Ginąca Jerozolima/Gody Herodowe

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Konczyński
Tytuł Ginąca Jerozolima
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Data wyd. 1913
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
GODY HERODOWE.

Do komnaty Maryammy zapukano nieśmiało.
Nie zwracała na to uwagi. Czyniła właśnie przegląd swych wdzięków przed polerowanem zwierciadłem jako że miała wejść po raz pierwszy po ślubnym obrzędzie do łoża królewskiego.
Dumna była z siebie.
Młodzieńcze jej ciało ujęte we wdzięczne formy zachwycało jej własne oczy niepokalaną białością skóry i powabem aksamitnej miękkości. Wodospad płomiennych złotych włosów przesłaniał kuszące zmysłowe linje jej kształtów, dając blask jeszcze większy jej twarzy uśmiechniętej zwycięzko, jej piersiom falującym mocno pod uderzeniem łaknącej krwi, jej zaciśniętym udom zwartym szlachetną, ścisłą, padającą prostopadle w dół linją.
Pukanie powtórzyło się z większą mocą.
Zmarszczyła brwi.
— Któżby śmiał z obcych — pomyślała — lub ze świty w takiej chwili wdzierać się do mojej komnaty?
Ale czoło jej wygładziło się w mgnieniu oka.
Serce zabiło w niej gwałtownie.
— Zaiste to Herod! — szeptała w głębi duszy — rzucił ucztę, bo łaknie mych pieszczot. Jeszczem nie nadążyła wziąć wonnej kąpieli a on już tu!.. tęskni do moich ramion... on król! powolny będzie swej żądzy i moim słowom pieszczotliwym.
— O szczęście moje wielkie! — powtarzała z uniesieniem radosnem — o dniu czarowny, w którym Herod rzucił na mnie po raz pierwszy wzrokiem pożądliwym! o piękne godziny, w których mi przyjdzie dzielić z nim tron i łoże!
Zarzuciła leniwym ruchem miękką, przeźroczystą osłonę na ramiona, błyszczące bielą wypukłą i na odurzające powabami kształty swych bioder, poczem podeszła ku podwojom.
Uchyliła kotarę i ucho przyłożyła do drzwi.
Po wargach czerwonych jak róże Hebronu prześlizgnął się wąż, uśmiech wyzywający.
— Kto tam? — zapytała pieszczotliwie.
Pukanie powtórzyło się po raz trzeci.
— Herod ciekaw — pomyślała przebiegle — czy przeczuję jego obecność.
Odwróciła głowę, uchyliła drzwi i rzekła mdlejącym głosem:
— Wejdź...
Do komnaty wsunął się szybko starzec zgięty, o przerażonych oczach i żółtem jak wosk obliczu.
— Marjammo — szepnął — wnuczko moja...
Kobieta na dźwięk głosu obcego krzyknęła i konwulsyjnym ruchem obcisnęła dokoła siebie zasłonę.
Rzuciła na przybysza prawie nieprzytomnym wzrokiem.
— Ktoś ty?? jak śmiałeś??
— Ciszej! bo mnie zgubisz! Nie poznajesz mnie?
— Nie —!
— Jam twój dziad, Hyrkan, arcykapłan Jerozolimski, wzięty przez Bazaframesa do niewoli. Na wieść o twoich godach weselnych wracam z nad Eufratu. Ziomkowie wykupili mię łzami i złotem.
Marjamma drżała przerażona, patrząc na niego szeroko otwartemi oczami, nad któremi ogniste brwi wygięły się jak łuki piorunów.
— Nie poznaję ciebie — szepnęła wzruszonym głosem — kto ci zwolił tu wejść?
Starzec spojrzał na nią przez łzy.
— Jakże to być może — mówił — abyś zapomniała rysy swojego dziada? takem się zmienił w niewoli? Patrz! wszakże widzisz te uszy odgryzione mi przez Antygona, iżby gwoli kalectwa pozbawić mię godności arcykapłańskiej!
Marjamma opanowała pierwszy strach i zapominając o tem, iż naga w przeźrocznej li tylko osłonie stoi przed starcem, przejęta niepojętem zdarzeniem, szybko skoczyła ku podwojom i zamknęła je przezornie.
— Dziadku! — przemówiła do niego mięko — tyżeś jest? ale jak tu wszedłeś? kto cię tu wpuścił? on-że, sam, Herod?
Starzec zgiął się jeszcze bardziej ku ziemi.
— Przygnała mię tęsknota za świętem miastem.
