Józef Balsamo/Tom VII/Rozdział LXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Józef Balsamo |
Podtytuł | Romans |
Wydawca | Wende i spółka |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Drukarnia „Rola“ J. Buriana |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Joseph Balsamo |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VII Cały tekst |
Indeks stron |
Ludwik XV nienawidził rozmowy o polityce. Był to przedmiot, który nudził go najwięcej. Wiadomo, że nieraz w najpilniejszych okolicznościach odpowiadał:
— „Przecie ta cała machina i tak potrwa do mojej śmierci“.
Dubarry znała doskonale króla i nie wszczynała nigdy podobnej rozmowy, jeśli grunt do tego nie był przygotowany.
Otóż dzień i chwila dobrze tym razem wypadły, król wiedział, że go nie minie burza za opuszczenie odwiedzin codziennych i gotów był wiele poświęcić, aby przebłagać faworytę.
Dubarry jednak, jak dobry myśliwy, umiała ukryć swe sieci tak, aby z łatwością wpadła w nie królewska zwierzyna.
Miała na sobie śliczny szlafroczek, zalotnie narzucony.
Ludwik XV miał wstręt niewysłowiony do różu, którego damy ówczesne nadużywały.
Pani Dubarry nie miała też różu na twarzy.
Skoczyła szybko z kanapy, podbiegła do toalety i zaczęła się z pośpiechem różować.
Król, spostrzegłszy, czem jest zajęta, zawołał, wchodząc:
— Co za obrzydliwość! Dlaczego malujesz się, hrabino?
— A, dzień dobry! Najjaśniejszy panie — odrzekła Dubarry, nie odwracając się od lustra, lubo ją król w szyję pocałował.
— Czy nie spodziewałaś się mnie, hrabino?
— Dlaczegóż to, Najjaśniejszy Panie?
— Bo sobie twarzyczkę tak walasz.
— Owszem, pewną byłam, że zobaczę dziś Waszą Królewską Mość.
— Jakie to grzeczne, co mi mówisz, hrabino!...
— Tak sądzisz, Najjaśniejszy Panie?
— Jesteś wielce poważną, niby Rousseau, słuchający swojej kompozycji muzycznej.
— Bo mam istotnie o czemś bardzo ważnem pomówić z Waszą Królewską Mością.
— No, domyślam się czegoś.
— Doprawdy?
— Będziesz mi robiła wymówki!
— Za co. Najjaśniejszy Panie?
— Za to, żem wczoraj nie był u ciebie.
— Nie miałam zamiaru nigdy narzucać się jako jarzmo Najjaśniejszemu Panu.
— Gniewasz się na mnie, Joasiu?...
— Nie, Najjaśniejszy Panie.
— Wierz mi, hrabino, że wczoraj ciągle myślałem tylko o tobie.
— Nie wierzę.
— Wieczór wczorajszy wydał mi się wiekiem.
— Najjaśniejszy Panie, wszak ani słowa dotąd nie powiedziałam o wczorajszym wieczorze.
— Wasza Królewska Mość może przecie przepędzać wieczory z kim mu się podoba.
— Z rodziną, tylko z rodziną, hrabino.
— Nawet nie pytałam o to.
— Dlaczegóż to?...
— Byłoby to z mojej strony zupełnie niestosowne.
— Jeżeli więc za to nie gniewasz się na mnie, to powiedz mi w czem zawiniłem, godzi się przecie być sprawiedliwą, hrabino.
— Nie gniewam się, Najjaśniejszy Panie.
— A jednak jesteś nadąsaną.
— Jestem rozgniewaną; to prawda.
— Ale o co? Bo nie dbasz o mnie, Najjaśniejszy Panie.
— Ja?
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie, nie dbasz już o mnie, nie dbasz już o twoją Dubarry! o twoją kochaną Joannę — Joasię — Janinkę, jak mnie nazywałeś. Już ci spowszedniałam...
— Z czegóż to wnosisz?
— Bo mój król, mój kochanek, wtedy przy mnie przebywa, kiedy go od siebie odprawią pani de Grammont i pani de Choiseul.
— Ależ, hrabino!...
— Zupełnie wszystko mi jedno, Najjaśniejszy Panie, powiem ci wszystko, co mi ciąży na sercu. Mówiono mi, że pani de Grammont czatowała przy drzwiach pokoju sypialnego, gdyś się kładł wieczorem, Najjaśniejszy Panie. Ja postąpią przeciwnie, staną tam rano, a gdy Choiseul, albo Grammont wyjdzie od ciebie i dostanie mi się w ręce... to już ja jej pokażą, co umiem!
— Hrabino, hrabino, opamiątaj się!
— Jestem kobietą źle wychowaną! to rzecz wiadoma! jestem kochanką Błażeja, piękną Burbonką! To nie nowina.
— Hrabino, tacy jak Choiseul, pomścićby się mogli.
— Niech robią, co chcą! ale ja wprzód zrobią swoje.
