<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Boniecki, Artur Reiski
Tytuł Herbarz polski
Podtytuł Część I. Wiadomości historyczno-genealogiczne o rodach szlacheckich.
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia Emila Skiwskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

HERBARZ POLSKI
CZĘŚĆ I.
WIADOMOŚCI HISTORYCZNO-GENEALOGICZNE
O RODACH SZLACHECKICH.
UŁOŻYŁ i WYDAŁ
Adam Boniecki.


Tom I.


WARSZAWA
Skład główny Gebethner i Wolff w Warszawie.
G. GEBETHNER I SP. W KRAKOWIE.

1899.
Дозволено Цензурою
Варшава, 1 Апрѣля 1899 года.
WARSZAWA. DRUKIEM EMILA SKIWSKIEGO.

Przedmowa.

W przyszłości, gdy wszystkie akta grodzkie i ziemskie b. Rzeczypospolitej Polskiej będą przejrzane i z nich sumaryusze sporządzone, poznamy dokładnie liczbę szlachty polskiej i jej dzieje. Ponieważ nie jedno jednak pokolenie przejdzie zanim to nastąpi, myślę, że wydanie dzisiaj obfitych i ważnych wiadomości historyczno-genealogicznych, o szlacheckich rodach, w ciągu lat dwudziestu pięciu zbieranych przeze mnie w archiwach krajowych, będzie nietylko ciekawe, ale i pożyteczne.

Wiadomości te, ułożone alfabetycznie pod odpowiedniemi nazwiskami, złożyły się na herbarz wielkich rozmiarów.

Dawniejsze herbarze i te, które pod różnymi tytułami w ostatnich czasach wydawane były, z tego powodu nie odpowiadają dzisiaj swemu celowi, że albo bardzo mało szczegółów podają o rodzinach, albo wiadomości te są niedokładne i niepewne, często jedynie zamieszczane w celu uświetnienia danego rodu, a dat piastowanych urzędów, przez członków różnych rodów, prawie w nich nie ma. Tym sposobem herbarz taki mógł dogadzać próżności niektórych rodzin, o których głównie pisał, ale przestawał być poważną pracą naukową, z którejby i badacz przeszłości naszej mógł korzystać.

Gdy dzisiaj mamy już tyle poważnych wydawnictw, jako to: kodeksów dyplomatycznych, zapisek sądowych i wywodów szlachectwa, będących nieprzebranym skarbem heraldycznym, rzucającym nowe światło na dzieje szlachty i jej herby, zdawało mi się na czasie, braki naszych dawnych herbarzów wypełnić, przystępując do wydania nowego, wyłącznie na aktach urzędowych opartego, a tem samem obejmującego wiadomości pewne o szlachcie polskiej, dokładne niektórych domów rodowody i daty piastowanych przez nią urzędów.

Nie mnie sądzić, czy dopiąłem zamierzonego celu, w każdym jednak razie nieuprzedzeni czytelnicy przyznać muszą, że starałem się zbliżyć do niego.

Oprócz licznych kodeksów dyplomatycznych i aktów grodzkich i ziemskich, wydawanych we Lwowie z zapisu hr. Aleksandra Stadnickiego, następujące akta służyły mi głównie za podstawę do ułożenia herbarza: Metryka koronna, Sigillaty i Akta kanclerskie, obejmujące oprócz aktów publicznych, najważniejsze nadania i przywileje udzielane szczególnym osobom, darowizny, zapisy, dożywocia, działy, testamenty, w końcu nominacye na wszystkie urzędy. Akta Dońationum grodu warszawskiego, szczególnie ważne z ostatniego, t. j . XVIII stulecia, kiedy życie publiczne skupiało się w tem mieście. Wszystkie akta grodzkie i ziemskie ziemi Czerskiej, obejmującej cztery powiaty: czerski, warecki, grójecki i garwoliński. Zapisy Trybunału lubelskiego z kończą XVI do wieku XVIII. Wyroki i zapisy tegoż trybunału, na województwa: kijowskie, bracławskie, wołyńskie i czerniechowskie. Najdawniejsze akta radomskie, opoczyńskie, płockie i brzeskie-kujawskie, oraz wiele innych, których spis zamieszczam poniżej, w objaśnieniu użytych skróceń.

Herbarz dzieli się na dwie części. Pierwsza obejmuje wiadomości historyczno-genealogiczne o szlacheckich rodach, druga — spis senatorów, dygnitarzy i urzędników ziemskich b. Rzplitej Polskiej. Spis ten, oparty na nominacyach i innych aktach zeznawanych przez dygnitarzy, da nam możność poznania, które rody, w jakim czasie i okolicy, zajmowały przeważne stanowisko.

Zdarzało się często, że nietylko nominacye były wydawane na urzędy tytularne, np. stolników, łowczych lub cześników, naraz kilku osobom, ale nadto, stolnikiewiczów lub łowczyców, zwano w aktach stolnikami, łowczymi, z czego wynikło, że na jednym i tym samym urzędzie spotykamy jednocześnie parę lub kilka osób.

Znalezione w aktach wiadomości o rodach szlacheckich, starałem się odpowiednio uporządkować i w największem skróceniu podać, wskazując skąd są wyjęte, aby umożliwić sprawdzenie ich autentyczności. Przy wypisywaniu urzędów źródeł w tekście herbarza nie podawałem, bo te będą zamieszczone w drugiej jego części, to jest w spisie dygnitarzy.

Ponieważ w herbarzu zamieszczam jedynie wiadomości czerpane z aktów urzędowych, nie znajdzie w nim czytelnik tego, co o rodach szlacheckich dawniejsze podały herbarze. Wskutek tego wypadło, że o wielu domach, nawet znakomitszych, znajdzie się u mnie mniej szczegółów, aniżeli o domach mniej znanych, o których głucho, lub słów zaledwie kilka w innych herbarzach.

Z wydawnictw z ostatnich czasów, jak hr. Dunina-Borkowskiego, pp. Żychlińskiego i Kosińskiego, o tyle korzystałem, że jeżeli nie miałem wiadomości, o żyjących w bieżącym wieku członkach domów szlacheckich, z nich te wiadomości czerpałem, przypuszczając, że są dokładne, jako przez samych członków tychże domów im podane. Wszędzie wszakże cytowałem autora, z którego wiadomości te czerpałem.

W aktach przeze mnie przejrzanych znalazłem wiele szczegółów, dotyczących osób obcego pochodzenia, lub nie szlachty. Niektóre z nich, zaszczycone były przez monarchów naszych tytułami lub orderami, inne sprawowały na dworze polskim różne drobne urzędy, służyły wojskowo, lub bawiąc chwilowo w kraju, zeznawały różne akta. Ponieważ wiadomości o tych rodach lub osobach mogą być dla niejednego ciekawe, zamieszczałem je również w herbarzu, lecz zamknąłem klamrami [ ] dla wyróżnienia, ze do pocztu szlachty polskiej nie należą.

Największą trudność przy układaniu herbarza polskiego przedstawia ta okoliczność, że u nas spotyka się bardzo często kilka, kilkanaście, a nawet więcej domów szlacheckich, noszących to samo nazwisko. Rozpoznanie więc i rozklasyfikowanie osób w aktach spotykanych, staje się często niemożliwe, tem bardziej, że niejednokrotnie dwa lub trzy domy, jednakowych nazwisk, tę samą zamieszkiwały okolicę. Chcąc uniknąć dowolności pod tym względem, wszystkie osoby, o których nie mogłem wymiarkować, do którego domu należą, zamieszczałem pod jedną ogólną rubryką.

Nazwiska szlacheckie nie zawsze jednakowo w aktach pisano. Podaję te różne odmiany ich pisowni, pragnąc wykazać, że okoliczność ta nie pociągała za sobą, aby ten, którego nazwisko odmiennie napisano, miał do innego domu należeć.

Spotyka się często niezgodność między rodowodem podanym przeze mnie, a tym, jaki wynika z akt przedstawionych przy legitymacyach. Wypływa to stąd, że legitymującemu szło przedewszystkiem o wylegitymowanie się, nie o wykazanie prawdziwego swego rodowodu, a zresztą i wskutek niewiadomości przedstawiał często za przodka swego osobistość, należącą do innego domu, tegoż samego nazwiska, lub do innej linii swego własnego domu. Znam wypadek, że cztery różne domy jednego nazwiska od jednej i tej samej osoby udowodniły swoje pochodzenie.

