Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIX.
DATE LILIA.

Powiedzmy w krótkości, co się działo z hrabiną de Charny podczas rozmowy królowej z hrabią.
Dla nas, znających stan jej serca, łatwo jest wyobrazić sobie, ile cierpiała po odjeździe Izydora.
Drżała zarówno na myśl powodzenia lub chybienia tego wielkiego przedsięwzięcia, w którem domyślała się ucieczki.
W razie powodzenia, znając dobrze przywiązanie hrabiego do rodziny królewskiej, mogła być pewną, że jeżeli pozostaną na wygnaniu, hrabia ich nie opuści. Jeżeli się przedsięwzięcie nie uda, znała odwagę Oliviera i wiedziała, że zostanie do ostatniej chwili, dopóki tylko będzie cień nadziei, a nawet i wtenczas, gdy jej już nie będzie.
Od chwili gdy Izydor odjechał, hrabina miała wytężoną uwagę na wszystko, co mogło jej przynieść jakieś wiadomości.
Nazajutrz dowiedziała się, że król z rodziną opuścił Paryż w nocy.
Żaden wypadek nie przeszkodził odjazdowi.
Domyśliła się, że Charny znajdował się w orszaku, że oddalał się od niej.
Westchnęła boleśnie i uklękła pomodlić się o szczęśliwą drogę.
Przez dwa dni następne Paryż był milczący bez żadnych wiadomości.
Nakoniec rano dnia trzeciego rozszedł się po mieście rozgłos:
Król został przytrzymany w Varennes.
Nie było żadnych szczegółów; oprócz tego uderzenia piorunu, żadnego innego głosu... po tej błyskawicy — noc.
Król przytrzymany w Varennes — oto i wszystko.
Andrea nie wiedziała nic o Varennes. To małe miasteczko, tak nieszczęśliwie słynne odtąd, ten gród, który miał być później postrachem dla każdej monarchji; ginął naówczas w pomroce, która ciążyła i ciąży dotąd na dziesięciu tysiącach podobnych miast Francji, również mało znaczących i nieznanych jak ono.
Andrea otworzyła słownik geograficzny i czytała: Varennes w Argonne, stolica kantonu, 1.607 mieszkańców.
Potem szukała na mapie i znalazła Varennes położone w środku trójkąta między Stanay, Verdun i Chalons, na skraju lasu i na brzegu małej rzeki. Na ten to nieznany punkt Francji zwróciła się cała jej uwaga. Tam to żyła jej myśl, nadzieja i trwoga.
Powoli, w następstwie tej ważnej wiadomości, nadchodziły drobniejsze szczegóły, które były dla niej niezrównanej wartości.
Pan de Bouillé, mówiono, pędził za królem, atakował eskortę i po zaciętej walce cofnął się, zostawiając króla w ręku zwycięskich patrjotów.
Charny zapewne brał udział w tej walce, zapewne nie odszedł, chyba ostatni, jeżeli nie poległ na placu.
Następnie doniesiono, że jeden z trzech adjutantów króla został zabity.
Później, nazwisko wyszło na jaw, nie wiedziano tylko, czy to hrabia, czy też wicehrabia, Olivier, czy Izydor de Charny.
Był to Charny, więcej nie wiedziano.
Przez dwa dni, zanim się ta kwest ja rozstrzygnęła, serce Andrei doznawało niewypowiedzianego udręczenia.
Wreszcie zapowiedziano przybycie króla na sobotę.
Dostojni więźniowie nocowali w Meaux.
Podług wszelkiego prawdopodobieństwa, król powinien był stanąć w Paryżu przed południem; jeżeli będzie powracał do Tuileries najkrótszą drogą, powinienby wjechać do Paryża przez przedmieście St-Martin.
O godzinie jedenastej, pani de Charny w prostem ubraniu, zakryta gęstym woalem, znajdowała się już przy rogatce, czekała do godziny trzeciej.