Marjamma potrząsnęła głową tak, iż płomienie włosów zakołysały się koło niej jak pożar niecony wichrem i odparła z przestrachem:
— Źleś uczynił dziadku. Nie znasz-że Heroda? Jak władzy jest bardzo łaknący? pocóż sam wchodzisz w jego ręce — ty, który byłeś arcykapłanem i tak wielkie miałeś znaczenie u ludu?
Hyrkan pogładził siwą brodę.
— Wiedziałem ja to wszystko — mówił — ale wiedziałem to także, iż Herod bierze ślub z moją wnuczką, i że gwoli temu krwie nasze, moja i jego stają się sobie bliskie. Jakżeby śmiał Herod wystąpić zbrodniczem wystąpieniem przeciw Panu i przelać krew twojego dziada? Pan zastępów, którego oczy są nad wszemi drogami, kierował sercem mojem i drogą moją i tu mię przywiódł, bym jeszcze raz mógł ujrzeć oczami mojemi Święty Przybytek w złotych blachach świecący. I da Pan zastępów, iż on nie będzie dybał na moje życie jako ptasznicy, zastawiający poniki i sidła. Moje oczy patrzą w stronę, gdzie groby moich są tęskniące za mną a zaś nie patrzą ku stopniom królewskiego tronu.
Kobieta spojrzała na niego z rozrzewnieniem. Łzy jęły spływać z jej rzęs długich, świetlistych. Padła na łoże okryte bisiorami, otrojne w płonące lampy i twarz bolesną ukryła w dłoniach.
— Dziadku! dziadku! — szeptała — źleś uczynił, iżeś posłuchał swojej tęsknoty.
Ale wraz podniosła głowę i zapytała go głośno:
— Kto cię tu wpuścił? czy on już wie o twojem przybyciu?
— Zgoła nic nie wie — odrzekł Hyrkan — od trzech dni jestem w Jerozolimie i szukam drogi do ciebie. Nikt nie wie o mojem przybyciu oprócz rzezaka ofiarnych bydląt. On to, przywiązany bardzo do mnie, dotarł do starej klucznicy pałacu, swej siostry i błagał ją, iż mię wpuściła do twojej komnaty.
— O, to dobrze! — odezwała się Maryamma — możesz spokojnie pożegnać się ze mną i opuścić Jerozolimę.
Hyrkan spojrzał na nią przerażony.
— Opuścić Jerozolimę? — powtórzył zdławionym głosem — co mówisz wnuczko ukochana? takie ty masz twarde serce przeciwko dziadowi swemu, iż wypędzasz go za mury świętego miasta?
— Dziadku! a cóż ja uczynić mogę dla ciebie? wolę wiedzieć, iż żywym jesteś zdala odemnie, jak że zabity ległeś w blizkim grobie.
Arcykapłan wyprostował się. Wystraszony uśmiech wpełznął na jego wargi.
— Jakże to Marjammo — pytał — to Herod nie jest zakochany w tobie?
Kobieta zmrużyła oczy.
— Kto go zna — szepnęła.
On zaś pogłaskał znowu brodę i obrzucił ją wzrokiem.
— Z krwi arystobulowej jesteś — mówił dalej ciepłym głosem — i wzięłaś w siebie całą piękność rodu. Jest-że mężczyzna tak ślepy, któryby nie odzyskał wzroku, uczuwszy się blizko ciebie? jest-że tak zimny, w którymby krew nie zagotowała się jako wrzątek, skoroby wziął cię w ramiona swoje?
Radosne westchnienie wyrwało się z jego starczych piersi.
Kobieta stanęła cała w płomieniach. Przypomniała sobie swą nagość.
— Nie patrz na mnie dziadku — błagała szeptem, wtulając się w fale miękkich puchów, zalegających łoże królewskie.
On zaś, nie zważając na jej prośby, objął jeszcze raz wzrokiem przenikliwym wszystkie jej wdzięki, poczem przemówił w te słowa:
— Wiedział Pan zastępów, co czynił ze mną, budząc we mnie tęsknotę za rodzinnem miastem. Piękność twoja Marjammo będzie orędziem mojem do Heroda. Nie ma rzeczy, którejby mógł ci odmówić, kiedy cię zazna. I nie będzie chciał wlać kwasu w pieszczoty twoje przez śmierć moją. Wiem, co czyniła odwrotnica Izrael. Chodziła pod każdą górę wysoką i pod każde drzewo gałęziste i tam cudzołożyła. Ale nie da Pan, aby krew arcykapłana polała się na godach wnuczki jego. I nie splami się lud izraelski nowym mordem Herodowym... To mówię ci Marjammo ja, którym był arcykapłanem..... przez dziewkę rodu mojego ocalonym będzie żywot mój..... ty zaś uczyń miłość swoją po tysiąc razy mocniejszą! I niechaj kształty twoje po tysiąc razy zaćmią rozum jego i niechaj po tysiąc razy uśnie wola jego i gwałt jego władzy na twojem białem łonie.
