Karlinscy/Odsłona III
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Karlinscy | |
Podtytuł | Tragedya w pięciu odsłonach | |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta | |
Data wyd. | 1874 | |
Miejsce wyd. | Lwów | |
Źródło | Skan na commons | |
| ||
Indeks stron |
Jeżeli dzisiaj ta trzecia wycieczka
Pójdzie jak tamte dwie — to nasi górą!...
Oby dał Pan Bóg!... jakże krwawe niebo!
Z daleka tylko widać dwa tumany,
Niemcy tam dalej! nasi ku nim dążą,
Jeżeli obóz ich z dwóch stron okrążą,
To szczęście nasze!...
Tak! lecz nasze siły
Niedostateczne — cudem trza zwyciężać!
Dla innych siła — dla Polski cudowność! (patrzą z muru).
O bądź cierpliwy — nie jątrzy się rana;
Do kilku dni już, da Bóg, wyzdrowiejesz —
O niech Ci nieba nadgrodzą..! mniej boli,
Gdy nasze bole ty koisz opieką —
Spoczywaj tylko — do innych iść muszę —
Tam leją kule — trzeba im dopomódz.
Już nie tak wiele żywności w warowni;
Co będzie za trzy dni, za pięć, za dziesięć?
I broni — i kul braknie — do dział także
Nie wiele prochu —
Podda zamek pewnie —
Słyszałem, że się wojska Rakuszanów
Już tysiącami liczą — jeszcze zdala
Ciągną posiłki! co to z tego będzie!...
Oj źle się wróży pono tej wyprawie!
Lepiej nam było tu się niezaciągać,
Może nam Niemcy będą się urągać —
Jak psów pobiją..
Cóżto słyszeć muszę!
Ducha tracicie! wstyd, hańba żołnierze!
Mnie tu wódz na swem miejscu pozostawił
A jego słowo jest dla mnie wyrokiem:
Kto pierwszy syknie słówko o poddaniu
Ten na tym murze będzie... (pokazuje gardło)
Baczność!
Panie rotmistrzu Mielęcki — czy widzisz?
Mnie łzy omgliły wzrok —
O Panno Maryo!
Wszak wiesz, żem Izydora przyjacielem,
Druhem od dziecka — ale ciesz się ze mną,
Wszak we dwóch bitwach już się tak odznaczył!...
O dzięki! tyś prawdziwym przyjacielem,
Ty zawsze cieszyć, uspokoić umiesz!...
Słyszycie strzały? kto widzi tam w dali?..
Już się szeregi starły — padły strzały,
Kilku poległo. — —
Panie!... odwróć ciosy!
Szeregi znów się skupiły — i walczą.
Od naszej strony nacierają nasi.
Znów Niemcy ogniem sypnęli — już bliżej,
Już się na cięcie szabli przybliżają. —
Matko uspokój się — pojrzyj na bitwę!...
Inaczej chwały jego — nie dożyjesz.
O tu! coś woła piorunów głosami
Jako aniołów trąba na dzień straszny,
Tak dziko targa — jak sęp sercem mojem;
Świata nie widzę — siebie już — nie czuję!
Co tam Mielęcki? Panie Opaliński!
Baczność! bój straszny — chmura jedna drugą
Pożarła — skryła — nasi tracą ludzi...
Bliżej — padają z końmi — słabną — biada!
Siła się chwieje — rzecz nasza przepada!
Znowu się zwarli — walczą jak szatani!
Słaby głos krzyków już słychać w powietrzu,
Tam naprzód wybiegł jeden — sam na koniu,
Lśniącą ma zbroję i miecz błyskawiczny!
To on!... Izydor! jego hełm — o Boże!...
Jak piorun gromi — walczy — wraca — pędzi,
Gdzie wpadnie to jak bryła w toń rzucona
Rozpycha fale pierzchające w koło!
Do koła niego pierzchają szeregi.
Wiek już trwa walka!
Matko podnieś czoło!
O za to szczęście nie ukarz mnie Panie,
Że dusza Polki większa od swej trwogi.
To on!... tam! patrzaj!...
Znowu ginie w tłumie
To lewe skrzydło — natarł pan Karlinski,
Prze wroga — ale od lasów Krakowa
Nie ciągnie drugi oddział, co miał hetman
Wysłać... gdy spóźni się... o! co za wrzawa!
Krzyki i trwoga w niemieckich szeregach,
Jak wąż ich linia wije się, rozrywa.