O godzinie trzeciej pierwsze tłumy ludu, rozpychając wszystko przed sobą, oznajmiły, że król okrąży Paryż i wjedzie przez rogatkę Pól-Elizejskich. Znaczyło to przebiec pieszo cały Paryż. Niktby się nie był odważył przejeżdżać powozem pośród tłumu, napełniającego ulice.
Od wzięcia Bastylji nie było dotąd takiego ścisku na ulicach.
Adrea nie zawahała się ani chwili, poszła w kierunku Pól Elizejskich i przybyła jedna z pierwszych.
Tam czekała jeszcze trzy godziny, trzy godziny zabójcze.
Nakoniec orszak ukazał się. Mówiliśmy już w jakim porządku powracał.
Andrea zobaczyła powóz, i wydała okrzyk radości: na koźle poznała Oliviera.
Inny krzyk, który zdawałby się echem, gdyby nie był krzykiem boleści odpowiedział jej w tejże chwili.
Andrea obróciła się w stronę, skąd głos pochodził, młoda dziewczyna w najokropniejszej boleści, wyrywała się z rąk litościwych osób, które chciały jej nieść pomoc.
Może Andrea zwróciłaby większą uwagę na stan biednej dziewczyny, gdyby nie słyszała w koło siebie wszelkiego rodzaju pogróżek przeciw trzem ludziom, znajdującym się na koźle powozu królewskiego.
Na nich ma spaść gniew ludu, oni to będą kozłem ofiarnym wielkiej zdrady królewskiej, oni będą niewątpliwie rozszarpani na sztuki, jak tylko się powóz zatrzyma.
A Charny był jednym z tych trzech ludzi!
Andrea postanowiła użyć wszelkich środków, aby wejść do ogrodu Tuileries.
Andrea poszła ulicą Chaillot i dostała się na bulwar.
Po wielu usiłowaniach, omało nie zgnieciona, dostała się do pierwszych rzędów.
Andrea pomyślała, że z górnego tarasu choć niedokładnie, będzie jednak można cokolwiek widzieć, weszła przeto na taras.
Stamtąd w istocie zobaczyła kozioł powozu, Oliviera i dwóch jego towarzyszów; Oliviera, który nie myślał, że o sto kroków od niego biło dlań serce gwałtownie! On w tej chwili nie pamiętał o Andrei, myślał tylko o królowej, o jej bezpieczeństwie, zapomniał też zupełnie o sobie.
O! gdybyż choć mogła była widzieć jak w tej właśnie chwili Charny przyciskał jej list do serca, jak jemu poświęcał ostatnią myśl swoją, ostatnie westchnienie, które sądził, iż za chwilę oddać mu przyjdzie.
Nakoniec powóz się zatrzymał pośród krzyku, wycia i gróźb.
Prawie w tejże chwili wszczął się około powozu wielki hałas, wielkie zamieszanie i ścisk niesłychany.
Bagnety, piły, szable, podniosły się, możnaby powiedzieć, że to zasiew żelaza wyrastający wśród burzy.
Trzej ludzie zrzuceni z siedzenia, zniknęli, jakby wpadli w przepaść. Następnie powstał taki zamęt w tym tłoku, że ostatnie rzędy, odpychane w tył, łamały podpory tarasów.
Andreę ogarnęła niewysłowiona boleść nie widziała, nie słyszała nic, drżąca z wyciągniętemi rękami wydawała niezrozumiałe dźwięki pośród tego straszliwego koncertu, składającego się z przekleństw, bluźnierstw i okrzyków śmierci!
Następnie nie mogła sobie zdać sprawy z tego co się działo, ziemia kręciła się, niebo zaszło krwią, i szum podobny do przypływu morza dochodził jej uszu.
To krew tak uderzała jej do głowy i zalewała mózg. Upadła wpół zemdlona, z mocy cierpienia tylko domyślając się, że żyje.
Jakiś chłód orzeźwił jej zmysły; litościwa kobieta przykładała jej mokrą chustkę do czoła, gdy druga trzeźwiła ją flakonem z solami.
Poznała tę kobietę, widziała ją umierającą jak ona z boleści przy rogatce, nie wiedząc, jakie instynktowe powinowactwo łączyło tajemnemi węzłami jej boleść z boleścią tamtej kobiety.
