Gasnące ognie/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Gasnące ognie
Podtytuł Podróż po Palestynie Syrji Mezopotamji
Rozdział Tajemnice Moriah
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1931
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.
TAJEMNICE MORIAH.

Mój przyjaciel Arab był człowiekiem dowcipnym i przytem zawziętym agitatorem. Być może, reagując na moje uwagi, że nie godzi się muzułmanom piastować kluczy od Grobu Zbawiciela, przyszedł do mnie i z zagadkowym uśmiechem rzekł:
— Chciałbym zaproponować panu przechadzkę na Moriah...
Podziękowałem mu i po chwili wyszliśmy już na Via Dolorosa.
Wpobliżu Pretorji na Drogę Krzyżową zbiega wąska uliczka, pnąca się stromo ku bramie Heroda. Łuk jakiegoś gmachu zakonnego łączy obie jej strony. Na arce wycięty w kamieniu napis głosi:
Adamo Sienkiewicz Consule S. E. Ali-Bey, Judeae Praesidi gratitudo. Data — „17 września 1871 r.“
Ani mój Arab, ani też konsulat polski nie wiedzą nic o pochodzeniu tej dedykacji.
Przez boczne wejście Pretorji wchodzimy na obszerny plac, brukowany białemi płytami.
Potężna kopuła meczetu... Stare cyprysy... Wysmukła kolumnada... bliżej ponure mury Pretorji...
Ileż to razy, siedząc w swojej pracowni warszawskiej, wpatrywałem się w ilustracje, przedstawiające to wszystko, co w tej chwili ogarniał wzrok mój. Długie fjoletowe cienie kładą się na skrzące się, białe płyty; we mgle złocistej majaczy jakgdyby w omdleniu potężna budowla Omara... wszędzie jakieś ciosane kamienie, kapliczki, o wysmukłych kolumnach... basen, fontanny... jakieś resztki, odłamki czregoś, co dawno już minęło.
W Warszawie dobrze wystudjowałem Moriah, gdzie Salomon wzniósł świątynię Panu... Miałem w ręku nietylko dzieła nowych badaczy, lecz nawet tak rzadki już teraz Dictionnaire historique, critique, chronologique, geographique et litteral de la Bible“, dopełniony i przejrzany z sumiennością iście benedyktyńską przez o. Augustyna Calmeta, a wydany „avec approbation et privilege du Roy“ w Paryżu w r. 1730, czyli dwieście lat temu!
Znam doskonale plan trzech głównych części świątyni: podwórce kapłanów, gdzie stał Dom Jahwe z tajemniczym przybytkiem arki przymierza, jedyny raz do roku odwiedzanym przez najwyższego kapłana; z kotarą, która została rozdarta w chwili śmierci Chrystusa, z ołtarzem dla całopalenia, podwórce mężczyzn i podwórce kobiet; galerję Sanhedryna.
Przypominam sobie wszystkie szczegóły i chcę wywołać w wyobraźni wspaniały twór Salomona, bo świątynia Herodowa mniej mnie interesuje, gdy nagle mój przyjaciel bierze mię pod ramię i szybko prowadzi na prawo.
Wchodzimy do olbrzymiej sali, przegrodzonej lasem kolumn.
Znam dobrze te charakterystyczne dla wschodu wnętrza meczetów, oglądam drewniane sklepienia i gołe ściany dość obojętnie, lecz mój przewodnik ciągnie mnie w głąb i pokazuje miejsce, otoczone złoconemi sztachetami.
Spostrzegam tam dwie nisze, ozdobione fryzem z napisów arabskich.
Kiwam głową porozumiewawczo i mówię:
— Mihrab?
Widziałem setki takich nisz, w których podczas nabożeństwa imam muzułmański składa świętą księgę — Koran.
Arab pochyla się ku mnie i szepce:
— Są to miejsca poświęcone jedno Mojżeszowi, drugie Aissa-Chrystusowi, którego ślad pozostał na kamieniu... Chodźmy teraz do Omara! Tu powrócimy jeszcze...