Ogień!.. — znów padło kilku rannych, biada!...
Tam płoną wioski okoliczne! dymy
Wloką się dołem — już liżą płomienie
Domy — i niebios czerwienią sklepienie.
W tumanie tylko słychać zgrzyt pałaszy —
Jęk koni — tętent — grzmot strzałów — dzwon w dali!
Wrzask wściekły — (po chwili)
Chwała!.. cofają się Niemcy,
Pierzchają — jakże uciekają podle!
Nasi skupiają się — ku nam wracają.
A syn mój!
Szereg wiedzie pan Karlinski,
Po broni widzę!
A syn mój!
W tej chwili
Stają i kędyś zdają się oglądać.
A syn mój!!!
Syn mój! panowie ukróccie męczarni!
Nie widać — teraz nasi się wstrzymali,
Snać grzebią trupów. — Pan Karlinski konno
Stanął jak wryty — gdzieś wytężył ramię,
Nagle spiął konia — co jak dąb się zerwał
I pędzi ku nam — za nim hufce lecą!
Ach jakże pędzą! lecą jak pioruny!
Pan mój sam! piekło! dziecięcia nie widno!?
Siły o siły! wszak może niezginął!
Spuścić most — wraca rycerstwo — na wale
Straże zluzować. — (trąby i kotły.)
(w hełmie zapuszczonym z mieczem.)
Vivat rex Sigismundus!
Vivat rex Sigismundus!
Chwała bądź Panu i Polonii chwała!
Już odepchnięci i siły stracili,
Odsiecz nie przyszła — sami w trzeciej bitwie
Wyszliśmy cudem! o! chwała dniu temu!...
O to ma żona...
O chwała dniu temu!...
A syn mój — gdzie jest? czekam — nie mów jeźli...
Mów mi, że żyje — mów mi — o mój Kasprze!
(groźnie)
Gdzie ty mi syna podziałeś człowiecze?
Tyś mi ostatnie dziecię w orle szpony
Porwał!... mów... bo i ja mam szpony matki!
Gdzie jest — mów! uchyl przyłbicy, a z twarzy
Zgadnę!...
Daj pokój — wroga się nie lękam,
Ale twych spojrzeń —! nie ujrzysz mej twarzy. —
Gdzie moje dziecię! mów czy jeszcze żyje?...
Ciesz się, żeś matką jego — jak lew walczył,
Pierwszy na czele był — i mieczem gromił,
I już niepewne przeważył zwycięstwo,
Lecz kiedy złamał się hufiec Niemiecki,
Wódz go otoczył i porwał za sobą —
Nie jest raniony — jest jeńcem!
O Boże!... (odchodzi.)
Lecz dosyć, oto mamy zakładników
Co nam zaręczą za naszych ujętych. —
Czy ja go jeszcze raz — choć raz — obaczę!...
A prędzej zda się te oczy wypłaczę,
By go nie ujrzyć gdy wróci!
O pani!
Ukój twą boleść — dziś nadeszła chwila,
Dowieść, żem jego wiernym przyjacielem.
Jutro zasadzkę wykonam cichaczem
I zginę albo Niamcom[1] go odbiję!...
Panie Mielęcki — na to nie pozwolę,
Masz narzeczoną. —
Tak — Zofia Gąsiewska,
Co na mnie czeka i w trwodze dni liczy,
Nie bój się pani — kto rycerz prawdziwy,
Przyjaźń nad samą miłość wyżej ceni.
Panie Mielęcki — kiedy do dom wrócisz
To Twojej Zofii ten pierścień odemnie
Daj — i jej powiedz — że to od jej siostry —
Bo od tej chwili — jak siostrę ją kocham!
Dzięki ci pani — idź do baszty lewej,
Co basztą westchnień — matki. Idź pocieszyć!
Pocieszyć? idę — tak — idę pocieszyć!... (odchodzi).
(bezsenny siedzi na dziale którego paszcza utkwiona w murze.)
Usnąć nie mogę — gdyby choć na chwilę!
Jeńcem —
A jakże ciężka ojca dola!
Nieśmiem przed siebie spojrzeć i zamykam
Oczy — a przy zamkniętych straszniej widzę!
Czy to sen? ha! sen, co sen z oczu płoszy!
O! czyż ja stary nie na lepsze gody
Zdałbym się wrogom, niż mój chłopiec młody!...