Przy każdym domu herb zamieszczam, chcąc uwydatnić tę największą różnicę heraldyki naszej od zachodniej, że u nas wszystkie domy, od jednego przodka pochodzące, jednego herbu używąją. Opis zaś herbów czysto polskich, które przysługują większej ilości domów szlacheckich, pozostawiam do ostatniego tomu herbarza, pragnąc jednocześnie na podstawie źródeł wykazać gniazdo rodowe każdego szczepowego rodu, rozrodzenie się jego, rozsiedlenie po kraju i przedstawić najdawniejszych znanych jego przodków.

Te jedynie domy, które po koniec istnienia Rzplitej były z urodzenia szlacheckimi, lub przez rządy polskie uszlachconymi zostały, znalazły pomieszczenie w herbarzu.

Ponieważ wszelkie pomyłki, nieuniknione przy takiej pracy, zawsze są łatwiej dostrzeżone przez osobę drugą, niż przez piszącego, a pragnę, aby ich jak najmniej było, uprosiłem barona Artura Reiskiego, z zamiłowania heraldyka, posiadającego wiele archiwalnych notat, aby manuskrypt mój zanim pójdzie do druku przejrzał, napotkane pomyłki sprostował i swojemi notatami uzupełnił, za co składam Mu tutaj serdeczną podziękę.


WSTĘP.

O pochodzeniu szlachty polskiej.

Biorąc do ręki książkę, zawierającą wiadomości o szlachcie polskiej, mimowoli czytającemu nasunąć się musi pytanie, skąd się ona wzięła?

Odpowiedź na to niełatwa. Nie mając żadnych źródeł historycznych z epoki, w której się wytworzyły rody szlacheckie polskie, odpowiedź ta będzie zawsze tylko hypotezą, mniej więcej możliwą, mniej więcej prawdziwą, odpowiednio do tego, czy późniejsze źródła kłamu jej nie zadadzą.

Czy pytanie to nawet kiedykolwiek zadawalniająco rozwiązanem zostanie, jest wątpliwem. Przy braku źródeł, każdy z piszących w tej kwestyi inaczej się na pierwotne czasy społeczeństwa naszego zapatruje, inne wyciągając wnioski z tego, co już z późniejszych czasów dochowały nam dokumenta i kroniki; stąd też do różnych dochodzi wyników. Kwestya to ciekawa, pociągająca swoją tajemniczością wielu uczonych badaczy przeszłości naszej, nieżałujących częstokroć długoletnich i mozolnych dociekań, w nadziei jej rozjaśnienia. Niejednemu już się zdawało, że wynalazł słowo prawdy, gdy wnet argumenty przeciwników prawdę tę obaliły, a zajmujących się tą kwestyą znów w niepewności pozostawiły.

Niemałą będzie zasługa tego, kto zdoła kwestyę tę w taki sposób zbadać i wyjaśnić, że przedstawi nam prawdopodobną hypotezę wytworzenia się tej klasy społeczeństwa polskiego, z której powstała szlachta polska, która przyczyniwszy się w znacznej mierze do wytworzenia silnego i potężnego państwa, nic starała się go następnie podtrzymać, lecz wzrósłszy w znaczenie i dostatki, uszczuplała i nadwyrężała wciąż władzę i powagę monarszą, aż w końcu, uchwyciwszy w swe dłonie ster nawy państwowej, doprowadziła ją do rozbicia.

Mam zamiar, na podstawie zebranych materyałów przy układaniu herbarza, w ostatnim jego tomie, prócz opisu herbów czysto krajowych, wymienić gniazda rodowe każdego poszczególe rodu i wszystkie domy z nich wyszłe, lub przez adoptacyę przyjęte. Nadto pragnę wskazać najdawniejsze pokolenia każdego rodu i przedstawić wszystkie znane hypotezy o pochodzeniu szlachty polskiej. Ponieważ przewidzieć nie mogę, czy Bóg dozwoli mi pracę rozpoczętą ukończyć, a do ułożenia herbarza jeszcze bardzo daleko, postanowiłem zatem w mem wstępnem słowie, przytoczyć najnowsze poglądy naszych uczonych, na kwestyę pochodzenia szlachty polskiej, oraz własną hypotezę w tym przedmiocie postawić.

Według mnie cała sprawa na tem polega,, czy szlachta polska jest wypływem naturalnego rozwijania się społeczeństwa polskiego w wiekach średnich, czy też powstała wskutek wstrząśnień wywołanych wpływami wewnętrznej lub zewnętrznej natury, które to społeczeństwo w prawidłowem jego rozwoju wstrzymały. Innemi słowy, czy szlachta polska wytworzyła się z elementów ludności, które tę ziemię od najdawniejszych czasów zamieszkiwały, czy też jest elementem obcym, napływowym, który mógł np. - powstać wskutek najazdu.

Rzecznikami pierwszej teoryi są znakomici nasi uczeni, panowie: Michał Bobrzyński, Stanisław Smolka i Antoni Małecki, przedstawicielem zaś drugiej, niemniej uczony, pierwszorzędny znawca stosunków naszych średniowiecznych, dr. Franciszek Piekosiński[1].

„Szlachta, to potomkowie książąt, którzy niegdyś panowali nad drobnymi ludami słowiańskimi, zanim Piastowie dokonali podboju tych ludów" — mówi dr. Bobrzyński.

„Szlachta polska powstała z potomków, szczepowych książąt z doby pogańskiej, z właścicieli większych lub mniejszych posiadłości, którzy w służbie u pierwszych monarchów doszli do znaczenia i majątku, a w końcu i z zastępu obcych rycerzy, którzy licznie przybywali do Polski," jest. zdaniem dra Smolki.

„Czasy przedhistoryczne i epoka pierwszych Piastów, pisze dr. Małecki, wydały niedąjący się co do liczby określić zasób rodów, które się nad poziom reszty ludności wynieść zdołały i przyjęły nazwę szlachty. To samorodne nastanie szlachty powiększało się w dalszych czasach z powodu przyjmowania do rodu osób ze. społeczeństwa niższego, a w końcu przez nobilitacye."

Dr. Fr. Piekosiński w znakomicie obmysianem i opracowanem dziele: O Dynastycznem szlachty polskiej pochodzeniu, wydanem nakładem Akademii Umiejętności w Krakowie 1888 r., stara się dowieść, że rycerstwo znakowe, czyli szlachta i rycerstwo szeregowe, czyli włodykowie, stanowią w społeczeństwie średniowiecznem polskiem żywioł napływowy.

Ponieważ ta praca dra Piekosińskiego otrzymała najwyższą nagrodę Akademii, bo złoty medal z zapisu Probusa Barczewskiego, a teorya przez niego przedstawiona, znalazła wielu zwolenników, należy ją obszerniej wyłożyć.

Żyjący nad ujściem Łaby Słowianie, podzieleni na liczne, małe księstewka, przyjęli od sąsiadujących z nimi Normanów wojenną rycerskość i znaki runiczne, których zaczęli używać na drzewcach i na szczytach, jako znaków wojennych. Szczep ten słowiański, czy to przed uciskiem Sasów, czy przed zwycięskiemi wyprawami Karola Wielkiego, musiał opuścić swoje siedziby. W końcu VIII, lub na początku IX wieku przekroczył Odrę powyżej ujścia Warty i osiadł po obu jej brzegach w okolicach Gniezna lub Poznania, lub też, wsiadłszy na swoje pirackie statki, w liczbie 35,000 wojów (rzecz prosta z żonami, dziećmi, niewolnikami i całym swoim dobytkiem), podążył morzem do ujścia Odry. Stąd Odrą posunął się do ujścia Warty, a Wartą w głąb kraju i wysiadłszy na ląd w pobliżu dzisiejszego Poznania, założył trzy wielkie obozowiska w okolicy Poznania, Gniezna i Gdecza i żył w nich, nałożywszy na miejscową ludność obowiązek dostarczania sobie żywności.

W Drewini czyli Holzacyi, kraju położonym przy samem ujściu Łaby do morza (skąd właśnie nastąpiła ta wędrówka), panowali jednocześnie książęta: Popiel, Przybysław, Odo i Cieszymir, synowie Samona, którego dr. Piekosiński uosabia z Leszkiem III z kroniki Boguchwała. Potomkowie tychże książąt, pod wodzą księcia seniora Popiela II, prowadzili tę wyprawę, zorganizowani wojskowo w pułki po tysiąc ludzi, pod dowództwem osobnych pułkowników. Było więc ich razem z Popiciem trzydziestu sześciu i oni to właśnie są pradynastami rodów szlacheckich polskich. Każdy z nich używał osobnej stannicy, czyli znaku chorągiewnego, wyobrażającego runę wiązaną, z dwóch run skandynawskich złożoną. Ponieważ herby szlachty polskiej przeważnie z run również są złożone, więc z podobieństwa ich do owych znaków stanniczych dojść można, od którego z owych dynastów-pułkowników dany ród szlachecki pochodzi.

