Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.
ZA KOTARĄ.

Wieczorem o oznaczonej godzinie, Dumouriez wszedł z czterema depeszami: de Grave i Cahier de Gerville już się znajdowali, oczekując na króla, który zaraz po wejściu Dumourieza ukazał się zebranym.
Dwaj ministrowie spiesznie powstali, król pozdrowił ich skinieniem głowy, a przysuwając fotel do stołu:
— Siadajcie panowie!... wyrzekł.
Dumouriezowi zdawało się, że drzwi, któremi wszedł król, pozostały niedomknięte, oraz, że kotara się poruszała.
Byłże to wiatr, czy dotknięcie podsłuchującej osoby?
Trzej ministrowie usiedli.
— Czy masz pan depesze?... spytał król.
— Mam, Najjaśnieiszy Panie — odrzekł generał, wyjmując listy.
— Do jakich mocarstw?
— Do Hiszpanji, Austrji, Prus i Anglji.
— Przeczytaj je.
Dumouriez rzucił okiem na drzwi i przekonał się, że ich podsłuchiwano.
Rozpoczął czytanie depesz głosem pewnym.
Minister mówił w imieniu króla, lecz w duchu Konstytucji, bez pogróżek i z godnością.
Rozbierał interesa każdego państwa poszczególne, w stosunku ich do rewolucji francuskiej.
W odpowiedzi na skargi państw, przeciw pamfletom Jakobinów, zrzucił wszelkie godne pogardy obelgi na wolność prasy, w której słońcu, mówił, wylęga się wiele plugastwa, lecz dojrzewają zarazem bogate plony.
Nakoniec żądał pokoju w imieniu wolnego narodu, którego król był dziedzicznym reprezentantem.
Król słuchał każdej depeszy ze wzrastającą uwagą.
— Nigdy jeszcze nie słyszałem nic podobnego, generale, wyrzekł, gdy Dumouriez czytać przestał.
— Oto jak ministrowie powinni zawsze mówić i pisać w imieniu królów, powiedział Cahier de Gerville.
— Kiedy tak... wyrzekł król, to proszę o te depesze, wyślę je jutro.
— Najjaśniejszy Panie, kurjerzy czekają na dziedzińcu zamkowym, rzekł Dumouriez.
— Chciałbym posiadać kopje, rzekł wahając się król, aby je pokazać królowej.
— Uprzedziłem życzenie Waszej królewskiej mości, rzekł Dumouriez, oto cztery wierzytelne odpisy.
— Odeślij więc pan swoje depesze.
Dumouriez podszedł do drzwi, któremi przyszedł i oddał listy oczekującemu adjutantowi.
W chwilę później, usłyszano tętent koni, wyjeżdżających z dziedzińca pałacowego.
— Niech i tak będzie, rzekł król, jakby odpowiadając swej myśli, a teraz powiedz mi pan, kogo masz w swojem ministerjum?.
— Najjaśniejszy Panie, rzekł Dumouriez, niech Wasza królewska mość zawezwie pana Cahier de Gerville, aby z nami pozostał.
— Jużem go prosił, odrzekł król.
— A ja z przykrością musiałem odmówić Najjaśniejszemu Panu, zdrowie moje zrujnowane, potrzebuję wypoczynku.
— Słyszysz pan?... rzekł król, zwracając się do Dumourieza.
— Słyszę, Najjaśniejszy Panie.
— Więc kogóż masz pan jeszcze?... pytał król nalegająco.
— Mamy pana de Grave, który zostaje z nami...
Pan de Grave podniósł się.
— Najjaśniejszy Panie, wyrzekł, mowa pana Dumourieza zadziwiła cię przed chwilą swą śmiałością, moja zadziwi cię więcej jeszcze, swoją pokorą.
— Mów pan, powiedział król.
— Patrz, Najjaśniejszy Panie, rzekł pan de Grave, podając królowi papier, oto definicja trochę surowa, lecz słuszna, jaką o mnie skreśliła kobieta wielkich zasług; zechciej ją przeczytać.
Król czytał.