Ogarniam wejrzeniem cały plac „Haram esz Szerif.“
Dawid-król nabył go za 600 syklów złota od Jewusyta, Arawny, i zbudował tu ołtarz, aby przebłagać Jahwe, trapiącego lud izraelski dżumą.
Salomon po śmierci ojca wzniósł tu świątynię, przepychem zadziwiającą wszystkie narody, Nabuchodonozor spalił i zburzył dzieło syna Dawidowego, „umiłowanego przez Jahwe“.
Zorobabel, otrzymawszy od Cyrusa zrabowane niegdyś w Domu Adonai święte relikwje i sprzęt kapłański, wyprowadził część ludu swego z niewoli do ziemi ojców i odbudował skromną świątynię. W 500 lat później Herod Idumejczyk, chcąc się przypodobać Izraelitom, zaczął doprowadzać ją do stanu dawnej świetności. Roboty te zakończył dopiero Herod-Agryppa II w r. 63 naszej ery.
Rzymianie znowu obrócili w gruzy świątynię Izraela. Szczyt Moriah stał się miejscem ponurych rumowisk, siedzibą jaszczurek, skorpionów i szczurów. Cesarz Hadrjan rozkazał wznieść tu świątynię Jowiszowi, lecz chrześcijanie wkrótce zburzyli pogańskie ołtarze i posągi.
Znowu gruzy zaległy Moriah i tylko Żydzi ukradkiem przychodzili modlić się na miejscu, uświęconem przez Dawida i Salomona.
W r. 363 Juljusz Apostata pozwolił Żydom odbudować świątynię, urągając groźnej przepowiedni Chrystusa:
Zaprawdę powiadam wam, nie zostanie tu kamień na kamieniu, któryby nie był zepsowany. (Mat. XXIV, 2).
Historycy chrześcijańscy i pogańscy podają zgodne wiadomości o dalszych wypadkach. Pełni entuzjazmu Żydzi energicznie przystąpili do pracy, jednak ciągłe trzęsienia ziemi, wybuchy i wyrywające się z ziemi płomienie uniemożliwiły wszelkie wysiłki. Świątynia Salomona już nigdy nie powstała z gruzów, pozostawionych po Tytusie i Hadrjanie. W r. 638 drugi muzułmański kalif, Omar ibn-Hattab, który kierował czynami Mahomeda i właściwie stał się prawdziwym założycielem Islamu, po zdobyciu Jerozolimy, wjechał na szczyt Moriah, czyli podług suratu XVII Koranu, na „Mesdżiel el Aksa“, co znaczy, święte miejsce, oddalone od Mekki“.
Omar własnemi rękami zaczął oczyszczać Moriah, okrytą gruzami, za jego przykładem poszło całe jego wojsko, i wkrótce stało się ono miejscem sądu i modlitwy.
W kilka lat później następca Omara, Abd-el-Melek Ibn Meruan, uczynił z „Dżebel esz Szerif“ nowe „harizim“ muzułmanów, czyli główną świątynię, współzawodnicząc z Mekką z jej Kaabą, gdzie panowali kalifowie wrogiego odłamu.
Mistrzowie budownictwa bizantyńskiego wznieśli ośmiokątny meczet Omara czyli „Kubbet es Sakhra“, co znaczy „świątynia na skale.“
Ten zabytek architektoniczny VII w. przetrwał do naszych czasów. Przebudowa kopuły jego i drobne zmiany wewnętrzne, poczynione przez jerozolimskich królów chrześcijańskich, nie zniekształciły pierwotnego wyglądu tej świątyni Islamu, powstałej na trupie bożnicy Izraela, z której Chrystus wygnał handlarzy i bankierów.