Na zasadzie prawa wojennego, wódz naczelny przybyłego szczepu stał się właścicielem zawładniętego kraju i wyłącznym panem ludności w nim żyjącej. Pułkownicy, owi dynastowie i ich potomkowie, od których pochodzi szlachta polska, a których głównym przywilejem było dowództwo nad rycerstwem szeregowem, żyli na dworze księcia lub po grodach, w charakterze naczelników prowincyi, lub grodów, żywieni i utrzymywani kosztem monarchów, tak samo jak znowu rycerstwo szeregowe żyło po obozowiskach i grodach.

Dopiero Bolesław Krzywousty, uznawszy prawa potomstwa tych dynastów do posiadania dóbr, oraz spostrzegłszy niebezpieczeństwo, grożące panującemu od ciągłego przebywania ich na dworze monarszym, hojnie obdarzył ziemią każdy ród książęcy, nie pominąwszy przy tem i rycerstwa szeregowego, czyli późniejszych włodyków.

Przedstawiona przeze mnie hypoteza pochodzenia szlachty polskiej jest bardzo prosta, odpowiadająca warunkom, w jakich żyli ci pierwsi mieszkańcy ziemi naszej i źródłom z późniejszych czasów.

W odległych wiekach, kiedy różne szczepy słowiańskie zajmowały te ziemie, które później weszły w skład państwa Polskiego, przyszły one tutaj podzielone na większe i mniejsze plemiona, nieraz z kilku rodów złożone, pod wodzą swoich starszych, czyli naczelników plemiennych. Naczelnicy ci, znalazłszy dogodną do osiedlenia się okolicę, zajmowali przedewszystkiem dla siebie obszar ziemi odpowiedni na założenie głównej osady, obok której w nieznacznej odległości sadowili się pozostali członkowie plemienia. Osady naczelników plemiennych powstawały najczęściej nad rzekami, jako nad głównymi traktami komunikacyjnymi, aby był do nich dostęp ułatwiony.

Naczelnicy, pod których władzą pozostawały nadal plemiona, nosili przeważnie imiona z zakończeniem żeńskiem, jak Bogorya, Janina, Bończa lub Szreniawa etc. Do nich należało sądzenie wynikłych sporów między członkami plemienia, a w razie powstałych zatargów z sąsiaduj ącemi plemionami, wspólnie ze starszymi tychże plemion załatwiali te spory. Do nich również należało obmyślenie środków obrony, w razie napadu. W sprawach ogólniejszych, lub w razie grożącego niebezpieczeństwa, nie jednemu, ale kilku sąsiadującym z sobą plemionom, obowiązkiem ich było porozumiewać się z naczelnikami tychże plemion, łączyć się z nimi, w razie potrzeby, w chwilowy związek, obierać wspólnego wodza, na wypadek projektowanej większej ekspedycyi wojennej i prowadzić pod jego rozkazami zdatnych do boju członków swego własnego plemienia.

Władza ta naczelnika plemienia i jego imię musiały być koniecznie ujawnione zewnętrznie. W tym celu zatknięty był w osadzie naczelnika na wysokiej żerdzi pewien znak, pewna figura, zbita z gałęzi lub kawałków drzewa. Znak taki oznaczał siedlisko władzy naczelnej, plemiennej, oraz imię naczelnika. Pod znakiem tym gromadzili się, w razie trwogi, wszyscy członkowie plemienia. Po znaku tym poznawali wysłańcy sąsiednich plemion starszynę, do którego, mieli sprawę. Znak ten również widniał nad naczelnikiem plemiennym, gdy sądy sprawował, lub na zjazdach zasiadał. Tenże znak przed nim był niesiony w razie wyprawy wojennej.

Ponieważ władza naczelników plemiennych pozostawała nieprzerwanie w jednym rodzie, więc ludzie przez długi szereg lat, przyzwyczajeni na nawoływanie: Bogorya, Janina, Bończa lub .Szreniawa, oznaczające trwogę, zbiegiwać się do osad, w których mieszkali Bogorya, Janina, Bończa lub Szreniawa,—przyzwyczaiwszy się mówić: tu mieszka, tu sądzi Bogorya, Janina, Bończa lub Szreniawa, a w końcu patrząc ciągle na te znaki, utkwione na żerdzi, dla nich tyle znaczące, jakby głoskami mieli wypisane: Bogorya, Janina, Bończa, Szreniawa, osady zamieszkiwane przez swoich starszych, przezwali ich imionami, a raczej prędzej można powiedzieć, że imiona tych naczelników, zrosły się z osadami przez nich zajmowanemi, aby znów znacznie później stać się ich nazwiskami rodowemi.

Niejednokrotnie pewnie, sąsiadujące z sobą plemiona, mające wspólny interes i w celu wspólnej obrony, łączyły się jeszcze w odległych wiekach w pewne małe stowarzyszenia, obierając sobie wspólnego wodza, z liczby najdzielniejszych naczelników plemiennych. Taki wódz był pewnie zarazem i sędzią, a w jego czynnościach dopomagali mu pozostali naczelnicy plemienni.

Zawiązek jednak państwowy powstał na zachodzie, to jest tam, gdzie najgwałtowniejsza zaszła potrzeba skupienia się, zgromadzenia większych sił, dla dania skuteczniejszego odporu groźnym sąsiadom. Nie najazd jednak, nie zabór, wytworzył to pierwotne państwo, lecz poczucie słabości pojedynczych plemion, doświadczenie zdobyte w ciągu lat wielu, że występując pojedynczo, uledz sile muszą, gdy przeciwnie: złączeni na większej przestrzeni, wspólnemi siłami, pod wodzą jednego dzielnego, obranego przez siebie wodza, czyli księcia, nietylko zapewnią sobie pokój w domu, lecz również skuteczniej będą mogli odpierać napady nieprzyjaciół.

Wytworzenie się tego zawiązku państwowego na razie zmian wielkich wewnętrznych nie wywołało. Naczelnicy plemienni, przynajmniej chwilowo, pozostali i nadal wodzami swych plemion, które ,w razie potrzeby przyprowadzali księciu, poddając się jego naczelnemu dowództwu. Nie byli również odsunięci od sądów i udziału w naradach, bo bawiąc przeważnie przy osobie księcia, brali udział w najważniejszych sprawach.

Tak oni, jako też wszyscy inni członkowie plemienia, pozostali właścicielami ziemi, którą zdołali do tej pory obrócić na swój użytek. Ponieważ własności swej, odkąd ona tylko powstała, bronić sami osobiście musieli, obowiązek ten pozostał i nadal ściśle złączony z posiadaniem ziemi. Od tej chwili jednak, cały obszar, niezajętej przez nikogo ziemi, przeszedł na wyłączną własność księcia i nie wolno już było nikomu zajmować jej samowolnie. Zwierzchnicze zaś prawo księcia nad ziemią całego kraju, o ile pojęcie o niem przeniknęło już wówczas do społeczeństwa polskiego, mogło być ujawnione ustanowieniem podatku z gruntów zajętych pod uprawę, zwanego poradlnem i wyłączeniem na rzecz jego łowów bobrowych i gniazda sokolego.

Musimy przypuszczać, że z chwilą, jak tylko pierwsi mieszkańcy tej ziemi zdołali jakieś płody, z niej wyciągnąć, składali pewne daniny na rzecz swoich naczelników plemiennych. Potrzeba utrzymania stróży, dla ostrzegania o grożącem niebezpieczeństwie, potrzeba trzymania w osadzie pewnej ilości ludzi gotowych, czy to dla odparcia natychmiastowego napadu, lub rozsyłania rozkazów, wywoływały podatek na koszt ich żywienia, który ciążyć musiał na całem plemieniu. Narzaz więc i sep, to jest daniny ze zwierząt i zboża, od najdawniejszych już czasów istnieć musiały. Z chwilą więc utworzenia się państwa ta tylko zaszła zmiana, że daniny, składane naczelnikom plemiennym, przeszły na rzecz księcia i że odtąd oni sami do nich obowiązani byli. Inne ciężary, daniny i obowiązki, stopniowo powstawać musiały, o ile tworzenia ich okazywała się potrzeba.