De Grave jest to pod każdym względem mały człowiek. Natura utworzyła go łagodnym i cichym, on zaś chce się okazywać dumnym, gdy serce nakazuje mu być uprzejmym. Z tego wynika, iż chcąc wszystko pogodzić, staje się istotnie niczem. Zdaje mi się, że widzę go, jak dworuje królowi: zadziera głowę na swym drobnym korpusie, pokazuje białka swych niebieskich oczek, których nie może utrzymać otwartych po śniadaniu, bez wychylenia kilku filiżanek kawy. Mówi mało, jakby przez ostrożność, a w istocie dla braku poglądów i tak często traci głowę wśród nawału zajęcia w swym departamencie, iż lada dzień poprosi o dymisję“.
— Rzeczywiście, rzekł król, wahając się, czy ma dokończyć czytania, i czyniąc to jedynie na wyraźną prośbę pana de Grave, definicja prawdziwie kobieca, czyżby to była pani Stael?
— Nie, Najjaśniejszy Panie, pochodzi ona od kogoś silniejszego, od pani Roland.
— I pan, panie de Grave, zgadzasz się na tę opinję o sobie?
— W wielu punktach, Najjaśniejszy Panie! Pozostanę więc w ministerjum dla obznajmienia mego następcy z biegiem rzeczy, ale potem będę prosić Waszej królewskiej mości o dymisję.
— Miałeś pan słuszność, rzekł król, więcej mnie jeszcze zadziwiłeś, niż pan Dumouriez, lecz jeżeli już koniecznie chcesz się usunąć, to chciałbym mieć zastępcę z twojej ręki.
— Chciałem cię prosić, Najjaśniejszy Panie, o pozwolenie przedstawienia ci pana de Servan, człowieka zacnego w całem znaczeniu tego słowa, człowieka niepospolitego hartu duszy, filozofa surowych obyczajów i dobroci kobiecej, a co większa, światłego patrjotę, odważnego żołnierza i przezornego ministra.
— Dobrze, zgadzam się na pana de Servan; mamy więc trzech ministrów, pana Dumouriez do spraw zagranicznych, pana de Servan do wojny, pana de Lacoste do marynarki, komuż powierzymy finanse?
— Panu Chavieres, Najjaśniejszy Panie, jeżeli pozwolisz, ma on znakomite zdolności i wiele umiejętności w obracaniu kapitałami.
— W istocie, rzekł król, słyszałem, że jest pracowity, baczny, lecz zarazem popędliwy, uparty, drobnostkowy i trudny w dyskusji.
— Są to wady wspólne wszystkim pracującym umysłowo, Najjaśniejszy Panie.
— Rzućmy więc na bok wady pana de Chavieres, a będziemy mieli ministra finansów; komuż ministerjum sprawiedliwości chcesz powierzyć?
— Przedstawiono mi pana Duranthon, adwokata z Bordeaux.
— Żyrondystę, naturalnie?
— Tak, Najjaśniejszy Panie, jest to człowiek dość światły, bardzo prawy, dobry obywatel, lecz słaby i powolny. Musimy go podżegać, być za niego silnymi.
— Pozostają tylko sprawy wewnętrzne.
— Ogólne zdanie jest za panem Roland.
— Za panią Roland, chcesz powiedzieć?
— Za panem i panią Roland.
— Znasz ich pan?
— Nie, Najjaśniejszy Panie, utrzymują, iż on podobnym jest do bohaterów Plutarcha, ona do kobiet Liwjusza.
— — Czy wiesz pan, jak nazwą, a raczej jak już nazywają twoje ministerjum, panie Dumouriez?
— Nie, Najjaśniejszy Panie.
— Ministerjum Sankiulotów.
— Zgadzam się na to nazwisko, Najjaśniejszy Panie, tem lepiej, pokażemy im, że jesteśmy mężami.
— Czy wszyscy pańscy koledzy są gotowi?
— Połowa ich zaledwie uprzedzona.
— A przyjmą ofiarowane im miejsca?
— Jestem tego pewnym.
— Żegnam więc pana i pamiętaj, że pojutrze pierwsza narada.
— Pamiętam, Najjaśniejszy Panie.
— A zatem wiecie, panowie, rzekł król, zwracając się do Cahier de Gerville i de Grave, że macie czas do namysłu.