Marjamma pochyliła głowę, będąca w ogniach wstydu i dumy.
— Błogosławię ci — odezwał się jeszcze Hyrkan — w imieniu Pana zastępów! Niechaj w miłości twojej wybieleje krwawe serce Herodowe.
Kobieta całowała ręce Hyrkana, rosząc je obfitemi łzami i przysięgła uczynić wszelkie poświęcenie, byle pozyskać serce Herodowe dla jego starczej głowy.
Arcykapłan jak wszedł cicho, tak cicho wyślizgnął się z komnaty.
Zasłona przeźroczna spadła z ramienia młodej kobiety, a ona sama w krasie swych jędrnych, szlachetnych wdzięków stała długo cicha i milcząca w zapamiętaniu wnętrznem obok łoża królewskiego.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Brudny świt deszczowego dnia wpychał się do sypialni królewskiej.
Marjamma przebudziła się pierwsza z gorączkowego snu.
Znużone rozkoszą miłosną ciało wygięła na puchach łoża, szukając białą dłonią kędziorów, okrywających głowę Heroda. A kiedy to stało się, pochyliła się nad nim, obejmując pieszczotliwie w obie ręce surowe formy jego twarzy.
Król drgnął, podniósł powieki, utopił w niej wzrok mocny, bystry, w którym wraz zajaśniały płomienie żądzy. Ustami przylgnął namiętnie do alabastrowych krużów jej piersi młodych, błyszczących nad nim.
— Kocham cię Marjammo — szeptał — rzuciłaś czary na mnie! niema męża w ludzie izraelskim, który by płonął takim ogniem do niewiasty swojej jak ja do ciebie! Jesteś najczarowniejszem naczyniem rozkoszy! nie ma mocy, która by mogła we mnie przemóc pożądanie ciebie.!
Objął ją w ramiona twarde, nawykłe do bojów.
— Pieściwość twoja — wielbił ją — większa od gołębicy. Płomienie ust twoich silniejsze od ognia ofiarnego. Drżę pod dotknięciem twojem, którym nie drżał nigdy pośrodku nieprzyjaciół ni na murach szturmowanego miasta. Palce twoje mogą na mnie grać pieśń jak na luteńce.....
— Marjammo! Marjammo! — gorzał.
Ona zaś topiła w jego źrenicach oczy przenikliwe.
— I cóż byś uczynił — badała go jeszcze — gdybym prosiła cię o pasy ze srebra uwinionego z Tarsys, lub o złote naszyjniki z Ofaz? odmówiłbyś mi?
— Żądaj, ile zechcesz!
— A wybudowałbyś zamek, dając mu imię moje?
Herod uśmiechnął się wesoło.
— Zgadłaś myśl moją! Taki to zamiar powziąłem wczoraj.
Kobieta przylgnęła mocno do jego piersi.
— A jeśli jabym prosiła o miasto z litego kamienia, obwiedzione podwójnym murem, ze świątynią w marmurach i złocie kowaną, imienia mego dziecię?
— Takie będziesz miała! — zawołał król uradowany — wpierw jeszcze nim podobne wystawię, poświęcone pamięci cezara rzymskiego!
Marjamma wpiła się ustami w jego usta.
— A daszli wolność dla uczczenia naszych godów weselnych dwom tysiącom wrogich ci żydów, którzy jęczą w więzieniach Bari? niechajby żony ich, matki ich, i dzieci ich błogosławiły naszemu potomstwu.
Herod odurzony żarem jej ciała odparł wzruszonym głosem:
— Marjammo! wszystka jesteś piękna! jako tkanina karmazynowa wargi twoje! dwie piersi twoje jako dwoje bliźniątek u sarny, które się pasą między liljami! jako ułomek jabłka granatowego tak jagody twoje, oprócz tego, co się wewnątrz tai! i jakże bym ja mojej pachnącej jak wsze drzewa libańskie z mirrą i aloesem, ze szpikanardem i szafranem, hessyą i cynamonem razem mógł czegokolwiek odmówić? wstań i każ, by puszczone zostały dwa tysiące żydowinów, którzy broń śmieli przeciw mnie podnieść.
— Wielki jesteś Herodzie! — szeptała z uniesieniem kobieta — miłość rozrządziłeś we mnie! a krwie moje szaleją! uczyniłeś większą łaskę mi nad wszystkie inne! i już każda łaska będzie mniejszą od doznanych i zblednie w obliczu swoich starszych siostrzyc!
