Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.
RADA ROZPACZLIWA.

Przypominamy sobie, w jakiem położeniu był pan de Choiseul, dowodzący pierwszym posterunkiem w Pont-de-Sommeville: widząc powstanie wzmagające się koło niego, a chcąc uniknąć walki, powiedział niedbale, nie czekając na króla, że zapewne skarb już przewieźli i zwrócił się do Varennes.
Lecz, aby nie przebywać Sainte-Ménéhold, gdzie miały być rozruchy, przedostał się inną drogą; póki jednak jechał gościńcem, posuwał się wolno, aby kurjer królewski mógł go dopędzić.
Ale kurjer go nie dogonił i w Orbevol skręcił z drogi.
Za nim przebiegł Izydor.
Pan de Choiseul sądził napewno, że król został jakimś nieprzewidzianym wypadkiem zatrzymany. Zresztą, gdyby się mylił i król odbywał dalszą drogę, czyż nie zastanie w Sainte-Ménéhould pana Dandoins, a w Clermont pana Damas?..
To, co nam jest znane, nam, którzy o kilkadziesiąt lat wyżej stoimy nad tym strasznym dniem i mamy przed sobą sprawozdania każdego z aktorów tego dramatu, niewiadomem było panu de Choiseul.
Pan de Choiseul przybył więc pod noc do lasu Varennes, w chwili, gdy Charny w innej stronie lasu gonił Droueta.
W ostatniej wiosce, to jest w Neuville-au-Pont, czekał pół godziny na przewodnika. Tymczasem dzwoniono na gwałt w sąsiednich wioskach i tylną straż, z czterech huzarów złożoną, porwali chłopi. Pan de Choiseul wyzwolił ich jednak przemocą.
Ale od tej chwili dzwoniono na gwałt zacięcie i nieustannie.
Droga w lesie była uciążliwą i często niebezpieczną; przewodnik bądź naumyślnie, bądź przypadkiem zabłądził, a z nim i niewielki oddział; co chwila, aby przebyć wierzchołek góry, huzarzy musieli iść piechotą, czasem droga była tak wąska, że szli po jednemu; któryś z nich wpadł w przepaść, a ponieważ krzykiem dowodził, że żyje, koledzy nie chcieli go opuścić. Stracono trzy kwadranse czasu na ratunek, i wtedy to król został zatrzymany i do pana Sausse zaprowadzony.
O wpół do pierwszej, gdy panowie de Bouillé i de Raigecourt uciekli drogą do Dun, pan de Choiseul z czterdziestu huzarami stanął z przeciwnej strony miasta.
Gdy przybył do mostu został przyjęty potężnem:
— Kto idzie?...
Wydał je gwardzista narodowy.
— Francja!... Lozańscy huzarzy!,.. — wyrzekł pan de Choiseul.
— Nie wolno!... — odpowiedział gwardzista narodowy.
Jednocześnie między pospólstwem wielkie było poruszenie; przy świetle pochodni ukazywały się zbrojne gromadki ludzi.
Ne wiedząc z kim ma do czynienia, pan Choiseul chciał rozmówić się z posterunkiem policyjnym, należącym do Varennes; wiele tam rozprawiano aż zgodzono się nareszcie uczynić zadość jego życzeniu.
Ale gdy decyzję tę wykonywano, pan de Choiseul mógł zauważyć, że gwardziści narodowi przygotowali środki obronne, wystawiając przeciw niemu i czterdziestu huzarom, dwie małe armatki.
Gdy już tę pracę skończono, przybyła część oddziału, ale pieszo; ludzie, którzy go składali nie wiedzieli nic, prócz tego, że król został zatrzymany i zaprowadzony do gminy; ich samych lud podszedł i pozbawił koni. Nie wiedzieli, co się stało z towarzyszami.
Właśnie, gdy kończyli opowiadać, pan de Choiseul zauważył wśród ciemności, mały oddział konny i jednocześnie krzyknięto:
— Kto idzie?...
— Francja!... — odpowiedziano.
— Jaki pułk?...
— Dragoni!...
Na te słowa któryś gwardzista wystrzelił.
— Dobrze!.,. — rzekł z cicha pan de Choiseul do podoficera, będącego przy nim — oto pan de Dames i jego dragoni.
I nie czekając dłużej, uwolniwszy się od dwóch ludzi, którzy trzymali mu konia za cugle, utrzymując, że powinien być posłuszny municypalności, zajął przejście przemocą, i przemknął się do miasta, oświetlonego i napełnionego rojącym się ludem.
Kiedy zbliżał się do domu pana Sausse, ujrzał powóz króla wyprzężony, potem mały plac a na nim przed domem stojącą liczną straż.
Aby nie dać zetknąć się z pospólstwem swoim ludziom, udał się prosto do koszar, których znał położenie.
Koszary były puste; tam zamknął czterdziestu huzarów.