Gdy przyszła do siebie, pierwsze jej słowa były:
— Czy już nie żyją?....
Współczucie jest pojętne. Otaczający Andreę zrozumieli zaraz, że jej szło o tych trzech ludzi, których życie było tak strasznie zagrożone.
— Owszem!... odpowiedziano — ocaleli.
— Wszyscy trzej? — spytała.
— Tak, wszyscy trzej.
— O! Bogu niech będą dzięki! gdzież oni są?
— W zamku, jak mówią.
— W zamku? Dziękuję!
A podnosząc się i oglądając błędnym wzrokiem, młoda kobieta wyszła przez furtkę od strony wody, aby dostać się do wejścia od strony Luwru. Przypuszczała słusznie, że z tej strony tłum będzie mniejszy.
W istocie ulica des Orties była prawie pustą.
Przebiegła część placu Karuzelu, weszła na podwórze książąt i udała się do odźwiernego.
Człowiek ten znał hrabinę, widział ją wchodzącą i wychodzącą przez dwa, czy trzy pierwsze dni po powrocie z Wersalu.
Później widział ją wychodzącą bezpowrotnie w dniu, gdy ścigana przez Sebastjana, Andrea uniosła dziewicę do swej karety.
Odźwierny zgodził się pójść na zwiady.
Przez wewnętrzne korytarze dostał się wkrótce do środka pałacu. Trzej oficerowie byli ocaleni, pan de Charny zdrów i cały udał się do swego pokoju.
W kwadrans wyszedł w mundurze oficera marynarki i udał się do królowej.
Andrea odetchnęła, dała woreczek temu, który jej przyniósł tak dobre nowiny i wzruszona, drżąca, poprosiła o szklankę wody.
A! więc Charny ocalał!
Podziękowała poczciwemu człowiekowi i powróciła do swego mieszkania.
Przybywszy tam, upadła, nie żeby odpocząć, lecz żeby modlić się przy klęczniku.
Nie modliła się usty; są chwile, w których wdzięczność dla Stwórcy jest tak wielką, że słów brakuje, lecz ramiona, oczy, serce, cała dusza, całe ciało unosi się ku Bogu!
Była cała pogrążona w modlitwie, gdy wtem drzwi jej pokoju otworzyły się zcicha; odwróciła się zwolna, nie pojmując przyczyny, która ją ocuciła z głębokich rozmyślań.
Pokojowa stała w progu, szukając jej oczyma pośród ciemności.
Za pokojową zarysował się cień niewyraźny, lecz któremu instynktem nadała imię i formę.
— Pan hrabia de Charny, rzekła pokojowa.
Andrea chciała powstać, lecz sił jej zabrakło, upadła na klęcznik i odwracając się w połowie:
— Hrabia!... szepnęła, hrabia!
I chociaż znajdował się tam przed jej oczyma, nie wierzyła jeszcze w jego obecność.
Skinęła głową, mówić nie mogła. Pokojowa usunęła się, aby przepuścić hrabiego i zamknęła drzwi, Charny i hrabina zostali sami.
— Powiedziano mi, że pani dopiero wróciłaś... rzekł Charny, czy nie jest z mej strony, niegrzecznie, że już panią nachodzę?
— Nie... rzekła drżącym głosem, nie; jesteś pan pożądanym. Byłam tak niespokojna, iż wyszłam, aby się dowiedzieć, co się dzieje.
— Pani wychodziłaś... czy dawno?
— Od rana, panie; byłam najprzód przy rogatce St.-Martin, później przy Elizejskiej, tam... widziałam... widziałam rodzinę królewską, pana, i uspokoiłam się, na chwilę przynajmniej... Obawiano się o was przy wysiadaniu z powozu; natenczas udałam się do ogrodów Tuileries. Ah, tam!... myślałam, że umrę.
— Tak... rzekł Charny, tłum był wielki, pani byłaś ściśniętą, duszoną prawie, rozumiem...
