Kapitan Paweł/Tom II/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kapitan Paweł |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1842 |
Druk | Drukarnia J. Wróblewskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | A. F. |
Tytuł orygin. | Le Capitaine Paul |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
MARGRABINA zamknęła drzwi na klucz» potem usiadła na krześle, na którém dnia poprzedniego siedział margrabia — przez chwile pozostawała w zadumaniu, nakoniec rzekła:
— Chciałeś mnie widzieć panie! przyszłam; chciałeś mowie ze mną, słucham. Te słowa wymówiła bez najmniejszego poruszenia; jéj usta tylko drżały; możnaby powiedzieć, że była jak mówiący posąg marmurowy.
— Tak pani życzyłem sobie mówić z tobą: długo wyglądałem tego szczęścia. Nieraz w mych marzeniach widziałem kobietę, którą w méj młodości, jak widmo, zdawało mi się widzić przesuwającą obok méj kolebki jak anioła stróża; od owych chwil nieraz weśnie przedstawiała mi się; zrywałem się, jakbym uczuł jéj pocałowanie śmiertelne, a nie widząc nikogo, wołałem téj kobiety: tak-to jéj wołam od lat dwudziestu, a dopiero teraz odpowiada mi. Czylisz to prawda, jak nieraz marzyłem, że na samą myśl ujrzenia mnie, pani drżysz?...
— A gdybym lękała się twego powrotu, czyliżbym błądziła? Pokazałeś się tylko wczoraj, a tajemnica, którą tylko Bóg winien znać — jest odkrytą mym dzieciom?...
— Czy to moja wina, że Bóg ją odkrył! — Czyliż ja zaprowadziłem Małgorzatę do umierającego ojca, od którego chciała błogosławieństwa, a usłyszała spowiedź?... Czyliż ją zaprowadziłem ją do Acharda? — Co do Emanuela, wiesz jaki przypadek odkrył mu ją. Tem wszystkiem kierowała wola Boga! — niesprzeciwiajmy się jéj.. a potem, ja będący sprężyną, oczekiwać będę twych rozkazów i spełnienia mego obowiązku.
— Jakiż jest tén obowiązek?
— Powrócić bratu przynależny stopień, a siostrze szczęście, które utraciła; matce spokojność, której znaleźć nie może.
— Jednakowoż dzięki tobie, pan de Maurepas odmówił baronowi de Lectoure dowództwo pułku, o które prosił dla mego Syna.
— Ponieważ, rzekł Paweł pokazując patent, król ofiarował mi dla mego brata.
Margrabina rzuciła wzrokiem i ujrzała imie Emanuela.
— Chcesz jednak oddać Małgorzatę człowiekowi bez imienia, majątku, a co więcéj, skazanemu na wygnanie?...
— Mylisz się pani!.... chcę dać Małgorzatę temu, którego kocha, — chcę ją dać nie Lusignianowi skazanemu; lecz panu baronowi Anatol de Lusignian, Rządcy Jego Królewskiéj Mości wyspy Gwadelupy: — oto jest jego nominacya.
Margrabina powtórnie spojrzała na pargamin i przekonała się, że Paweł nie zwodzi jéj.
— Tak!... jest to dosyć dla dumy Emanuela i szczęścia Małgorzaty!...
— I dla twego; — gdyż Emanuel wyjeżdża do pułku; — Małgorzata z mężem, a ty pozostajesz sama — jak sobie życzyłaś.
Margrabina westchnęła. — Czyliż omyliłem się, pani?...
— Nie; — lecz jak pozbędę się barona de Lectoure?
— Margrabia umarł; — jest-to rzeczą bardzo dostateczną.
Margrabina usiadła przy stole wzięła pióro i napisała kilka wyrazów; potém zawoławszy służącego, kazała za dwie godziny doręczyć napisany bilet baronowi de Lectoure.
Służący odebrawszy odszedł.
— Teraz, rzekła Margrabina patrząc na Pawła, teraz panie! gdyś już oddał sprawiedliwość niewinnym, — przebacz mnie występnéj!... Posiadasz papiery dowodzące twe urodzenie; — jesteś starszy, podług prawa, imie i majątek Emanuela i Małgorzaty do ciebie należą. Co chcesz w zamian za te papiery? Paweł wyjął je, a trzymając nad ogniem mówił:
— Pozwól mi raz jeden nazwać cię matką, i ty nawzajem nazwij mnie synem!...
— Czy być może!...