Wychodząc z koszar, spotkał dwóch ludzi z gminu, którzy wzywali go aby się udał do municypalności.
Pan de Choiseul odpowiedział, że pójdzie tam, kiedy mu się spodoba, a strażom przykazał, aby nie wpuszczały nikogo.
Kilku ludzi, strzegących stajni, zostało w koszarach. Od nich pan de Choiseul dowiedział się, że huzarzy poszli z mieszczanami i pijąc rozproszyli się po mieście.
Na tę wiadomość pan de Choiseul wrócił do koszar.
Widział się panem zaledwie czterdziestu wycieńczonych, tak ludzi jak koni, a jednak nie można było żartować z okolicznościami, i pan de Choiseul nabił pistolety. Nareszcie oświadczył po niemiecku huzarom, którzy nie pojmowali, co się wokoło nich działo, że król i królowa zostali zatrzymani w Varennes; że szło o to, aby ich oswobodzić lub umrzeć.
Przemowa była krótka, ale gorąca i zdawała się wywierać na huzarach żywe wrażenie. Der Konig!.. die Kónigin!... powtarzali ze zdziwieniem.
Pan de Choiseul nie pozwolił im ochłonąć, z szablą w ręku poszedł z nimi do domu przed którym straż stała i gdzie król był więźniem.
Tam, nie zważając na obelgi gwardji narodowej, postawił na pikiecie dwóch żołnierzy, i już miał wejść do mieszkania, gdy uczuł czyjąś rękę na ramieniu.
Obrócił się prędko i ujrzał hrabiego Karola de Damis, którego poznał głos, odpowiadający na „kto idzie“ gwardji narodowej.
Może pan de Choiseul liczył trochę na tę pomoc.
— A!... to pan!... — rzekł. — Czy masz ze sobą wojsko?...
— Jestem sam, lub prawie sam — odparł pan de Damas.
— Jakim sposobem?...
— Pułk odmówił mi posłuszeństwa; ledwie sześciu ludzi jest ze mną.
— To nieszczęście; ale mniejsza z tem, mam czterdziestu huzarów, zobaczymy, co z nimi da się zrobić.
Król przyjmował deputację gminy, z panem Sausse na czele.
Deputacja ta mówiła Ludwikowi XVI:
— Ponieważ już niema wątpliwości, że Varennes ma szczęście posiadać króla, mieszkańcy przychodzą pytać o rozkazy.
— Rozkazy?... — powtórzył król. — Niech będą gotowe powozy, abym mógł jechać dalej.
Niewiadomo, coby na to pytanie odpowiedziała municypalność, kiedy usłyszano tentent koni pana de Choiseul, i ujrzano przez szyby huzarów na placu.
Królowa zadrżała, promień radości błysnął w jej oczach.
— Jesteśmy ocaleni!... — szepnęła do ucha pani Elżbiety.
— Dałby Bóg!.., — odpowiedziała święta niewiasta, która zdawała wszystko na Boga, dobre i złe, nadzieję i rozpacz.
Król wyprostował się i czekał.
Członkowie municypalni patrzyli na siebie niespokojni.
W tej chwili usłyszano hałas w przedpokoju, strzeżonym przez włościan, uzbrojonych w kosy; wymieniono słów kilka, nastąpiła walka i pan de Choiseul bez kapelusza, ze szpadą w ręku ukazał się na progu.
Za jego ramieniem widać było bladą, ale stanowczą twarz pana de Damas.
Taka groźba widniała w spojrzeniu dwóch oficerów, że deputaci gminy usunęli się, zostawiając wolne przejście do króla nowo-przybyłym.
Kiedy weszli, wnętrze pokoju przedstawiało obraz następujący:
Na środku stał stół z butelką wina, chlebem i kilkoma szklankami.
Król i królowa, stojąc, słuchali deputatów gminy, przy oknie znajdowały się pani Elżbieta i mała księżniczka, na łóżku pół rozebranem spał delfin, a przy nim siedziała pani de Tourzel z głową na ręku opartą; za nią stały panie Brunier i de Neuville, nakoniec dwaj oficerowie straży przybocznej i Izydor de Charny, upadający ze znużenia i boleści, ginęli w cieniu, półleżąc na krzesłach.
Spostrzegłszy pana de Choiseul, królowa przeszła cały pokój i podała mu rękę:
— A!... panie de Choiseul — rzekła — to pan!.. witaj mi!..
— Niestety!.. Najjaśniejsza Pani — rzekł książę — przybywam zdaje się dość późno.
— Mniejsza o to, jeżeli pan przybywasz w licznem towarzystwie.
— A!... Najjaśniejsza Pani; przeciwnie, jesteśmy sami. Municypalność w Sainte-Ménéhould zatrzymała pana Dandoins; pana de Damas ludzie jego opuścili!
Królowa smutnie pochyliła głowę.
— Ale — ciągnął pan de Choiseul — gdzież jest kawaler de Bouillé?... gdzie jest pan de Raigecourt?...