— Nie, nie... rzekła Andrea, potrząsając głową. To nie to... Nakoniec dowiedziałam się, żeś pan ocalał i wróciłam tu modlić się i dziękować Bogu.
— Ponieważ pani klęczałaś i modliłaś się do Boga, nie podnoś się, nie zaniósłszy do niego modlitwy za mego biednego brata!
— Pan Izydor?... krzyknęła Andrea, więc to on!... nieszczęśliwy młodzieniec.
I opuściła głowę na ręce.
Charny postąpił kilka kroków i spoglądał z głębokim wyrazem przywiązania i smutku na tę piękną, czystą istotę.
W tem spojrzeniu przebijało się niezmierzone uczucie litości, pobłażania i serdecznego udziału w cierpieniu, a nadto powściąganie niecierpliwości; czyż królowa nie powiedziała mu, a raczej nie dała mu dorozumieć się tego niespodziewanego odkrycia, że Andrea go kocha?...
Skończywszy modlitwę hrabina wstała.
— Umarł?... spytała.
— Umarł, pani, jak i mój biedny brat Jerzy, za tę samą sprawę, spełniając ten sam obowiązek!...
— I wśród tej wielkiej boleści, jaką ci śmierć brata zadała, miałeś pan czas pomyśleć o mnie?... rzekła Andrea tak słabym głosem, że słowa jej zaledwie były zrozumiałemi.
Szczęściem Charny słuchał sercem i uchem zarazem.
— Pani... rzekł, czy nie dałaś bratu zlecenia do mnie?
— A!... szepnęła Andrea, podnosząc się i patrząc z trwogą na hrabiego.
— Czy nie dałaś mu listu pod moim adresem?
— Panie!... powtórzyła Andrea drżącym głosem.
— Po śmierci biednego Izydora oddano mi jego papiery; list pani był między niemi..
— Czytałeś go pan?... zawołała Andrea, zakrywając twarz rękoma.
— Wszak miałem poznać treść jego tylko w razie śmiertelnej rany, a pani widzisz, że jestem zdrów i cały.
— A więc list?...
— Oto jest nienaruszony, tak jak go dałaś Izydorowi.
— O!... szepnęła Andrea, to, co czynisz, hrabio, jest bardzo pięknem, lecz bardzo okrutnem.
Charny wyciągnął ręce i ujął rękę Andrei.
Andrea chciała ją uwolnić, lecz gdy Charny szeptał: „przez litość, pani“, bezsilna, przerażona, zostawiła swą rękę w rękach męża. Nie wiedziała, gdzie zwrócić oczy, aby uniknąć spojrzeń hrabiego, które czuła utkwione w siebie, nie mogąc się usunąć, gdyż opartą była o klęcznik.
— Tak, rozumiem, przyszedłeś pan zwrócić mi list.
— Tak — aby zwrócić list i... prosić cię o przebaczenie, hrabino.
Andrea zadrżała do głębi serca, pierwszy to raz Charny dawał jej ten tytuł, bez poprzedzenia wyrazem pani.
I wymówił te słowa głosem niezrównanej słodyczy.
— Przebaczenia! odemnie, ty, panie hrabio? z jakiegoż to powodu?...
— Za sposób postępowania z tobą przez lat sześć.
Andrea patrzyła na niego z wzrastającem zdziwieniem.
— Czy się kiedykolwiek skarżyłam? — spytała.
— Nie, pani, gdyż jesteś aniołem.
Pomimo woli łzy popłynęły z oczu Andrei.
— Ty płaczesz, Andreo? spytał Charny.
— O! daruj pan... rzekła, zalewając się łzami, lecz nie jestem przyzwyczajoną, abyś tak do mnie mówił... o mój Boże! mój Boże!...
— I upadła na kanapkę, opuszczając głowę na rękę.
Po chwili, wstrząsnąwszy głową:
— Ależ ja jestem szaloną!... zawołała.
Nagle zatrzymała się. W chwili, gdy zakrywała twarz rękoma, Charny ukląkł przy jej nogach.
— O! pan przy mych kolanach! u moich nóg!