Za utraconą władzę nad plemionami i za daniny, składane na rzecz księcia, wielkie natomiast spłynęły korzyści na naczelników plemiennych i ich rody. Dwór książęcy wymagał licznej drużyny rycerskiej, gotowej na każde jego skinienie, wymagał licznej rzeszy urzędników i dworzan do spełniania jego rozkazów i służenia mu. Starszyzna wiec objęła dowództwo nad oddziałami wojskowymi, zarządzała całemi prowincyami, utworzonemi jednocześnie ze wznoszeniem grodów, celem jak najprędszego zatarcia śladu dawnego podziału kraju na plemiona i w końcu piastowała różne urzędy przy osobie księcia. Młodzież zaś zamiast gnuśnieć, jak to dawniej bywało, w domu ojcowskim, lub co najwyżej uganiać się za dzikim zwierzem po puszczach, mogła się obecnie na dworze księcia oddawać rycerskiej zabawie, zaprawiać się w nie], wykazywać swoją zręczność, męstwo i odwagę. A służąc wiernie księciu radą i ramieniem, spełniając ściśle jego rozkazy, odznaczając się w boju męstwem i odwagą, jedni i drudzy zdobywali łatwo sławę, znaczenie i dostatki.

Liczny dwór książęcy, który się wówczas wytworzył, złożony z urzędników nadwornych, dowódzców wojskowych i doborowego rycerstwa, oraz znaczny zastęp rycerstwa szeregowego, utworzony z drobniejszych właścicieli ziemskich, składających dawne plemiona, przy tem nieznana pierwotnym ludom powaga, otaczająca dwór książęcy, a w końcu obawa przed tą nową potęgą,—wszystko to musiało przyciągająco oddziaływać i zachęcać inne plemiona do łączenia się z tem nowopowstałem państwem. Ono zaś w ten sposób wciąż wzrastając," doszło do owych wielkich rozmiarów, jakie przedstawia nam Polska za czasów Mieszka i syna jego Bolesława. Nie obyło się tu pewnie i bez opornych, którzy pragnęli zachować dawną swoją zupełną niezawisłość. Ci jednak sile uledz musieli i przepaść.

Potomkowie tych pierwotnych naczelników plemiennych, czyli ta klasa uprzywilejowana, posiadająca ziemię prawem, dziedzicznem, z której się rekrutowali dowódcy wojskowi i urzędnicy książęcy, mająca nietylko znak wspólny rodowy, ale i wspólne zawołanie, dowodzące właśnie ich wspólnego pochodzenia od naczelnika plemiennego,—to późniejsza szlachta.

Obok szlachty, spotykamy w Polsce włodyków, właścicieli niewielkich kawałków ziemi, klasę prawdopodobnie niegdyś liczną, wciąż się jednak zmniejszającą i powoli w ciągu XIV i XV wieku niknącą. Włodykami tymi byli członkowie każdego poszczególnego plemienia, korzystający z zupełnej swobody i właściciele posiadłości ziemskich. Tem się jednak głównie od szlachty różnili, że posiadając tak jak ona ziemię prawem dziedzicznem, nie mieli zawołania i znaku rodowego. Odpowiadali oni wprawdzie na zawołanie swego naczelnika plemiennego i pod jego znak rodowy stawać niegdyś musieli, ale ów znak nigdy im nie służył, bo był wyłączną własnością rodu naczelnika plemiennego.

Jeżeli z czasem szlachta polska przyszła do posiadania wielkich obszarów ziemi, to tylko dzięki hojności panujących książąt, majątki ich bowiem rodowe, z małym wyjątkiem, zajmowały stosunkowo nieznaczne przestrzenie. Posiadłości włodyków były jeszcze o wiele mniejsze. Przenieśmy się bowiem myślą w owe odległe wieki, kiedy kraj nasz prawie w całości pokrywały dziewicze lasy i trudne do przebycia moczary, a łatwo pojmiemy, jak ciężką być musiała praca tych pierwszych osiedleńców, karczujących lasy, przy braku zupełnym odpowiednich narzędzi, aby módz choć kawałek ziemi oczyścić i uczynić zdatnym pod uprawę. Lata długie minęły, zanim zdołali spożyć pierwszy plon swej krwawej pracy. Jeżeli rody naczelników plemiennych, prawdopodobnie najzasobniejsze i posiadające większą lub mniejszą ilość niewolników, zdołały przez te pierwsze wieki, stosunkowo niewielką przestrzeń ziemi zająć na swój użytek, to z chwilą wytworzenia się państwa, pozostali członkowie plemienia, pracujący przeważnie sami ze swojem potomstwem, bardzo jej nie wiele posiąść mogli.

I gdy komornicy książęcy zajmowali na rzecz jego całą przestrzeń kraju przez nikogo nie zajętą, chociaż ginęły te ich drobne posiadłości w olbrzymich przestrzeniach ziemi książęcej, to jednak, leżąc pośrodku, utrudniały zagospodarowanie ich i zarząd. Włodarze książęcy, czy obdarowani ziemią, zastawszy na jej przestrzeni takich drobnych właścicieli, używali wszelkich środków godziwych i niegodziwych, by tylko ich się pozbyć. Nie zawsze nawet przymus był potrzebny: groźba głodu, na wypadek nieurodzaju, lub pomór dobytku już starczył, aby taki drobny właściciel sam dobrowolnie wyzbył się swej ziemi i czy to w służbie książęcej lub możnego pana, czy to w osiedleniu na ziemi książęcej, lub biskupiej, szukał lepszej doli dla siebie i swoich.

Wielu z włodyków, w służbie książęcej lub wojskowej, zdołało się odznaczyć i wejść w szeregi szlachty, a ród, pod którego zawołaniem dawniej zostawał, chętnie, go pewnie do grona swego przyjął; większość ich jednak powoli ginęła, zatracając swój charakter włodyków, czy to w służbie książęcej, biskupiej lub możnych panów, czy to w klasie czynszowników, włościan, a nawet niewolników. Niektórzy utrzymują, że z włodyków powstała drobna szlachta, tak zwana zagonowa lub chodaczkowa. Nie zdaje mi się, aby tak było. Zawołanie i znak rodowy nie dozwalały na to. Włodykowie ich nie mieli, gdy szlachta, chociażby najuboższa, jedno i drugie posiadała. Powstanie szlachty drobnej przypisuję wyłącznie rozrodzeniu, a wytworzenie się jej tak liczne na Mazowszu, odnoszę do chwili zaburzeń ludowych po śmierci Mieszka II. Wówczas, prawie kraj cały opustoszał, a kto przy życiu pozostał, szukał z dobytkiem swoim schronienia na Mazowszu. Wielu z tych przybyłych ponabywało niewielkie przestrzenie ziemi,, aby się osiedlić, w wyczekiwaniu nadejścia pomyślniejszej chwili. Gdy ta nadeszła, już pozostali i na tym kawałku ziemi wciąż się rozradzając, wytworzyli tak liczną rzeszę drobnej szlachty.

Hypotezę moją opieram na następujących danych: w Nestorze przechowaną jest wiadomość, że Polanie osiedli nad Dnieprem, którzy zarówno jak Słowianie osiedleni nad Wisłą, przyszli z nad Dunaju, żyli każdy z osobna z swoim rodem i w swoich siedliszczach, władając swymi rodami. Al - Bekri znów wspomina o innym szczepie słowiańskim, który zwie Awbaba, że nie podlegają jednemu księcia, a rządzą u nich starsi. Widoczne z tego, że Słowianie w pierwotnych czasach żyli, podzieleni na większą lub mniejszą ilość drobnych plemion. Fakt ten stwierdzony został i innemi źródłami, które czytelnik znajdzie w cennych pracach dra St. Smolki: O pierwotnym ustroju społecznym Polski Piastowskiej i p. Karola Potkańskiego: Kraków przed Piastami.

Rozleglejsze zjednoczenie może powstać, bądź to przez dobrowolne skojarzenie się kilku, lub kilkunastu plemion, albo wskutek przewagi fizycznej, to jest gwałtu wywartego przez jedno plemię nad drugiem, lub w końcu z powodu najazdu obcego plemienia i zawojowania zajętej ziemi. Że u nas państwo powstało wskutek dobrowolnego połączenia plemion, a co najwyżej, wskutek zmuszenia siłą niektórych opornych plemion do połączenia się w jedną całość, nie może ulegać wątpliwości. Jeżeli w podaniach o Krakusie, Leszkach, Dwunastu wojewodach, Księciu na Wiślicy, Komesie na Tyńcu i obiorze syna Piastowego na wodza, później na księcia, przechowała sio tradycya o istnieniu w różnych stronach późniejszej Polski takich większych lub mniejszych zjednoczeń plemiennych i o sposobie, w jaki one powstawały, to nie można przypuszczać, aby fakt podobnej doniosłości, jak najazd silnego szczepu, opanowanie przez niego zdobytej ziemi, ujarzmienie ludności tubylczej i utworzenie silnego już państwa, nie przechował się w pamięci ludu i do najdawniejszych naszych kronik wciągnięty nie został.