Teraz przewodnik zwraca moją uwagę na potężne kolumny, podtrzymujące kopułę, która nie ulega najsilniejszym nawet wstrząsom ziemi; na piękne marmurowe „panneau“, siecią barwnych żył i plam tworzące misterne obrazy na ścianach; na przepych fryzów i kapiteli, na rzeźbione cyprysowe kazalnice i „mihraby“; na cudowną grę światła, sączącego się przez kolorowe szkła okien; na cały przepych, iście wschodni, zuchwały, dumny i potężny, wkońcu podprowadza mnie wysokiej, drewnianej balustrady, za którą znajduje się szara, naga skała — „es Sakhra.“ Niegdyś stał tu ołtarz dla ofiar całopalnych, wzniesiony przez Salomona i odrestaurowany przez Zorobabela i Heroda.
Jakiś mułła, poznawszy mego towarzysza, z ukłonem pozdrowił nas i wskazał na dość głębokie wklęśnięcie w skale.
— Jest to ślad stopy anioła Gabriela... szepnął duchowny muzułmański — a tam dalej — to ślad Mahomeda...
Pomyślałem w tej chwili, że tyle już śladów stóp twórców różnych religij widziałem w swojem życiu. Na Cejlonie — odbicie stopy Adama i Buddy, w Ta-kure — ślad palców Buddy i Paspy-lamaickiego; na Kizył-Kaja — ścieżkę, wydeptaną przez Ibn-Achmeda, apostoła Mahomedowego; w Pekinie — ślad boskiego Ju; tu, w Jerozolimie, — ślady Chrystusa, Aniołów i Mahomeda.
Lecz to nie wszystko! Muzułmański kapłan, towarzyszący nam, pokazuje srebrną urnę, ukrywającą dwa włosy z brody wielkiego Proroka wschodu; dalej — sztandary Mahomeda i Omara; w grocie, pod świętą skałą — kamień, podobny z kształtów do potwornego języka. Cała legenda jest związana z tym odłamkiem piaskowca!


JEROZOLIMA. MECZET OMARA NA MORIAH
Stanąwszy po raz pierwszy na szczycie Moriah, Omar powitał to miejsce słowami:

— Es-Sakhra, essalam aleik! — Bądź pozdrowiona, święta skało!
Natychmiast z masywu góry wypadł wąski, długi odłam jej i odpowiedział:
— Aleik essalam! — Badź pozdrowiony!
Gdy oglądałem tę „cudowną“ relikwję po Omarze, kamienny ozór milczał.
Każdy zakątek, niemal kamień każdy, widziany na Moriah, ma swoje podanie, stanowi relikwję.
Powracamy do „es-Sakhra“, pożegnawszy uprzejmego mułłę.
Mój znajomy zatrzymuje się przy balustradzie i wskazuje na prawidłowe wyżłobienie w świętej skale.
— To zabawne! — mówi półgłosem i mruży oczy. — Żydzi, podczas najścia legjonów rzymskiego cesarza Tytusa, nie mieli czasu wywieźć ze świątyni najdroższych sprzętów, relikwij, szat i klejnotów kapłańskich. Wobec tego, jak głosi legenda, lewici wydrążyli świętą skałę i ukryli w niej skarby świątyni. Niedawno jakiś cudzoziemiec, zakradł się do meczetu i w nocy zaczął świdrować i przecinać skałę. Szukał świętości izraelskich tak, jak nafty lub węgla. Ha! Z tego powodu wynikł bunt muzułmanów i Żydów. Z trudem stłumiono go. Przedsiębiorczemu cudzoziemcowi udało się jednak umknąć!
Arab zaśmiał się.
— Zuchwałe świętokradztwo... — zauważyłem.
— Eh, nie bardzo! — odparł ze śmiechem, machnąwszy ręką. – Ta skała nie ma żadnego znaczenia... Opowiadają, że stał tu ołtarz całopalny Salomona. Cóż z tego? Mógł stać na każdej innej skale...
— Przecież tradycja twierdzi, że tu właśnie Abraham miał zamiar ofiarować Bogu syna swego?! — zaprotestowałem.