— Mówisz o urodzeniu, imieniu, majątku, mówił dalej Paweł, wstrząsając smutnie głową, — czy ja potrzebuję tego wszystkiego. Stanąłem na stopniu, którego mało ludzi w moim wieku dostępuje; zyskałem imie, będące postrachem jednego narodu, a chwałą drugiego!... Cóż mi więc po stopniu, majątku, imieniu, jeżeli mi nie dasz tego, czego brak czułem zawsze i wszędzie?... co mi nadał Bóg! a nieszczęście odjęło!... co ty jedna mi możesz wrócić: — matkę!...
— Mój synu!... krzyknęła margrabina wzruszona jego mową i łzami,. — Mój synu!... mój synu!... mój synu!....
— Ah! — zawołał Paweł rzucając papiery w ogień, przecież te wyrazy tak drogie wyszły z ust twoich.
Margrabina upadła na krzesło. Paweł na kolanach klęczał przed nią z twarzą zakrytą rękami. Nakoniec podniosła mu głowę!...
— Spojrzyj na mnie. Od dwudziestu lat, pierwszy raz łzy mi płyną. — daj mi rękę! — Położyła ją na sercu. — Od dwudziestu lat poraz pierwszy uczucie radości, włada mem sercem!... Pójdź w moje objęcia!... od dwudziestu lat pierwsze pieszczoty odbieram i daję... przez te dwadzieścia lat zapewne pokutowałam, gdyż teraz Bóg mi przebacza, wracając mi łzy, łzy szczęścia i pieszczoty!...
— Moja matko!...
— A ja lękałam się ujrzyć ciebie!...
W téj chwili dzwon zamkowy dał się słyszyć. Margrabina zadrżała: — czas pogrzebu nadszedł. Ciało margrabiego d’Auray iAcharda, miało być złożone w grobie. Margrabina powstała.
— Ta chwila winna być poświęconą modlitwie, — odchodzę.
— Matko! odjeżdżam jutro: — czy już nie ujrzę ciebie?...
— Ah! pragnę zobaczyć cię jeszcze.
— Będę cię oczekiwał matko przy przejściu do zwierzyńca, — ja jedno miejsce święte dla mnie, muszę jeszcze odwiedzić. Będę tam czekał — tam matko pożegnamy się!...
— Przyjdę.
— Weź matko te nominacye, jedną dla Emanuela; drugą dla męża Małgorzaty. — Wróć szczęście twym dzieciom!...
Margrabina udała się do oratorium; Paweł zaś ku chatce rybaka, gdzie naznaczonem było zejście, się jego z Lectourem. Zastał tam Lusigniana i Waltera.
O naznaczonéj godzinie, ukazał się Lectoure konno, za nim jechał służący. Na jego widok, młodzieńcy wyszli z chaty; Baron zeskoczył z konia.
— Przepraszam panowie, że przybywam sam jeden, lecz godzina, którą pan wybrałeś, rzekł do Pawła, poświęcona była pogrzebowi, pozostawiłem przeto Emanuela dla dopełnienia obowiązków syna i przybyłem bez świadków, w nadzieji, że raczysz mi pozwolić pan jednego ze swoich.
— Jesteśmy na usługi pana barona! rzekł Paweł, oto są moi — proszę proszę wybrać.
— Chciej mi pan sam wyznaczyć.
— Panie Walter! racz służyć za sekundanta baronowi.
Walter był posłuszny.
— Teraz panie, mówił Paweł, pozwól, abym przy świadkach wyjaśnił ci rzecz całą.
— Z chęcią.
— Od chwili, gdym wyrzekł słowa? które go obraziły, traf nieprzewidziany, którego mu wyjaśnić nie mogę, ocalił całą rodzinę od nieszczęścia; miałeś za sobą margrabinę, Emanuela i margrabiego, — Małgorzata we mnie całą ufność położyła, dla tego-téż wyrzekłem do niego podobne słowa, gdyż gdybym poległ, Małgorzata, dla niewiadomych mu przyczyn, nie mogłaby być jego żoną, gdybyś zaś ty poległ baronie! to rzecz jasna!...
— Bardzo słusznie! rzekł baron uśmiechając się i uderzając swój but spicrutą.
— Teraz postać rzeczy zmieniła się: margrabia umarł; Emanuel otrzymał dowództwo pułku; margrabina odmawia ci ręki córki; a Małgorzata, idzie za Pana barona Anatol de Lusignian, którego dla tej przyczyny nie dałem ci za świadka.