Nie przypuszczając najazdu, muszę też odrzucić i wypływające z niego następstwo, objęcia na rzecz księcia całego obszaru ziemi i utrzymywania na swoim dworze licznej tej klasy ludzi, z której później wytworzyła się szlachta i włodycy. Tc jedynie plemiona, które, pragnąc zachować dawną swoją niezawisłość, nie przyłączyły się dobrowolnie do tworzącego się państwa, do czego siłą zmuszone zostały, mogły utracić posiadaną ziemię na rzecz księcia, i właśnie okoliczność ta wyjaśnia nam fakt, że często na bardzo znacznych przestrzeniach, z których utworzone zostały późniejsze starostwa, nie spotykamy majątków szlacheckich. Nie widzę jednak powodu, aby ogół posiadaczy ziemskich miał się dobrowolnie wyzbyć na rzecz księcia ziemi, którą ojcowie ich i dziadowie krwawą swoją pracą wydarli' dzikiej naturze. Co najwyżej, mogli oni, w uznaniu zwierzchniczych. praw księcia nad ziemią przez nich posiadaną, wyłączyć na rzecz jego łowy bobrowe i gniazdo sokole, a głównie ustanowić poradlne. W uznaniu tych właśnie praw Wiatyczanie i Radymicze płacili pierwiastkowo Chazarom, a następnie książętom: Olegowi, Światosławowi i Włodzimierzowi po szelągu od radła. Król Ludwik zaś na zjeździe w Koszycach 1374 r., uwalniając od różnych powinności i danin, utrzymał jednak poradlne, zwane z czasem i królewszczyzną in signum summi dominii et recognitionem coronae Regni Poloniae (V. L.); widocznem jest przeto, że podatek ten nosił rzeczywiście na sobie cechę uznania tych zwierzchniczych praw księcia.

Mógł Mieszko utrzymywać drużynę rycerską z trzech tysięcy głów złożoną, o czem nas Al-Bekri poucza[2]. Mógł Chrobry posiadać tak liczny zastęp wojska, że niektóre tylko grody, jak: Poznań, Gniezno, Włodysław i Gdecz, dostarczały 3,900 pancerników i 13,000 szczytowników; wszakże podany ten przez Galla rachunek, należy tak rozumieć, że tylko część tego rycerstwa po grodach, jako załoga, przebywała, a znaczniejszą ich liczbę stanowili mieszkańcy kasztelanii. Ci na wezwanie do grodu się stawiali, skąd dopiero pod wodzą kasztelana, w pole wyruszali.

Przypuścić jednak nie mogę, jak chce dr. Piekosiński, aby 35,000 wojów z żonami, dziećmi, sługami i niewolnikami, którzy tu z ks. Popielem przybyć mieli, przy trudnych ówczesnych środkach komunikacyjnych, przy ówczesnej bardzo niewielkiej produkcyi rolnej, mogło być żywionych i utrzymywanych kosztem księcia, a to tem więcej, że ta rzesza pierwiastkowo, jakie sto kilkadziesiąt tysięcy głów7 licząca, wciąż się rozradzając, doszła do rozmiarów, niedających się nawet obliczyć w chwili, w której Krzywousty miał ją obdarzyć ziemią.

Utrzymujący, że szlachta polska dopiero z nadania monarszego otrzymała ziemię, opierają się na następujących danych:

1) Że Gallus, najdawniejszy nasz kronikarz, nie wspomina, aby ci, których on dukami, książętami, komesami i szlachetnymi nazywa, z których powstała szlachta polska, ziemię posiadali.

2) Że monarchowie olbrzymie przestrzenie ziemi, bo całe kasztelanie kościołom zapisywali. Skoro wiec na tych przestrzeniach nie spotykamy majątków prywatnych osób, cała ziemia stanowiła wyłączną*własność książąt.

3) Że w XI wieku sami książęta uposażają kościoły i zakładają klasztory; brakiem więc posiadłości ziemskich należy tłómaczyć ten fakt, że szlachta.nie bierze w tych uposażeniach udziału. Dopiero z XII-m wiekiem, to jest z chwilą rozdawnictwa ziemi, następują fundacye klasztorów przez ówczesnych możnych panów, jak Sieciecha, komesa Michała, Piotra Włostowicza i innych.

Odpowiedź na te twierdzenia bardzo łatwa. Gallus, przybywszy z zagranicy, gdzie wszyscy książęta i panowie ziemie posiadali, zastał w Polsce klasę ludzi odpowiadającą tamtejszym książętom i panom, również we władaniu ziemi; uważał więc po prostu za zbyteczne, o tak naturalnem zjawisku wzmiankować. Nie przypuszczał zresztą, że w kilkaset lat po nim znajdą się uczeni, którzy z jego milczenia takie wnioski wyciągać będą. Jeżeli Gallus w swej kronice wzmiankuje, że Krzywousty, z powodu swoich zaślubin, rozdawał futra, płaszcze, złotogłowia, naczynia złote i srebrne, miasta i zamki, Avsie i folwarki, to bezwątpienia nie byłby zamilczał o obdarowaniu ziemią wszystkiej szlachty i włodyków, bo fakt tej doniosłości nie mógłby ujść uwagi kronikarza, ze względu, że musiałby wywołać ogólny przewrót w ówczesnych stosunkach ekonomicznych Polski.

Bezstronni, z góry nieuprzedzeni, mogą łatwo tak w kronice Galla, jako też i w innych dawnych źródłach znaleźć pewne ustępy, świadczące o posiadaniu ziemi przez szlachtę. Gallus opowiada, że kiedy Chrobry za małe przewinienie oddalił kogo od swego oblicza, to pomimo, że mu majątek i wolność zostawił, dotknięty niełaską uważał się raczej za umarłego niż żywego, za uwięzionego niż wolnego. A dalej trochę: że gdy Chrobry przejeżdżał z grodu do grodu, to mu i biedni i bogaci zabiegali drogę, chcąc mu się przypodobać. Gdzież ci skazani mogli się udawać, lub skądże ci bogaci mogli nadbiegać, gdyby majątków ziemskich nie posiadali?

Nestor znów pod 1030 r. mówi: I było zaburzenie w ziemiach Polski; powstawszy ludzie, pozabijali biskupów, kapłanów i panów swoich. Gallus o tych czasach wspomina, że powstali poddani przeciw ko panom, sami panami zostawiwszy, tamtych w poddaństwo obrócili; a trochę dalej: że było wówczas Mazowsze zbiegłymi z Polski tak zapełnione, że wsie rolnikami, pastwiska przeróżnerni trzodami, a domy mieszkańcami napełnione były.

Zestawiwszy te wszystkie wiadomości, musimy nabrać przekonania, że przeciwko panom, zamieszkałym chyba tylko po wsiach, mogli powstać poddani, skoro panów swoich w poddaństwo obracali i skoro ci z panów, którzy ujść zdołali, z trzodami swojemi na Mazowszu szukali schronienia.

Autor znów Żywota Św. Stanisława, z pierwszej połowy XIII w, jak najwyraźniej pisze, że w Szczepanowie widoczne są ślady fundamentów domu, w którym się Święty urodził i że sam kazał w kościele wzniesionym tamże przez niego, jako w swojem dziedzictwie.

Dalej znów, opisując rozruchy, wzniecone w kraju w czasie długiej nieobecności Bolesława Śmiałego i jego rycerstwa, zamieszcza: że poddani zajęli domy i łoża panów swoich, zamki ich własne przeciwko wracającym wzmacniając, lub nowe obwarowania w znosząc i wojnę im wypowiadając. Te wzmianki tylko popierać mogą zdanie, że szlachta od najdawniejszych czasów po wsiach mieszkała.

Szlachta więc od najdawniejszych czasów władała ziemią, ale wzbyt małej ilości, aby ją na fundacye stać mogło. Posiadała gniazda rodowa, lecz w nich zakładać klasztorów nie mogła. Prawo bliższości stawiało temu na przeszkodzie. Zapis takiego majątku na kościół lub klasztor wymagał zgody wszystkich członków rodu, żyjących w danej chwili. Przekonywają o tem akta z 1231 i 1462 roku, którymi członkowie rodu Odrowążów, potomkowie Wisława założyciela Cysterstów pierwotnie w Prandocinie, a następnie w Mogile, zrzekają się praw swoich do włości nadanych temuż klasztorowi przez Wisława, i Iwona (Kod. Mog.). Skoro zaś tylko monarchowie zaczęli obdarzać szlachtę ziemią, powstają fundacye i zapisy,' ale tylko na tych obdarowanych ziemiach. Sieciech zakłada klasztor w Sieciechowie, wsi założonej przez siebie, na obszarach darowanych mu pewnie przez Władysława Hermana, Prandota zaś w Prandocinie, a Sieciechów i Prandocin to przecież nie gniazda rodowe. Mikołaj Bogorya uposaża klasztor Koprzywnicki nie Bogoryą, gniazdem swoim rodowym, a wsiami, z daru książęcego pewnie pochodzącemi, których część nawet leżała w znacznej odległości od Koprzywnicy. Tak samo Dersław z Janiny, uposażając fundowany przez siebie klasztor Norbertanek nie w Janinie, lecz w Busku, zapisuje mu różne wsie w okolicy, nawet dosyć oddalonej.