— Nie! — zaprzeczył. Stało się to w innem miejscu, nie tu! Tamtę skałę złożono w Mecce... W Jerozolimie niema żadnych prawdziwych relikwij...
— Chrześcijaństwo w każdym razie posiada tu Golgotę... — przerwałem mu.
Wzruszył ramionami i poważnym głosem odpowiedział mi:
— Muzułmanie nie dopuszczają myśli, aby Chrystus mógł być ukrzyżowany przez Żydów i Rzymian!
— To coś zupełnie nowego dla mnie! zawołałem.
— My uznajemy Aissa, waszego proroka, lecz nie wierzymy w jego ukrzyżowanie... Wiem, że historycy, co prawda, bardzo pobieżnie, wspominają coś o tem. Mamy jednak całkiem inne objaśnienie tego wypadku. Czy pamięta pan ten moment, kiedy Judasz zbliżył się do Jezusa i pocałował Go, oddając tem w ręce wrogów? Otóż w tej samej chwili Chrystus spojrzał w oczy zdrajcy. Judasz natychmiast przybrał postać i oblicze Mistrza... Rzymianie ukrzyżowali Judasza...
— Cóż się więc stało z Jezusem? — spytałem.
— Odleciał przed tron Ojca swego w niebie i zjawił się uczniom i Bogarodzicy dopiero po kilku dniach! — rzekł Arab z całą stanowczością i przekonaniem w głosie.
— A św. Tomasz, oglądający rany Zmartwychwstałego Chrystusa? — zadałem znowu pytanie.
Wzruszył ramionami i odpowiedział:
— Cud! Taki-sam cud, jak zamiana wody na wino na uczcie w Kanie Galilejskiej... Chodźmy jednak do meczetu el-Aksa!
Weszliśmy do olbrzymiej hali meczetu, nasyconego miłą wonią żywicy cedrowej.
Arab opowiedział mi, że tu stała niegdyś bazylika Najświętszej Panny, później pałac króla Baldwina I i zbrojownia rycerska. Opierając się ramionami o dwie kolumny, złączone łańcuchem, mój przyjaciel rzekł ze śmiechem:
— A to są „kolumny próby!“ Człowiek, który w żaden sposób nie potrafi przecisnąć się pomiędzy niemi, nigdy nie ujrzy raju. Tak twierdzi podanie. Pewien możny, a opasły Tarek, ugrzązł tu i zmarł. Odtąd imamy przeciągnęli ten łańcuch...
Chwała Bogu! Nadarzyła mi się sposobność dowiedzieć się, czy będę wpuszczony do raju, czy też nie. Z pewnością spróbowałbym szczęścia. Ponieważ jednak nie posiadam kształtów Appolina, mógłby mię spotkać los owego niefortunnego Turka. Chociaż pozostałem w niepewności co do raju, lecz zato nie ugrzązłem na zawsze wśród kolumn „próby“ w el-Aksa.
Pod placem, gdzie wznoszą się oba meczety, znajdują się „stajnie Salomona“ — ogromne sale o sklepieniach, opartych na potężnych słupach. Historycy i archeologowie skłonni są twierdzić, że te olbrzymie hale, zamieszkałe obecnie przez szczury, łasice, gołębie i nietoperze, powstały za panowania cesarza Justynjana, poczem były odrestaurowane przez Arabów.
Tuż przy wejściu jakiś rozmarzony młodzieniec, leżący w cieniu, pokazał nam niszę z kopułką i marmurowemi kolumienkami, dodając, że jest to... „żłobek Jezusa.“
Twardy, niewygodny i skąd się tu wziął? Nie uwierzyłem...
Była to „relikwja“ tego samego rodzaju, co odbicie stóp świętych na skałach, co włosy z brody proroka, co siodło ulubionej kobylicy Mahomeda, przenoszącej go w jedną noc z Mekki do Jerozolimy i z Jerozolimy do Mekki.
Aeroplan a nie kobylica! Aeroplanów jednak wtedy nie znano jeszcze.