— Jużeśmy się namyślili, Najjaśniejszy Panie, i przyjdziemy pojutrze zainstalować naszych następców.
Trzej ministrowie oddalili się.
Nim jednak doszli do głównego zejścia, kamerdyner ich dogonił, i zwracając się do pana Dumouriez, rzekł:
— Panie generale, król wzywa pana do siebie.
Dumouriez skłonił się kolegom i pozostał w tyle:
— Król, czy królowa?... zapytał.
— Królowa, panie, lecz uważała za stosowne, aby ci dwaj panowie o tem nie wiedzieli.
— Otóż, czego się lękałem... odparł Dumoriez.
— Czy pan odmawia?... zapytał sługa, którym był nie kto inny, jeno Weber.
— Nie, idę z tobą... odrzekł Dumouriez.
Weber przez korytarze zaledwie oświecone, podprowadził generała do pokojów królowej, a nie wymieniając nazwiska: — Oto osoba, z którą Wasza królewska mość chciałaś mówić, powiedział.
Dumouriez wszedł.
Nigdy, w najzaciętszej utarczce, serce nie biło mu tak gwałtownie, pojmował bowiem dobrze, iż nigdy nie groziło mu większe niebezpieczeństwo.
Droga, która się przed nim otwarła, zasłaną była trupami żywych lub umarłych, mógł się tam potknąć o ciało Colonny, Neckera, Mirabeau, Barnava i Lafayetta.
Królowa przechadzała się wielkiemi krokami, była bardzo wzburzoną.
Dumouriez zatrzymał się u progu drzwi, które się za nim zamknęły.
Królowa zbliżyła się dumnie.
— Panie... wyrzekła, przystępując do kwestji z właściwą sobie żywością, jesteś dziś wszechwładnym z woli ludu, a lud prędko strąca swych bogów. Mówią, iż masz zdolności wielkie, zrozumiesz więc łatwo, że ani król, ani ja — nie możemy znosić wszystkich tych nowości. Wasza konstytucja, to maszyna pneumatyczna, w której z braku powietrza, dusi się władza monarsza; przyzwałam cię w celu powiedzenia ci, zanim posuniesz się dalej, abyś się namyślił i przeszedł na naszą stronę lub Jakobinów.
— Najjaśniejsza Pani!... odpowiedział Dumouriez, zasmuca mnie to bolesne zaufanie, jakiem mnie Najjaśniejsza Pani zaszczyca, ale ponieważ domyśliłem się, że królowa słuchała, ukryta za portjerą, odgadłem to, co teraz nastąpiło.
— I przygotowałeś odpowiedź?
— Oto jest, Najjaśniejsza Pani. Stoję między królem a ludem, ale przedewszystkiem należę do ojczyzny.
— Do ojczyzny, do ojczyzny!... powtórzyła królowa, czyż król jest już niczem, że wszyscy teraz należą do ojczyzny, a nikt do niego?
— Nie, Najjaśniejsza Pani, król jest zawsze królem, lecz zaprzysiągł konstytucję i od tej chwili powinien się uważać za pierwszego stróża onej!...
— Przysięga wymuszona, nie jest żadną przysięgą.
Dumouriez milczał chwilę i patrzył z litością na królowę.
— Najjaśniejsza Pani!... wyrzekł nareszcie, zwróć uwagę na to, ze ocalenie króla, twoje i dzieci twoich, zależy od konstytucji, którą tak pogardzasz, ona tylko może was zbawić, i byłbym nieprzyjacielem króla i twoim, Najjaśniejsza Pani, gdybym odzywał się inaczej.
Królowa przerwała mu gestem nakazującym.
— Idziesz pan fałszywą drogą, zaręczam ci, rzekła.
Poczem z nieopisanym wyrazem pogróżki, dodała:
— Strzeż się!
— Najjaśniejsza Pani... rzekł Dumouriez najspokojniejszym tonem, mam lat pięćdziesiąt, w życiu mojem przeszedłem nie jedne burzę, ale przyjmując tekę ministerjalną, powiedziałem sobie, iż odpowiedzialność ministra nie jest jeszcze największem niebezpieczeństwem, jakie mi grozi.
