Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXVI.
W KTÓRYM KSIĄDZ FORTIER WIDZI, IŻ NIE TAK ŁATWO, JAK SIĘ ZDAJE, DOTRZYMAĆ DANEGO SŁOWA.

Kondukt postępował zwolna, ciągnąc się długą linją po drodze, gdy nagle ci, którzy zamykali pochód, usłyszeli za sobą wołanie.
Odwrócili się.
Jakiś jeździec zbliżał się spiesznie od strony Ivors, to jest od strony Paryża.
Część jego twarzy była owiązana czarnemi przepaskami; trzymał kapelusz w ręku, dając znaki aby się zatrzymano.
Pitoux obejrzał się wraz z innymi.
— Patrzcie... rzekł, to pan Billot! Nie chciałbym być w skórze księdza Fortier.
Na imię Billota wszyscy się zatrzymali.
Jeździec leciał galopem, i w miarę, jak się zbliżał, poznali go wszyscy.
Billot zrównawszy się z orszakiem, zeskoczywszy z konia, i rzekłszy tak donośnym głosem, że wszyscy zrozumieli:
„Witam was, i dziękuję wam obywatele!“ zajął za trumną miejsce Anioła Pitoux, który w jego nieobecności prowadził orszak.
Wszyscy z ciekawością spoglądali na Billota.
Schudł trochę i pobladł bardzo.
Część czoła i lewe oko były jeszcze mocno zasinione.
Zaciśnięte zęby i zmarszczona brew, wskazywały gniew Wewnętrzny, czekający tylko chwili, aby wybuchnąć.
— Czy wiesz pan co zaszło?... spytał Pitoux.
— Wiem o wszystkiem... odpowiedział Billot.
Gdy doktór Gilbert oznajmił Billotowi o ciężkiej chorobie jego żony, ten bez zwłoki, wziąwszy kabrjolet pocztowy, pośpieszył do domu, i przybył właśnie, gdy kondukt wychodził z wioski.
Pani Clement w kilku słowach opowiedziała mu, co się stało, Billot dosiadł konia, a spostrzegłszy orszak zdala, zatrzymał go wołaniem.
On teraz ze zmarszczoną brwią, z groźnym wyrazem twarzy i skrzyżowanemi na piersiach rękami, prowadził pochód pogrzebowy.
Przy wejściu do Villers-Cotterets oczekujące grupy ludzi przyłączyły się do nich.
W miarę, jak kondukt posuwał się ulicami, mężczyźni, kobiety i dzieci wychodził z domów i przyłączali się do orszaku.
Gdy orszak doszedł do miejsca, liczył z górą pięćset ludzi.
Zbliżono się do kościoła, który, jak to przepowiedział Pitoux, był zamknięty.
Zatrzymano się przed jego drzwiami.
Billot z bladego zrobił się siny, wyraz jego twarzy stawał się coraz groźniejszym.
Kościół dotykał do merostwa. Organista, który był zarazem odźwiernym merostwa, i który tem samem zależnym był i od mera i od proboszcza, został przywołanym przez pana de Longpre.
Ksiądz Fortier zabronił służbie kościelnej wszelkiej posługi przy pogrzebie.
Mer spytał o klucze od kościoła.
Klucze były u zakrystjana.
— Idź po klucze.. rzekł Billot do Anioła Pitoux.
Pitoux wyciągnął długie nogi, i w pięć minut był z powrotem.
Ksiądz Fortier zabrał klucze do siebie, aby być pewnym, że kościół nie zostanie otwartym.
— Trzeba pójść do proboszcza po klucze... rzekł Dezyderjusz Maniquet.
— Tak, tak, idźmy po klucze... zawołało ze dwieście głosów.
— To będzie za długo trwało... powiedział Billot, gdy śmierć uderza we drzwi, nie ma zwyczaju czekać.
I spojrzał wokoło siebie: wprost kościoła budowano dom.
Cieśle obrabiali belki.
Billot podszedł do nich i wskazał im, że potrzebuje belki, którą obrabiali.
Cieśle odsunęli się na bok.