Co do zapisu olbrzymich przestrzeni, bo całych kasztelanii, np. Żnińskiej na rzecz kościoła gnieźnieńskiego, to tylko możemy powiedzieć, że zakreśliwszy na mapie wsie zapisane kościołowi gnieźnieńskiemu, leżące w tejże kasztelanii, a wymienione w bulli papieża Inocentego z 1136 r., przekonamy się przedewszystkiem, że kasztelania owa nie zawierała w sobie olbrzymiej przestrzeni, bo pierwsze lepsze starostwo było o wiele większe od niej.

Następnie przekonamy się również, że pomiędzy wsiami darowanemi kościołowi, znajdują się i prywatne dziedzictwa. I tak, napotykamy tam Czewojewo, gniazdo rodowe podług dra Piekosińskiego, Czewojów; Cerekwicę należącą 1265 r. do Marcina, 1360 r. do Franciszka; Marcinków własność 1361 r. komesów: Sędziwoja, Dobrogosta, Wincentego i Mikołaja; Sobiejuchy komesa Mikołaja 1364 r.; Kaczkow. 1380 r. Janusza; Bożejewo Andrzeja, Świątków Piotra, skarbnika' poznańskiego, Usćików Ozepa (K. W . P . 414, 1442, 1449, 1524 i 1776).

Widoczne z tego, że wyrażenie: Item provincici de Znein cum decimis, cum foro, cum lacubus et cum omni juriditione seculari his contenta villis... należy brać w tem znaczeniu, że darowizna obejmowała jedynie terytoryum książęce, leżące - w kasztelanii i dlatego darowane wsie musiały być w bulli wymienione. Zdanie to moje wspiera akt z 1357 r., którym król Kazimierz potwierdził wszystkie darowizny, Jdedykolwiek uczynione kościołowi gnieźnieńskiemu. Powiedziano tam bowiem: In districtu autem Znenensi ipsam civitatem Znenensem cum foro, Sarbinowo, Biskupino, Czaple, Janczewo etc..., a w liczbie wymienionych wsi nie znajdujemy również podanych przeze mnie prywatnych własności.

Gdyby nakoniec szlachta polska nie posiadała była ziemi od najdawniejszych czasów, lecz dopiero w późniejszych od monarchów obdarzoną nią została, to dałaby się dostrzedz jakaś przewodnia myśl, kierująca tem rozdawnictwem, trzymanoby się jakiegoś porządku, jakiejś zasady. Nic podobnego. Gniazda rodowe, rozrzucone po całym kraju, nieraz w miejscach oddalonych od grodów i traktów, później powstałych, jasno wskazują, że założone być musiały w czasach bardzo odległych, kiedy ani tych grodów, ani tych traktów nie było.

Znane mi są trzy obdarowania ziemią, takie na większą skale, o których dr. Piekosiński wspomina i te łatwo każdy dostrzedz może.

Ród Starżów dziedziczył na Morawicy i wsiach przyległych obok Tyńca. Jeżeli nie sprawował rządów nad połączoną większą ilością plemion, to w każdym razie przypuszczać należy, że był rodem głośnym i rycerskim, a plenne mu podlegające było silniejszem od wielu innych. W chwili podbicia prowincyi krakowskiej przez państwo Wielko-Morawskie[3], ród ten musiał bronić swej niezależności, a w końcu uledz sile. Wówczas gniazdo ich rodowe Starża z ziemią zrównane być musiało; część ich wyginęła, a część przybyła do Polski, gdzie od ówczesnego księcia mile przyjęta, obdarzoną została ziemią pałucką, pokrytą jeziorami, moczarami i pewnie mało zamieszkałą. Ród ten dopiero z czasem, po przyłączeniu Krakowa do Polski, swoje dawne posiadłości odzyskał.

Druga i to pewnie w bardzo odległych wiekach spadła podobna darowizna na ród Odrowążów. Pierwsza znana nasza dynastya nosiła zawołanie z zakończeniem męskiem. Rody, których zawołania mają tę końcówkę, musiały zamieszkiwać tęż samą okolicę, w której się wytworzyło państwo. Osadę Łabędź znajduję pod Wąbrzeźnem i jezioro Łabędź nieopodal Drwęcy, a jest i osada Nałęcz pod Chełmnem, obok jeziora położona. Odrowąż również w tamtej okolicy znajdować się musiał. Po przyłączeniu części północnej Małopolski do Polski, ród Odrowążów, pewnie znakomity, a może z Piastami spokrewniony, otrzymał znaczną przestrzeń ziemi na północnym stoku gór Ś-to Krzyskich, gdzie też założył sobie nową siedzibę i nazwał ją, na pamiątkę opuszczonego gniazda rodowego, również Odrowążem. Część ta kraju w glebie jałowej, przez którą żadna większa nie przepływa rzeka, przedstawiająca znaczne wyniosłości, pokryte lasami, nie zachęcała do osiedlania się i prawdopodobnie w chwili darowizny była zupełnie niezamieszkałą.

Łabędziowie znów, na północ Odrowążów, otrzymali także znaczny obszar ziemi, lesisty i bagnisty. Darowizna ta jednak znacznie później nastąpić musiała, bo ród ten, zastawszy tam już wsie osiadłe, nie zakładał osady z nazwą Łabędź, a wzniósł jedynie zamki w osadach już istniejących, jak w Skrzynnie i Damujowicach. Granicę Małopolski od Mazowsza stanowi w tem miejscu Pilica i widocznie brzegi jej były już wówczas przez inne rody zajęte, bo niepodobna przypuszczać, ażeby w razie przeciwnym, darowizna ta nie obejmowała i tego wązkiego pasu piasków, pokrytych lasami, który do tej rzeki dochodził.

Własność wywołuje konieczność jej obrony. Stąd też od najdawniejszych czasów ciążył na właścicielach posiadłości ziemskich obowiązek bronienia tej swej własności, co znowu następnie wytworzyło obowiązek stawania osobistego na wyprawy wojenne. Nawet niewiasty nie były od tego wyłączone i z dóbr nietylko dziedzicznych, ale i oprawnych, winny były wysyłać zastępców. Obowiązek ten, jako wypływ naturalny własności, tak się zżył z narodem, że przetrwał całe wieki i dopiero w XIV stuleciu zaczęto się z pod niego wyłamywać; trzeba było surowej groźby konfiskaty,, aby obowiązek ten raz na. zawsze uświęcić.

Szlachta od najdawniejszych czasów brała udział w rządach państwa, skoro nawet tacy monarchowie, jak Chrobry i Krzywousty, mieli z jej grona doradców.

Zasada równości szlacheckiej, tak silnie u nas głoszona, jak również prawo wyłączne szlachty piastowania urzędów, znajduje swoje źródło w pochodzeniu całej szlachty czysto polskiej od naczelników plemiennych. Posiadanie przez nią od najdawniejszych czasów ziemi, musiało wywołać drugi wyłączny przywilej szlachty dziedziczenia dóbr, a obowiązek odwieczny bronienia swej własności, wytworzył z czasem pospolite ruszenie.

O Herbach.

Mówiliśmy wyżej, że tak władza naczelnika plemiennego, którą przedstawiał, jako też i imię jego, czyli też nazwa rodu, do którego należał, musiały być ujawnione zewnętrznie. Ujawnieniem tem był znak, wyrobiony z drzewa lub z gałęzi, przedstawiający pewną figurę, zatknięty na żerdzi. Znak ten widniał w osadzie naczelnika plemiennego, niesiony był przed nim, gdy szedł na wyprawę, trzymany naci nim na zebraniach, lub w czasie sprawiania sądów. Figura, którą przedstawiały musiała być bardzo prostą, aby przy ówczesnym braku odpowiednich narzędzi, można ją było łatwo z kawałków drzewa wyrobić. Strzały, krzyże, linie proste i łukowato wygięte, koła i półkola składać się na nią tylko mogły.

