bogatych Żydów, ogrody, muzeum, szpital, obsługujący całą Palestynę, szczególnie w wypadkach zastosowania chirurgji.
Dzielnicę tę zamieszkali Żydzi, którzy przenieśli się do grodu Dawidowego, nie poto, aby we łzach i tęsknocie po zburzonej świątyni i utraconej wielkości królestwa gnieździć się w ciasnych, brudnych barłogach starej dzielnicy, marząc o śmierci w pobliżu Kotel-Maarawi (murze płaczu).
Mieszkańcy Nowej Jerozolimy chcą żyć nowem, pełnem życiem, dążą do panowania nad dawną stolicą Salomona i do rozpowszechnienia swych wpływów na cały kraj, a nawet kto wie, — na ościenne, „barbarzyńskie“ mrowie Arabów różnych szczepów, nieraz beznadziejnie poróżnionych pomiędzy sobą.
Żydzi zagospodarowali się już w nowych dzielnicach i głowią się nad sprawą dostarczenia miastu wody, urządzenia kanalizacji i ulepszonego oświetlenia ulic.
Tymczasem większość domów posiada cysterny, skupiające wodę deszczową lub sprowadzaną z okolic. Działa też stary wodociąg, dostarczający wodę ze „stawów Salomonowych“ oraz z krynicy Ain-Fara, lecz wszystkie te źródła nie są wystarczające dla ludności i zależą od opadów atmosferycznych. Kwestja zostanie załatwiona pomyślnie dopiero po uzyskaniu przez inż. Rutenberga, elektryfikującego kraj, koncesji na wodociąg jerozolimski.
Kanalizacja również szwankuje i jest zaledwie w projekcie. Trudność zadania polega na tem, że Jerozolima, znajdująca się daleko od morza i Jordanu, nie posiada terenu dla odprowadzenia wód użytkowych. Oświetlenie wszędzie jest słabe, za wyjątkiem głównych ulic. Latarnie naftowe i gazolinowe niedostatecznie oświetlają boczne ulice Jerozolimy, zasypiającej zresztą już o godz. 9-ej.
Żydzi przekształcają Jerozolimę w ognisko swojej kultury. Mają tu oni, oprócz obsadzonych licznym sztabem biurokratów centrali Keren-Kajemeth Leisrael i Keren-Hajessod, dwuch organizacyj, kierujących kolonizacją, — sejm żydów palestyńskich (Aosejtath Haniwcharim), naczelny rabinat, kierujący sprawami religijnemi, sądowemi i społecznemi w osobie rabina Kuka, otoczonego etykietą pełnomocnego posła, jak gdyby niezależnego mocarstwa; Mischpath Schalom, czyli sąd cywilny i kilka innych.
Uniwersytet z dwoma fakultetami: teologiczno-filozoficznym i przyrodniczo-matematycznym i budujący się wspaniały gmach bibljoteki narodowej na górze Cofim, bibljoteka ludowa, powstała z inicjatywy i fundacji Wolfsohna i d-ra Schachor-Sachera, stanowią szczyt oświatowego planu sjonizmu; za niemi idą gimnazjum, seminarjum ogólne i judaistyczne, szkoły handlowe, przemysłowe i instytut dla niewidomych; szkoły powszechne, ogródki dziecięce, czyli t. zw. „gan.“
Na osobnem miejscu należy postawić szkołę sztuk pięknych i sztuki stosowanej „Bezalel,“ pod dyrekcją znanego malarza i rzeźbiarza, Borysa Szatza, ucznia znakomitego Antokolskiego. Malarstwo, rzeźbę, grafikę, snycerstwo i artystyczną ceramikę wykładają wybitni artyści. „Bezalel“ przyłączono do muzeum narodowego ze stałą wystawą i ofiarowaną przez Józefa Schonthala galerją prac dyr. Szatza. Są to obrazy i rzeźby na biblijne i apokryficzne tematy: prorocy Eljasz, Jeremjasz, Judyta; sceny i typy z religijnego życia Izraelitów oraz portrety znakomitych działaczy świata żydowskiego: Wizego, Szechtera, Herzla, Deutscha, Warburga, Nordau, Trumpeldora itd. Dzieła te stoją na wysokim poziomie artystycznym.