Belka była oparta o tarcice.
Billot objął belkę w połowie jej długości, i poniósł. Lecz zawiele liczył na siły, które jeszcze nie powróciły. Pod tym olbrzymim ciężarem kolos ten zachwiał się i zdawało się, że upadnie.
Lecz było to tylko jedno mgnienie oka; Billot odzyskał równowagę, uśmiechając się strasznym uśmiechem, poczem zbliżył się z belką pod pachą i szedł krokiem wolnym, lecz pewnym.
Możnaby powiedzieć, iż trzymał starożytny taran, którym Aleksandry, Annibale i Cezary mury rozbijali.
Stanął pod drzwiami i puścił w ruch machinę.
Drzwi były dębowe, zawiasy, rygle i zamki żelazne.
Za trzeciem uderzeniem zamki puściły, i drzwi stanęły otworem, Billot rzucił belkę, którą czterech ludzi z trudnością odniosło na miejsce.
— Teraz, panie merze... rzekł Billot, każ postawić w pośrodku chóru trumnę biednej mej żony, która nie zrobiła nikomu nic złego, a ty, Pitoux, zajmij się sprowadzeniem sług kościelnych, szwajcara, śpiewaków i dzieci śpiewających w chórze, księdza ja sam biorę na siebie.
Mer wprowadził orszak z trumną do kościoła, Pitoux poszedł po służbę i śpiewaków, wziąwszy z sobą swego oficera Dezyderjusza Maniquet i czterech ludzi na wypadek oporu.
Billot poszedł do mieszkania księdza Fortier.
Kilku ludzi chciało iść za nim.
— Zostańcie, ja sam pójdę... wyrzekł, może być, iż to, co uczynię, będzie czemś ważnem, niech więc każdy sam za swoje odpowiada czyny.
Po raz drugi w przeciągu roku, dzierżawca rewolucjonista spotykał się z księdzem rojalistą.
Pamiętamy, co zaszło za pierwszym razem, może i teraz zajdzie scena podobna.
Widząc go, idącego spiesznym krokiem do mieszkania księdza, każdy zatrzymał się nieruchomo na progu swego domu, i przeprowadza go oczyma.
Brama probostwa była równie jak drzwi kościelne zamknięta.
Billot obejrzał się, czy niema gdzie budynku, aby mógł znów znaleźć belkę. Stał tylko, obok bramy spory słupek kamienny, obluzowany w swej osadzie przez swawolne dzieci.
Wieśniak zbliżył się do słupa, wstrząsnął nim gwałtownie, i wyrwał z pośrodka kamieni, któremi był umocowany.
Potem podniósłszy go nad głową, jak nowy Ajaks lub Dyomed, odsunął się na trzy kroki i rzucił granitowym blokiem z taką siłą, jakby wyrzuciła wielka machina jaka.
Drzwi roztrzaskały się w kawałki.
W czasie, gdy Billot otwierał sobie w ten sposób drogę, okno na górze roztwarło się i ksiądz Fortier ukazał się w niem, wołając z całych sił swych parafjan na pomoc.
Lecz głos ten pozostał bez wpływu na jego trzodę, która postanowiła pozostawić wilka i pasterza własnym ich siłom.
Billot potrzebował jeszcze trochę czasu dla rozbicia kilku innych drzwi, oddzielających go od księdza.
Ta czynność zajęła mu dziesięć minut.
Po krzykach coraz gwałtowniejszych i gestach coraz wyrazistszych księdza Fortiera, domyślano się, iż niebezpieczeństwo nadchodzi.
Prawie jednocześnie ujrzano w oknie bladą twarz Billota, a następnie rękę, wyciągającą się i opadającą na ramię księdza.
Ksiądz uczepił się ramy od okna; był on także nadzwyczajnej siły, która nawet poszła w przysłowie, i trzeba było Herkulesa chyba samego, aby go mógł pokonać.
Billot objął go ręką w pasie; osadził się mocno na nogach, i z siłą zdolną wyrwać dąb z korzeniem, oderwał księdza Fortier od ramy okna, która złamała się w jego ręku.