Nie wierzę; zresztą czuję się znużony. Żegnam mego Araba i powracam do domu.
Stanowczo za dużo naraz pokazano mi niezwykłych rzeczy!
Te ślady na kamieniach i broda Mahomeda zmusiły mnie do przelotnego tylko rzucenia okiem na miejsce posiedzeń wielkiego Sanhedryna, na Bir-el-Aruah, czyli studnię, do której dwa razy tygodniowo zlatują się na modlitwę dusze zmarłych. Muszą to być jednak bardzo małe dusze, bo studnia — ciasna! Nie zwróciłem też należytej uwagi ani na wklęśnięcie w skale, w uniesieniu modłów wybite głową Mahomeda, ani na marmurową płytę, z utworzonym przez splot żyłek kamienia rysunkiem dwóch srok. Podanie głosi, że ptaki te skamieniały, usiadłszy bez należytego pietyzmu na świątyni Salomona. Pobieżnie tylko obejrzałem piękną chrzcielnicę rycerzy krzyżowych i na cudo wschodniego budownictwa — kapliczkę „Kubbet es Silseleh“, która się łączy niewidzialnym łańcuchem z niebem.
Potwierdzam, że łańcuch ten jest zupełnie niewidzialny.
Powracam nareszcie do swego pokoju.
Pachnie tu rozmarynem i goździkami, które codziennie wstawiają do wazy gospodarne i nie pozbawione estetyki Marja i Luiza, miłe, stare Austrjaczki; na białej ścianie nad drzwiami wisi drewniany krucyfiks, nad sofą — duży oleodruk z wizerunkiem Chrystusa.
Chrystus ma jasne włosy i długa brodę. Podobny jest do mnicha rosyjskiego z jakiegoś dalekiego klasztoru północnego.
Dziwne to, bo tłoczyła ten obraz drukarnia wiedeńska.
Jak widać, bohomazy są kosmopolitami...
Widziałem już zresztą podobne oleodruki na bazarze jerozolimskim. Były to wyroby niemieckie, rosyjskie — przedwojenne i arabskie, drukowane w Kairze i Stambule.
Stałem też kiedyś przed posągami buddyjskiemi, odlanemi w Niemczech, i przyglądałem się z dumą patrjotyczną „świętym obrazom“ lamaickim, które okazały się niczem innem, jak tylko... barwnemi reklamami z perkalików łódzkich!
Ale ta góra Moriah z Omarem, el-Sakhra, ze stajniami i tronem Salomona i przedsiębiorczym europejczykiem, który z pomocą współczesnego perforatora i dłuta djamentowego poszukiwał ukrytych skarbów świątyni izraelskiej, zaprzątnęła moje myśli.
Świątynia Salomona — Przybytek Najwyższego... Opisał go szczegółowo prorok Ezechiel, odrestaurował dla potomności jezuita hiszpański, Jan Villalpande, z polecenia swego króla w końcu XVI wieku. Przeglądałem te trzy wspaniałe tomy in folio i, przypominając sobie rysunki uczonego księdza, nie mogłem wyjść z podziwu nad rozmachem i potęgą dzieła Salomonowego.
Świątynie, powstające na tem samem miejscu po zburzeniu domu Bożego, a odrestaurowane przez Zorobabela i Heroda, miały znacznie skromniejsze wymiary, a użyto na nie tańszych, przeważnie lokalnych materjałów.
Salomon, wielki budowniczy „Domu Pana“, wzniósł z biegiem czasu na górze Oliwnej, naprzeciwko świątyni jedynego Jahwe, wystawne ołtarze Chamosowi, bogowi Moabitów, i Molochowi.