Herod uśmiechnął się łaskawie.
— Widzę ja — rzekł — iż za zębami białemi, co są jak trzody owiec postrzyżonych, zatrzymał się język twój jeszcze z jedną prośbą. Mów, aby stało się po twej myśli i byś mi była wraz rozkoszna w miłosnem objęciu i przyłożyła się do mnie jako pieczęć.
Wówczas ona uśmiechnięta zwycięzko przygarnęła głowę jego do swych warg, a ciało jego do swych bioder podatnych i wyrzuciła z ust jednym tchem:
— Pozwól żyć mojemu dziadowi Hyrkanowi w Jerozolimie.
Herod zatrzymał na ustach uśmiech, który zesztywniał w więzach woli. Cień mignął po tęczówkach jego źrenic. Nie puszczając jej z ramion, rzucił pytanie ciche:
— Przybył?
— Tak — mówiła z pośpiechem — z błogosławieństwy dla ciebie, pełen pokory i uwielbienia dla ciebie.
Ów zaś krótko zagadnął.
— A chce on li być królem na mojem miejscu?
Marjamma zaśmiała się głośno.
— On — zagadnęła — z odgryzionemi uszami przez Antygona?
Herod zamyślił się chwilę.
— Tak, może nie chce — rzekł jakby do siebie — ale ma prawo do władzy.....
Kobieta ujęta jego dobrocią tłomaczyła starca:
— Ma prawo do władzy, a mimo to nie chce! nie chce! uczyń mu łaskę a najwierniejszym sługą będzie ci do śmierci. Bądź wspaniałomyślnym! wszak to dziad mój!
Zarzuciła go pieszczotami.
Powoli na ustach Heroda wyrzeźbił się uśmiech dziwny, przeciągły.
— Marjammo! — rzekł do niej pieszczotliwym głosem — Hyrkan był arcykapłanem. Odpowiedz mi szczerze, kogo więcej kochasz, brata swego Jonatesa, który ma siedemnaście lat, czy dziada swego Hyrkana, który ma lat siedmdziesiąt? odpowiedz szczerze!
— Jonatesa — brzmiała odpowiedź niefrasobliwa.
Herod podniósł się na łożu i klasnął mocno w dłonie.
Marjamma zarzuciła na ciało swoje zasłonę.
W pokoju sypialnym ukazał się dowódca Partów.
Król wydał rozkaz:
— Każ obwieścić, iż Jonates brat mojej żony mianowany przezemnie arcykapłanem!
Okrzyk radości niewysłowionej wyrwał się z piersi kobiety.
Dowódca chciał odejść.
— Stój! — zawołał król — weźmiesz ludzi i wyszukasz Hyrkana, dziadka mej żony, który był arcykapłanem.
— Mam li przywieść go tutaj? do stóp królewskich? — zapytał dowódca.
Król podniósł w górę pięść zaciśniętą.
— Nie trać czasu — krzyknął — gdzie go ujmiecie, zadusić!!
Dowódca zmarszczył brwi, chwycił nerwowo za miecz i zniknął za kotarą.
Marjamma wlepiła w Heroda szeroko rozwarte, przerażone oczy.
— Dlaczego? — bełkot wybiegł z jej gardła.
Herod spojrzał na nią ponuro.
— Wiem ja — rzekł twardo i mściwie — on nie chce być królem, ale ma prawo nim zostać....... a tyś weszła do królewskiej łożnicy...... wszakże tak Marjammo.....?
Kobieta przycisnęła serce dłoniami, uklękła na łożu, jakby chciała zerwać się i uciec, lecz wraz padła na ciało króla bez zmysłów.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tego samego dnia w południe orszak królewski podążał z pałacu Heroda do Świętego Przybytku.
W całej Jerozolimie wrzało. Śmierć Hyrkana przeszła niepostrzeżenie, natomiast umysły mieszkańców zajmowały się gorączkowo zagadnieniem, ile ma lat Jonates, nowy arcykapłan narzucony przez króla, czy jest z rodu wysokiego, jak wygląda i czy biegły w piśmie świętem.
Marjamma, siedząc w lektyce przy boku króla, patrzyła ze zmarszczonemi brwiami na lud, który kupił się na ulicach i placach, aby ujrzeć nową małżonkę królewską.
— Czy ona długo zagrzeje w łożu królewskiem — pytano się w tłumie, podziwiając jej urodę.
— Poprzednia żona Heroda, — ktoś inny zauważył — była również niezwykłej urody, a musiała iść precz z progów królewskich dla Marjammy.