Czyż się tam dla mnie nie znalazła kula?
O Ty, co widzisz wszystko — o! patrz na mnie!
I ugódź we mnie, — lecz nad synem — matką —
Zmiłuj się!... ha — tu nie czas się rozkwilać,
Noc i tak przeszła — choć przeszła na jawie —
I cóż mu będzie? puszczą go po wojnie —
Jeszcze w rycerza wzrośnie — i spokojnie
Usnie — a ja tu trwonię czas i siły! —
Na bok przeczucia! a trwodze po gębie!...
Baczność puszkarze! zluzować straż dolną!
Na lewej baszcie tylko straż podwoić,
I Częstochowę bacznie mieć na oku.
Skoro zaświta, gdyby tam od lasu
Wstał kurzu tuman — tam od lewej strony
Dać hasło: piorun!... bo to odsiecz będzie!
Daj mi mój stary złamać kawał chleba,
Czuję żem nie jadł i że słabną siły —
O wodzu! życie i chleb damy Tobie!...
Tyś jest jak posąg na ojczyzny grobie!...
Da Bóg że wstanie — i strąci posągi!
I noc już kona — a on niespał biedny —
Mnie dławić skargi i łzy me sieroce,
Kochance tylko od ojca do matki
Iść, w uśmiech stroić się dla ich pociechy!
Już życie moje słabnieje — o czuję,
Czuję że w głowie biednej, — coś się psuje,
Już go nieujrzeć!.. ha!.. gdyby on zginął —
Zginął? a! nie! nie! Bóg by mu bezemnie
Nie dał tu umrzeć — tak — będę spokojna —
Spokojna — ha — ha — tak — będę spokojna!...
Jak drzewo, co liść niemy ma przed burzą!..
To hejnał ranny — jakie tony rzewne —
O straszne działo — (wstaje) komu ty dasz jutro
Śmierć — ten szczęśliwy będzie — bo spokojny —
Już nikną gwiazdy — jutrzenka blednieje,
A zorza jasne odsłania oblicze —
Jak cicho!... któżby rzekł w tej cichej chwili,
Że to pobojowisko!... że mogiły!...
Tam lasy we mgłach — zdrój wezbrany szumi —
Już wschodzi słońce! o! jak jasne! cudne! (klęka),
O stwórco! któryś zapalił to słońce,
Czyż dasz by ranek mój był taki ciemny —
Bym za klasztorną kratą przepłakała
Dnie moje młode — ha! ja nieprzeżyję!
Mnie tak niezejdzie już słońce młodości —
Lecz stwórco! który słońce zapaliłeś,
Zapal tę siłę we mnie! część wszechmocy,
Bym była Polką silną aż do końca,
Choćby był pożar, jaśniejszy od słońca!
Gdyby on nie żył?... o nie!... nie!... on żyje!
Lecz mi tak ciężko i tak duszno w łonie
Jakbym nie serce, ale młyński kamień
Miała — o daj mi choć łzę — łzę dla ulgi,
O łzę Cię jedną błagam stwórco świata!
Bo od tak dawna płakać już nie mogę
I ból się ścina w głębi piersi biednej!...
Zbolałe serce — żelazna mi ręka
Ciśnie!... o biada doli mej nieszczęsnej!...
Tam! Jasna góra czernieje w błękicie,
A nad nią hejnał już dzwonią skowronki,
O wy skowronki! co nad Jasną górą
Po rosie z dzwonem głos niesie czysty
Módlcie się za mną waszymi chorały
Niechaj Pan wejrzy na sierotę biedną,
I da w tęsknicy łzę — o! łzę choć jedną,
A tę łzę jemu! w niewolę zaniesie!
Biały znak! pokój przynoszą — o chwała!
Posłowie Niemca! snać po zakładników
Idą — prowadzą pewnie mego syna!
Przecież to ludzie! przecie mają dzieci!...
Wszak zakładników oddasz im za syna?...
Wszystkich? nie mogę! dam pół, jeźli zechcą,
Dobrzem ich żywił — i opatrzył rany —
Radości! syn nasz będzie nam oddany!..,
Posłowie Rakuz proszą posłuchania —
Niech wejdą (wchodzi kilku rycerzy).
Wódz nasz szle wam pozdrowienie —
I wzywa zamek do poddania księciu —
Do obwołania księcia Maksa królem,
Załodze życie zostawia i mienie —
Wodzowi powiedz, że u nas Psie pole
Świadczy jak Polska poddaje się cała;
Dokąd żyw jeden — zamek się nie podda —
Swych zakładników tylko pół odbierzcie
I syna mego oddajcie!