Trzecie księgi królewskie objaśniają tę herezję mądrego króla w sposób niezwykle prosty i przekonywujący:
A król Salomon rozmiłował się w niewiastach cudzego rodu mnogich i w córce faraonowej, i w Moabitkach, i w Ammonitkach, i w Idumeitkach, i Sydonitkach, i Chetejankach. I miał żon, jako królowych, siedemset, a nałożnic trzysta, i odwróciły niewiasty serce jego. A gdy był już stary, skażone jest serce jego przez niewiasty, że się puścił za bogi cudzymi i nie było serce jego zupełnie z Panem — Bogiem jego, jako serce Dawida, ojca jego.“
Salomon, uznawany za wynalazcę alfabetu arabskiego i syryjskiego, otoczony jest czcią wszystkich ludów Wschodu. W ich pojęciu „Soliman“ był najpotężniejszym magiem, któremu służyły rzesze „dżinnów“-duchów ziemi i nieba. Władzę nad niemi posiadł ten wspaniały, najbogatszy z władców świata, zawdzięczając czarownemu pierścieniowi z zielonym kamieniem, w którym wycięta była gwiazda (pentagramma), albo znak „swastyki“, jak twierdzą hindusi, godło „potężnych ludzi z zatopionego lądu“. Czyżby to echa Atlantydy?
Tu na Moriah — błąkają się cienie Omara i jego najbliższego przyjaciela Mahomeda, pozostawiającego ślady stóp swoich na skałach tej góry. Tu przeciągnięty został łańcuch pomiędzy niebem a ziemią — trudny szlak do raju; tu się zlatują duchy zmarłych na modlitwę; u podnóża tej góry leży dolina Josafatowa, gdzie Sędzia Sprawiedliwy ogłosi swój wyrok ostateczny przed końcem świata.
Na plac „Haram esz Szerif“, gdzie stała świątynia, odbudowana przez Heroda, wychodziły okna Pretorji Piłata, który skazał Chrystusa na hańbiącą śmierć na krzyżu...
Jakież to dziwne dzieje, nieobjaśnione losów koleje!
Naród izraelski dwa razy wznosił świątynię Jahwe i w mroku „deiru“ przechowywał tajemniczą arkę przymierza, w której zazdrośnie strzeżono złożonych przez Mojżesza „łuchot“ z prawem, pisanem boskiemi zgłoskami — „miktab Elochim.“
Po raz drugi padł w proch przybytek Boga chmurnego szczytu Synai pod ciosami Pompejusza, a Izrael już nie wystawił ołtarza swemu Jahwe.
Nie byłoby bowiem w nim tajemnicy, ukrytej przez Mojżesza w „świętem świętych.“
Zginęła ona wraz ze świątynią Herodową, poszła z dymem. A może nie było jej już od powrotu z niewoli babilońskiej?
Przypominam sobie pewne krótkie opowiadania nieznanego mi autora:
Kapłani uprzątali właśnie świątynię Jahwe... Jakiś chłopak, syn sługi lewitów, bawił się przed domem Bożym, goniąc przed sobą bąka. Nagle bak, kręcąc się, wpadł do świątyni.
Chłopak wbiegł tuż za nim. Zajęci pracą kapłani i słudzy ich nie spostrzegli go.
Bąk tymczasem, wirując, wślizgnął się poza kotarę, — poza świętą kotarę, za którą przebywało To, wielkie, tajemnicze, straszliwe...
Nie namyślając się wcale, chłopak odrzucił ciężką, haftowaną srebrem i złotem zasłonę i przestąpił próg najświętszego miejsca.
Podniósł zabawkę i, nagle przypomniawszy sobie gdzie się znajduje, z przerażeniem zaczął oglądać prawie ciemną komnatę...
Nikogo i nic tu nie ujrzał: ani wielkiego, ani straszliwego Jahwe, ani drogocennej skrzyni z „łuchot.“
W przybytku Tajemnicy — tajemnicy nie było...
Chłopak nie rozumiał jeszcze, że tęsknota za tajemnicą przeniosła się oddawna do dusz ludzkich.
Zbawiciel świata wiedział o tem i dlatego wygłosił wielką prawdę:
— Zburzę starą świątynię, a w trzy dni zbuduję nową.