Piękne są plansze Rabana, pracującego nad ilustracjami do Starego Testamentu, oraz obrazy i rzeźby S. Hirszenberga, Szura, Eisenberga, Izraelsa, Libermana, Antokolskiego, Lewitana, Pasternaka, Pilichowskiego i innych.
W muzeum wśród wykopaliskowych, bardzo nieraz rzadkich przedmiotów, jak naprzykład fenickich, żydowskich i rzymskich naczyń szklanych i terakotowych, monet, broni, sprzętu kościelnego, rzuca się w oczy ozdobna witrynka z artystyczno-sznycerskiemi wyrobami S. Ruchmowskiego.
Dyrektor muzeum i szkoły p. B. Szatz pokazał mi misterne „tory“, medale, różne przedmioty, wykonane przez tego wybitnego artystę.
Wreszcie zwrócił uwagę moją na filigranową tiarę.
Tiara? Ruchmowski?...
Ta asocjacja wywołała we mnie jakieś zatarte wspomnienia.
Zapytałem p. Szatza o Ruchmowskiego.
Roześmiał się chytrze i zawołał:
— Ach, to ten, któremu polecono wykonać starożytną tiarę Setifarnesa na podstawie wzorów!
Odrazu wszystko sobie przypomniałem!
Ruchmowski, żydowski jubiler z Rosji, na czyjeś zlecenie sfabrykował historyczną tiarę, a ktoś inny zakopał ją na kilka lat do ziemi, nadając jej patynę minionych wieków. Później sprzedano ją do Luwru, jako najprawdziwszą. Była ona ozdobą znakomitego muzeum do czasu, aż się zjawił jakiś archeolog i dowiódł fałszerstwa. Ruchmowski podobno wykonywał później dla tegoż Luwru kopje różnych innych starożytności. Niezawodnie, jest to wyjątkowo zdolny majster i artysta w swoim zawodzie, lecz nie myślę, żeby uczestnik fałszerstwa zasługiwał na poczesne miejsce w „narodowem muzeum“ Jerozolimskiem.
Ten drobny epizod miał taki skutek, że chciałem czemprędzej opuścić gmach Bezalel, na pożegnaniu wysłuchawszy skargi p. Szatza na obojętność Sjonistycznej Egzekutywy dla jego szkoły.
Obdarzył mnie przytem całą pliką wydawnictw, które przejrzałem dopiero w dwa miesiące później, już w Europie.
Znalazłem w nich parę przykrych dla Polaka nieścisłości.
Naprzykład, w wydanym w sierpniu r. 1927 liście otwartym p. Szatza do 15-go kongresu sjonistów autor wśród rynków importu dla wyrobów szkoły „Bezalel“ wskazuje Lemberg (Lwów) w Austrji oraz w Warszawie — „The Bezalel Association of Russia!
Sjoniści powinni mieć nieco ściślejsze wiadomości o Polsce, chociażby dlatego tylko, że z tego kraju Keren-Kajemeth Leisrael czerpie najznaczniejsze po Ameryce sumy. Żeby ktoś nie oskarżył mnie o gołosłowne twierdzenie, wskażę na ostatni, najnowszy raport tej instytucji[3]. Na str. 63 i 64 przeglądam statystykę wpływów z dwuch ostatnich budżetowych lat:

Z Anglji wpłynęło ofiar 
 35 458 funt. sterl.