Ponieważ runy skandynawskie składały się również wyłącznie z różnych kombinacyi strzał, linii prostych i krzywych, któreby łatwo na kamieniu wykuć można, stąd musiało się wytworzyć pewne podobieństwo między tymi znakami a runami. To właśnie nasunęło prawdopodobnie myśl znakomitemu naszemu uczonemu dr. Fr. Piekosińskiemu, że owe znaki rodowe, które później herbami zostały, z run powstały.

Przedewszystkiem wyznaję, że w pierwotnym układzie run obu futorków, przedstawionych przez dra Piekosińskiego, nie mogę dopatrzyć się podobieństwa z herbami polskimi, tembardziej, że w runach nie spotykam linii łukowatych, których właśnie tak wiele w herbach polskich. Dopiero runy, wzięte prosto lub przewrócone, w których kreski znamienne proste, zamienimy na łukowato wygięte i takowe z sobą połączymy, przedstawiają pewne podobieństwo z herbami, ale i to jedynie takie, jakie figury powstałe z połączenia kresek prostych i wygiętych przedstawiać mogą. Sam dr. Piekosiński, zanim dochodzi od run do herbów polskich, musi przejść przez całą kombinacyę herbów znanych i nieznanych szlachciców litewskich i ruskich, aby się tego podobieństwa dopatrzyć. Wywodząc herby polskie od run skandynawskich, należało wprost jedne z drugimi porównywać; herby zaś litewskie i ruskie pozostawić na boku, gdyż tam inne pierwiastki złożyły się na wytworzenie szlachty i inne przyczyny istniały, które to podobieństwo wytworzyć mogły.

Przeglądając tablice dra Piekosińskiego, niepodobna nie zwrócić uwagi, że są runy, od których on sam nawet żadnego herbu polskiego nie wywodzi (Dynastya II). Są znów inne, jak np. runa R lub madr o łukowatych znamionach, od której odrzucić trzeba prostopadłą, a więc główną kreskę (Dynastya IX), aby otrzymać pół pierścienia i od niej wywodzić Jastrzębców, Leliwów, Szeligów i wszystkie inne herby, mające półksiężyce, lub podkowy na tarczy. Albo wziąć runę n jedynie w formie uświęconej (krzyż), a więc już nie przedstawiającej runy (Dynastya VII) i z niej wywodzić wszystkie herby, mające krzyże pojedyńcze, podwójne, lub potrójne. W ten sposób postępując, wszystkiego dowieść można.

Gniazdo rodowe uważało się za własność całego rodu nawet wówczas, gdy wskutek nadań książęcych i podziału wszystkich majątków między żyjących członków rodu, przeszło ono na wyłączną jednego z nich własność. Pozostali, nie przestawali uważać się za mających do niego prawo, nietylko w razie bezpotomnej śmierci właściciela, ale nawet w wypadku sprzedaży majątku lub zastawy; służyło bowiem wówczas najbliższemu krewnemu prawo odkupu, lub wykupu, na zasadzie prawa bliższości.

Wspólność ową rodową, świadomość o pochodzeniu od jednego przodka, nawet wśród rozrzuconych po całym obszarze kraju członków rodu, utrzymywały zawołania, które się stały nazwiskiem rodu i ów znak rodowy, który każdy, opuszczający swoje gniazdo rodowe unosił z sobą i święcie przechowywał. W razie sporu o gniazdo rodowe i potrzeby dowodu pochodzenia od jednego wspólnego przodka, tak jak później w razie zarzucenia nieszlachectwa, jedynym dowodem było wykazanie wspólnego pochodzenia, wspólnego zawołania i wspólnego znaku rodowego. Wywodząc szlachectwo, nie wystarczało wykazać, że sie ma jednakie z danym rodem zawołanie, lub znak jednaki; świadkowie bowiem zeznać musieli, że wywodzący się N. jest nasz brał, naszego szczyta i naszego zawołania, albo że N. N. są nasi bracie i naszego Mej nota i zaivolania, albo że N. jest tego klejnotu i tego zawołania i tej krwie (Pis. Dz. P. IX . Potk. 5, 15 i 18).

Nie zdaje mi się, aby, jak chce dr. Ant. Małecki, użyte w Czersku 1408 r. w miejsce zawołania słowo imie, miało oznaczać mienie, to jest majętność ziemską. Wszystkie znane zapiski sądowe sprzeciwiają się takiemu rozumieniu. Wyrażenie, jako Wawrzyniec jest nasz brat, jednego znamienia i jednego imienia może tylko oznaczać jedną krew, to sarno godło i zawołanie. Quod est de clenodio duarum lunarum et gladii et de proclamacione Przegijna proeessit; quod est de clenodio Zawassa, ac de proclamatione Nowyna processit, mówią zapiski sądowe krakowskie z 1404 r. (Str. Pr. P . P . VII. 169 i 174). Quod est frater noster de sanguine, ac de clenodio nostro, proclamacione nostra procreatus et genitns, mówi znów zapiska radomska z 1411 r. (Potk. 26). Samo z siebie się rozumiało, że jeżeli kto był jednego imienia ze świadkiem, to jest jednego zawołania, pochodził tem samem z nim z jednego gniazda rodowego. Mówi bowiem także zapiska radomska z 1411 r., quod est verus frater noster, de nostro clenodio et proclamacione et divisione hereditoria (Potk. 27).

Widzimy z powyższego, że świadkowie przy dowodzeniu szlachectwa musieli zeznawać, że udowadniający jest z nimi nietylko jednego zawołania, ale i tego samego klejnotu czyli godła. Godło więc i zawołanie dopiero razem wzięte, stanowiło o należeniu do jednego rodu i nie było takiego wypadku, aby ktoś mający inne zawołanie od świadków, lub inne godło herbowe, mógł z nimi do jednego rodu należyć.

Widząc jak ważną rolę w życiu szlachty odgrywały jednocześnie zawołania i znaki jej rodowe; czyli późniejsze herby, nie mogę podzielać zdania utrzymujących, że jedne herby od drugich pochodzą, że członkowie jednego rodu, osiedlając się często w oddalonych stronach od swego gniazda rodowego, przybierali nowe zawołania i nowe herby sobie tworzyli. Prawo bliższości, które pewnie. tak samo trzeba było usprawiedliwiać, jak należenie do danego rodu szlacheckiego, na to nie pozwalało. I tu mogły, się zdarzać wyjątki, bo gdzież ich nie mą, ale prawdopodobnie były tak nieliczne, że na nie nie można zwracać szczególnej uwagi.

Wiadomem jest z przywileju króla Kazimierza z 1366 r., że Starżowie i Starekonie jeden ród stanowili. Rozłam ten rodowy mógł łatwo nastąpić, jak się słusznie dr. Piekosiński domyśla, po pogromie stronników ks. Konrada Czerskiego pod Bogucicami, kiedy komes Grzegorz z Balic, syn Żegoty, Otto, wojewoda sandomierski i Żegota, wojewoda krakowski, musieli kraj opuścić. Mogli wówczas, widząc zagranicą herby z godłami mówiącemi, konia, towarzysza swej niedoli na tarczy zamieścić, gdy w czasie ich nieobecności w kraju, ci co pozostali wiernymi Leszkowi Czarnemu, przyjęli za godło Topór, może na znak prawa ognia i miecza, które mieli nad poddanymi. Wygnańcy, a najznakomitsi członkowie rodu, wróciwszy do kraju, nie mogli zgodzić się na powzięte bez ich udziału postanowienie przeciwnej sobie młodszej braci i pozostali przy swoim herbie.

Jeżeli kto, jak dr. Piekosiński, wywodzi szlachtę polską ód Popiela i trzydziestu pięciu książąt, jego pułkowników, a znajduje dużo więcej rodów szczepowych szlacheckich, rzecz prosta, że musi uważać tylko część ich za rody szczepowe, a wszystkie inne za rody poboczne, od tamtych pochodzące. A więc Kościesze idą od Gryfitów[4], Lisy stanowią jeden ród szczepowy z Pilawitami, Połukozy z Junoszami, Leliwiei z Ossoryami, Drzewicą i Cielątkową, CzcAvqje z Ostojami, Przeginiami, Bielinami i Kołomaszami, Nowiny z Mądrostkami, Uliną, Szeligami, Trzaskami i Pierzchałami i. t. p. Takie wywodzenie jednych rodów od drugich jest zupełnie dowolne i na żadnej podstawie nie oparte.