Wieśniak i ksiądz zniknęli w głębi pokoju, i słyszano tylko niknące w dali krzyki księdza, podobne do ryku byka, gdy go lew afrykański ciągnie do swej jamy.
Przez ten czas Pitoux zgromadził drżących ze strachu śpiewaków, dzieci od chóru, sługi kościelne i szwajcara.
Wszystko to idąc za przykładem organisty, z całym pośpiechem nałożyło na siebie komeżki i kapy, następnie pozapalało świece, przygotowując co tylko do mszy żałobnej było potrzebne.
Gdy się to działo, ujrzano wychodzącego furtką od placu Billota. Ciągnął on za sobą księdza tak silnie, iż mimo jego oporu, zdawało się, że szedł sam.
To nie był już człowiek, była to potęga natury, coś jak potok lub góra lodu, nic ludzkiego nie byłoby w stanie mu się oprzeć, żywioł tylko mógł się z nim mierzyć.
Biedny proboszcz o sto kroków od kościoła przestał mu się opierać.
Był zwyciężony.
Wszyscy się usuwali, żeby zrobić miejsce tym dwom ludziom.
Ksiądz z przerażeniem ujrzał drzwi kościoła jak szybę strzaskane, a widząc tych wszystkich, którym zabronił wszelkiej usługi w pogrzebie, jak stali w pogotowiu ze wszystkiemi potrzebnemi przyrządami potrząsnął głową, jakby uznając, że coś potężnego, niezwalczonego zaciężyło nad nim.
Wszedł do zakrystji i w chwilę potem ukazał się w ubraniu celebrującego i z Najświętszym Sakramentem w ręku.
Lecz, gdy wstąpiwszy na stopnie, postawił na ołtarzu cymborjum, a zwróciwszy się do ludu chciał wyrzec pierwsze słowa nabożeństwa, Billot wyciągnął rękę i zawołał:
— Dość tego, zły sługo Boży!... pragnąłem tylko złamać twój upór i na tem koniec; chcę, aby wiedziano, że taka święta kobieta, jaką była moja żona, może się obejść bez modlitw księdza fanatyka pełnego nienawiści, jakim ty jesteś!
A gdy po tych słowach powstał wielki rozruch między zebranemi:
— Jeżeli w tem, co czynię, jest świętokradztwo, niech ono spadnie na moją głowę! zawołał.
I, zwracając się do ogromnego orszaku, który zapełnił nietylko kościół, lecz cały plac przed merostwem:
— Obywatele!... wyrzekł, a teraz na cmentarz!....
Wszystkie głosy odpowiedziały: „na cmentarz!...“
Czterej niosący trumnę, podłożyli znów pod nią lufy swych fuzyj, unieśli ciało, i poszli dalej bez księdza, bez śpiewów religijnych, słowem, bez tych wszystkich ceremonij pogrzebowych, któremi religja ma zwyczaj otaczać boleść ludzi; poszli z Billotem na czele orszaku złożonego z sześciuset ludzi ku cmentarzowi, położonemu, jak to pamiętamy, na końcu uliczki Pleux, o dwadzieścia pięć kroków od mieszkania ciotki Anieli.
Drzwi od cmentarza były również jak kościół i plebanja zamknięte.
Dziwna rzecz!... przed tą słabą zaporą Billot się zatrzymał.
Śmierć nakazywała poszanowanie dla zmarłych.
Na znak Billota, Pitoux pobiegł do grabarza.
W pięć minut Pitoux przyniósł nietylko klucz, lecz i dwie łopaty także.
Ksiądz Fortier wyłączył biedną zmarłą tak z kościoła jak i z ziemi poświęconej, grabarze otrzymali rozkaz, aby nie kopali grobu.
Na ten ostatni objaw nienawiści księdza do dzierżawcy, coś podobnego do pogróżki przebiegło po obecnych. Gdyby w sercu Billota znajdowała się część choć tej żółci, jaka się znajduje w sercach bigotów, czemu zdawał się dziwić Boileau, to potrzebował on tylko słówko rzec, a ksiądz Fortier miałby nareszcie zadowolenie męczeństwa, które tak głośnym krzykiem przywoływał w dniu odprawienia mszy świętej na ołtarzu ojczyzny.