Ze Stanów Zjednoczonych 
 154 256
Z Niemiec 
 33 698
Z Polski (Warszawa, Lwów, Kraków) 
 96 435

Polska stoi na drugiem miejscu wśród protektorów Palestyny, z czego wnioskować należy, że moja ojczyzna, o której pewne odłamy prasy żydowskiej odzywają się bez należnego szacunku, a nawet zwykłej sumienności, daje żydowskiemu społeczeństwu możność tak znacznego zarobkowania, że ofiary jego przewyższają zbiórki żydów angielskich i niemieckich i idą tuż za potężnym kapitałem żydowskim, zaangażowanym w Ameryce Północnej.
Żydowski poeta Bialik, powróciwszy z Ameryki do Palestyny, z nieukrywanym żalem oświadczył:
— Pięciu amerykańskich Żydów mogłoby w ciągu 5 do 6 lat odbudować Erec Izrael!
Tymczasem miljonerzy nic nie odbudowali, a bez porównania biedniejsze społeczeństwo żydowskie czerpie tak znaczne sumy z Polski, że na potrzeby „ogniska Izraela“ posłało przez dwa lata 4 060 000 złotych.
W innych krajach wokoło sjonistycznej sprawy krzątają się potentaci finansjery; niemiecki bankier Oskar Wassermann, bankierzy włoscy Adler i Della Torre, James Rotschild, finansista angielsko-żydowski Natan Laski, Dreyfus i inni, a wszyscy razem dali mniej niż dały organizacje żydowskie w Polsce.
Zdaje mi się, że tych kilka informacyj wystarczy, aby jaknajdobitniej obalić twierdzenie nieprzychylnej i niewdzięcznej części prasy żydowskiej o prześladowaniu i uciemiężaniu Żydów w Rzeczypospolitej Polskiej; a tymczasem takie oskarżenia i fałszywe pogłoski, niestety, często są eksportowane zagranicę. Tym, którzy chcieliby sprawę tę zbadać w imię zasady „audiatur et altera pars“, radzę zasięgnąć języka u palestyńskich wychodźców z Polski współczesnej oraz u uczciwych działaczy Sjonizmu.
Opinja europejska zwykle bywa wprowadzona w błąd przez zasadniczo wrogą nam — Polakom prasę żargonową. Jeżeli policja polska wykryje i przyłapie organizację komunistyczną, a sąd wyda wyrok, skazujący uczestników jej na więzienie, za to, że wprowadzają rozkład w masach robotniczych lub wśród młodzieży, wtedy, jeżeli pomiędzy oskarżonymi okaże się przeważająca ilość Żydów, prasa żargonowa rozpoczyna lamenty na temat gnębienia Żydów w Polsce.
Co się tymczasem dzieje w Palestynie?
Mordercy Petlury, Szwartzbarta, sami Żydzi do Palestyny nie wpuścili, lecz spokojnie przyglądali się jak tenże zbrodniarz umieszczał w prasie napastliwe, ohydnie oszczercze artykuły przeciwko rządowi polskiemu.
Żydowska biurokracja postępuje bezwzględnie, wysiedlając z Palestyny osobniki komunistyczne, a nawet skrajnie socjalistyczne i wydając angielskiej policji zdecydowanych agitatorów, w przeświadczeniu, że ci przybysze będą poddani karze cielesnej. Tymczasem, jeżeli inny naród wypędzi ze swoich granic podobne typy lub jeśli tłum podczas manifestacji poturbuje Żydów agitatorów — natychmiast wybuchają krzyki o „pogromach.“
W swojej kartotece posiadam wycinek z gazety żydowskiej, w której dr. K. Schwarzbart z powodu niegościnnego przyjęcia rewizjonisty Wł. Żabotyńskiego w Palestynie, pisze z oburzeniem o niesumienności i stronniczości prasy żydowskiej.