Tak samo dr. Bobrzyński, wywodząc szlachtę polską od książąt, władających drobnymi ludami słowiańskimi, wspólnie z drem Piekosińskim utrzymuje, że w XII wieku szlachty u nas było bardzo mało, zaledwie dwadzieścia, lub mało co więcej rodów. Twierdzenie to opiera wyłącznie na Gallusie, który opowiada, że Krzywousty, wybrawszy się na łowy z osiemdziesięciu towarzyszami, wpadł w zasadzkę Pomorzan i utracił z nich pięćdziesięciu, o co powstał krzyk iv narodzie, skargi na lekkomyślność króla, dodaje dr. Bobrzyński, de dampno tantae nóbilitatis. Otóż przedewszystkiem zaznaczyć należy, że naród nie podnosił wcale krzyku, o ttę wielką stratę, bo pewnie jej nawet nie odczuł. Towarzyszami Krzywoustego mogli być jedynie synowie najznakomitszych ówczesnych nanów, kwiat młodzieży. Ojcowie to ich i najbliżsi krewni, przeważnie na dw orze królewskim bawiący, zeszli się właśnie do Bolesława i z należnem uszanowaniem przedstawiali mu jego lekkomyślną odwagę, której rezultatem była tak wielka strata szlachty. Oni to ją prawdziwie odczuwali. Nie ilość, ale jakość uśmierconych, stanowiła tu prawdziwą stratę.

Ile jest zawołań herbowych, tyle było szczepowych rodów szlacheckich, a zawołań było dużo więcej, niż ich obecnie znamy[5]. Ile znów było zawołań, tyle kiedyś musiało znajdować się osad, noszących tę samą nazwę. Jeżeli obecnie liczby tej nie znajdujemy, to okoliczność tę należy przypisać głównie temu, że w walkach plemiennych, w walkach o zachowanie swej niezależności, osady te ówczesnym zwyczajem przez zwycięzcę spalone, lub zrównane z ziemią zostały. Wszak i Skarbimierz nie inaczej postąpił z Bytomem i drugim zamkiem na Pomorzu zdobytym, o czem nas Gallus poucza.

Nie trzeba pominąć i tej okoliczności, że w najdawniejszych nawet czasach, monarchowie jeżeli nie uszlachcali w późniejszem tego słowa znaczeniu, to zasługujących na to zrównywali z ówczesnymi panami, to jest ze szlachtą, odpowiednio do ówczesnych pojęć. Ślad takiego zrównania, nie będącego czem innem, jak uszlachceniem, zachował nam Gallus z czasów wyprawy Kazimierza Mnicha przeciwko Mieczsławowi.

Gdy bowiem Kazimierz, zapędziwszy się wśród walki, znalazł się w niebezpieczeństwie życia, jeden z rycerzy szeregowych go ocalił, w nagrodę czego obdarzony został miastem i godnością wyniesiony do grona szlachetniejszych (et civitatem ei contulit et cum dignitate inter nobiliores extulit). Otóż taki uszlachcony nosił jakieś imię, czy przezwisko, od którego potomkowie jego nazwę wzięli i z czasem, gdy sobie herb obrali, nazwisko to stało się również i zawołaniem herbowem, ale osady, odpowiadającej zawołaniu nie mieli. Podobnie uszlachconych mogło być wielu i stąd zawołaniu ich nie odpowiada żadna miejscowość, nosząca tę samą nazwę.

Wspominaliśmy wyżej, że znaki rodowe, szlachty polskiej były bardzo proste, bo z kresek prostych, łamanych i łukowatych złożone, a tom samem bardzo do siebie zbliżone; wiele z nich nieraz brakiem tylko jednej kreski, lub też krzyżem wewnątrz czy zewnątrz linii łukowatej położonym, od siebie się różniły. Być nawet może, że były i zupełnie do siebie podobne. Stąd pochop do ich łączenia, dawania kilku zawołań jednemu i wywodzenia jednych od drugich. Nie może ulegać wątpliwości, że Jastrzębce i Boleścice, to dwa oddzielne szczepowe rody; znak rodowy pierwszego przedstawia linie łukowatą, a w niej krzyż (dzisiaj podkowę barkiem - na dół, w niej krzyż), drugiego — takąż linię, ale odwrotnie położoną (podkowę ocelami na dół, w niej krzyż). Dzisiaj Boleściców już nie znamy, chociaż istnieją, a wszyscy są Jastrzębczykami.

W końcu XIII-go stulecia, to jest w chwili tworzenia się u nas herbów właściwych, na modło zachodnio - europejskich, szlachta polska znalazła się w wyjątkowem położeniu. Posiadała znaki. rodowe, złożone ze strzał, krzyży, kresek prostych, lub wygiętych, ryła je na swoich pieczęciach, lub na tarczach, wyszywała na proporcach; były to więc właściwe ich herby, ale jakże różne od zachodnich. Należało więc je przerobić, odmienić, aby nimi się zrównać ze szlachtą zachodnią.

Jedni, odrzuciwszy dawne znaki rodowe, przyjęli za herb przedmiot odpowiadający ich zawołaniu, a więc Łodzice umieścili na swej tarczy — łódź, Ciołkowie — ciołka, Junoszyce — barana. Drudzy, usunąwszy z tarczy dawne swe znaki rodowe, w ich miejsce zamieścili znane lub nieznane zwierzęta, lub inne figury heraldyczne, jak naprzykład Starżowie wzięli Topór, Bończyce — jednorożca, Doliwczykowie — trzy róże na pasie, Gozdawici — lilie. Inni znów, a ci byli najliczniejsi, te dawne niezrozumiałe swoje znaki rodowe, starali się zamienić na zrozumiałe, a więc z linii łukowatych powstały podkowy, półpierścienie i księżyce na nowiu, z kresek prostych miecze i szpady, koło zmieniło się w różę, kamień młyński lub słońce. Znaleźli się jednak i tacy, którzy pozostali przy dawnych swoich znakach rodowych. Odrowążowie, Ogonowie, Kościeszowie i wielu innych są tego przykładem. Im też zawdzięczać winniśmy, przechowanie w całej czystości tych starożytnych znaków rodowych, które przedstawiają dzisiaj w heraldyce europejskiej najdawniejsze typy herbów szlacheckich.


  1. Patrz: Rozprawy i Sprawozdania z posiedzeń wydziału Historyczno-Filozoficznego Akademii Umiejętności w Krakowie T. XIV. Kraków 1881 r. Dr. Bobrzyński. Geneza społeczeństwa polskiego, na podstawie kroniki Galla.i dyplomatów XII w.. Dr. Piekosiński. O powstaniu społeczeństwa polskiego w wiekach średnich i jego pierwotnym ustroju i Jeszcze jedno oświadczenie. Dr. Smolka. Uwagi o pierwotnym ustroju społecznym Polski Piastowskiej. Także: Dr. Smolka. Mieszko Stary i Jego wiek. Warszawa 1881 r. Fr. Piekosiński. O Dynastycznem Szlachty polskiej pochodzeniu. Kraków 1888 r. i Obrona hypotezy najazdu. Kraków 1882 w Dr. Antoni Małecki. Studya heraldyczne. Lwów 1890 r.
  2. Izwiestia Al-Bekri i drugich awtorow o Rusi i Sławianach. Część 1. S. Petersburg 1878 roku.
  3. Patrz: Karol Potkański. Kraków przed Piastami. Kraków 1879 r.
  4. Ze Kościesze pochodzą od Gryfitów ma poświadczać Jaksa, sędzia, a następnie starosta sieradzki, którego pieczęć z 1362 r. ma przedstawiać Kościeszę, a z 1369 r. Gryfa. Tieczęć z 13G9 r. z napisem zatartym nie może tu służyć za dowód, tembardziej, że i sam dokument i urzędowanie Jąksy, jako starosty w tymże roku, może być zakwestyonow;ine. Starostą sieradzkim był już 1367 r. Jasiek Kmita, o czem przekonywa akt z tegoż roku króla Kazimierza, którym nadał różne przywileje Piotrowi ze Strzyg M. 26 f. 180) i był nim jeszcze w 1375 r.
  5. Za zawołanie nie można jednak uważać, np. Drużyny, mającej to samo godło herbowe co Szreniawa. Drużyna Szreniawitów, odznaczywszy się w boju, otrzymała różne wsie w powiecie wielickim i nazwa Drużyny przy niej pozostała. Że to byli Szreniawici czystej krwi, świadczy ta okoliczność, że niektórzy z nich posiadali jeszcze w XV i XVI w. włości kolo Koniuszy w proszowskiem i że rzeczkę, wpadającą do Raby, a przepływającą przez ich nowe posiadłości, nazwali Szreniawą, na pamiątkę rzeki, nad którą leżało ich gniazdo rodowe.