— Sponiewieraliby cię, zelżyli!
— Mogą tego przecie uniknąć; mam na to doskonały sposób.
— Jakiż to? — zapytał król niespokojnie.
— Usuną się stąd poprostu.
Król wzruszył ramionami.
— Nie wierzysz mi, Najjaśniejszy Panie?
— Nie wierzę.
— Bo nie zastanawiasz się nad niczem, Najjaśniejszy Panie, bo porównywasz mnie z innemi.
— Jakto?
— Bezwątpienia. Pani de Chateauroux chciała być boginią, pani de Pompadour królową; inne pragnęły bogactw i potęgi, chciały upokarzać wszystkie damy dworskie swoją przewagą. Co do mnie, nie pragnę tego wszystkiego, nie mam tych wad.
— To prawda.
— Ale mam za to swoje przymioty.
— Przyznaję.
— Mówisz to bezmyślnie, Najjaśniejszy Panie.
— Nikt nie zna lepiej i nie ceni wyżej twych zalet, hrabino.
— Myślę, że to, co powiem, nie popsuje mi opinji.
— Mów, hrabino.
— Jestem bogata i nie potrzebuję nikogo.
— Czy mam tego żałować?
— Następnie, to wszystko, czego pragnęły te damy, nie ma dla mnie najmniejszego uroku; pierwszym dla mnie warunkiem szczęścia jest: kochać mojego kochanka, bez względu na to, czy jest on królem, czy też prostym muszkieterem. Od chwili gdy przestanę kochać, stanę się obojętną na wszystko.
— Mam nadzieję, że dbasz jeszcze trochę o mnie, hrabino.
— Jeszcze nie skończyłam.
— Mów więc dalej, proszę.
— Powiem ci zatem, Najjaśniejszy Panie, że jestem młoda, mam przynajmniej dziesięć lat jeszcze przed sobą, i mogę być jeszcze nietylko najszczęśliwszą, ale nawet jak najbardziej szanowaną kobietą, gdy przestanę być kochanką królewską. Uśmiechasz się, Najjaśniejszy Panie, bo nie zastanawiasz się nad tem, co mówię. Dawniejsze twoje kochanki były znienawidzone przez naród, a gdy ci się sprzykrzyły i gdy je wypędzałeś, naród był tobie wdzięczny, a dla nich zachowywał nienawiść i pogardę. Ze mną tak nie będzie. Ja cię porzucę sama i rozgłoszę żem cię porzuciła. Dam sto tysięcy franków na ubogich, zamknę się na tydzień w klasztorze, a nim miesiąc upłynie, pozawieszają moje portrety we wszystkich kościołach, sławiąc mnie, jako pokutującą Magdalenę.
— Nie mówisz tego wszystkiego na serjo, hrabino.
— Spójrz na mnie, Najjaśniejszy Panie, i osądź, czy nie jestem całkiem zdecydowaną. Tak jak mówię, tak myślę w tej chwili.
— Czybyś zdolną była zrobić coś podobnego, Joanno? Pomyślno, że rozmawiasz ze mną jak służąca, wymawiająca służbę.
— Nie, Najjaśniejszy Panie, bo w takim razie powiedziałabym — wybieraj pomiędzy tem lub tem.
— Tymczasem?...
— Tymczasem, ja mówię tylko: Żegnam cię, Najjaśniejszy Panie!
Król pobladł ze złości.
— Nie zapominaj się, moja pani, aż do tego stopnia, bo mógłbym....
— Co Najjaśniejszy Panie?
— Kazać cię zamknąć w Bastylji.
— Mnie?
— Tak jest, ciebie, a w Bastylji daleko jeszcze nudniej niż w klasztorze.
— O! Najjaśniejszy Panie, gdybyś mi zrobił tę łaskę....
— Jaką łaskę?
— Gdybyś mnie naprawdę kazał uwięzić w Bastylji.
— To?
— Uszczęśliwiłbyś mnie, Najjaśniejszy Panie!...
— Jakto?
— Stałabym się popularną jak pan de la Chalotais lub pan Voltaire. Na to więcej mi nie potrzeba jeno kilku miesięcy więzienia. Dałoby mi to możność napisania pamiętników. Jaskrawo naszkicowałabym w nich epokę, w której żyjemy, odmalowałabym żywemi farbami i panującego nam szczęśliwie Ludwika XV, i jego córki, i cały dwór, i bardzo wiele innych ciekawych rzeczy. Oto papier, pióro i atrament — powiedziała pani Dubarry i jednocześnie przysunęła królowi stoliczek z przyborami do pisania.
Ludwik XV pomyślał chwilę, poćzem wstał i powiedział:
— Dobrze, bądź zdrowa hrabino!
— Żegnam cię Najjaśniejszy Panie. Niech się raz stanie!...
Król postąpił ku drzwiom.
— Chon! — zawołała hrabina.
Chon ukazała się we drzwiach.
