Kapitan Paweł/Tom II/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kapitan Paweł |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1842 |
Druk | Drukarnia J. Wróblewskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | A. F. |
Tytuł orygin. | Le Capitaine Paul |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
DZIWIĆ to zapewne będzie czytelników, że po tak obrażających słowach Pawła, Lectoure natychmiast nie żądał zadość uczynienia; lecz mimo żądań ostatniego, Paweł zastrzegł sobie, że dopiero wieczorem bić się będzie.
Zamiarem Pawła było zakończyć pierwéj tę dramę, którą zaczął jako obcy, a ukończy jako naczelnik rodziny; chciał więc korzystać z krótkich chwil, które mu pozostawały i w téj myśli udał się do zamku, — ostatnie wypadki tak pomięszały porządek, że wszedłszy nie był spostrzeżonym od nikogo; zastał tylko Małgorzatę zemdloną, rozciągniętą na ziemi.
Widząc kontrakt pognieciony na stole i siostrę omdlałą, Paweł poznał, ze musiała się odbyć między matką a córką, scena jedna z najokropniejszych. Wziął ją w swe objęcia zaniósł do okna i otworzył je dla wpuszczenia świeżego powietrza. — Małgorzata po chwili przyszła do siebie i opowiedziała mu, jakim sposobem matka chciała ją zmusić do podpisania kontraktu, aby ją z bratem oddalić; nakoniec, jak zmuszona rozpaczą, dała poznać, zezna jéj tajemnice. Pawéł zrozumiał co się dziać musi w sercu margrabiny, gdy po dwudziestu latach milczenia, samotności i cierpień, ujrzała nieznanym sposobem odkrytą swą tajemnicę osobie, przed którą najwięcéj starała się ją utaić; — litując się więc nad jéj cierpieniami, chciał jak najspieszniéj widzieć się z nią. Małgorzata miała prosić matkę o przebaczenie, a zarazem uwiadomić ją, iż Paweł czeka jej rozkazów.
Pozostał więc sam oparty o krawędź komina, i pogrążył się w myślach, — gdy w tem drzwi się otworzyły i Emanuel wszedł, niosąc pudełko z pistoletami. Paweł postrzegłszy go, ukłonił mu się z uśmiechem przyjaźni — Emanuel przeciwnie, z uśmiechem pogardy.
— Szukałem pana! rzekł Emanuel stawiając pudełko, nie wiedząc gdzie go znaleźć; aż dopiero służący powiedział mi, że widział go wchodzącego do zamku.
— Czegóż pan żądasz!
— Nie zgadujesz pan? — dziwi mnie to mocno — nie zmasz wcale obowiązków szlachcica i oficera.
— Wierz mi Emanuelu!...
— Wczoraj byłem hrabią!... dziś jestem margrabią d’Auray!... proszę się nie zapominać!...
Uśmiech przebiegł po ustach Pawła.
— Mówiłem więc, kończył Emanuel, że nie znasz pan obowiązków szlachcica, sądząc, iż pozwolę komu innemu, nie sam to załatwić; boć mnie obraziłeś.
— Pan margrabia zapomina swych odwiedzin na l’Indienne.
— Bez tych rozumowań! Przystąpmy do rzeczy. Wczoraj, gdy żądałem od niego zadośćuczynienia, nie mówię już jako szlachcic, oficer, lecz jak każdy człowiek winien je dać bez namysłu, odmówiłeś mi, szukając innego przeciwnika.
— Wierz mi panie i z każdym innym biłbym się, lecz nie z tobą; gdyby tylko chodziło oto, aby rozlać krew: Wyzwałbym p. Nozay, Lajarry, tak jak wyzwałem Lectoura, gdyż wolę zabić głupca, jak odważnego młodzieńca, który obraził się oto, że sprzeciwiam się niegodnemu zobowiązaniu się jego z baronem de Lectouré.
— Tak, to dobrze panie! wszędzie uważałbym cię za obcego sobie; lecz w domu, w którym ja jestem tylko panem, gdy znajduje nieznaną osobę, przybierającą ton wyższości, rozkazującą, powiem jéj: — obraziłeś mnie mieszając się w sprawy rodzinne; przeto ze mną, a nie z kim innym bić się musisz!...
— Mylisz się Emanuelu!... ja nie mogę się bić z tobą.
— Panie! czas zagadek przeszedł!... zawołał z niecierpliwością Emanuel. — Twoja tu bytność stała się zbyt przykrą; przez ciebie Lusignian powrócił; moja siostra stała się nieposłuszną; mój ojciec na sam twój widok umarł: — oto są nieszczęścia, które sprowadziłeś. Powiedz przeto, co mi masz powiedzieć? czem jesteś? — czy upiorem ztamtego świata? — czy człowiekiem? mów! — patrz: jestem spokojny,... słucham cię.
— Wszystko to o co mnie się pytasz, nie jest moją tajemnicą, wierz mi, i nie nalegaj, Emanuelu! — Bądź zdrów!
Po tych słowach Paweł chciał wyjść.
— O! nie! zawołał Emanuel tamując mu przejście, nie wyjdziesz tak; jesteśmy tu sami. Słuchaj! co ci powiem! Ten, któregoś obraził — jestem ja; — bić się musisz! że...
— Jesteś szalonym! powiedziałem ci że to niepodobna!... pozwól mi wyjść!...
— Strzeż się!... zawołał Emanuel biorąc pistolety, uważałem cię jako człowieka honoru, teraz uważam cię za korsarza, — wszedłeś do tego domu niewiem po co? może po nasze złoto, aby wykraść posłuszeństwo córki!... zobowiązanie przyjaciela przyjacielowi!... wierz mi! bierz go — i rzucił mu podnogi pistolet, — i broń się!...
— Możesz mnie zabić!... rzekł Paweł, spokojnie opierając się o komin; — ja nie będę bić się z tobą!... mówiłem ci?...
— Podnieś ten pistolet! — czy sądzisz, że moje groźby — są próżnemi? — mylisz się: — od trzech dni nadużywasz mej cierpliwości! — mówię ci przeto, broń się!... bo jeżeli nie... Słuchaj ten, zamek jest niemy, głuchy, opuszczony... morze jest blizko... nim bodziesz w grobie, ja będę w Anglii; a zatem ostatni raz mówię ci broń się!...
Paweł nic nie odpowiedział, nogą odepchnął pistolet.
— Dobrze! kiedy nie chcesz bronić się jak człowiek, giń jak zwierz?...
I pistolet podniósł do wysokości piersi kapitana.
W tej chwili dał się słyszyć krzyk okropny; był-to głos Małgorzaty; — rzuciła się ku Emanuelowi i ujęła go za rękę...
Grot wypadł; lecz kula przez poruszenie ręki Emanuela, gdy zatrzymała ją siostra, zmieniła kierunek, i przeszedłszy nad głową Pawła, uderzyła w lustro nad kominem.
— Mój brali... zawołała Małgorzata, biegnąc do Pawła; Mój bracie nie jesteś rannym?
— Twój brat?... rzekł Emanuel, kładąc dymiący pistolet. Twój brat?...
— Jakże Emanuelu! mogłem się bić z tobą?...
W tej chwili margrabina ukazała się we drzwiach, blada jak upiór, i wzrok pełen obawy wzniosła w niebo; pozostawała tak czas niejaki. Gdy otworzyła oczy, Emanuel i Małgorzata byli na kolanach przed nią, okrywając pocałunkami jéj ręce.
— Dziękuję wam dzieci! — Teraz zostawcie mnie z tym młodzieńcem.
Małgorzata i Emanuel wyszli.