— Czyż ci nie powiedziałem, Andreo, że mam cię prosić o przebaczenie?
— U moich kolan! u moich nóg!... powtórzyła, jakby nie mogąc zrozumieć tego na co patrzyła.
— Andreo, odebrałeś mi rękę.... rzekł Charny i chciał ją ująć na nowo.
Lecz ona odsuwając się z uczuciem graniczącem z przerażeniem:
— Co to ma znaczyć?... szepnęła.
— Andreo... — rzekł hrabia swoim czułym głosem — to ma znaczyć, że cię kocham!...
Andrea przycisnęła z krzykiem rękę do serca, potem wyprostowawszy się i ściskając skronie dłońmi:
— On mnie kocha! kocha!... ależ to niepodobna!
— Powiedz, że niepodobna, abyś ty mnie kochała, Andreo, lecz nie mów, że to jest niepodobnem dla mnie!
Andrea wzrok zwróciła na męża, jakby się chciała przekonać o prawdzie słów jego, lecz czarne oczy hrabiego mówiły więcej jeszcze, niż jego usta.
— O mój Boże! mój Boże! szepnęła... czyż jest nieszczęśliwsza istota na ziemi odemnie!
— Andreo, powiedz mi czy mnie kochasz, a przynajmniej, że nie masz nienawiści do mnie.
— Ja? mogłabym nienawidzieć ciebie!
I oczy jej spokojne, czyste i łzawe zabłysły ogniem
— O! panie, będziesz bardzo niesprawiedliwym, jeżeli uważać zechcesz za nienawiść uczucie, jakie mam dla ciebie!
— Lecz jeżeli to nie jest ani miłość, ani nienawiść, cóż to jest Andreo?
— To nie jest miłość, nie wolno mi cię kochać, czy nie słyszałeś przed chwilą, jak się skarżyłam Bogu, że jestem najnieszczęśliwszą istotą na ziemi?
— Dlaczegóż nie wolno ci kochać mnie. gdy ja cię kocham całą duszą, Andreo?
— Otóż jest coś, czego nie śmiem... nie chcę i nie mogę powiedzieć... rzekła Andrea załamując ręce.
— Lecz... rzekł Charny, łagodząc o ile możności swój głos — jeżeli to, czego nie śmiesz, nie chcesz i nie możesz powiedzieć, inna osoba mi powiedziała?
Andrea oparła obie ręce na ramionach męża:
— Co?... wykrzyknęła przerażona.
— Gdybym o tem wiedział?... ciągnął dalej Charny, i gdybym, czując cię jeszcze godniejszą szacunku przez to nieszczęście samo, dowiedziawszy się o tej strasznej tajemnicy, zdecydował się przyjść, powiedzieć ci, że cię kocham!
— Jeżeli tak, panie, to jesteś najszlachetniejszym z ludzi....
— Kocham cię Andreo! kocham cię! kocham!...
— A!... zawołała Andrea, wznosząc ręce ku niebu, nie wiedziałam, mój Boże, iż może być taka radość na tym świecie.
— Ależ ty, Andreo, powiedz że mi, czy mnie kochasz?
— O! nigdy nie będę śmiała!... Lecz przeczytaj ten list, który miałeś dopiero czytać na łożu śmierci.
I podała go mężowi, zakrywając oczy rękoma. Charny rozłamał pieczątkę i przeczytawszy kilka wierszy, krzyknął, odrywając jej ręce od twarzy i pociągając do serca:
— Od chwili gdyś mnie zobaczyła, od sześciu lat! o święta istoto!... zawołał — czyż będę cię umiał dość ukochać, abyś mogła zapomnieć to, coś wycierpiała?
— Boże miłosierny!... szeptała Andrea, uginając się pod ogromem szczęścia, jeżeli to sen, uczyń, abym się nigdy nie przebudziła, lub abym umarła przy przebudzeniu!...
A teraz zapomnijmy o szczęśliwych, a kroczmy do tych, którzy cierpią, walczą lub nienawidzą, a może złe ich przeznaczenie równie o nich, jak i my zapomni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.