I pan de Choiseul, obejrzał się w około, szukając ich oczami.
Tymczasem król się zbliżył.
— Nie widziałem nawet tych panów — rzekł.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł pan de Damas — daję słowo honoru, sądziłem, że ich zabito pod kołami waszego powozu.
— Cóż robić?... — odezwał się król.
— Ocalić Was, Najjaśniejszy Panie — powiedział pan de Damas. — Wydajcie rozkazy.
— Najjaśniejszy Panie — podjął pan de Choiseul — mam tu czterdziestu huzarów, zrobili dziś już mil dwadzieścia, lecz do Dun dojść mogą.
— Ale my?... — zapytał król.
— Słuchaj, Najjaśniejszy Panie!... powiedział pan de Choiseul — oto, jak sądzę, jedyna rzecz, którą mamy do zrobienia. Mam czterdziestu huzarów, siedmiu zsadzam z koni, wy na jednego konia siądziecie, trzymając delfina, królowa na drugiego, pani Elżbieta na trzeciego, królewna na czwartego; panie de Tourzel, Neuville i Brunnier, których zostawić nie chcecie, siądą na trzy inne. Otoczymy was trzydziestu kilkoma huzarami, przebijemy się szablą i może tym sposobem da się was ocalić. Ale zważcie, Najjaśniejszy Panie, że jeżeli sposób dobry, to szybko trzeba się decydować, bo za godzinę, za pół godziny może, moi huzarzy przejdą na stronę ludu.
Pan de Choiseul milczał, czekając odpowiedzi króla, królowa zdawała się pochwalać projekt i wzrokiem gorącym Ludwika XVI zapytywała.
Ale on przeciwnie, unikał i oczu królowej i jej wpływu.
Nakoniec, patrząc na pana de Choiseul:
— Tak... rzekł — wiem, że to jest może jedyny sposób, ale czy możesz mi pan zaręczyć, że w tym natłoku i przemocy ośmiuset ludzi na trzydziestu, wystrzał jaki nie zabije mi syna, córki, królowej lub siostry?...
— Najjaśniejszy Panie!... odparł pan de Choiseul — gdyby podobne nieszczęście trafiło się wskutek mojej rady, musiałbym się chyba zabić w oczach Waszej królewskiej mości.
— Lecz... rzekł król — zamiast snuć projekty nadzwyczajne, rozumujmy na zimno.
Królowa westchnęła i cofnęła się kilka kroków.
Znalazła się obok Izydora, który hałasem ulicznym przyciągnięty, sądząc, że go przybycie brata spowodowało, podszedł do okna.
Wymieniła z nim słów kilka i Izydor wybiegł z pokoju.
Król jakby nie zważając, co między królową a Izydorem zaszło, mówił dalej:
— Władza miejska nie wzbrania mi odjechać, chce tylko, abym do świtu poczekał. Nie mówię o hrabi de Charny, głęboko nam oddanym, a o którym nie mamy wiadomości. Ale kawaler de Bouillé i pan de Raigecourt pojechali, jak mnie upewniono, w dziesięć minut po mojem tu przybyciu, ażeby uprzedzić pana de Bouillé, i kazać iść wojsku, które jest gotowe. Gdybym był sam, możebym rady pana usłuchał; ale niepodobna narażać królowej, dzieci moich, siostry i tych pań z tak małą liczbą ludzi; tem bardziej, że trzech z nich trzebaby pozbawić koni, bo nie zostawiłbym tu z pewnością mojej straży przybocznej.
Wyjął zegarek.
— Niedługo będzie trzecia godzina; młody Bouillé wyjechał o wpół do pierwszej: ojciec jego wysłał już z pewnością oddziały; pierwsze z nich, zawiadomione przez kawalera, przybędą tu z pewnością; i tak dalej jedne za drugiemi. Stąd do Stenay jest mil ośm; konno można je najwyżej w półtrzeciej godziny przejechać; około piątej, szóstej, przybędzie sam margrabia de Bouillé, i wtedy bez niebezpieczeństwa dla mojej rodziny, bez gwałtu, opuścimy Varennes i pojedziemy w dalszą drogę.
Pan de Choiseul uznawał logikę tego rozumowania, a jednak przeczucie mówiło mu, że w niektórych chwilach niepodobna słuchać logiki.
Zwrócił się więc do królowej, wzrokiem błagając ją, aby wydała inne rozkazy, lub otrzymała od króla odwołanie tamtych.
Ale ona, pochylając głowę, rzekła:
— Nie chcę nic brać na siebie, król niech rozkazuje; moim obowiązkiem słuchać; zresztą, podzielam zdanie króla; pan de Bouillé przybędzie niezawodnie.
Pan de Choiseul skłonił się i cofnął kilka kroków w tył; pociągając za sobą pana de Damas, z którym chciał się porozumieć; skinął na dwóch oficerów straży przybocznej, aby i oni byli obecni naradzie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.