Ha! ha! ha!
Właśnie wam wódz mój kazał powiedzieć:
Jeśli do jutra nie poddacie zamku
To syn wasz zginie!
Przebóg! sędzio świata!
Na szczycie muru, nad okopów wałem
Tam! syn wasz będzie skrępowany, skuty,
Tak że to działo oto, co tu stoi,
Prosto w pierś jego i w głowę uderzy!
Zgrajo niegodna imienia rycerzy!
Co nad bezbronnym pastwisz się — pogardą
Plwam na Cię! taką jak w mej mowie nie ma!
Musiałbym do was mówić waszą mową!
Pogardą! jaką Bóg ma dla szatanów!
Bo między nami — a wami różnica,
Jak między Kanaan — a resztą świata!
Powiedz wodzowi — że nim byłem ojcem
Mego dziecięcia — sam byłem ja, synem
Ojczyzny mojej — i będę do końca —
Choćby zagasły wszystkie blaski słońca!...
Choćby leciały gwiazdy z firmamentu,
A ja sam na tym dżdżu stał — i ostatni, —
Ona mi będzie na kształt sakramentu
Rycerstwa — które wiąże węzeł bratni!...
Teraz idź!... (do siebie)
Boże mój!... (głośno)
O zakładników swoich bądźcie dbali —
Możecie sobie wszystkich wymordować —
Królowie liczą cyfry a nie ludzi —
Wy to monarchów zohydzacie ludom!
Co błędem u nich, to do potęg zbrodni
Podnieść umiécie! cnoty ich na błędy
Przekuwać, waszych kowadeł to sprawą!
Biada! gdy dzień wasz przyjdzie o przeklęci!
Więc syna oddasz — na tę śmierć na wałach!
Bóg niesie gromy — i kule co w działach!
Chciał uciec — ale złowiliśmy ptaszka,
Rozkrzyżowany, na ziemi tam leży
Za ręce, nogi, na wznak, i przykuty!
Jezus! ten człowiek jest z Boga wyzuty!
Padam jak drzewo podcięta — bezsilna —
Ja nie powinnam błagać — jam omylna —
O! zrób by życie ratować...
Nie! (odpycha ją)
O bądź litościw, niech Bóg serce zmiękczy!
Nie! (odtrąca ją.)
Wodzu — nad synem litości!
Nie!... milczcie
Jak głazy! hańby błagalnicy polskiej — (do posłów)
Precz stąd — oddane będzie za dziś — jutro!...
Za naszych synów śmierć i pokuszenie!
Za naszą córek sromotę i żałość!
Za naszych matek rozpacze bezbrzeżne!
Za naszych ojców posiwiałe głowy!
Za lud — za całą Polskę bolejącą
Nie ja — to cała Polska was przeklina!
Bądźcie przeklęci! przeklęci!! przeklęci!!!
Niech piorun z nieba w prochy was rozsypie,
Niech wasze państwo jak orzeł z złamanem
Skrzydłem przez wieki pełza jako węże!
Niech siłę wasze potrącą oręże!
Niech wasze dzieci — zaraza wydusi!
A w mękach skonać — obyście nie mogli!!
By świat urągał wam przez wieki całe,
Przekleństwo miotam na was z piersi głębi
Tak ołowiane — jak krew co się kłębi
Pod matki sercem — sto razy przeklęci!
Bądźcie przeklęci! przeklęci!...
Przeklęci!!!
Pomocy! boli!... wody!... ah! umieram!..
Wróg nasz — a jednak — jak nie pomódz? Boże
Ty nam dopomóż — razem umrzeć tylko!...
Bóg Cię wysłucha — umieram — o dzięki
Za kroplę wody — słuchaj — ja ci — powiem
W okopach naszych — są drzwi do podziemia,
Do starych sklepień — któremi ujść można
Ale jest kilka drzwi — a jedne tylko —
I po nad temi — co wiodą w podziemie,
Jest znak...
Znak jaki? powiedz jeźlić droga
Twa dusza!...
Jest znak... jest napis... powiem... tam!... u Boga!.
(umiera).
Skonał — i nierzekł — biada! o rozpaczy!
Piekło otwiera się!...
Krzyż drogę znaczy!...