— Każ zaraz pakować moje kufry i poślij po konie pocztowe! Niech natychmiast przychodzą!...
— Co to się stało Joanno? Co mówisz? Po co konie?
— Stało się to, że trzeba nam jak najprędzej stąd uciekać, bo Jego Królewska Mość chce nas zamknąć w Bastylji. Niema ani chwili czasu do stracenia! Spiesz się Chon! prędzej!
Wyrazy te żywo dotknęły króla, cofnął się i wziął za rękę hrabinę.
— Przepraszam cię za moją gwałtowność, hrabino.
— Dziwię się, Najjaśniejszy Panie, żeś mi nie zagroził szubienicą?
— I ty możesz tak mówić hrabino?
— Alboż nie wieszają złodziei?
— Cóż to znowu?
— Przecież skradłam miejsce pani de Grammont.
— Hrabino!
— To cała wina moja, Najjaśniejszy Panie.
— Bądźże choć trochę sprawiedliwą. Wszak dopiero co doprowadziłaś mnie do ostateczności.
— A teraz?
Król wyciągnął ramiona.
— Oboje zawiniliśmy. Przeprośmy się Joanno.
— Czy naprawdę mamy się pogodzić?
— Bez wątpienia.
— Idź sobie Chon.
— Nie trzeba już koni pocztowych?
— Owszem, wydaj rozkazy.
— Hrabino....
— Tylko zatrzymaj się trochę jeszcze....
Chon wyszła.
— Zatrzymujesz mnie przy sobie, królu?
— Z całego serca.
— Pomyśl nad tem, co mówisz, Najjaśniejszy Panie.
Król zamyślił się, ale nie mógł już cofnąć słów wyrzeczonych, wreszcie ciekawy był, jak daleko sięgają wymagania zwycięzcy.
— Słucham — rzekł.
— Chciałam wyjechać, Najjaśniejszy Panie, nie żądając niczego zgoła....
— Słyszałem.
— Jeżeli jednak zostanę, to będę wymagała czegoś.
— Czegóż naprzykład?
— Domyślasz się, Najjaśniejszy Panie.
— Nie.
— Domyślasz się, bo się krzywisz.
— Żebym się rozstał z Choiseul’em?
— Tak właśnie.
— To niepodobna, hrabino.
— Więc wyjeżdżam.
— Ale czekajże... nie buntuj się tak zaraz.
— Podpisz, królu, rozkaz uwięzienia mnie albo dymisję Choiseul’a.
— Proszę cię o coś pośredniego — rzekł król.
— Dziękuję ci, Najjaśniejszy Panie, za twoją łaskę, pozwolisz mi wyjechać i nie każesz uwięzić
— Jesteś kobietą, hrabino.
— To całe moje szczęście.
— I o polityce rozprawiasz, jak kobieta rozdrażniona. Nie mam najmniejszej przyczyny do dymisji pana de Choiseul.
— Rozumiem, to bożyszcze parlamentu, który podnieca przeciw królowi.
— Ależ potrzeba mieć jakiś powód.
— Słabi tylko szukają powodów.
— Pan de Choiseul jest człowiekiem uczciwym, a o ludzi uczciwych coraz trudniej.
— Dziwną jest, Najjaśniejszy Panie, ta wiara twoja w człowieka, który cię zaprzedaje parlamentowi, pochłaniającemu wszystkie twoje dochody.
— Tylko bez przesady, hrabino!
— Ale wreszcie — zawołała Dubarry — co to wszystko może mnie obchodzić. Co mnie obchodzić mogą parlamenty, Choiseul’owie, rządy, sam król nawet, niedbający o mnie wcale.
— Jeszcze, Joanno!
— Zawsze, Najjaśniejszy Panie.
— Daj mi dwie godziny do namysłu, hrabino.
— Dziesięć minut najwyżej, Najjaśniejszy Panie. Idę do mego pokoju, proszę mi wsunąć pode drzwi swoją odpowiedź. Jeżeli za dziesięć minut nie dasz jej, Najjaśniejszy Panie, lub też dasz inną, niż ta jakiej oczekuję.... Żegnam cię, Królu! Przestań myśleć o mnie, wyjeżdżam...
— A jeżeli odpowiedź będzie zadowalającą?
— Zapukaj, a będzie ci otworzono.
Ludwik XV pocałował w rękę hrabinę, a ona obdarzyła go przy wyjściu wyzywającym uśmiechem. W pięć minut później papier, złożony we czworo został wsunięty pod drzwi pokoju.
Hrabina chciwie przeczyła karteczkę i napisała parę słów do Richelieu’go, oczekującego niecierpliwie na wiadomość.
Gdy ten je przeczytał, pobiegł co tchu do swojej karety, wsiadł i zawołał na stangreta.
— Co koń wyskoczy, do Wersalu.
Karteczka pani Dubarry zawierała te słowa:
„Potrząsnęłam drzewem i teka spadła“.