„Oh! My umiemy się demokratycznie oburzać, w imię czystej zasady, jeśli się nie wpuszcza do Palestyny choćby tylko kilku notorycznych komunistów, którzy przyjeżdżają, aby pluć na język hebrajski, robić napady na gmach Egzekutywy sjonistycznej i niszczyć, zatruwać, podważać młode fundamenty odradzającej się żydowskiej Palestyny na rozkaz Moskwy. Wtedy, wtedy bryka nasze poczucie demokratyczne, choć jesteśmy ich przeciwnikami. Niechby tam wszystko djabli wzięli, ale niech żyje — zasada: nie wolno przed nimi zamykać bram kraju. A gdy w Palestynie grupki komunistycznych jidyszystów urządzają bez najmniejszych potrzeb, przez życie dyktowanych, demonstracyjne zgromadzenia przeciw językowi hebrajskiemu, a Liga szerzenia języka hebrajskiego występuje przeciw tym prowokacyjnym, wyłącznie politycznym demonstracjom, wówczas znowu jaśnieje w nas, nie we wszystkich na szczęście, czysty demokratyzm zasady: wolność słowa! Niechby tam nawet w Bolszewji szli nasi bracia do więzień za używanie języka hebrajskiego! Niech żyje wolność słowa!“[4]
Tymczasem w prasie palestyńskiej spotykałem bardzo przykre artykuły i korespondencje z powodu zajść lwowskich, które były tak proste i zrozumiałe, jak zrozumiałą jest odpowiedź ciosem na cios, przyczem wina spada, na zadającego pierwszy cios. Nie było tam powodu do zmobilizowania „światowej antypolskiej propagandy“, lecz powstał hałas nielada. Tymczasem, jakżeż cichutko i skromniutko zachowywali się czołowi publicyści żydowscy w Tel-Awiwie i Haifie, gdy władze angielskie zamierzały wysłać z Palestyny zbytnio radykalnego młodego współpracownika socjalistycznego „Dawaru“, redagowanego przez d-ra Rubaszowa, oraz Berla Kacenelzohna!
W Jerozolimie oglądałem model świątyni Salomona, roboty Schicka; jest to zadziwiający swemi szczegółami budynek drewniany, zawierający nietylko pierwotną synagogę, lecz i zmiany dokonane przez Zorobabela i Heroda.
Mój znajomy opowiedział mi, że oprócz największej świątyni, jaką jest „mur płaczu“, w Jerozolimie istnieje kilka bóżnic, należących do Żydów, przytrzymujących się różnych rytuałów.
Istnieje bóżnica Aszkenazimów, synagoga Sfardów, mających obyczaje wschodnie; bóżnice Żydów, stosownie do kraju pochodzenia, i dom modlitwy ekstatycznych kabalistów. Wszędzie odprawiane są nabożeństwa i tylko w małej synagodze Karaitów nie rozlegają się słowa modlitwy i pienia psalmów.
Nie mają oni przepisowego „minjan“, czyli minimum współwyznawców, określonego liczbą dziesięciu.
Karaici, jak głosi legenda, zostali wyklęci w Jerozolimie przez jakiegoś Ben Jehudę i od tego czasu nigdy nie mogą zebrać się tu w ilości dziesięciu mężczyzn.
Tegoż dnia przechodziłem w pobliżu „muru płaczu“ i chciałem raz jeszcze spojrzeć na te stare głazy, pozostałe od wspaniałego dzieła Syna Dawidowego.
Na zakręcie uliczki zatrzymał mnie policjant.
— Dziś dzień szabatu! Jedynie Żydzi mają wstęp wolny do „Kotel Maarawi“ w sobotę — rzekł, salutując grzecznie.
Stanąłem tuż przy nim i przyglądałem się tłumowi, zdążającemu na modlitwę w skupieniu, z gorącemi błyskami w oczach. Barwny był to tłum!
Aszkenazimy, jedni — w pstrych, pasiastych chałatach, drudzy — w białych, długich sukniach, z powiewającymi pejsami, spadającymi na ramiona; starcy w jedwabnych i aksamitnych szerokich sutannach, w sztramlach — lisich i sobolich czapkach na siwych głowach; Safardimy w eleganckich europejskich garniturach, lecz w nieodzownych czerwonych fezach; uczniowie szkół rabińskich w czarnych, długich paltach i w aksamitnych „melonikach“ z szerokiemi rondami; a ztyłu, o kilka kroków za mężczyznami — milczący, niby zgnębiony tłum starych i młodych kobiet w odświętnych strojach.