— Aha! zawołał Lectoure — co to znaczyć miał bilecik, który mi wręczył służący przy odjeździe moim z zamku; byłem tak nieroztropny, że go wziąłem, za przedłużenie, a to wyraźna odmowa. To dobrze panie... czekam zakończenia?...
— Jest krótkie. Nie znałem pana; przypadek dał mi go poznać; pogniewaliśmy się. Dziś rzeczy tak stoją, że śmierć jednego z nas jest niepotrzebną, i tylko domięszałaby trochę krwi, do zakończenia téj dramy.
— Byłbym może Pańskiego zdania, rzekł Lectoure, gdybym nie zrobił tak dalekiej podróży. — Niemając zaszczytu połączyć się z panną d’Auray, chcę mieć przyjemność skrzyżowania szpady z panem. Nie powiedzą przynajmniéj, że na próżno jeździłem do Bretanii, — a wyjmując szpadę dodał: — służę panu!
— Chętnie, rzekł Paweł naśladując Lectoura w każdem poruszeniu.
Dwaj młodzieńcy postąpili ku sobie, Ich ostrza spotkały się: za trzeciem złożeniem się, Paweł wytrącił szpadę Lectourowi.
— Nim wziąłem broń do ręki, rzekł Paweł, wytłumaczyłem się panu baronowi; — teraz zatem proszę mnie uważać za usprawiedliwionego.
— Tą razą przyjmuję — Dick podnieś mą szpadę, — a teraz panowie, jeżeli który ma jakie polecenie do Paryża, chętnie je tam zabiorę, gdyż powracam.
— Powiedz baronie królowi, rzekł Paweł, że szczęśliwy jestem, iż szpady, którą mi dał na zwalczenie Anglików, niezbroczyłem we krwi swego rodaka.
Lectoure dosiadł konia, i zwrócił się na drogą wiodącą do Vannes, posławszy służącego do zamku po pojazd podróżny.
— Panie Walter, poślesz łódkę pod zamek d’Auray, i polecisz, aby fregata była gotowa dzisiejszéj nocy do podróży.
Podtenęzas Emanuel i Małgorzata, oddali ostatnią posługę zwłokom ojca. Ciało margrabiego, złożono w grobie familijnym; Acharda, na przyległym smętarzu. Potem powrócili do matki, która oddała Emanuelowi tak pożądaną nominacyą, a Małgorzacie pozwolenie i błogosławieństwo; nakoniec — dzieci i matka, uściskali się poraz ostatni, i pożegnali.
Resztę dnia poświęcono przygotowaniu do podróży. Nad wieczorem margrabina udała się na miejsce naznaczone przez Pawła, przechodząc przez dziedziniec postrzegła: po jednéj stronie powóz zaprzężony; po drugiéj, oficera marynarki i majtków; — jéj serce ścisnęło się na ten widok, — weszła w zwierzyniec, — gdy ujrzała chatę Acharda, nogi zadrżały pod nią — zatrzymała się — rękę przycisnęła do piersi, jakby chciała przytłumić bicie serca, — po chwili postąpiła daléj i w krótce ujrzała dąb, pod którym Paweł miał ją oczekiwać, a pod nim klęczącego człowieka; byłto Paweł. — Wolno zbliżyła się, uklękła i modliła się, — po skończonej modlitwie powstali. Margrabina objęła młodzieńca za szyję, i głowę spuściła na jego piersi. — Wkrótce turkot powozu doszedł do nich: margrabina zadrżała; byłto Emanuel odjeżdżający do pułku; w tejże chwili Paweł wskazał ręką na morze, i ukazał matce łódkę wolno sunącą się po przestrzeni Oceanu: była-to Małgorzata, płynąca do okrętu.
Margrabina słuchała tak długo, dopóki tylko usłyszyć mogła turkot powozu; dopóki tylko dojrzyć mogła ścigała łódkę wzrokiem, gdy jeden ucichł, druga zniknęła w ciemnościach nocy, obróciła się do Pawła i rzekła:
— Niech cię Bóg błogosławi synu! — ty ostatni zostałeś przy matce; — a dobywając ostatnich sił, pocałowała go, i szybkim krokiem, wróciła do zamku.
Na drugi dzień, mieszkańcy Port-Louis napróżno szukali na oceanie fregaty, która tą razą, równie jak i pierwszą, znikła, niewiadomo kiedy, nie mogąc dociec powodu jej przybycia i odjazdu.