Mówił o świątyni ducha, którą wzniósł na wieki w ciągu trzech dni oczekiwania tajemnicy Zmartwychwstania.
Lecz oto ten cichy boski Mędrzec, który ze świątyni dumnej wypędzał bezczelnych kupców i gromił podstępnych faryzeuszów, usłyszał żądanie złośliwe ludu swego, wołającego:
— Ukrzyżuj Go!
W kilka minut potem zapadł wyrok obłudny, nikczemny i tchórzliwy, a stłoczony, głowa przy głowie, tłum powtarzał sobie słowa Piłata — rzymskiego wielkorządcy; z uśmiechem tajemniczym szeptali je sobie do ucha kapłani, zebrani w galerji, gdzie się odbywały narady Synhedrynu.
Na tem samem miejscu wyrósł monumentalny meczet, wznoszący głowicę swoją przez 13 wieków i strzelający minaretami do nieba, które widziało bieg strasznych, zbrodniczych dziejów.
Świątynia Islamu... Świątynia, w której Arab, wyznawca Proroka, opowiadał mi z grymasem zwątpienia o świętej skale, śladach stopy Mahomeda, o siodle jego kobylicy i o włosach z brody, zamkniętych w srebrnej urnie...
Wszystko to jest owiane tajemnicą.
I jak każda tajemnica pozostaje do czasu niezbadaną, a pełną uroku.
Jakiś Europejczyk, jak ów chłopak z bąkiem, zamierzał zbadać ją, dziurawiąc świętą skałę...
Cofnął się jednak w obawie przed fanatyzmem tłumu.
Powstał bunt i ochronił tajemnicę.
Pozostała ona nienaruszoną na szczycie Moriah...
My — chrześcijanie nie mamy tam żadnej tajemnicy.
My wiemy, że Jezus z Nazarei rozpoczął stąd drogę krzyżową, w męce zakończywszy ją na Golgocie, za murami Jerozolimy, na miejscu stracenia.
Była to droga ciężka, lecz opromieniło ją zwycięstwo i nowa tajemnica Zmartwychwstania, nie potrzebująca dla swego ukrycia ani marmuru, porfiru i jaspisu murów, ani ołtarzy ze złota, ani przerażającego mroku niedostępnej głębi świątyń.
Serce i dusza ludzkości, niebieskie niebo, płonące słońce i ziemia, czy to gajami i łąkami wonnemi okryta, czy naga i jałowa, jak pustynia zajordańska, — stała się świątynią i ołtarzem tej największej, najczystszej Tajemnicy nieśmiertelnego Ducha.
Do tej olbrzymiej świątyni, której kopułą jest niebo, przęsłami promienie gwiazd, murami dalekie światy, a przyciesiami — ziemia cała — od oceanu do oceanu wiedzie wąska furta.
O niej zaś mówił Chrystus Pan:
Usiłujcie, abyście weszli przez ciasną furtkę, albowiem powiadam wam, że ich wiele będą chcieli wejść, a nie będą mogli... (Łuk. XIII, 24).
Jest to prawdziwa świątynia Boża, a żaden mocarz świata nie zastąpi jej gmachem ołtarza Molocha.
Zakon dany jest przez Mojżesza, łaska i prawda — przez Jezusa Chrystusa — powiedział Jan Ewangelista.
Dusza ludzkości coraz namiętniej i szczerzej pożąda prawdy i łaski.
W tem jest zwycięstwo Ducha.
Tymczasem jednak próżno wzdycha strapiona dusza, ponieważ nie minęły jeszcze czasy pogan. Posagi Molocha, zbrodni wszelkiej i złotego cielca rzucają ponury, krwawy cień na ziemię znękaną i strwożoną bezmiernie na widok straszliwy, przejmujący rozpaczą, bo oto ze świątyni bezwzględnego prawa pozostał tylko „mur płaczu“, a ołtarz Ducha dźwiga się z gruzów błędów i szaleństw ludzkich w znoju, w mękach niewysłowionych.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.