Przechodzi oddzielnie grupa Arabów w burnusach i białych turbanach.
Widząc moje zdumienie, policjant uśmiecha się i mówi:
— Są to Żydzi z Jemenu!
Później dowiedziałem się, że część Żydów po zburzeniu drugiej świątyni wyemigrowała do Arabji. Częściowo przyjęli oni Islam, częściowo pozostali wierni religji przodków i stanowią dotąd jeszcze pogardzany i uciśniony odłam ludności Hedżasu. Pogarda do Żydów sięga tak daleko, że Izraelita nie ma prawa podnosić głosu w obecności Araba i, spotykając się z nim, musi zejść z konia lub osła.
Uliczka przed murem płaczu i inna, prowadząca ku niemu, zostały wkrótce szczelnie zatłoczone. Dochodził śpiew rabina i zmieszany chór odpowiadających mu, lamentujących, żałosnych i szlochających głosów:
Siedzimy tu samotni i płaczemy!“
Na płaskich dachach sąsiednich domów stali Arabowie, postawą swoją przypominając mi wartowników.
— Co robią ci ludzie? — spytałem.
— Śledzą, aby Żydzi nie wbijali gwoździ do muru i nic na nim nie wieszali! — odparł z powagą policjant.
— Dlaczego?
— Żydzi nie otrzymali na to zgody Arabów — objaśnił.
Wzruszył ramionami i rzucił stanowczym głosem:
— Tak było za Turków i tak musi zostać!
Aha! Sławetne „status quo“...
Jude i Nusebe — na straży w świątyni Grobu Zbawiciela, tu — przed resztkami świątyni Salomonowej dozorcy arabscy na tarasie domu wielkiego muftiego.
I jeszcze jedno podobieństwo.
W drodze do bazyliki pielgrzym chrześcijański zmuszony jest przeciskać się przez zgiełkliwy tłum bazaru arabsko-żydowskiego, to samo muszą znosić Izraelici, dążący do „muru płaczu.“ Przechodzą oni przez „szull“, czyli rynek arabski, cuchnący, brudny i zatłoczony.
Widocznie Żydzi też odczuwają niestosowność tego sąsiedztwa, bo oto inż. Borys Czaczkes pisze w „Chwili“ lwowskiej[5]:
„Przez ten czyściec trzeba przejść, by się dostać do muru płaczu.“
„Czyściec“?! Brzmi to zbyt słabo!
Należałoby powiedzieć raczej — piekło!
Na „szullu“ w pobliżu „muru płaczu“ spostrzegłem już sporo sklepów żydowskich.
Żaden europejczyk-chrześcijanin natomiast nie handluje na bazarze przy „drodze krzyżowej“...
Należy coś przedsięwziąć, aby wypędzić na zawsze kupczących z miejsc świętych.
Sporo się znajdzie dla nich miejsca w nowej Jerozolimie i wszędzie poza jej murami, byleby nie od strony doliny Josafatowej, Gethsemani i Góry Oliwnej!






  1. Prof. P. Küttel, Vergissmeinnicht. N. 7. Lipiece 1929.
  2. Istotnie Rudolf i Hieronim Almeida w swojej „Historji Etyopji“ (1650 r.) przytaczają słowa murzynów, twierdzących, że Saba, królowa żeńskiej dynastji, była władczynią krainy Monomotapa i odwiedziła Salomona w r. 988 przed N. Chrystusa.
  3. Keren Kayemeth Leisrael. Report of the Head Office to the XVI — th Zionist Congress at Zurich, 1929, for the Years 5687—89 (1927—29) Jerusalem, June 1929, Sivan 5589.
  4. „Chwila“ nr. 2728, Lwów, 24. X. 1926, str. 5.
  5. Nr. 2724 12. d. 20. X. 1926.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.