— Razem z synem, krwi Herodowej, Aleksandrem!
— Herod nie szczędził dziada Marjammy, Hyrkana.
— Lęka się o swoją władzę!
— Mało to wygubił krewnych.
— I ma słuszność! któryżby z nich oszczędzał jego żywot, gdyby go dostał w swoje ręce.
— „Grzech judzki napisano piórem żelaznem na paznogciu djamentowem, wyrżniono na szerokość serca ich i na rogach ołtarzów ich“.
— Którzy na głód na głód, którzy na śmierć na śmierć, a którzy pod miecz pod miecz, a którzy w niewolę w niewolę!
— Biada! biada!
Po brzegi przelewały się podworce mężczyzn i kobiet od zebranych tłumów. Lały się krwie ofiarne, buchały w górę ognie na ołtarzu całopalnym. Strumienie zaś padającego z góry deszczu nie mogły zagasić płomieni ani ostudzić gorącości modlitewnej.
Z biciem serc czekały setki tysięcy żydów na chwilę, kiedy ukaże się na stopniach Przybytku nowy dostojnik.
Fale kapłanów wypływających z głębi zapowiadały moment oczekiwany. Cisza uroczysta zaległa świątynię, zda się całe miasto. Tylko jęk deszczu i trzask warczących płomieni ofiarnych biły o mury świątyni.
Nakoniec na progu ukazał się Jonates.
Stanął na widoku całej Jerozolimy młodzieniec przecudnej urody, w szacie barwy hjacentowej, obramowanej dołem frendzlami, u których naprzemian wisiały dzwoneczki złote i granaty: dzwoneczki jako znak grzmotu, granaty jako znak błyskawicy. Dwie złote spinki zaciskały na nim napierśnik w kształcie pancerza, tkany z materji barwnej w pięć wzorców: złota, purpury, bisioru, hjacentu i karmazynu. Dwanaście kamieni drogich z wyrytymi imionami pokoleń judzkich w czterech rzędach po trzy zdobiły jego napierśnik w blaski niezwykłe.
Na głowie o przedziwnych, natchnionych rysach miał tjarę tkaną z bisioru i hjacyntu, dokoła której biegła obwódka ze złotym, świętym napisem.
A było tego cztery litery...
Kiedy lud ujrzał na tle świątyni, mieniącej się od złotych blach i białych kamieni, postać arcykapłana o twarzy archanioła, wzruszenie ogarnęło wszystkich i zachwyt.
I stała się rzecz niezwykła.
Cały lud przywykły do nieustannych waśni, walk i mordów uderzony pięknością Jonatesa, porwany uczuciem, iż sam Pan zastępów zsyła mu duchownego przewodnika o twarzy anielskiej, wybuchnął głośnym płaczem radości.
Szloch szedł po ludziach jako fale deszczu mocny, coraz mocniejszy. Las rąk wzniesionych w górę witał arcykapłana.
Jerozolima płakała..............
Płakali kapłani, płakali krewni, płakała Marjamma.
Herod pobladł śmiertelnie.
— A jeśli Jonates — zapytał sam siebie — wyzyska to wzruszenie ludu, który łatwiejszy do buntu, niż góry do spuszczenia wód, i zapragnie tronu i pomści Hyrkana?
Krzywym wzrokiem rzucił dokoła, wraz nachylił się do ucha tuż będącego dowódcy Partów i szeptem wydał rozkaz:
— Uwieść w nocy arcykapłana Jonatesa do Jerychonu i w czasie kąpieli utopić!!
Dowódca skinął głową.
Po skończonych modłach Marjamma rzuciła się do nóg królowi na oczach całego ludu.
— Dziękuję ci, mężu mój — mówiła szlochając — iż naznaczyłeś brata mego Jonatesa arcykapłanem i dałeś mu rząd nad duszami żydowskiemi!
Król podniósł ją łaskawie i odezwał się głęboko wzruszony:
— Marjammo! ty wiesz jedna, jak bardzo kocham ciebie! Salomonowa pieśń nad pieśniami jest słabem echem mojej miłości! Cokolwiek zatem dzieje się przez ręce moje, pomnij, iż nie jest przeciw tobie nigdy uczynionem. Jam król i mojej władzy królewskiej muszę bronić. To zapamiętaj sobie i nie bądź nigdy krzywa na mnie.... cokolwiek bądź się stanie......
Marjamma podniosła oczy na niego pełne łez i wraz zamieniła się w słup lodu. Na dnie królewskich źrenic dojrzała błysk strasznego czynu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Konczyński.