Lecz gniew Billota był gniewem ludu i lwa. Rozrywał, miażdżył, druzgotał w przechodzie, nigdy jednak nie wracał do tego, co raz zrobił.
Podziękował skinieniem Aniołowi Pitoux, wziął od niego klucze i otworzywszy drzwi od cmentarza, przepuścił trumnę i poszedł za nią wraz z orszakiem, który się stał jeszcze liczniejszym.
Tylko rojaliści i dewoci pozostali w domu.
Naturalnie, ciotka Anielo, jako należąca do tych ostatnich, zamknęła z trwogą drzwi swoje, krzycząc na obrzydliwość występku i przywołując pioruny z nieba na głowę swego siostrzeńca.
Wszyscy natomiast, co mieli dobre serce, zdrowy rozum, miłość rodziny, wszyscy ci oburzali się na nienawiść pod osłoną miłosierdzia, na zemstę pod pozorem łaskawości. Trzy części miasta zebrane tam, protestowały nie przeciw Bogu, nie przeciw religji, lecz przeciw księdzu i jego fanatyzmowi.
Zbliżywszy się do miejsca, które grabarze, nim ich odwołano, na grób oznaczyli, Billot wyciągnął rękę do Anioła Pitoux, a ten podał jedną łopatę.
I natychmiast obaj, z odkrytemi głowami, wśród obywateli, mających jak i oni również odkryte głowy, pod palącemi promieniami lipcowego słońca, zaczęli kopać grób dla nieszczęśliwej istoty, która pobożna i pokorna byłaby bardzo zdziwioną, gdyby jej powiedziano za życia, jakiego skandalu po śmierci stanie się przyczyną.
Kopanie trwało godzinę bez przerwy, przez ten czas przyniesiono sznury.
Billot sam z Aniołem Pitoux spuścili trumnę do grobu.
Ci dwaj ludzie z taką prostotą i naturalnością wykonywali ten ostatni obowiązek, że nikt z obecnych nie śmiał pośpieszyć im z pomocą.
Uważanoby za świętokractwo przeszkadzać im.
Gdy pierwsza garść ziemi spadła na trumnę, Billot zakrył oczy ręką, a Pitoux rękawem.
Poczem śpiesznie zasypali mogiłę.
Skończywszy, Billot odrzucił zdala łopatę i wyciągając ręce do Pitoux, który padł na jego piersi:
— Bóg mi świadkiem!... zawołał, że w tobie przyciskam do piersi wszystkie cnoty tej ziemi: miłość, poświęcenie, wyrzeczenie się siebie, braterstwo, i że poświęcę moje życie dla triumfu tych cnót!...
Poczem wyciągając ręce nad grobem:
— Bóg mi również świadkiem, że zaprzysięgam wieczną wojnę królowi, który kazał mnie zamordować; szlachcie, która zniesławiła moją córkę; księżom, którzy odmówili pogrzebu mojej żonie!...
I zwracając się do ludzi otaczających go i okazujących sympatję dla tego potrójnego zaklęcia:
— Bracia!... zawołał, nowe Zgromadzenie ma być zwołane w miejsce tych zdrajców, którzy w tej chwili zasiadają u Feuillantów. Wybierzcie mnie na przedstawiciela w tem Zgromadzeniu, a zobaczycie, że umiem dotrzymać przysięgi!...
Okrzyk ogólnego przyzwolenia odpowiedział na propozycję Billota i w tejże chwili na grobie jego żony, strasznym ołtarzu, godnym tej okropnej przysięgi, jaką na nim wykonał, kandydatura Billota do Zgromadzenia prawodawczego została ustanowioną.
Poczem Billot podziękował swym ziomkom za udział przyjęty w jego przyjaźni i nienawiści. Mieszczanin, czy wieśniak, każdy odszedł do domu, unosząc w swem sercu ducha wojowniczej propagandy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.