— O!... zawołała królowa, załamawszy ręce, brakowało tylko tego, abyś mnie spotwarzył.
— Spotwarzył ciebie, Najjaśniejsza Pani?
— Tak; czy chcesz pan, abym ci wytłómaczyła, co znaczyły twe słowa?
— Uczyń to, Najjaśniejsza Pani.
— Powiedziałeś pan, iż podejrzewasz mnie, że będę cię usiłowała zamordować! O! o! panie...
I grube łzy potoczyły się z oczu królowej.
Dumouriez dowiedział się, czego dowiedzieć się pragnął, to jest, czy zostaje jeszcze czuła struna w głębi tego serca zeschłego.
— Niech mnie Bóg strzeże od takich myśli o mojej królowej. Charakter twój, Najjaśniejsza Pani, jest zbyt wzniosłym, zbyt szlachetnym, aby takie podejrzenia powstać mogły w umyśle najzawziętszych nawet nieprzyjaciół twoich. Dałaś dowody energji, które uwielbiałem i które przywiązywały mnie do ciebie.
— Czy prawdę mówisz, panie generale... rzekła królówa głosem, w którym wzruszenie przebijało jedynie.
Przysięgam na honor... odpowiedział.
— Więc mi przebacz i podaj ramię jestem tak słabą, iż upadnę.
I rzeczywiście zbladła i opuściła głowę na ramię.
Czy słabość była istotną, czy też straszliwą grą tej porywającej Medei?
Dumouriez, choć tak zręczny, uwierzył, lub udawał, że wierzy.
— Wierzaj mi, Najjaśniejsza Pani... wyrzekł, oszukiwać cię nie w moim leży interesie. Równie, jak pani, nienawidzę anarchji i zbrodni. Mam więcej doświadczenia i łatwiej mogę zbadać kierunek wypadków, niżeli ty, Najjaśniejsza Pani. To, co się dzieje, nie jest prostą intrygą księcia Orleańskiego, jak to wmówili w ciebie, nie jest także wcale skutkiem nienawiści Pitta, jak to przypuszczałaś, nie jest nawet chwilowem wzburzeniem ludu; jest to jednomyślne powstanie wielkiego narodu przeciw zastarzałym nadużyciom! Pomagaj mi Najjaśniejsza Pani, zamiast łamać mi szyki. Jeżeli mi nie ufasz, jeżeli stoję na przeszkodzie twoim kontrrewolucyjnym zamiarom, powiedz mi to otwarcie, a w tej chwili podam się do dymisji i zdała, w jakim zakątku ubolewać będę nad losem ojczyzny i twoim. Najjaśniejsza Pani.
— Nie, nie — zostań i przebacz mi!...
— Ja, przebaczać ci, o! błagam, nie poniżaj się tak, królowo!...
— Dlaczegóżby nie?... odrzekła Marja-Antonina, czyż jestem już teraz królową, czyż nawet jestem kobietą?...
Poszła do okna, otworzyła je, mimo wieczornego chłodu.Księżyc srebrzył ogołocone wierzchołki drzew Tuileries.
— Każdy człowiek ma prawo do powietrza i słońca, nie prawdaż?... powiedziała, ja jedna tylko pozbawiona jestem obojga. Lękam się wyjść, aby nie być znieważoną!
I rzuciła się na kanapę, zakrywając twarz rękami.
Dumouriez ukląkł, a całując z uszanowaniem kraj jej sukni, powiedział:
— Najjaśniejsza Pani! od chwili, w której się podjąłem utrzymać walkę, staniesz się znowu szczęśliwą kobietą, panującą królową, lub sam zginę.
To powiedziawszy, powstał, skłonił się i wyszedł pośpiesznie.
Królowa patrzyła za nim wzrokiem, pełnym boleści.
— Królową możną!... powtórzyła, być może. Dzięki twej szpadzie, jest to możliwem, lecz kobietą szczęśliwą — nigdy, nigdy!...
I wsparła głowę na poduszkach kanapy, i szeptała imię, które codzień stawało się jej droższem a boleśniejszem — imię hrabiego de Charny.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.